Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dziewiąty

– Zakochałaś się, moja panno.

Elise obrzuciła oburzonym wzrokiem Kerstin, która uśmiechnęła się niewinnie, po czym włożyła do ust małą kanapeczkę z łososiem i pomidorem.

– Skąd to przypuszczenie? – prychnęła w odpowiedzi, poprawiając koc.

Nie spodziewała się, że dzisiaj rano jej przyjaciółka stanie pod drzwiami jej domu z koszem piknikowym w dłoni i zapowie, że zabiera ją na babskie śniadanie na plaży. Elise z radością się na to zgodziła, bo nie widziała się z przyjaciółką od tygodnia i zdążyła za nią zatęsknić. Uprzedziła ją tylko, że nie będzie mogła zbyt długo z nią siedzieć, bo czeka ją wizyta u psychologa, na co Kris kiwnęła w zrozumieniu głową.

Właśnie spędzały czas na dużym kraciastym kocu, zajadając się malutkimi kanapeczkami, które przyniosła Kerstin. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo wietrzny, nad morzem rozciągały się ciężkie granatowe chmury, które zapowiadały możliwą ulewę po południu. Mimo wszystko przebijały się przez nie promienie słońca, nieco ogrzewając nielicznych turystów obecnych w pobliżu, jednak temperatura spadła na tyle, że Elise opatulała się swoim najgrubszym kardiganem, a na nogi rzuciła cienki szal.

– Szczerzysz się jak idiotka, od kiedy wyszłyśmy. No dobra, spowiadaj się tu, co się wydarzyło. Chodzi o naszego sportowca z seksownym tyłeczkiem?

Elise zaśmiała się nerwowo, poprawiając osuwający się z ramion kardigan.

– Zaprosił mnie na jutrzejszy festyn – przyznała po chwili, nie patrząc na Kerstin. – I jest naprawdę fajny.

– Domyślam się, skoro się zgodziłaś.

– Nie powiedziałam ci, że się zgodziłam.

– Twoja mina mówi wszystko, Elise. Już dawno nie widziałam cię takiej wesołej.

Elise sięgnęła po kolejną małą kanapeczkę, tym razem z szynką i ogórkiem.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Will ci się podoba. – Kris wycelowała w nią palcem, mrużąc zabawnie oczy. – Totalnie zawrócił ci w głowie! Od kiedy wyszłyśmy, jesteś tak podejrzanie radosna, że głupi by się nie domyślił, co jest na rzeczy. Ale halo, znacie się tylko tydzień, a już miękną ci kolana na jego widok?

– Kris! – mruknęła z udawanym oburzeniem Elise, ale nie mogła się powstrzymać, by nie uśmiechnąć się głupkowato. – Nie znasz go.

– Jeszcze nie. Chyba nie muszę ci przypominać, że masz go do mnie przyprowadzić, żebym należycie oceniła naszego maratończyka. Na razie wygląd to mocne dziewięć na dziesięć, ale tyłek w pełni zasłużył na jedenastkę. – Elise zachichotała, gdy Kerstin zrobiła po tym zdaniu dramatyczną pauzę. – Nic dziwnego, że na niego lecisz.

– Bez przesady, podoba mi się, ale sądzę, że będę w stanie więcej ci powiedzieć po festynie.

– A co z jego powiązaniami z Larsenami? – spytała ostrożnie przyjaciółka, obrzucając Elise uważnym spojrzeniem. – Czy jest spokrewniony z Hugonem?

Elise przygryzła wargę.

– Trochę przez przypadek dowiedziałam się, że byli rodzonymi braćmi. W sumie nie mówi o Hugonie, co trochę mnie martwi. Nie wiem, ile o mnie wie.

– Cóż, to komplikuje trochę sprawę – przyznała Kris, drapiąc się po głowie. – Ale naprawdę niczego się nie domyślił? Przecież tutaj mieszkają jego dziadkowie, więc to niemożliwe, by nic mu nie powiedzieli.

– Jego dziadek ma alzheimera i od tygodnia przebywa w moim ośrodku – mruknęła Elise, od niechcenia przesypując piasek między palcami. – Ale mnie nie kojarzy. On nawet myli Willa z Hugonem – prychnęła, kręcąc głową.

– I co zamierzasz teraz zrobić? – Kris zadała kluczowe pytanie.

No właśnie, co zamierzała? Do niedawna była przekonana, że unikanie Willa to najlepsza decyzja, ale plany zostały pokrzyżowane przez nieoczekiwany zwrot akcji, jakim było jej durne zauroczenie. No i fakt, że z początku ciągle na siebie przypadkiem wpadali. I to, że Will ją zaczepiał. I że miał piękne oczy. I że cały był niesamowity, intrygujący i – o rany – tak dobrze się jej z nim rozmawiało!

– Poczekać na rozwój wypadków.

Kris wypuściła głośno powietrze.

– A jeśli się dowie? Co wtedy zrobisz? Sądzę, że nie będzie z tego powodu zadowolony.

– Nie chcę teraz o tym myśleć – jęknęła, opatulając się szczelniej kardiganem. – Kris, błagam, nie zaczynajmy tego roztrząsać. To wszystko pewnie i tak skończy się wraz z wakacjami, bo Will wróci do Oslo i tyle go widziałam. Zacznie studia, zapomni o Sandefjord i pozna pewnie jakąś dziewczynę, w której się zakocha...

– Pieprzysz głupoty – skomentowała krótko Kerstin.

Elise wywróciła oczami w odpowiedzi.

– Stąd do Oslo jest bardzo blisko, odległość to nie argument – dodała po chwili Kris. – Jeśli ci na nim zależy, powinnaś poruszyć ten temat. Lepiej nie mieć przed sobą tajemnic.

– Od kiedy jesteś takim specem od związków, co? – prychnęła Elise. – Nie miałaś do tej pory chłopaka.

– Ty też nie – przypomniała jej uprzejmie, poprawiając grzywkę wpadającą jej do oczu. – Ale ja wykazuję się tutaj odrobiną rozsądku. Skoro spełnił się najczarniejszy scenariusz, powinnaś mu powiedzieć. Tak będzie lepiej.

Elise przygryzła wargę.

– A jeśli to wszystko popsuje? – spytała cicho, a Kris chyba tego nie dosłyszała, bo wiatr się wzmógł, głośno świszcząc.

Elise nie chciała przyznawać przyjaciółce racji. Bała się odkrywania kart, bała się, jak Will zareaguje na druzgocącą prawdę, o ile jeszcze się jej nie domyślił. Nie chciała niszczyć ich relacji, a wracanie do przeszłości mogło zakończyć ich związek, jeszcze zanim tak naprawdę się zaczął.

– Lepiej skupmy się teraz na tobie – zaproponowała Elise. – Kupiłaś już wszystkie słowniki?

– Daj spokój, El, zastanawiam się, w co ja najlepszego się wpakowałam z tymi studiami. – Kris machnęła niedbale ręką. – Czy mi zupełnie padło na mózg, żeby uczyć się jednocześnie francuskiego, rosyjskiego i hiszpańskiego?

– Studia lingwistyczne są super – odparła Elise. – Zazdroszczę ci, że tak świetnie wychodzi ci nauka języków. Mój angielski jest raczej mocno przeciętny, a ty nie dość, że mówisz w nim biegle, to jeszcze postanowiłaś uczyć się trzech innych!

– To lingwistyczne samobójstwo – odparła Kris. – I jeszcze będę mieszkać z Marcusem, który zamęczy mnie tymi swoimi sentencjami łacińskimi i prawem karnym. Zapowiada się super rok!

Rok w Sandefjord, pomyślała z bólem Elise. Zaczęła nagle żałować, że nie zdecydowała się na studia, bo gdyby wyjechała do Oslo, to nie dość, że byłaby blisko przyjaciół, to jeszcze mogłaby bez przeszkód kontynuować znajomość z Willem.

– Zazdroszczę ci – przyznała po chwili Elise. – Przynajmniej wiesz, czego chcesz. Ja nie dość, że jestem za głupia na studia, to nawet nie mam pomysłu, co mogłabym robić w przyszłości. Fotografia to niepewny zawód, a cała reszta... Czuję się totalnie rozstrojona. Wszyscy dookoła mają jakiś bakcyl, czymś się interesują, a ja? Wiem, że chcę pomagać ludziom, ale pielęgniarstwo odpada... Nic innego nie przychodzi mi do głowy.

– A psychologia? – spytała nagle Kris. – Świetnie idzie ci w tym domu starców. Jesteś cierpliwa, a starsi ludzie cię uwielbiają. Umiesz rozmawiać z innymi.

– Jestem raczej milcząca – mruknęła.

– Ale potrafisz słuchać. To dopiero umiejętność. A dobre rady przyjdą z czasem.

– Chyba zapominasz o moim braku zaufania do psychologów – westchnęła Elise. – Zresztą mam jeszcze tyle miesięcy do namysłu, że pewnie moje plany ulegną zmianie sto tysięcy razy.

Rozmawiały jeszcze trochę o Marcusie, o tyłku Willa (chyba najbardziej ulubionym temacie Kerstin), powspominały stare dobre czasy, gdy chodziły jeszcze do szkoły, i znowu wróciły do kontemplowania pośladków chłopaka. Elise czuła się tak dobrze w obecności Kris, tak lubiła z nią rozmawiać o zwykłych babskich sprawach, że straciła rachubę czasu i ocknęła się dopiero tuż przed dwunastą.

– Cholera – wymamrotała, zrywając się do góry. – Na pierwszą muszę być na miejscu, a jeszcze nic dzisiaj nie zrobiłam. Czas się zbierać.

– Musimy to powtórzyć. Praca w tej kawiarni wysysa ze mnie wszelkie siły – jęknęła Kerstin. – Szkoda, że nie mamy już dla siebie tyle czasu co dawniej.

– Daj spokój. – Elise zaczęła zbierać puste talerzyki i kubeczki po soku malinowym. – Czeka nas jeszcze świetny czas studiów. To znaczy ciebie, ale wiesz, o co mi chodzi. Będziemy się odwiedzać co weekend.

– Mam nadzieję. – Kerstin rzuciła jej niepewne spojrzenie.

Pozbierały wszystko, zapakowały koc do kosza piknikowego i pożegnały się pośpiesznie. Elise ruszyła do domu, ciesząc się, że rozłożyły się tak niedaleko od jej mieszkania, przebrała się w znacznie cieplejsze ciuchy i wiedząc, że miała niewiele czasu, poszła po rower do garażu.

To, że było z nim coś nie tak, zrozumiała od razu, gdy nie chciał ruszyć z miejsca. Wypuściła głośno powietrze, bo szybko okazało się, że spadł łańcuch. Próbowała się z nim siłować kilkanaście minut, ale gdy nie dała rady z powrotem go założyć, zaklęła głośno pod nosem.

W domu nie było nikogo, kto mógłby jej z tym pomóc, a że miała tak mało czasu, nie zdążyłaby pójść z tym do dziadka. Przeklinając w myślach fakt, że nie zrobiła prawa jazdy, ruszyła na piechotę, krzyżując ręce na piersi i ciskając na prawo i lewo złowrogie spojrzenia mijanym ludziom.

Na dodatek zaczęło padać, i to w momencie, gdy znalazła się już w centrum miasta. Po prostu cudownie, zważywszy na fakt, że zaczął wiać silny wiatr i parasolka, której oczywiście nie miała, i tak okazałaby się bezużyteczna.

Policzyła w myślach, że na spotkanie spóźni się jakiś kwadrans. Nie było to może spektakularne faux pas, ale nie znosiła nie zjawiać się na czas. Gdy szła środkiem miasta, wyciągnęła telefon i wykręciła numer do mamy.

– Tak, słonko? Jesteś już na miejscu? – Usłyszała jej łagodny głos w słuchawce.

– Niestety, ale się spóźnię. Gdzie dokładnie jest to miejsce?

– Przy Peder Bogens gate – wyjaśniła mama. – Zadzwonić, że przyjdziesz później?

– Lepiej tak.

Czuła, że będzie przeziębiona, gdy ochlapał ją jakiś samochód. Zaklęła pod nosem, po raz tysięczny tego dnia, opatuliła się szczelniej kardiganem i spojrzała na wyświetlacz telefonu. Przerwało jej rozmowę z mamą!

Nie rozglądając się, wyszła na ulicę i ułamek sekundy później usłyszała głośny pisk hamulców. Przestraszona podskoczyła i popatrzyła na Mini Morrisa w soczystym czerwonym kolorze. Zmarszczyła brwi.

– Chcesz, żebym cię przejechał, Elise? – Usłyszała znajomy, lekko zachrypnięty i podirytowany głos Willa, który wystawił głowę przez szybę. – Wskakuj, jesteś cała mokra.

Nie trzeba było jej tego powtarzać. Z ulgą wsiadła do samochodu na miejscu pasażera, mocząc skórzaną tapicerkę, którą obite były siedzenia. Woda skapywała jej z włosów i czoła; dopiero w rozgrzanym aucie zrozumiała, jak zmarzła.

– Co ty robisz w taką pogodę? – spytał Will. – I czemu nie spojrzałaś na ulicę? Gdybym cię nie poznał z daleka i nie przyhamował, mógłbym cię rozjechać. Wiesz, jak się wystraszyłem?

– Przepraszam – wymamrotała, dygocząc z zimna.

– Dobra, nieważne, nic się nie stało – mruknął uspokajającym tonem Will; Elise nie była pewna, czy to zdanie skierował bardziej do niej, czy do siebie. – Dokąd cię podwieźć? – spytał rzeczowo, ruszając z miejsca.

– Nie będzie to dla ciebie problem?

– Och, błagam, daj spokój.

– To poproszę na Peder Bogens gate – wymamrotała, szczękając zębami.

Will rzucił jej uważne spojrzenie.

– Musisz mnie tam poprowadzić, niezbyt dobrze znam ulice w Sandefjord – powiedział miękkim głosem, sięgając po omacku ręką po koc leżący na tylnym siedzeniu. – Masz, okryj się, bo jeszcze nabawisz się zapalenia płuc. Czemu idziesz na piechotę w taką pogodę? Toż to ulewa stulecia.

– Popsuł mi się rower.

– Nim też niewiele byś zdziałała, Elise – stwierdził, rzucając jej rozbawione spojrzenie.

Elise czuła, jak rumieni się aż po dekolt, dlatego szybko opatuliła się ciepłym, choć lekko drapiącym kocem. Serce biło jej jak zwykle nieco szybciej, a w brzuchu czuła znajomy ścisk. I nagle pomyślała o jego tyłku, który tyle razy dzisiaj wspominała w rozmowie z Kerstin, i musiała powstrzymać się od śmiechu.

– Nie masz samochodu? – spytał, skręcając w jakąś uliczkę.

– Nie mam prawa jazdy – odparła niepewnie, a Will uniósł wysoko brwi. – Tutaj skręć w prawo.

– Dlaczego? To najużyteczniejszy dokument, jaki stworzyła ludzkość. Zwlekasz z tym od trzech lat?

Elise prychnęła w odpowiedzi.

– Boję się siadać za kierownicą – odparła po chwili ciszy, którą wypełniały dźwięki z radia. – Wiesz, samochód to świetna maszyna do pozbawienia kogoś życia. Nie czuję się gotowa, żeby brać na siebie taką odpowiedzialność. Jedź aż do końca ulicy.

– Chyba trochę przesadzasz.

– Nie – zaoponowała nieco za ostro, pocierając zmarznięte dłonie. – Wiesz, mam duże problemy z koncentracją, szybko i łatwo robię się rozkojarzona. Jazda samochodem wymaga jednak minimalnego zaangażowania szarych komórek, a tego mi brakuje.

– Szarych komórek czy zaangażowania? – zaśmiał się, dając jej kuksańca w bok. – Żartuję – dodał, a z jego ust nie schodził uśmiech. – Moim zdaniem powinnaś spróbować zrobić prawo jazdy. Chętnie cię pouczę, jeśli będziesz chciała. – Rzucił jej łobuzerki uśmiech, zmieniając bieg.

– Wydajesz się taki pewny siebie... Nie ma niczego, czego byś się bał? – Odważyła się na niego popatrzeć.

Will przechylił głowę i spojrzał uważnie na Elise.

– Boję się wielu rzeczy – odparł wymijająco po chwili zastanowienia. – Na przykład kontuzji. Wiesz, przed każdym ważnym biegiem, jakimś maratonem albo nawet głupim treningiem nachodzą mnie koszmarne myśli, że zerwę jakieś więzadła, że się przewrócę i skręcę kostkę, że przegram... To śmiesze, bo zawsze istnieje takie ryzyko, ale moja kariera może się skończyć przez jeden nieuważny ruch, przez krzywe postawienie nogi czy jakąś inną, z pozoru nieistotną bzdurę.

Zawahał się na moment, znowu przyglądając się ukradkiem Elise, jakby badał, czy nie powiedział za dużo.

– Wiele razy śniło mi się, że muszę przerwać bieg – mruknął. – I że kończę karierę przez jakieś durne zwichnięcie kostki.

Elise nie miała pojęcia, co powiedzieć, dlatego jedynie położyła dłoń na ramieniu chłopaka.

– Mówiłeś, że w wakacje masz różne konkursy i maratony – powiedziała powoli. – A teraz? Przyjechałeś do Sandefjord na całe dwa miesiące?

– W tym sezonie odpuściłem, bo nie powinienem się przeciążać. Zaczynam studia na akademii fizycznej, nie chciałbym nabawić się kontuzji czy zbytnio przemęczyć. Zresztą planuję w przyszłym sezonie spróbować swoich sił w klasyfikacjach olimpijskich. – Przeczesał palcami włosy.

Elise wzięła głęboki wdech.

– Wow – skomentowała krótko, opuszczając niechętnie dłoń. – To brzmi bardzo poważnie, no wiesz, olimpiada i te sprawy.

– Wiem, dlatego cholernie się boję, że się nie uda. – Posłał jej krzywy uśmiech.

– Jestem pewna, że dasz sobie radę. Przecież jesteś świetny w tym, co robisz.

Uśmiechnęli się do siebie w tym samym momencie.

– Jesteśmy na miejscu – mruknęła niechętnie Elise. – Bardzo ci dziękuję, znowu mnie ratujesz.

– I znowu kompletnym przypadkiem. To chyba przeznaczenie, że ciągle na siebie wpadamy – zaśmiał się Will. – Aczkolwiek mi to nie przeszkadza, może nam się przytrafiać więcej takich zbiegów okoliczności.

Elise uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi, niemo się z nim zgadzając.

– Myślałam, że będziesz dzisiaj trenować.

– W taką pogodę? Lepiej nie, nie jestem tak szalony jak ty – zaśmiał się, zatrzymując samochód i niby od niechcenia dotykając mokrych włosów Elise. – Mam nadzieję, że się nie przeziębisz. Może tu na ciebie poczekać, aż załatwisz, co planujesz? Mogę spytać, co będziesz tam robić?

Elise przygryzła wargę, próbując nie skupiać się wyłącznie na dłoni Willa, która bawiła się jej włosami. Mogła mu zaufać i powiedzieć prawdę czy raczej uzna ją za wariatkę?

– Idę do psychologa – mruknęła niewyraźnie, nie patrząc na Williama.

– Rozumiem – powoli odparł Will, odsuwając rękę. – Czyli nie czekać?

– Lepiej nie. Dziękuję jeszcze raz, że przyjechałeś. Nawet jeśli był to kolejny przypadek.

– Trzymaj się, Elise. Do jutra.

Wyplątała się spod koca, czując, jak robi się jej zimno. William posłał jej przeciągłe spojrzenie, gdy wysiadała z samochodu i biegiem pokonała odległość dzielącą ją od drzwi gabinetu.

Uf, przynajmniej zdążyła na czas.

W środku było przede wszystkim ciepło. Znalazła się w dość ciasnym korytarzu, w którym ściany pomalowano na całkiem przyjemny brzoskwiniowy kolor, a podłogę wyłożono bordową wykładziną. Stały tu dwa krzesełka; w całym pomieszczeniu Elise nie spotkała nikogo, a jedyne, co rzuciło się jej w oczy, to wąskie drzwi prowadzące najwyraźniej do pokoju, w którym czekała na nią pani psycholog.

Nie musiała długo czekać, aż ktoś do niej wyjdzie. Ledwie zdjęła z siebie przemoczony sweter, a drzwi otworzyły się i stanęła w nich delikatnie uśmiechnięta blondynka w grubych okularach w czarnej oprawce. Włosy związała w niedbały koczek, spod którego wyplątała się nieco za długa grzywka, przykrywająca zielone oczy. Była szczupłą kobietą około trzydziestki, ubraną w gruby biały sweter i wąskie dżinsy, z kubkiem kawy w ręce.

– Elisabeth Einar? – spytała wysokim głosem, uśmiechając się sympatycznie. Elise pokiwała szybko głową. – Zapraszam do środka. Myślałam, że się spóźnisz, więc zrobiłam sobie coś do picia. Mam nadzieję, że wybaczysz mi ten kubek.

– Nie ma problemu – odparła, powstrzymując się przed chęcią poproszenia pani psycholog o niezwracanie się do niej pełnym imieniem.

Sam gabinet urządzony został dość nowocześnie. Z dużego okna schowanego za białą firanką rozciągał się widok na zalaną deszczem ulicę; pod nim umieszczono szeroką i najwyraźniej wygodną sofę w żółtym kolorze. Przed nią stał szklany stolik, na którym leżały doniczka ze storczykiem i pudełko chusteczek. Naprzeciw sofy postawiono fotel w identycznym kolorze. Pod ścianami pomalowanymi na biało stały półki z tomami różnych opasłych książek i dokumentów.

– Nazywam się Diana Lang. – Wyciągnęła rękę do Elise. – Jak chcesz, żebym się do ciebie zwracała? Po imieniu? A może masz jakieś przezwisko?

– Elise – wykrztusiła oszołomiona, ściskając dłoń pani Lang. – Może pani mówić na mnie Elise.

Diana nie przypominała jej dotychczasowych psychologów. Była zbyt... swojska. Wyglądała na prawdziwie zaangażowaną, sympatyczną osobę i gdyby nie okoliczności, Elise mogłaby się z nią nawet zaprzyjaźnić. To spostrzeżenie od razu wzbudziło jej czujność.

– Usiądź sobie na sofie. Albo na fotelu, jeśli chcesz. A jeśli masz taki kaprys, możesz nawet rozsiąść się na podłodze. Do wyboru, do koloru. Może chcesz coś do picia? Przyznam szczerze, że w sobotę raczej nie przychodzę do pracy, ale moja kuzynka zadzwoniła i przecież nie mogłabym zostawić kogoś bez pomocy. – Uśmiechnęła się lekko. – Nie wiem o tobie właściwie nic, Elise, ale mam nadzieję, że pozwolisz mi się poznać.

Elise na sztywnych nogach podeszła do sofy i usiadła na jej skraju. Mimo że Diana naprawdę wydawała się pełna empatii i niewymuszonej chęci do pomocy, postanowiła nie ufać jej od razu.

– Przyznam, że zazwyczaj dostosowuję terapię do osoby, dlatego najpierw chciałabym, żebyś coś mi o sobie powiedziała. Co tylko zechcesz. Nie wiem, możesz się przedstawić, opowiedzieć mi o swoich zwierzętach albo przyznać się, ile masz palców u stóp. Coś, co pozwoli mi określić, z jaką osobą mam do czynienia. Możesz też od razu powiedzieć, dlaczego tu przyszłaś, co się stało w twoim życiu, że potrzebujesz mojej pomocy. Chcę cię po prostu wysłuchać. Pamiętaj, że cokolwiek powiesz, zostanie między nami. A, i mów mi po imieniu – mówiła tak szybko, że dziewczynie ciężko było nadążyć.

Diana usiadła wygodnie w fotelu, stawiając kubek z kawą na podłodze, i uśmiechnęła się zachęcająco do Elise.

– Nie wiem, od czego zacząć – mruknęła Elise. – Wie pani, jak się nazywam. Mam osiemnaście lat i dwa tygodnie temu skończyłam liceum. Teraz większość czasu spędzam w domu opieki, gdzie pracuję jako wolontariusz, i w domu. I nie mam zwierząt, a palców u stóp stwierdzono w sumie dziesięć. – Wysiliła się na uśmiech.

Cały stres, jaki odczuwała do tej pory, związany i z pogodą, i ze spóźnieniem, i z samą wizytą, jakimś cudem wyparował.

– Rodzina? Przyjaciele? – podpowiedziała Diana.

– Mam rodziców i starszego brata. Przyjaźnię się z dwiema osobami. Nie byłam zbyt popularna w liceum.

– Jest coś, o czym powinnam jeszcze wiedzieć?

Elise przygryzła wargę. A niech mnie, raz kozie śmierć, pomyślała.

– Mam koszmary, przez które nie mogę spać – wypaliła, spuszczając wzrok. Pod powiekami poczuła łzy, ale spróbowała powstrzymać się z płaczem.

– Co w nich widzisz?

– Że tonę – odparła powoli, uważając na każde słowo. – Albo że ktoś z mojej rodziny to robi. Że ginie, a ja nie potrafię mu pomóc. Stoję na pomoście i patrzę na jego śmierć, nie mogąc się ruszyć.

– Tak jak we śnie z pociągiem? – podjęła temat Diana. – Stoisz na torach, widzisz nadjeżdżający pociąg, ale nie potrafisz się ruszyć. Sen się kończy, gdy pociąg ma w ciebie uderzyć.

– Mniej więcej.

Chciało jej się płakać, mimo że nie przyznała niczego nadzwyczajnego. Przecież mówiła to już czterem psychologom, powinna się przyzwyczaić, a jakoś nie potrafiła.

– Wiesz, czym powodowane są te sny?

– Wiem, ale nie chcę o tym rozmawiać.

Było na to zdecydowanie za wcześnie, czuła to każdą komórką ciała. Nigdy nie przyznała się żadnemu psychologowi, co wydarzyło się trzy lata temu, ale też żadnego niespecjalnie to interesowało. Może z panią Lang też tak będzie?

– Mówiłaś, że w szkole nie byłaś zbyt popularna. Czy to ma jakiś związek z tym, co się wydarzyło w przeszłości? Czy po prostu nie przepadasz za towarzystwem ludzi?

– Przeszłość – odparła jednym słowem Elise; w jej głowie przemknęła myśl, że chciałaby stąd uciec, ale nie potrafiła się zmusić do wstania. – To, co wydarzyło się kiedyś... Zabrało mi wszystko.

– To znaczy?

– Zabrało mi na przykład moją przyjaciółkę. – Odważyła się spojrzeć w łagodne oczy Diany. – Zabrało mi zdrowie, zaufanie rodziców, znajomych w szkole...

Głos jej się załamał i już wiedziała, że nic więcej nie da rady powiedzieć. Pani Lang obserwowała ją uważnie, podając paczkę chusteczek na widok łez, które zalały twarz Elise. Drżącymi rękami otarła je niezdarnie, chcąc jak najszybciej zniknąć z gabinetu i zanurzyć się w pościeli, zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło.

Tylko że nie umiała.

Nie pamiętała właściwie, co potem się działo. Pani Diana na szczęście nie próbowała wyciągać z niej informacji na siłę, tylko zaproponowała, że zadzwoni po Theresę, żeby mogła ją odebrać. Elise zgodziła się, przyjmując z wdzięcznością ciepłą herbatę, którą zrobiła dla niej psycholog. Siedziały w gabinecie w przyjemnym milczeniu, dzięki czemu dziewczyna miała czas na dojście do siebie.

Drogę do domu również pamiętała jak przez mgłę. Mama pytała ją, jak poszła wizyta, ale Elise odpowiadała urywanymi zdaniami i w końcu Theresa poddała się w wydobywaniu z niej informacji.

Gdy tylko znalazła się w domu, rzuciła się na łóżko i zakryła głowę kołdrą. Zdążyła już wyschnąć, ale wolała się wygrzać, żeby przypadkiem jutro się nie rozchorować. Nie darowałaby sobie, gdyby jakieś durne przeziębienie pokrzyżowały jej plany wyjścia z Williamem.

Jak na zawołanie zadzwonił jej telefon. Z bijącym sercem otworzyła wiadomość, którą dostała od Willa.

Dotarłaś już bezpiecznie do domu?

Szybko odpisała, że tak.

Uf, bo zacząłem się martwić. Szkoda, że tak leje, z chęcią wybrałbym się na trening ;) I z jeszcze większą chęcią bym Cię zobaczył.

Serce Elise zabiło mocniej niż zwykle i uśmiechnęła się szeroko do wyświetlacza. Humor od razu jej się poprawił.

Spokojnie, jutro jesteśmy umówieni, odpisała.

Nie mogę się doczekać.

Szczerząc się jak idiotka do telefonu, pomyślała nagle, że nawet najgorszy dzień nie wydawał się taki zły przy Williamie. A jutrzejsze wyjście z nim na festyn musiało, po prostu musiało się udać, i co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości.

~*~

Ta tygodniowa przerwa bardzo mi pomogła, bo zdążyłam napisać cztery rozdziały do przodu, co chyba jest jakimś moim rekordem :D Zapas zrobiony, teraz mogę spokojnie dodawać rozdziały regularnie. Mam też parę pomysłów, jak zwiększyć popularność opowiadania bez nieprzyjemnej reklamy na profilach innych, ale o tym napiszę w odpowiednim czasie.

Kto tak jak ja nie może się doczekać randki Willa i Elise? :D

Całuję,

Wasza arrain ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro