when i recall how beautiful you were; bastard x błazen
Od obchodów świąt poświęconych bogini ziemi, Edzie, zawsze wolałem święto Przesilenia Zimowego, za jego ciepło i prawdziwie rodzinną atmosferę, której książęcy bękart rzadko mógł doświadczyć, a jednak tamto powitanie lata zapamiętam na zawsze. Nastanie najkrótszej nocy w roku zawsze świętowano wyjątkowo hucznie. To właśnie wtedy, gdy na placach i dziedzińcach zaczynały płonąć sobótkowe ogniska, gdy wszędzie unosił się odurzający zapach ziół i kwiatów, a wszelkie obyczaje ulegały radosnemu rozluźnieniu, w powietrzu ciężko było także od magii. Ta szczególna noc była nią wypełniona jak żadna inna. Zaczynało się lato, pora najbardziej wytęskniona i najbardziej wyczekiwana przez wszystkich.
W Koziej Twierdzy obchody Przesilenia Letniego przybierały postać jeszcze jednego balu, podczas którego zbierano wszystkich w wielkiej sali i tam ucztowano, tańczono, podziwiano występy minstreli i wędrownych trup aktorów, albo po prostu spędzano długie godziny na rozmowach, ale ja uciekałem stamtąd zawsze do miasta, nawet kiedy obwołano mnie oficjalnie księciem z rodu Przezornych i oczekiwano mojej obecności u boku króla Sumiennego. Świętowanie w sposób, w jaki robił to prosty lud odpowiadało mi o wiele bardziej, a przy tym było znacznie ciekawsze. Tam świętowanie zaczynało się już za dnia, kiedy w mieście u stóp zamku wzdłuż ulicy targowej rozstawiano niezliczoną ilość kramów z jedzeniem, napitkiem, a także z drewnianymi zabawkami, pachnącymi świecami i ubraniami, chustami, tkaninami we wszystkich kolorach. Tutaj na placu również występowali minstrele i akrobaci, urządzano przedstawienia teatrzyków lalek. O ileż nieporównywalnie lepsze był te występy od tych, które miały zadowolić królewską parę i towarzyszących jej arystokratów.
Ja schodziłem do miasta tuż po zmroku, kiedy to zaczynała się prawdziwa zabawa; śpiewy, tańce, wróżby i skoki przez płomienie. Jak zawsze trzymałem się na uboczu, jedynie obserwując młodych ludzi przejętych zabawą, roześmianych i zarumienionych, pary trzymające się za ręce i szepczące do siebie czule. To było ich święto, noc miłości. Patrzyłem na mijających mnie biesiadników, panny w białych sukienkach ozdobionych haftem, ze starannie wyszczotkowanymi włosami, przystrojone wieńcami ze świeżo zerwanych kwiatów i młodzieńców w lnianych spodniach i zielonych albo brązowych sznurowanych kamizelkach, z gałązkami we włosach.
Ja sam, w zwykłym ubraniu i bez srebrnej obręczy na czole nierozpoznawalny dla innych, w splecionym pospiesznie prostym wianku z ziół wsuniętym na głowę zamiast książęcej korony, patrzyłem na strzelające ku niebu płomienie rytualnego ogniska, na rozbłyskujące w ciemności nocy iskry unoszone lekkim wiatrem, wdychałem zapach palonych ziół, powietrza nasiąkniętego słodką wonią podbiału i czarnego bzu i czułem wszystkimi zmysłami, także Mocą. A tą odczuwałem wyjątkowo mocno; każdy kto dysponował choćby niewielkim ułamkiem królewskiej magii, tej nocy zupełnie nieświadomie posyłał w świat swoje emocje i przeżycia jeszcze wzmocnione jej wartkim nurtem. Nieomal kręciło mi się w głowie od tego wszystkiego, nawet mimo wysoko postawionych murów obronnych własnego umysłu. Echo Mocy docierało do mnie nawet przez nie, kusząc, zachęcając bym poddał się temu uczuciu i przez jedną noc nie myślał o niczym innym. "Nawet nie waż się próbować", brzmiał mi wtedy w głowie ostrzegawczy głos Pokrzywy.
Obserwowałem więc tylko, nie śmiąc dołączyć do żadnej z grup tańczących wokół ogniska. I wtedy go dostrzegłem, niemal zespolonego z tłumem, a jednak wyróżniającego się na tle innych ludzi, jak zwykle. Jako jedyny tańczył sam, bez partnera, co jednak ani trochę zdawało mu się nie przeszkadzać. Wirował do rytmu żywej muzyki wygrywanej na lutniach, lirach i fletach, otoczony przez poświatę płonącego ognia i unoszące się na wietrze iskry. W prostym ubraniu, zwykłej lnianej koszuli i spodniach, boso, z wiankiem na głowie, splecionym z żółtych i fioletowych kwiatów, których z daleka nie rozpoznałem, poprzetykanych bielą podagrycznika. Jasne włosy, wyglądające w tym świetle jak płynne złoto, opadały mu luźno na ramiona i łopatki, falując przy każdym ruchu, smukłe dłonie poruszały się do rytmu, głowa kołysała się lekko, co chwilę zwracana ku górze. Zniknęły gdzieś nieodłączne rękawiczki, srebro Mocy na opuszkach palców lśniło lekko w odblasku ogniska. Muzyka zdawała się go okrążać, otulać. Mimo że otoczony przez tłum ludzi, wyglądał jakby był w tej chwili sam ze światem i najwyraźniej bardzo mu to odpowiadało. Twarz zupełnie pozbawiona tego dnia makijażu czerwieniła się lekko pod wpływem ciepła płynącego od ognia.
Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku, gdy już go takiego ujrzałem. Nie byłem też pewien, kogo właściwie mam przed sobą. Czy Błazna, czy wielmożnego pana Złocistego. Tego drugiego spodziewałbym się raczej na balu organizowanym przez króla, zajętego rozmowami z książętami i zabawiającego damy, tego pierwszego... cóż, nagle uświadomiłem sobie, że nie wiem czy Błazen w ogóle lubił podobne zabawy. Na pewno nigdy nie widziałem go na żadnej, tak jak ja zawsze za bardzo odstawał, by bawić się razem z miejscowymi, czy to z dzieciakami, czy później. Zawsze byliśmy tylko we dwóch.
Zatrzymał się nagle wpół kroku, przez lekko rozchylone usta chwytając powietrze i odwrócił głowę, spoglądając przez tłum wprost na mnie. Jego złote spojrzenie spotkało się z moim, ciemnobrązowym, i nagle poczułem się niezręcznie, zupełnie jakbym przyłapał go na czynności, której nikt nigdy nie powinien był oglądać. On też zdał mi się nagle skrępowany, zdawało mi się, że jego policzki poróżowiały jeszcze mocniej, kiedy na chwilę opuścił wzrok, jakby ze wstydem. Powiedział coś do mnie, ledwie kilka słów, ale nie usłyszałem go przez gwar panujący wokół. Jeszcze przez chwilę stałem tam nieruchomo, jedynie patrząc, niepewny, czego ode mnie oczekuje, czego potrzebuje, o co mnie prosi. Wtedy on wyciągnął do mnie rękę, dłoń obracając wnętrzem do góry.
Zaczerpnąłem powietrza, jakbym miał zanurkować w głębokiej wodzie. Nie powinienem się wahać, nie było powodu do obaw ani do szczególnej ostrożności, jednak nawyki wpojone mi w chłopięcych latach nadal brały górę. Miałem wszelkie prawo dołączyć do najlepszego przyjaciela przy ognisku, przyłączyć się do zabawy. Wmieszać się w barwny tłum, jeść, pić, tańczyć i żartować. Przypomniało mi się nagle echo jego słów, jak kiedyś powiedział mi: Chciałbym trochę pożyć przed śmiercią i moje ciało przeszedł dreszcz.
Ruszyłem ku niemu, nie zastanawiając się więcej, podszedłem do niego bliżej, tak blisko, że musiał lekko unieść głowę, by spojrzeć mi w oczy i już wiedziałem. Wiedziałem kogo mam przed sobą.
— Ukochany — odezwałem się powoli. Nie sięgnąłem dłonią, by go dotknąć, jeszcze nie. Tylko bym go przestraszył, a tego nie chciałem za nic w świecie. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, ale przez jego twarz przeszedł cień uśmiechu.
— Ukochany? — Nie wiedziałem, czy powtórzył wypowiedziane przeze mnie słowo, czy może nazwał mnie własnym imieniem. Znalazłem się przy nim akurat na czas — od strony przygrywających do tańca właśnie dobiegły pierwsze dźwięki kolejnego utworu. Uśmiechnął się do mnie, wyciągając rękę, więc natychmiast podałem mu swoją i pozwoliłem pociągnąć się do tańca.
Nigdy nie byłem wprawnym tancerzem, jedynie pod okiem księżnej Cierpliwej opanowałem w pewnym stopniu tę sztukę, ale tutaj nie musiałem się tym przejmować. Tutaj nikt nie patrzył na to, czy kroki są odpowiednie, czy zgadza się układ, to był taniec pełen wolności i radości, przepełniony uczuciami, nie tylko miłością. Mimo to Błazen poruszał się o wiele swobodniej ode mnie, z zamkniętymi oczami okręcił się wdzięcznie wokół własnej osi, gdy rozdzieliliśmy się na krótko, by zaraz ponownie chwycić się za ręce. Kolejny obrót, delikatny dotyk palców Błazna w pasie, jego dłoń w mojej dłoni, śmiech, kiedy z przyzwyczajenia objąłem go w tańcu jak kobietę. Nie nadążałem za nim, on zresztą tańczył z o wiele większym wdziękiem, po wyrazie jego twarzy poznawałem też, że czerpie z tego prawdziwą przyjemność, kąciki jego lekko rozchylonych ust stale unosiły się lekko ku górze. Nie mogłem się na niego napatrzeć. Jeszcze jeden obrót i tym razem moje palce chwyciły pustkę.
Tańczące pary omijały mnie, rozdzielały się przede mną i tuż za mną łączyły, jak woda w strumieniu opływająca nieustępliwy głaz. Obróciłem się, szukając Błazna, i znalazłem go tuż tuż, dosłownie za plecami. Na próżno starał się powstrzymać śmiech. Sięgnąłem po jego dłoń, by na nowo wpleść nas we wzór tańca, lecz on chwycił mnie obiema rękami za ramiona i odprowadził na bok. Policzki miał zaróżowione, chyba brakowało mu tchu. Staliśmy przez jakiś czas na uboczu, rozmawiając cicho, choć nie potrafiłbym powiedzieć o czym. Patrzyłem jak drgające płomienie ogniska oświetlały mu twarz, kiedy opuszczał wzrok, jak malowały jego włosy ciepłym złotem. Dłoń posrebrzoną Mocą wsunął teraz za plecy i nie uszło mojej uwagi, że mimo braku rękawiczki podczas tańca bardzo uważał, żeby mnie nią nie dotknąć. Musiałem nie odzywać się zbyt długo, bo znów podniósł na mnie wzrok, najwyraźniej czekając na odpowiedź na zadane pytanie, a ja omal nie poczerwieniałem, uświadamiając sobie, że nie wiem o co pytał.
Błazen uśmiechnął się do mnie, jakby doskonale świadomy moich uczuć i zrobił kilka kroków z powrotem ku ognisku, po każdym przystając na moment, jakby na mnie czekał. Dołączyłem do niego, tym razem bez wahania i na dobre oddałem się świętowaniu, tańczyłem, śpiewałem, śmiałem się i wirowałem w rytm muzyki, aż do tej pory zupełnie nieświadomy, że potrafię się tak bawić. Uparcie ignorowałem przy tym szturchnięcia Mocą przez Ciernia i jego pytania czy raczę pojawić się w sali przy kominku, by dołączyć do króla Sumiennego. Tańczyliśmy jeszcze długo, a kiedy obaj byliśmy już zupełnie zdyszani, odprowadziłem Błazna w stronę alejki, gdzie kramy z jedzeniem uginały się pod ciężarem chleba, ciast z rodzynkami i orzechami, a także wielu innych słodyczy. Ociekające tłuszczem plastry mięsiwa, dopiero co ścięte z pieczeni obracanej na rożnie, pachniały soczyście. Piwa i wina także nie brakowało, a ja miałem w kieszeni kamizelki kilka miedziaków.
Chwilę potem, samemu skubiąc mięso ułożone wprost na kromce pszennego chleba patrzyłem jak Błazen wciąż zarumieniony po gwałtownym, żywym tańcu, z przekrzywionym wiankiem na głowie, powoli wgryza się w ciepłe jabłko oblane karmelem. Westchnął z ukontentowaniem i wówczas z kącika ust spłynęła mu powoli strużka lepkiego soku, którą bez większego zastanowienia otarłem kciukiem. Spojrzał wtedy na mnie, nieco spłoszony. Nigdy przedtem nie widziałem go takim; zawsze wymuskany, nienagannie ubrany, podkreślający swoją delikatną urodę makijażem, z gładko wyszczotkowanymi włosami, teraz stanowił dla mnie coś nowego, zupełne przeciwnego wszystkiemu, co oglądałem, gdy pozował na pana Złocistego. Nigdy dotąd nie zdawał mi się piękniejszy niż w tamtej chwili. Przez moment miałem wrażenie, że widzę go po raz pierwszy. Kiedy jednak patrzyłem mu w oczy, znowu widziałem mojego starego przyjaciela.
Stał przede mną, trochę spięty, ze wzrokiem wbitym gdzieś w mrok, a już w następnej chwili pochylił się nagle do przodu i niepewnie przycisnął usta do moich, co było równoznaczne z niemym pytaniem. Odpowiedziałem od razu, rozchylając wagi, zlizując z jego ust słodki smak karmelu, a on przylgnął do mnie bliżej, jedną rękę wspierając mi na przedramieniu, zaciskając palce na moim rękawie, drugą obejmując mnie za kark. Moje dłonie, w najnaturalniejszym geście jaki mógł zaistnieć w tej chwili, objęły go w pasie, łagodnie muskając szczupłe biodra i plecy. Przygarnąłem go do siebie w opiekuńczym geście i ani myślałem przerywać pocałunku.
Nie do końca wiem jak znaleźliśmy się później w jego komnatach. Część drogi przebyliśmy przez ukryte korytarze w zamkowych murach, resztę ostrożnie i jak najciszej, bardzo pilnując, żeby nie natknąć się na żadną z osób kręcących się po zamku, a już szczególnie na służbę i gości króla Sumiennego. Każde z nich mogłoby mnie łatwo rozpoznać i zaciągnąć przed królewskie oblicze do wielkiej sali, gdzie musiałbym już zostać do końca obchodów, a tego żaden z nas nie chciał. Nie było to też łatwe, bo prawie za każdym załomem ściany zatrzymywaliśmy się, wciąż na nowo szukając swojego dotyku. Z prawdziwym rozgorączkowaniem i niecierpliwością wodziłem dłońmi po jego ciele, odpowiadałem na pocałunki, przyciskając go do ściany korytarza i słuchając jego westchnień. Magia czerwcowej nocy zupełnie zawróciła mi w głowie.
Wreszcie zatrzasnąłem za nami drzwi jego pokoju, przytomnie pamiętając, żeby dokładnie zasunąć rygiel, kiedy Błazen wsparł się o nie plecami, a moje usta znalazły się z powrotem na jego wargach, później schodząc na szyję. Jęknął, kiedy odgarnąłem mu włosy z karku, czule muskając ustami alabaster jego skóry tuż nad obojczykiem i zaraz pociągnął mnie w głąb komnaty. Wianek zsunął mu się z głowy, gdy opadł plecami na łóżko, ale żaden z nas tego nie zauważył. Wpatrywał się we mnie płonąc rumieńcem, kiedy ukląkłem nad nim. Widziałem jak z trudem przełknął ślinę, leżał pode mną zupełnie nieruchomo, ledwo oddychając. Wiedziałem dlaczego. Obaj aż za dobrze pamiętaliśmy słowa, jakie kiedyś wypowiedziałem do niego w gniewie, to wykrzyczane mu w twarz: Nigdy nie mógłbym cię pożądać jako partnera w łóżku, za które tak bardzo było mi wstyd. Bał się, że nagle się opamiętam i zmienię zdanie. Nie zrobiłem tego.
Zamiast tego nachyliłem się do niego z powrotem, całując go mocno, tak jak obaj tego pragnęliśmy. Moje dłonie przesunęły się po jego biodrach i wyżej, podciągając koszulę, opuszki palców musnęły nagą skórę brzucha. Błazen poruszył się pode mną, z trudem usiadł w zmiętej pościeli i sięgnął do sznurowania mojej kamizeli. Dłonie mu drżały, kiedy usiłował poradzić sobie z wiązaniem i po dłuższej chwili sam podniosłem rękę, żeby mu pomóc, ale on tylko trzepnął mnie po palcach, krzywiąc się przy tym lekko. Chciał to zrobić sam i pozwoliłem mu na to z rozbawieniem, choć potok emocji jaki do tej pory tłumiłem w sobie, rozlewał się teraz po moim sercu szeroką falą, sprawiając, że tym bardziej było mi spieszno z powrotem wziąć go w ramiona. Kąciki ust drgały mi lekko w uśmiechu, gdy go teraz obserwowałem, przepełniony zbyt długo ukrywaną skrzętnie miłością. On prawie na pewno nie był świadomy, co działo się teraz w mojej głowie.
Wreszcie sznurówki puściły i Błazen zsunął mi z ramion wierzchnie ubranie, ja w odpowiedzi chwyciłem za przód jego koszuli, zdejmując mu ją przez głowę. Swojej pozbyłem się już sam i ukląkłem, by rozpiąć spodnie. Odwrócił głowę, spojrzał gdzieś w bok, kiedy obejmowałem wzrokiem jego ciało poznaczone bliznami, dziesiątkami śladów po nahajce, nożu i kolcach, zaróżowieniem na karku w miejscu oparzenia, wszystkim co zrobiono mu w Clerres, a czego nie zdołało usunąć bez śladu leczenie królewską magią. Widziałem go w ten sposób po raz pierwszy i od razu zaakceptowałem. Wiedziałem jaki jest, widywałem go przecież już wcześniej poprzez Moc, a to zawsze było o wiele silniejsze narzędzie poznania. Poruszył się niespokojnie, zastanawiając się najwyraźniej, czy to co zobaczyłem jednak nie zniechęci mnie do niego. Pozwoliłem, by moje usta znów znalazły się na jego szyi, rozwiewając te wątpliwości.
Błazen westchnął, przymykając oczy, ale odsunął się ode mnie lekko, wnętrzem do góry unosząc dłoń, tę, której trzy palce srebrzyła Moc. Odruchowo spojrzałem na własny nadgarstek, w miejsce, gdzie kiedyś zostawił mi na nim odciski tych palców, a których od dawna już tam nie było.
— Chcesz, żebym ci to oddał? — zapytał cicho, drżącym głosem, nie patrząc na mnie.
Przytknąłem czoło do jego skroni.
— Nigdy nie chciałem, żebyś mi to odbierał — odpowiedziałem, również ściszając głos.
Pragnąłem tego, pragnąłem i tęskniłem do wszystkiego, co mógł mi w ten sposób ofiarować. Potrzebowałem go. W następnej chwili poczułem znów piekący dotyk jego palców na nadgarstku. Wyjątkowy i niepowtarzalny ból, nierozłącznie związany z ekstazą. Ukochany? Wyjątkowe słowo. Odbiło się od wystrzępionych krawędzi mojego umysłu zwielokrotnionym echem, odszukało mnie i utworzyło związek. Błazen zamknął na moim nadgarstku połyskujące srebrem palce, piekącym ogniem wypalił na mnie swoją tożsamość. Znów połączyła nas więź, wstrząsająco kompletna. Świadomość zjednoczenia. Zespolenia. Spójności. Odetchnąłem głębiej, czując jak o moje mury obronne rozbiła się nagła fala Mocy.
Sięgnąłem po niego, i cieleśnie, i Mocą, wreszcie poddając się wzywającemu mnie nurtowi. Czułem dobijających się do mojego umysłu Pokrzywę i Ciernia, czułem jak król Sumienny szuka kontaktu ze mną, ale od razu odgrodziłem się od nich murem jeszcze silniejszym niż zwykle. To nie była ich sprawa. Przebiegły mnie ciarki, kiedy pchnąłem Błazna z powrotem na poduszki i odnalazłem na powrót jego wargi, wracając do przerwanego pocałunku. On uniósł ręce, obejmując mnie mocno, przygarniając do siebie bliżej. Wsunął mi palce we włosy, zerwał mi z głowy zielony wianek i upuścił, pozwalając mu łagodnie spłynąć z jego palców na podłogę przy łóżku. Ten jego dotyk przesycony magią sprawił, że opuściła mnie resztka świadomej samokontroli. Chciałem zerwać z niego ubranie. Chciałem go przygwoździć płasko do podłogi. Chciałem... Chciałem...
Drżąc, obejmowałem go mocno w pasie i zastanawiałem się gorączkowo, co powinienem zrobić. Jak daleko mogę się posunąć. Był moim przyjacielem. Najdroższym, najserdeczniejszym. A to co właśnie robiliśmy mogło nieodwracalnie zrujnować wszystko, co było między nami. Albo sprawić, by było jeszcze lepsze, usłyszałem szept własnej podświadomości. Ile razy mówił mi jak bardzo mnie kocha? Ile razy ja nie miałem odwagi odpowiedzieć mu tym samym?
Nagle otworzył usta, jęknął głośno i szarpnął się pode mną, wysuwając biodra do przodu. Bez zastanowienia wsunąłem mu dłoń między uda i Mocą odczułem jak na moment ogarnęła go panika; był zupełnie zszokowany tym moim nieoczekiwanym dotykiem, ale ja już czułem pod dłonią fizyczny, namacalny dowód jego niezachwianego uczucia do mnie. Chciał tego. Obaj tego chcieliśmy. Od chwili, gdy znaleźliśmy się w tym pomieszczeniu, wiedziałem, jak bardzo tego chciał. Mimo to zaskakujące było odczuwanie jego podniecenia. Dzięki temu wszystko to wydawało się o wiele bardziej realne niż wcześniej. Palce zadrżały mi lekko, kiedy potarłem go przez ubranie, a on zaklął w odpowiedzi, prosto w moje usta wciąż rozchylone do pocałunku. Uniósł lekko głowę i przez chwilę szarpał się ze sznurowaniem własnych spodni. Chętnie mu w tym pomogłem, ale dalej zawahałem się na chwilę.
— No cóż, ty... ja... mogę? — wyrzuciłem z siebie nieskładnie, bez żadnego wdzięku. — Czy chcesz, żebym...? — Jeszcze zanim skończyłem, Błazen pokiwał głową gorączkowo.
— Tak — odpowiedział, głosem drżącym z emocji. — Tak, na bogów. Oczywiście, że tak, Bastardzie.
To była cała zachęta, jakiej potrzebowałem. Moja dłoń na powrót znalazła się między jego udami, na ciepłym, pulsującym podnieceniu, a i on zrobił dla mnie to samo, wsuwając rękę między nasze rozpalone ciała. Zadrżałem przy nim, czując wyraźnie, jak i moje ciało reaguje bolesnym pragnieniem na jego dotyk. Było zupełnie inaczej, niż za każdym poprzednim razem, kiedy byłem z kobietą. Nie było idealnie, kilka razy musiał mną pokierować, kilka razy zrobiłem z siebie idiotę, ale wreszcie znaleźliśmy wspólny rytm. Błazen wsparł głowę o moją skroń i przez dłuższy czas obaj tylko dyszeliśmy ciężko, patrząc sobie prosto w oczy. Nasze pełne pożądania, szybkie oddechy mieszały się ze sobą. Widok jego zaczerwienionych policzków i lekko rozchylonych w ekstazie ust był najpiękniejszym czego mogłem oczekiwać po tamtej chwili. Wiedziałem, że brakuje mu tchu, a mimo to chwilę potem znowu nachylił się do mnie do pocałunku.
Wyciągnął dłoń gdzieś w bok i przez chwilę wodził opuszkami palców po blacie stolika nocnego, na chwilę odwrócił ode mnie głowę, żeby zerknąć w tamtą stronę, niechętny nawet tak krótkiej chwili rozłąki i wreszcie wcisnął mi w dłoń flakonik olejku lawendowego, którego zwykle używał po kąpieli do włosów. Dziwne, ale doskonale wiedziałem co mam z nim zrobić. Wcisnąłem mu kolano między uda, niemalże siłą rozchylając mu nogi, moje krocze otarło się o jego, sprawiając, że obaj jęknęliśmy zgodnie. Wytrząsnąłem na dłoń trochę olejku, niecierpliwie, pospiesznie, omal przy tym nie wylewając na siebie całej buteleczki i dopiero teraz zawahałem się na moment, dopóki mi nie pomógł, nie naprowadził.
Dopiero kiedy już się w nim znalazłem, zorientowałem się, że przez cały ten czas wstrzymywałem oddech, ale było już za późno na wątpliwości. Błazen odchylił głowę do tyłu, wyjęczał coś co zabrzmiało jak moje imię. Jedną ręką objąłem go czule w pasie, drugą sięgnąłem po jego dłoń i poczułem jak zacisnął palce na moim przegubie. Ten dotyk jeszcze wyostrzył moją świadomość łączącej nas znowu więzi Mocy. Niczego tak nie pragnąłem, jak tylko się w niej zatracić. Błazen jako pierwszy poruszył biodrami, wspierając się wolną ręką o moje przedramię, a ja odpowiedziałem. Za każdym razem, gdy drżał w moich objęciach, moje ciało zdawało się reagować instynktownie, a towarzyszące temu doznania jeszcze narastały, nabierały rozpędu, ogarniały mnie i oszałamiały w sposób, w jaki nie miało to miejsca od wielu, wielu lat. Pozwolił mi dyktować tempo, kiedy poruszaliśmy się zgodnie, choć może nie do końca skoordynowani.
Znów poczułem się trochę jak chłopiec. W pewnym sensie ten właśnie sposób uprawiania miłości wydawał się młodzieńczy, szalony, przepełniony desperacją, jak u niedoświadczonych kochanków, zbyt niecierpliwych, by zawracać sobie głowę czymś bardziej skomplikowanym niż zwykłe czerpanie radości ze zbliżenia. Moje ruchy też był gorączkowe i niekontrolowane, czysto instynktowne i pozbawione przezorności. Rozkoszowałem się tym oszołomiony, dopóki nie poczułem, jak Błazen zupełnie odruchowo naparł na mnie mocniej i jęknąłem. Bałem się, że jeśli nie przestanie robić tego, co robił, to wszystko skończy się dla mnie szybciej, niż bym tego chciał. Nigdy bym nie przypuszczał, że tak prosta rzecz, jak dwa ciała poruszające się zgodnie tuż przy sobie, może wywołać efekt tak odmieniający umysł i zachwycający, jak to, co teraz czułem. Odważyłem się mieć nadzieję, że czuliśmy to oboje, bo im bardziej ja się poruszałem, tym częściej on to robił, a nasza więź Mocy pulsowała gorączkowo. Intensywność tego przeżycia zaćmiła wszelkie inne doznania połączenia, jakie kiedykolwiek były moim udziałem.
Nachyliłem się do niego raz jeszcze, pocałowałem długo, przeciągle i zaraz zszedłem z pieszczotą niżej, na jego szyję i klatkę piersiową, aż wyrwało mu się głębokie westchnienie. Jedną ręką sięgnął w dół, między uda; jeszcze nie miał odwagi powiedzieć mi na głos, czego ode mnie potrzebuje, ale zamiast tego pokierował moją dłonią, położył ją tam, gdzie jej pragnął, a ja z radością spełniłem jego prośbę. Dźwięki, które przy tym wydawał nieomal doprowadzały moją krew do wrzenia. Mój nadgarstek płonął, Moc płynęła przeze mnie szeroką falą, pozostawiając jedynie cudowne uczucie zjednoczenia, kompletności, zupełnie jakbyśmy nigdy się nie rozstawali. Ulga wynikająca z jego obecności była prawie tak głęboka, jak jego miłość do mnie, o ile coś takiego było w ogóle możliwe. Kochaliśmy się z zapamiętaniem, oddawałem mu się niemal bez namysłu. Błazen był w tych sprawach bardziej ode mnie doświadczony, a jednocześnie boleśnie ostrożny i niewiarygodnie słodki, czuły. Prawie nieśmiały, a przy tym rozdzierająco szczery. Ja brak finezji nadrabiałem czystym entuzjazmem. Moje potężne pragnienie mimo oczywistej niezdarności budziło i w nim silną reakcję.
Poczułem jak w pewnym momencie zesztywniał nagle, gwałtownie wypuszczając powietrze, a ja przycisnąłem czoło do jego skroni, chcąc dzielić z nim ten moment. Skończył pierwszy, od razu potem rumieniąc się mocno, drżącą dłonią osłonił usta, odwracając wzrok ze wstydem, kiedy wyrwał się z nich jęk. Ja nie miałem mu tego za złe. Wiedziałem, że dłużej już nie mógł wytrzymać. Tak długo musiał na mnie czekać, tak bardzo mnie pragnął, tak mocno. Ucałowałem go czule w zaczerwieniony, gorący policzek, żeby mu to pokazać. Przylgnąłem do niego blisko, jeszcze kilka razy poruszyłem się desperacko, raz za razem, pozwalając mojemu ciału znaleźć ukojenie pod dotykiem duszy, która naprawdę je kochała. Odetchnąłem głęboko kilka razy, uspokajając się, kiedy mnie również ogarnęło drżenie pełne spełnienia i poddany temu uczuciu zsunąłem się z niego. Oparłem czoło o poduszkę tuż obok jego głowy.
Przez naprawdę długą chwilę leżeliśmy tuż przy sobie, na wpół wciąż zatopieni we własnych objęciach, obaj jeszcze starając się uspokoić oddech po ostatnich doznaniach. Błazen leżał na wznak, a ja w opiekuńczym geście przerzuciłem mu ramię przez pierś, przygarniając do siebie lekko. Powieki mi ciążyły, więc pozwoliłem im się zamknąć. Trwałem tak, zupełnie nieświadomy tego, że może być mu ciężko, kiedy na wpół przygniatałem go własnym ciężarem, ale nawet jeśli była to dla niego niewygodna pozycja, nie odezwał się ani słowem. Zamiast tego przylgnął do mnie mocno, moja twarz zanurzyła się w jego włosach, kiedy ucałowałem go w czubek głowy, on przytknął czoło to zagłębienia mojej szyi. Czekałem, aż uderzy we mnie świadomość tego, co się wydarzyło, aż zacznę żałować tego, co właśnie z nim zrobiłem. Tak się jednak nie stało. Nie miałem najmniejszego powodu, by myśleć w ten sposób.
Błazen poruszył się dopiero po jakimś czasie, powoli siadając w pościeli. Sięgnął po zmięte prześcieradło i owinął się nim, teraz, gdy było już po wszystkim, wstydliwie przyciskając płótno do piersi. Policzki wciąż miał zarumienione, opuścił głowę, pozwalając by fale jasnych włosów opadły mu na twarz, tak że zupełnie nie mogłem dostrzec jej wyrazu. Przyglądałem mu się, wciąż leżąc na boku w skotłowanej pościeli, z głową wspartą na ramieniu.
— Kocham cię — powiedziałem cicho, w tej jednej chwili pozwalając dojść do głosu wszystkiemu, co od dawna do niego czułem, i w odpowiedzi usłyszałem jak gwałtownie wciągnął powietrze.
— Zniszczyłeś mi wianek — jęknął, powoli podnosząc z poduszki zgniecione kwiaty, których z pewnością w żaden sposób nie dało się już uratować. — Jesteś najbardziej upartym i zazdrosnym mężczyzną jakiego znam. — Przerwał na chwilę. — Ja też cię kocham — dodał zduszonym szeptem.
— Znasz innych mężczyzn? — spytałem, a Błazen wreszcie spojrzał na mnie, czerwieniąc się przy tym jeszcze mocniej. Rozchylił usta, żeby mi odpowiedzieć, ale zaraz z powrotem je zamknął, znowu opuszczając wzrok.
W tej jednej chwili poczułem, jak naprawdę wzbiera we mnie bolesna zazdrość. Nie mogłem znieść myśli, że mógłby robić takie rzeczy z kimś innym i nienawidziłem każdego, kto miał na to szansę przede mną. Nie chciałem jednak teraz tego roztrząsać, niszczyć tego, co tak cudownie zaistniało między nami. Nie chciałem, żeby to się kiedykolwiek kończyło. Kiedy nie odpowiedział, podałem mu buteleczkę z olejkiem, wciąż wypełnioną mniej więcej w jednej czwartej.
— Cóż... teraz chyba twoja kolej.
Patrzył na mnie przez jakiś czas szeroko otwartymi oczami, ze zdumieniem malującym się na twarzy, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę tego pragnę, że naprawdę go o to proszę, ale wziął ode mnie flakonik, ujmując go ostrożnie w drżące palce. Przez chwilę obracał go w dłoni, lekko marszcząc przy tym brwi, zupełnie jakby bardzo mocno się nad czymś zastanawiał. Mimo tego wszystkiego, do czego doszło między nami ledwie przed chwilą, przez moment zdawał mi się niemal wystraszony. Wreszcie najwyraźniej podjął decyzję, palce jego dłoni mocniej i bardziej pewnie zacisnęły się na buteleczce olejku.
— Skoczysz ze mną przez ognisko? — zapytał, gdy już wreszcie podniósł na mnie wzrok, tym razem pozbawiony wątpliwości.
Znał ten zwyczaj panujący w Księstwie Kozim, musiał go znać; skakanie przez ognisko w święto przesilenia letniego nie tylko oczyszczało i chroniło przed złymi mocami. Pary skakały przez płomienie ściskając się za ręce i w ten sposób obiecując sobie, że chcą się ze sobą związać, spędzić razem resztę życia. Czy byłem gotowy na taką deklarację?
— Skoczę — odpowiedziałem bez wahania.
Nie czekałem długo zanim znowu poczułem jego usta na swoich.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro