Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

when i recall how beautiful you were; bonus

Budziłem się powoli, jeszcze rozkoszując się miękkością pościeli, ciszą poranka i pierwszymi promieniami słońca wpadającymi do komnaty przez na wpół zasłonięte okna. Ostatnia noc, wciąż żywa w moim umyśle, przypomniała o sobie, gdy poruszyłem się lekko, szukając wygodniejszej pozycji, ale zaraz z powrotem znieruchomiałem na wznak, nie otwierając oczu, by móc to wszystko lepiej utrwalić, zachować w pamięci. Obecność Bastarda zaplątanego w kołdrę tuż obok, śpiącego przy mnie z ramieniem przerzuconym przez moją talię, smuga resztki lawendowego olejku na moich udach i nasze zapachy złączone w jedną woń, wciąż unoszącą się w komnacie. Nie chciałem, by to stało się mniej rzeczywiste.

Uśmiechnąłem się lekko, kiedy westchnął przez sen i przytulił się do mnie mocniej, objął opiekuńczo, wpychając nos w tył mojej szyi. Powoli odwróciłem głowę, by na niego spojrzeć, ale zaraz usiadłem prosto, wreszcie dopuszczając do siebie świadomość, że ktoś niecierpliwie dobija się do drzwi mojej komnaty i że robi to już od dłuższego czasu. Niechętnie wypełzłem z łóżka, ziewając przy tym szeroko, po drodze otuliłem się rzuconym wcześniej na oparcie aksamitnego fotela miękkim szlafrokiem, od niechcenia przygładziłem jeszcze włosy dłonią i wreszcie docierając do drzwi podniosłem zasuwkę. W myślach pochwaliłem Bastarda, że o tym pamiętał, kiedy poprzedniego wieczora wpadliśmy do tego pokoju świata poza sobą nie widząc.

Pociągnąłem za klamkę i natychmiast wsunąłem się w powstałą w ten sposób szparę, zasłaniając widok na wnętrze pokoju stojącemu w progu Cierniowi. Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie, obaj najwyraźniej jednakowo zdumieni własnym widokiem, zanim mężczyzna odchrząknął.

— Lordzie Złocisty... — Cierń skinął mi sztywno głową. Odwzajemniłem ten gest, a on od razu przeszedł do rzeczy. — Czy zastałem u ciebie Bastarda?

— Dlaczego spodziewasz się, że miałby być u mnie, szczególnie o tej porze? — spróbowałem wykręcić się od odpowiedzi.

— Nie stawił się wczoraj w wielkiej sali na wyraźne zaproszenie króla Sumiennego, przez cały wieczór ignorował próby kontaktu, jakie próbowaliśmy nawiązać z nim ja oraz Najwyższa Mistrzyni Mocy, przy jednoczesnym szastaniu magią na prawo i lewo. Z pewnością pół zamku obdarzona talentem do Mocy mogła poczuć, co wyprawiał. — Musiałem bardzo się pilnować, żeby nie uśmiechnąć się szeroko, choć kąciki ust przez chwilę zadrżały mi lekko. — Chcesz mi powiedzieć, że nie ma go z tobą? — Cierń zwrócił na mnie ponure, odrobinę szorstkie spojrzenie.

Pokręciłem głową przecząco.

— Nie widziałem Bastarda przez cały wczorajszy dzień. Pewnie świętował letnie przesilenie, podobnie jak wszyscy mieszkańcy twierdzy.

— W to, że świętował, akurat nie wątpię. Pytanie gdzie i z kim — oznajmił cierpko Cierń.

— Tu go nie było — odpowiedziałem jeszcze raz. Mężczyzna skrzywił się wyraźnie, niepewny czy powinien mi wierzyć, doskonale jednak musiał wiedzieć, że nic więcej nie ugra, bo wreszcie skinął głową.

— Dobrze. Gdyby jednak się zjawił, przekaż mu proszę, że oczekuje go król Sumienny. Niezwłocznie.

— Z pewnością przekażę mu tę wiadomość. — Uśmiechnąłem się pogodnie i nie czekając nawet aż Cierń oddali się spod moich drzwi, z powrotem zatrzasnąłem je za sobą, wsuwając się do środka.

Przystanąłem przy łóżku, składając ramiona na piersi i w zamyśleniu przyjrzałem się Bastardowi wciąż skulonemu w mojej pościeli. Nie zbudziło go ani pukanie do drzwi, ani późniejsza rozmowa, wciąż jeszcze spał, z policzkiem przytulonym do poduszki i z lekko rozchylonymi ustami. Wyglądał przy tym tak spokojnie i niewinnie. Przyglądając mu się teraz zarumieniłem się lekko, na samo wspomnienie tego, co niedawno razem robiliśmy. Tańczył ze mną, jeszcze przy ognisku pocałował mnie w usta, a potem poszedł ze mną do pokojów pana Złocistego i własnymi rękami rozebrał. A potem, na skutek jakiegoś niewytłumaczalnego zjawiska, którego nie rozumiałem ani nie chciałem kwestionować, bez wahania poszedł ze mną do łóżka, czego dotąd byłem pewien, że nigdy, przenigdy nie zrobi. Więcej, po tym jak sam wcisnął mi w dłoń buteleczkę olejku kochaliśmy się przecież jeszcze raz, a potem, gdy nadszedł odpowiedni czas, skoczyliśmy razem przez ognisko, mocno trzymając się za ręce, aż posypały się za nami iskry i zrobiliśmy to na oczach ludzi z twierdzy, z miasta i okolic. Bastard w najwyższym skupieniu, jakiego chyba nigdy u niego nie widziałem, zrobił dla mnie wianek z ostróżek i podagrycznika, w miejsce tego zniszczonego, ja dla niego uplotłem prostą koronę z ziół i wymieniliśmy się nimi, tam przy ognisku składając sobie obietnicę.

Zastanawiałem się przez chwilę, jak wiele ostatnia noc zmieni między nami, jak wpłynie na przyszłość, którą razem stworzyliśmy, jak ja powinienem go teraz traktować. Przez chwilę nie byliśmy w końcu ani Prorokiem i Katalizatorem, ani Błaznem i Bastardem. Byliśmy tylko sobą, takimi jakimi zawsze powinniśmy być, a ja samolubnie chciałem, żeby to wciąż trwało. Nie dla obranej przeze mnie Ścieżki. Nie dla przyszłości. Nie dla świata. Tylko dla mnie. Jedynym do czego tak naprawdę tęskniło moje głupie, słabe serce, od dawna był on.

Drgnąłem wyrwany z zamyślenia, kiedy się poruszył, kiedy przesunął dłonią po prześcieradle, najwyraźniej szukając mojej bliskości, a kiedy nie znalazł, rozchylił powieki, unosząc lekko głowę i zaspanym wzrokiem spojrzał wprost na mnie, sprawiając, że gardło ścisnęło mi się nagle pod wpływem silnego uczucia do niego. Pomimo ciągle odczuwanego zmęczenia ubiegłą nocą, pomimo głębokiego spełnienia i nasycenia, nagle zapragnąłem go ponownie, w ten sam lekkomyślny sposób, jak poprzednim razem, jak nigdy wcześniej nie pragnąłem niczego ani nikogo innego w całym moim długim i samotnym życiu.

— Błaźnie? — usłyszałem jego cichy, schrypnięty głos i od razu przysiadłem w pościeli, jedną ręką poprawiając sobie poły szlafroka, żeby nie plątały mi się między nogami.

— Jestem tutaj — odpowiedziałem miękko, nachylając się do niego, żeby na jego skroni złożyć czuły pocałunek. Zamiast tego trafiłem wprost na jego usta, kiedy Bastard odchylił głowę. Przygarnął mnie do siebie, obejmując w pasie, wspierając dłoń na moim biodrze. Nie byłem do końca pewien, czy jestem gotowy na kolejny raz. Minęło dużo czasu, odkąd dobrowolnie robiłem to z inną osobą. Odkąd w ogóle to robiłem. A mimo to, gdy poczułem jak palce Bastarda suną powoli w dół po moim udzie, niezależnie od zdrowego rozsądku z powrotem nachyliłem się do jego ust, ujmując jego twarz w obie dłonie.

*

Skierka przyniosła zastawioną obficie tacę ze śniadaniem i rzuciliśmy się łapczywie na grzanki, bekon i jajka, dżem morelowy, a także gorącą herbatę. Po ekscesach ostatniej nocy obaj byliśmy jednakowo głodni. Przez jakiś czas jedliśmy w milczeniu, co jakiś czas tylko zerkając ku sobie. Przyglądałem się Błaznowi siedzącemu swobodnie na krześle, z nogą założoną na nogę, w narzuconym na ramiona jasnym szlafroku, pachnącego po kąpieli i z wyszczotkowanymi włosami. Jakże był odmienny od tego, co w nim oglądałem w nocy. Widziałem, że on też popatrywał na mnie znad filiżanki z herbatą.

— Błaźnie... — odezwałem się w pewnym momencie, nie mogąc znieść własnych wątpliwości narastających mi w piersi. W głowie brzmiało mi zdradziecko okropne "Nigdy nie mógłbym cię pożądać jako partnera w łóżku". — Przepraszam... Za wszystko, co... — zacząłem gorączkowo, ale on zaraz pochylił się ku mnie i przyłożył mi palce do ust, uciszając mnie stanowczo. Przez jego twarz przebiegł lekki grymas.

— Nie teraz — poprosił. — Będą na to inne, lepsze momenty. Zresztą... Ty mi przecież w niczym nie uchybiłeś, Bastardzie Rycerski — dodał z lekkim uśmiechem, oblizując palce z dżemu.

— Powiedz, było ci ze mną dobrze? — Przerwałem jedzenie i spojrzałem na niego z nagłą powagą. Musiałem zadać to pytanie. Choć po wczorajszej nocy znów byliśmy jednym poprzez Moc, choć mogłem wyczytać wszystko czego pragnąłem z jego twarzy, musiałem usłyszeć to od niego. Błazen odetchnął, odkładając na brzeg talerza niedojedzoną grzankę.

— Bastardzie, było mi z tobą wspaniale. Jak myślisz, dlaczego ja... — Błazen zarumienił się lekko. — To... To nigdy wcześniej mi się nie... Z innymi nigdy nie...

— Nigdy? — upewniłem się niepotrzebnie, usiłując nie okazać jak bardzo jestem zaskoczony. Błazen pokręcił głową w odpowiedzi, opuszczając wzrok.

— Niełatwo cię zadowolić, czyż nie? — Kąciki ust drgnęły mi lekko ku górze.

— Och, przestań — prychnął, ale jeszcze zanim odwrócił ode mnie głowę, na jego twarzy przez chwilę dostrzegłem rozbawienie, za którym spróbował ukryć rumieniec skrępowania.

— Czyżbym cię zawstydził? Ciebie, Błaźnie?

— Nie drażnij się ze mną. — Mimo rozbawienia uniósł lekko palec w ostrzegawczym geście. — O ile dobrze pamiętam miałeś się stawić na dywaniku u króla Sumiennego. Lepiej się pospiesz, a wcześniej uczesz i ubierz porządnie.

— Tak ci spieszno się mnie pozbyć?

— Im szybciej załatwisz sprawy z królem, tym szybciej tu do mnie wrócisz. — Wzruszył lekko ramionami, spoglądając na mnie z błogim uśmiechem. Skinąłem więc głową, odpowiadając mu tym samym gestem i powoli wstałem, a kiedy zrobił to samo, przygarnąłem go do siebie jeszcze, obejmując czule w pasie i mocno przycisnąłem wargi do jego ust. Chętnie odpowiedział na tę pieszczotę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro