OPOWIADANIE 3: MARZNIE
Tej nocy światła gwiazd nie zdołały przebić się przez zwarte szeregi chmur, a lampy uliczne przypominały nikłe płomyczki świeczuszek, które zaczynają dogasać ilekroć zerwie się wiatr. Zimno wdzierało się do jego pokoju mimo zamkniętych okien, ale zamarzało nie piękno skrzących agresją czerwieni roślin na parapecie, lecz nastoletnie serce. Bezkresny ocean, dom duszy zaczął zamarzać.
To jak życie ze świadomością, że za 8 minut już nie będzie Słońca, ani światła dnia. To myślenie, że w końcu nadejdzie kres, ale mimo to zachowuje się szczątki nadziei, którą niegdyś wypełniona była każda myśl, każda chwila.
W tych ostatniach chwilach życia każdy oddech wypełniający jego pierś był równoznaczny ze smugami na twarzy, które znaczyły gorzko-słone łzy. Wiedział, że umiera, odchodzi. Gdy tylko ostatni płatek śniegu spadnie na jego serce nastąpi koniec. Nic go już nie rozgrzeje, nic nie da mu upragnionego ciepła.
Muzyka której słuchał pomagała mu się pogodzić z odejściem. Łagodziła sytuację i nakłania go do porzucenia lęku, którym był przesiąknięty. Lęk był w ostatnich dniach dla niego niczym perfumy.
Sięgnął po telefon dotychczas leżący ekranem do dołu na kocu. Urządzenie, które tak samo oddala, co przybliża zupełnie tak, jak bezludna wyspa było ciche, mroczne.
Wtem telefon drgnął, a on go upuścił na łóżko przestraszony. Dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk dochodzącej wiadomości. Nadeszła chwila sądu ostatecznego. Czy zaraz z nieba spadnie meteoryt, który go zabije? Czy zaraz nastąpi erupcja wulkanu w wyniku, której zginie? Dopiero miało się okazać.
Podszedł do stołu, wyciągnął z opakowania miekką, zimną biel chusteczki. Zaczął nią ocierać swoje policzki i okolice oczu. Były one tak napuchnięte, że przez chwilę pomyślał, iż wiele z łez schowało się w fioletowych worach pod oczami.
W końcu odrzucił chusteczkę na stół, zebrał w sobie ostatnie z sił, nadwrężył w ciągu ostatnich dni ich całe pokłady. Teraz wygrzebał z siebie ich resztki, zmusił się do powstrzymania łez. Lecz, gdy te z jego oczu przestały płynąć niebo oddało pierwszą z kropel, która z inpetem spadła na szybę jego okna dachowego. Tak rozpoczął się prawdziwy koncert umilający jego obawy. Piosenkarka, melodia do której śpiewała i ta sama wygrywana przez rzęsisty deszcz odnalazły harmonię.
Jego skóra zdawała się reagować, podnosiła włoski, upodabniała się do gęsiej. Oczy przeszklone stały się tamą dla nieprzemierzonych, tajemniczych wód chcących wypłynąć na zewnątrz, by móc ujrzeć światło, którego nie widziały kryte w mroku podziemi jego głowy. A serce pragnące jedynie zrzucić lodową pokrywę biło dzikim pędem w jego piersi, powodowało dreszcze rozchodzące się od piersi po całym ciele.
Zaczął nerwowo spacerować po pokoju. Myślał, zaprzątał sobie głowę wszystkim i niczym jednocześnie. Starał się przywołać jakiekolwiek absorbujące spojrzenia, by odwrócić gepardzie, lotne okruchy myśli od telefonu.
Sztucznie przedłużał swoją agonię. To tak jakby w obliczu globalnej suszy mieć ostatnią butelkę wody i żywić nadzieję, że przeżyje się kolejne tygodnie.
Nastała ta chwila. Chwila w której jego serce miało poznać werdykt. Przez umysł przeleciała mu myśl nadziejna: "może jednak". Może coś jednak... Może... Te słowa tak długo siedziały w jegi głowie, od tak dawna ciosały ślady w fudnamentalnych dlań kamieniach, że niepostrzeżenie zaczął je powtarzać na głos, jak mantrę. Nie panował nad sobą, nie słyszał. Ta sytuacja odebrała mu zmysł słuchu, smaku, węchu. Pozostawiła tylko dotyk i wzrok. Dotyk, by mógł dotknąć narzędzia zbrodni i wzroku, by wiedzieć, czy na pewno umrze, czy to pewne.
Wszystko inne zamarło, zniknęło łóżko, znikły szafy, komody, ściany, okna... Został tylko on i telefon. Wziął go w prawą dłoń. Włączył. Odblokował. Spojrzał ostatni raz na tapetę. Dwójka przyjaciół robiąca sobie selfie w zielonym parku na wiosnę. Oboje się uśmiechali. Ten obraz wydawał się tak odgległy w tej chwili... Jakby zdjęcie wykonano setki lat temu. To już nie był ten sam chłopak, a to nie była ta sama przyjaciółka.
Wszedł w dymek chatu, w konwersację z nią, na którym połyskiwała czerwona cyfra "1". Jedna wiadomość.
Na jego pytanie: "Czy wybaczysz mi?" Ona odpisała: "Nie".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro