Cukierek albo psikus
Witam was wszystkich w Halloween!!! Przedstawiam wam moje króciutkie opowiadanie, zainspirowane właśnie tym świętem.
Mam nadzieję, że choć przez chwilę wywoła w was dyskomfort, a może i lekki strach!
Oczywiście, jeśli jesteś wrażliwym czytelnikiem, podejść do lektury ostrożnie. Zawiera ona sceny grozy, masowego morderstwa oraz rozlew krwi.
Ale zanim zaczniemy, wklejam okładkę, którą zrobiłam. Dajcie znać na końcu, czy oddaje ona klimat powieści.
(Nie)Przyjemnej lektury :D
Uwielbiała Halloween. Nie ze względu na mroczną atmosferę, czy wesoło biegające dzieciaki w wymyślnych przebraniach.
Kochała to święto, bo dzięki niemu, jej niewielki sklepik ze słodyczami zarabiał wystarczająco, aby przez kilka miesięcy nie musiała martwić się o czynsz.
Właśnie zamykała drzwi za ostatnim klientem. Zanim zaczęła liczyć utarg, usiadła w kącie, by dać odpocząć spracowanym nogom i obolałym plecom. Dwunastogodzinna zmiana kompletnie ją wykończyła. Oparła się o ścianę, słuchając kolejnej audycji radiowej.
Znów ktoś zginął, znowu znaleziono w pobliskiej rzece czyjeś zwłoki.
Młoda kobieta westchnęła ciężko. Miała wrażenie, że miasto ostatnio nawiedziła jakaś tajemnicza i krwawa siła.
Przez chwilę zastanowiła się, czy byłaby zła, gdyby któregoś dnia stała się jedną z ofiar. Skończyłaby się nieustanna walka. Nie musiałaby przejmować się schorowaną matką, której poświęcała swój cały wolny czas. Urabianie sobie rąk po łokcie, żeby stać ją było na leki, również dobiegłoby końca.
Może powinna sprzedać sklep i zatrudnić się w jakiejś popularnej cukierni, ale ten mały sklepik był jej jedynym marzeniem, jakie odważyła się zrealizować.
Odgoniła te chore myśli i wróciła do pracy. Miała dziś jeszcze jedno miejsce, do którego chciała wstąpić, zanim legnie nieprzytomna we własnym łóżku.
🍬
Niewielki park otaczający palmiarnię był pogrążony w mroku. Światło latarni zza niskiego ogrodzenia ledwo przebijało się przez liche korony drzew. Parła przed siebie niestrudzona. Wieczór był chłodny, ale spacer pozwolił jej rozruszać mięśnie, spięte od wielogodzinnego stania za ladą.
Otoczenie wydało jej się zbyt ciche. Choć nie było w tym nic dziwnego, bo o tej porze ta okolica zwykle świeciła pustkami. Być może nie było wielu chętnych na nocne zwiedzanie palmiarni? Przekroczyła jednak prędko próg i zakupiła bilet. Miła, młoda ekspedientka z napiętym uśmiechem zaprosiła ją do środka.
Rozpięła płaszcz. Nagle zrobiło jej się strasznie duszno. Znajdowała się teraz w sali z wszelakimi rodzajami kaktusów. Nikogo poza nią tu nie było. Zauważyła również, jak niewielu ludzi minęła po drodze.
Spacerowym tempem ruszyła dalej. Coś nie pozwalało jej się skupić. Wszystkie zakończenia nerwowe były nastroszone. Intuicja podpowiadała, żeby zawrócić. Choć nie było powodu, żeby miała panikować. Zrzuciła to na karb przemęczenia.
Gdy przeszła obok klatki z papugami, te zaskrzeczały chóralnie. Jedna była głośniejsza od drugiej. Podskoczyła przestraszona, ale zaraz zganiła siebie za przewrażliwienie. Przyłożyła dłoń do szybko bijącego serca i w duchu zaśmiała się ze swojej lękliwości.
Chyba halloweenowy nastrój udzielił jej się aż za bardzo.
Coś chłodnego, jakby dreszcz, przebiegło kobiecie po plecach. Starając się opanować rosnący strach, nieznacznie przyspieszyła kroku. Być może wcześniej usłyszane wiadomości tak na nią wpłynęły?
Skrzek ptaków roznosił się złowieszczo od ścian. Miała wrażenie, że słyszy je zbyt wyraźnie, choć opuściła ich salę kilka minut temu. Może naprawdę powinna wrócić do domu, aby zregenerować siły? Zaczynała odczuwać coś na kształt paranoi, a panujący wokół półmrok, rozpraszany przez niewielkie lampki w podłożu, potęgował w niej wszystkie te niekomfortowe uczucia.
Postanowiła posłuchać swojego ciała i wrócić do mieszkania.
Nie zwracała już uwagi na otoczenie, dopóki nie wyszła na zewnątrz. Nie zauważyła nawet, że młoda ekspedientka zniknęła. Właściwie nie zauważyła nikogo, kiedy przemierzała sale, zmierzając ku wyjściu.
Powietrze było rześkie. Jednak zanim zdążyła wziąć głęboki oddech, poczuła metaliczny zapach krwi. Ujrzała ciemne plamy na kamienistych schodach. Ciągnęły się przed ich całą długość. Lampy w pobliżu zaczęły złowieszczo mrugać, aż w końcu całkowicie zgasły.
Tylko srebrna poświata księżyca pozwalała rozeznać się w otoczeniu.
Chciała krzyknąć, lecz język utknął jej w gardle. Miała wrażenie, że się dusi. Że ktoś miażdżył jej tchawicę, choć to było niemożliwe. Nikogo przy niej nie było.
Próbowała zrobić krok do przodu. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, jakby zostały przytwierdzone do podłoża. Serce szaleńczo odbijało się o żebra, słyszała bicie mięśnia tak wyraźnie, jakby ktoś puścił jego rytm z głośników.
Spanikowana podniosła wzrok, szukając pomocy.
Jakaś zakapturzona postać stała kilka metrów przed nią. Milczała. Kobieta nie widziała jej twarzy, nie mogła po budowie ciała stwierdzić płci. Dojrzała tylko oczy. Tak nienaturalnie jasne, że niemal świecące w ciemności. Spod rękawów wystawały powykrzywiane, długie palce. Trzymały czyjąś odciętą głowę za włosy, pod którą powstawała maleńka kałuża krwi.
Kobieta, zbyt skupiona na wpatrującej się w nią postaci, nie zauważyła rozszarpanych ciał, które tworzyły niemal idealny okrąg wokół niej i tajemniczego przybysza. Trwali tak, mogłoby się wydawać, przez wieczność. Porozrzucane ciała gniły na jej oczach. Smród rozkładu atakował nozdrza. Wciąż nie mogła zaczerpnąć tchu. Jakim cudem nadal była przytomna? Jednak to, co przeraziło ją najbardziej, to nucąca nieznaną jej melodię, oderwana głowa.
🍬
Obudziła się z wrzaskiem. Z ulgą zauważyła, że wciąż siedzi w swoim sklepiku. Musiała przysnąć, a jej nakręcany wiadomościami umysł musiał wykreować ten dziwaczny koszmar. Serce kołatało się o żebra jak szalone. Wytarła spocone dłonie w fartuch i wzięła kilka głębokich oddechów, zanim zabrała się do dokończenia wieczornych obowiązków.
Może ktoś uznałby to za dziecinne, ale nie odważyła się choćby pomyśleć o wizycie w palmiarni. Chciała już tylko znaleźć się w domu. Swojej niewielkiej kawalerce, w której mogła złapać oddech, przed kolejnym, męczącym dniem.
Na zewnątrz zaczęło lać. Ciężkie krople deszczu rozbijały się o witrynę sklepową, skutecznie zagłuszając, wciąż grające, radio. Trzęsącymi dłońmi dokończyła sprzątanie. Miała nieodparte, być może nawet paranoiczne wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale nie odważyła się podnieść wzroku, póki nie usłyszała stukania w przeszklone drzwi.
Serce ponownie zgubiło rytm. Z duszą na ramieniu zadarła głowę i wtedy ją zobaczyła.
To ona.
Postać z koszmaru.
Stała, niewzruszona deszczem, a jej skrzące tęczówki wwiercały się w kobietę natarczywie. Właścicielka znów nie mogła wydobyć z siebie dźwięku. Detergent trzymany w dłoni, upadł z głośnym hukiem.
Może nadal spała? Może to tylko dalsza część tego chorego koszmaru i za chwilę obudzi się w ciepłym łóżku?
Próbowała się uszczypnąć i wybudzić, ale bezskutecznie.
Radio zatrzeszczało, aż zatrzymało się na melodii. Tak obcej, a jednocześnie tak znajomej dla kobiety. Zamarła, gdy uzmysłowiła sobie, gdzie ją wcześniej słyszała.
W śnie. Pod palmiarnią. Nuciła ją odcięta głowa.
Przetarła oczy, rozmazując tusz do rzęs. Gdy ponownie spojrzała w to miejsce, postać zniknęła. Odetchnęła z ulgą, jednak poczucie grozy i przejmującego chłodu nie opuściło młodej cukierniczki.
Wypuściła drżący oddech i zmarszczyła brwi, gdy obłok pary wydobył się spomiędzy jej warg. Wtedy zdała sobie sprawę, że temperatura w środku gwałtownie spadła.
– Cukierek albo psikus. – Usłyszała za plecami zniekształcony głos.
Przypominał on rozwścieczony rój os. Wkradał się kobiecie pod skórę. Wwiercał się w jej mózg. Czuła go w żyłach, sercu, każdym mięśniu i kości. Miała nieodpartą ochotę zdrapać ją paznokciami, dopóki dręczące ją uczucie nie zniknie lub zatkać uszy, choć była świadoma, że to na nic by się zdało. Ale tkwiła w bezruchu, niezdolna do chociażby mrugnięcia okiem.
Wszystko stało się szybko. Brzęczenie ucichło tak nagle, jak się pojawiło. Karmazynowe strumienie pokryły ściany, lady i podłogę. Kobieta umarła, zanim jej bezwładne ciało runęło na ziemię.
Poza głową. Ona wisiała, trzymana za włosy. Kosmyki plątały się pomiędzy nienaturalnie wykrzywionymi palcami.
Głuchy odgłos kapania zagłuszał tylko cichy pomruk. Dochodził z ust właścicielki niewielkiego sklepiku ze słodyczami. Od tamtego halloween, nuciła tę kołysankę przez następne trzysta sześćdziesiąt pięć dni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro