River: Jak być Kitsune
Kiedy: Mniejwięcej miesiąc albo dwa miesiące po wojnie.
Kto: River (Ding)
_________________________________
Jak każdej nocy River położył się obok Dinga obejmując go. Jednak ta noca była inna i Ding to widział po zachowaniu chłopaka. Myślał o czymś, o czymś czego nie mówił na głos. Znów to robił.
- Pamiętasz co mi obiecałeś?
Mężczyzna spojrzał w szare oczy swojego partnera. Wyglądało jakby River dobrze wiedział o czym mówił, mimo tego się wciąż wachał.
Dnia wojny, gdy rozmawiali w namiocie, River obiecał mówić o swoich zmartwieniach; bo to przecież przeznie pozwolił aby Gertruda go zmanipulowała. To przez milczenie zaczął zbyt dużo myśleć.
- Nie musisz mi mówić, jeśli nie jesteś gotów - dodał.
- Nie. - Pokręcił głową, poczym westchnął. - Chcę coś sasugurewować, ale boję się, że źle to odbierzesz.
Mężczyzna spojrzał pytająco na skulony ogon. Szczerze mówiąc, bał się, o co mogło chodzić. Musiał być powód dlaczego River się o to martwił.
- Mów. Co kolwiek chcesz powiedzieć, wysłucham ciebie, dobrze? - Musnał czoło młodszego. - Co się dzieje?
Chłopak się odsunął i podniósł do siadu, podobnie więc zrobił Ding. Spojrzał na bok czekając aż usta Rivera się otworzą.
- Postanowiłem, że przestanę myśleć o powrocie na ziemię. Nawet jeśli jest ona możliwa, nie będę już próbował. Chcę się skupić na życiu tutaj zamiast na przeszłości. Chcę się skupić na sobie. Kocham pływać z tobą i przebywać na statku, ale to nie ja, to ty. Jeśli więc mam zostać w Ebvolacie, muszę się dowiedzieć kim jest River w tym miejscu. Co mogę tu robić.
- Cieszę się. - Uśmiechnął się z ulgą. Gdzieś w głębi duszy istniał w nim lęk, że River nigdy nie zaakceptuje życia w Ebvolacie. Przeżył dużo żałób odkąd trafił do tego świata, a jedną z nich było pożegnanie się z Riverem którym kiedyś był. Z jego marzeniami, przyjaciołmi i rodziną. Zaakceptowanie tej straty było jednym z pierwszym kroków które River musiał zrobić, aby móc skupić się na przepracowywaniu innych uczuć... jak poczucia winy dotyczące czyjeś śmierci. - Będę cię wspierał w czym kolwiek postanowisz, nawet jeśli oznacza to, że nie będę cię widział przez pewien czas - dodał Ding.
- Skąd... skąd wiedziałeś, że do tego dążę? - Zdziwił się. - Nie przeszkadza ci to?
- Cóż, będzie mi ciebie brakowało i będę sie martwił, ale wiesz, że ciebie kocham. Jeśli więc potrzebujesz czegoś, nie będę osobą która będzie cię w tym zatrzymywać. Mogę czekać na ciebie ile zechcesz, ale nie rok, to już zza długo dla mnie.
- Czyli dopóki wrócem ciągu dwunastu miesięcy, to będzie ok - zaśmiał się. - Nie martw się, myślałem tylko o miesiącu. Wojna jest też ukończona, więc nic mi się nie stanie. - Podniósł lekko kąciki ust ku Dinga.
Oboje wiedzieli, że był kolejny powód dlaczego nie będą widzieć siebie nawzajem przez ten miesiąc. Potrzebowali tego, potrzebowali się nauczyć, że River nie był obowiązkiem Dinga, a River musiał się nauczyć być mniej zależny od Dinga. Już dawno się w tym zagubili. Mogli udawać, że nie, ale od zakończenia wojny, było to nie możliwe.
- Kiedy idziesz..?
- Za kilka dni. Przy okazji gdy będziesz wiózł towar do Eden, wysiądam tam.
River sam jeszcze nie wiedział gdzie chciał spędzić ten czas, ale Eden gdzie były znajome twarze były dobrym początkiem... tak myślał, ale szybko odkrył, że Eden nie było właściwym miejscem. Poczucie winy się zwiększało, bo gdy widział wszystkie te znajome twarze, brakowało wśród ich rudych loków. Gdy słyszał głosy, brakowało wśród ich prommienego śmiechu Dagie. Szybko się domyślił, że nigdy nie będzie wstanie odkryć kim jest on w Ebvolacie, bo w Edenie wciąż żył przeszłością. Potrzebował innego miejsca. Potrzebował innych osób. Takim miejscem było Onku i tymi osobami były inne kitsune.
Nic się nie zmieniło od ostatniego razu kiedy był w Onku. Widoki były identyczne, jedyne co, to zaczęli wrzyscy lepiej go traktować. Miał wkońcu już dwa ogony. Nie koniecznie lubił fakt, jak ten ogon powstał... z nienawiści do uczuć i przez lęki w relacjach... ale było to przynajmniej coś, może nie wiele na standardy tego miejsca, ale wiele dla niego. Nie jest z tego świata; jest kitsune dopiero przez ostatnie pięć miesięcy, a nie całe życie. Ale oni tego nie rozumieli, dlatego wciąż oceniali mijające ich dwa czerwone ogony.
Chłopak zatrzymał się przed hotelem. Był to długi budynek ze trzema piętrami. Widział już podobne miejsca w Ebvolacie. Kiedy dopiero zaczynali swoją misję, to nie raz zdarzało im się spać w hotelach zamiast wśród natury. Gdy o tym myślał czuł się dziwnie, to było kilka miesięcy temu, ale zaczyna odczuwać jakby minęło dużo czasu. Wiele się zmieniło w czasie odkąd Dagie zniknęła. Wszystkie spędzone dni z nią, stały się odległym wspomnieniem. Chciał aby tak pozostało, bo wiedział, że nie byłby wstanie inaczej tolerować jej śmierci. Nigdy jej nie zaakceptuje, ale przynajmniej potrafił tolerować brak najlepszej przyjaciółki.
Otworzył drzwi i wchodząc do środka hotelu, odrazu poczuł się nie na miejscu. Czemu były tutaj same chochliki? Nie pewnie podszedł do baru, który jednocześnie funkcjonował jako recepta. Za ladą stał czerwony chochlik, który patrzył się na niego krzywo.
- Dzień Dobry... chciałbym poprosić o pokój na... dwa tygodnie?
- Zgubiłeś się lisku? - Uśmiechnął się szelmowsko, nie był to pozytywny uśmiech. River aż faktycznie zaczął myśleć, że się napewno zgubił.
- ...Jest to hotel? - zapytał.
- Tja.
- To się nie zgubiłem, raczej.. - Rozejrzał się. Widział same wrogie spojrzenia na sobie, niestety czuł, że było już zapóźno na ucieczkę. Skulił ogony pod swoje nogi, bał się, że ktoś zaraz nadepnie na nie.
- Okey, słuchaj. Nie chcę tu żadnych kitsune czy demonów. Demony to zdrajcy, a twoja rasa - napluł na buty Rivera przerywając w swojej wypowiedzi. - To samolubne gnojki.
Odwrócił szare oczy od chochlika za ladą. Nie wiedział jak zareagować. Nie wiedział co powiedzieć. Nie wiedział o czym czerwony chochlik mówił.
- Zorka! - usłyszał głos w tle. Odwrócił się natrafiając na innego chochlika, wydawał się młodszy. - Chłopiec ma dwa ogony, napewno jest smutnym odrzutkiem wywalonym przez własną rodzinkę. Daj mu się przespać parę nocy i tyle.
- Niech idzie poza Onku jeśli został wywalony. Mało mnie to obchodzi. Kitsune to kitsune, obojętnie czy to dzieciak z dwoma ogonami czy królewicz z dziewięcioro.
- Nie - otworzył czerwonowłosy usta. - Fakt, mam tylko dwa ogony, ale wcale nie zostałem wyrzucony z domu. Okay? Mieszkam poza Onku z swoim chłopakiem, więc mam gdzie spać jeśli chcę. Też nie jestem Kitsune... cóż jestem, od paru miesięcy- zamknął usta widząc ich grymasy. - Mogę po prostu poprosić o pokój? Zapłacę podwójnie. Potrzebuję miejsca do spania i nic więcej.
- Dobra - odparł chochlik za ladą. Przewrócił oczy odbierając zapłatę od Rivera. - Pokój siedem. Jest na pierwszym piętrze. Wychodź i wchodź tylnymi drzwiami. Nie chcę ciebie widzieć w barze aż do momentu wzrotu klucza. Jasne?
- Jasne. - Uśmiechnął się.
Niestety chochliki miały rację. Był odrzutkiem w Onku. Nie wiedział dokładnie czego tutaj szukał, czego oczekiwał od tego miejsca, ale napewno nie tego. Minęło kilka dni, a on wciąż nie był wstanie mieć jakiejkolwiek dialogowej rozmowy z innymi.
Wszedł do małej księgarni prowadzonej przez innego Kitsune. Miała pięć ogonów i może mogłaby być w podobnym wieku co jego mama. Kto wie.
Zaczął przeglądać książki i jak zawsze był wstanie znaleść jedynie historyczne opowieści. Nie było w tym nic złego. Gdy się tu pojawił to kojarzyły mu się z mytologią, a wiedział, że kiedyś ją bardzo lubił. Niestety chciałby być wstanie móc przeczytać coś fikcyjnego raz do czasu, opowieści nie z tego świata. Czuje, że umi już wystarczająco o tutejszej historii.
Szare oczy rozejrzały się po tytułach szukając czegoś nowego. Od razu wzróciła jego uwagę jaskrawa książka która była schowana za innymi. Była cienka i żółta. Sięgnął po nią, zauważając, że była ona ręcznie pisana. Nie była częścią produkcji. A w środku były wiersze, wiersze o nie równości między rasami. Rozumiał już czemu chochliki były tak źle do niego nastawione od samego początku, bo mimo wszystkiego, wciąż należał do rasy która miała kontrolę nad Onku... do rasy która nie lubiła się dzielić.
- Mogę cię o coś zapytać? - Podszedł River do sprzedawczyni.
- Okay? - Kobieta podniosła pytająco brwi.
- Chochliki się starają o prawo do decydowania w Onku, czyż nie? Zaczęły to robić wspólnie z demonami, ale czemu demonom się udało, a chochliką nie?
Nie rozumiał tego. Zawsze myślał, że demony i chochliki są podobną do siebie rasą. Nie tylko wyglądem, umiejętnościami magicznymi, ale równierz w innych rzeczach. Czyż jednak różniły się one czymś więcej niż po prostu wzrostem?
- Na serio pytasz? - Podniosła brwi jeszcze wyżej. - Każdy wie, że chochliki są choatyczne. Nie akceptują tradycji i zasad. Nie raz widzę jak się trzymają na ulicach, to...to poprostu nie kulturalne. Nie wiem jak tak można się zachowywać. Nasza rasa jest inteligętniejsza od nich, i choć demony nie są najinteligętniejsze, to przynajmniej są normalne.
To była najdłuższa rozmowa z innym kitsune którą miał i dzięki niej wkońcu zrozumiał; chochliki miały rację. River był kitsune. Był równierz samolubny jak inne kitsune. Jeśli nie, to jak inaczej można byłoby go opisać? Nigdy nie przejmował się jak inni wokół niego mogli się czuć słysząc, że woli wrócić do osób których zapomniał niż żyć w Ebvolacie z nimi. Zamiast mówić o czymś, milczał, bo wierzył, że lepiej jest coś przemilczeć. Wierzył, że milczenie da mu więcej korzyści. To dlatego przecież nigdy nie zapytał się Dinga, czy wiedział... czy wie, że kiedyś użył na nim żywiołu miłości. Jest samolubny, bo nawet na chwilę nie postanowił wzrocić swoją uwagę ku Dagie i to dlatego też nigdy nie zauważył jej uczuć do Eryka. Był samolubny i to dlatego pozwolił Gertrudzie go zmanipulować.
Był po prostu kitsune.
Usiadł na ławce przed hotelem przyglądając się książce którą znalazł. Nie była ona sprzedawaną książką, więc po prostu ją wziął. Czuł się okropnie. Nawet nigdy nie zastanowił się, czemu chochliki nie mają tutaj prawa głosu, choć równierz są dominującą rasą w Onku.
- Przeczytałeś? - Usłyszał głos. Gdy podniósł wzrok od książki, zobaczył przed sobą chochlika. To był ten co nazwał go odrzutkiem i pomógł mu tydzień temu.
- Huh?
- Książkę. Przeczytałeś książkę którą trzymasz? - zapytał ponownie.
- Nie całą. Tylko parę stron. Dopiero ją znalazłem, więc nie miałem wiele czasu na przeczytanie niej.
- Nie wychowywałeś się w Onku, prawda? Nie masz tutejszego dialektu, też nie zachowujesz się jak typowy kitsune.
- Nie zachowuję się jak typowy kitsune?
- Nie chodzisz z podniesiętą brodą. Nie patrzysz na nas z obrzydzeniem. Normalnie z nami rozmawiasz. No wiesz, irytujemy Kitsune samym istnieniem. Nie musimy nawet trzymać się za recę, całować publicznie albo być nie miłym aby tańczyć wam na nerwach. Wystarczy, że po prostu istniejemy.
- To mój drugi raz w Onku. Nigdy nie zauważyłem tego, aż do dziś.
Był tak skupiony na sobie za pierwszym i drugim razem, że nigdy nie zauważył jak osoby wokół niego się czuły albo w jaki sposób były traktowane. Cieszy się, że nie ma dłużej żywiołu miłości, bo nigdy nie zasługiwał na posiadanie takiej mocy. Nigdy nie czuł, że zasługiwał na tą moc, a teraz gdy jej nie ma, czuje ulge, też pustkę. Jeśli nie był dłużej bohaterem, legendarnym żywiołem, a zwykłym samolubnym kitsune, to co miał teraz robić? Czy faktycznie potrafił odnaleść samego siebie w Ebvolacie? Spojrzał w dół gór na wodę, przypominając sobie co zawsze Ding mu mówił; Czasem fale niespodziewanie mogą zmienić kierunek wraz z wiatrem, ale to nie znaczy, że ten nowy kierunek jest zły. Czasem ten nowy kierunek jest tym właściwym.
- Chcę wam pomóc rozgłośnić sprawę - odrzekł nagle. Czuł to, że może wkońcu trafił na ten właściwy kierunek.- Może jeśli ci poza Onku się dowiedzą, może jeśli Strażnik Eteru się dowie... to Kitsune i Demony wkońcu zaczną was szanować albo przynajmniej dadzą wam prawo do decydowania.
- Strażnik eteru - wybuchnął śmiechem chochlik. - Pewnie, jeśli masz jakiś pomysł, powinnieneś się tym podzielić z naszą grupą chochlików. To założyciel grupy napisał tą książkę. Napewno chętnie wysłuchają twoich pomysłów. - Spojrzał od czupka uszów do dwóch czerwonych ogonów. - Nawet jeśli jesteś kitsune.
Statek Dinga nie był nigdy złym kierunkiem, tak samo Eden, bo potrzebował tego. Potrzebował komfortu które dawał mu statek, potrzebował niekomfortu które dawało mu Eden, aby właśnie odkryć ten schowany kierunek w Onku. To wśród chochlików poczuł jak dusza ponownie mu się iskrzy, już zapomniał te uczucie; oczekiwania na to co dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro