Eryk: Grzybowy problem
Te uczucie gdy napisałeś scenę w rozdziale, ale się nie zapisała, więc musisz pisać od nowa... sadge bo byłem zadowolony z tamtej sceny.
_____________________________________________________________________
Eryk rzucił z siebie płaszcz wchodząc do drewnianego domku. Czuł jakby wcale nigdzie daleko nie wyruszał, podczas gdy prawda była inna. Wyruszył daleko. Nie była to najdłuższa podróż, ale nie była ona najkrótrza.
- Och, wróciłeś już. - Pojawiła się Kahlen na korytarzu. Spojrzała na niego od góry do dołu. - Wyglądasz jak jeszcze większe gówno niż zanim poszedłeś na ten ślub.
- Dziękuję. - Przewrócił oczami. Nikt nie był z nim równie rzczery jak ona. - Nie spałem. Dlatego wyglądam jak gówno.
- Bleh.- Pojawił się grymas na tej twarzy. - Aż tak tęskniłeś za mną? Przykro mi, ale żałośni nastolatcy nie są w moim typie.
Musiał przyznać; miło było wrócić do domu. Nie była to wcale ironia, bo gdyby faktycznie nie lubił Kahlen, by od samego początku z nią nie zamieszkiwał. Cieszył się, że wrócił, bo tu w tych czterech ścianach nie musiał nigdy udawać i też potrzebował tego realizmu od niej. Był inny od Rivera, więc nie potrzebował Dinga co by przynosił mu jedzenia do łóżka i głaskał po włosach. Potrzebował Kahlen co pozwalała mu głodować albo wykopywała z łożka aby pozprzątał. A właśnie tego potrzebował, kogoś kto mu nie pozwoli się zatopić w uczuciach i nieistotnych myślach.
- Chcesz czegoś? - zapytał prosto z mostu. Po coś przecież tu jeszcze stała.
- Chciałam coś powiedzieć zanim zapomnę - ziewnęła. - Grzebałam w twoich rzeczach. Znalazłam pamiętnik Dagie... notatnik... zeszyt... cokolwiek to jest. Też go czytałeś?
- Oczywiście, że nie. - Zmarszczył brwi. - Nie czytam personalnych rzeczy, ani NIE GRZEBIĘ W CZYIŚ RZECZACH.
- Powinnieneś przeczytać. Jest ciekawy - zignorowała go. - To tyle. Dobranoc w takim razie. Jutro mi opowiesz coś o tych ślubowych dramach i wytłumaczysz czym jest ten tak zwany ślub.
Zastanawiał się co miał jej jutro powiedzieć. Że jednak River i Ding nadal się umawiają? Przecież przez cały ten czas myślał, że zerwali. Może wystarczająco ciekawe jest to, że River ma nowy ogon? Probował sobie przypomnieć cokolwiek: kogo widział, co słyszał i ten cały ślub. Spotkał wielu; Rivera, Dinga, Appy, Kallen, Ori, no i oczywiście Blue oraz Worena. Jedyne kogo brakowało to Otisa. Nie przyszedł, ale czy to było dłużej jakimkolwiek zaskoczeniem?
Wszedł do swojej sypialni. Nie była wielka. Mieściło się w niej tylko łóżko, szafa oraz mniejsze biurko. Odkąd zakończył swoje elektryczne eksperymenty, tyle miejsca mu wystarczało do funkcjonowania.
Rzucił swój plecak gdzieś gdzie akkurat było miejsce, czyli pod biurko. Miał zamiar od razu się rzucić na łóżko, ale zatrzymał się widząc notatnik na kocyku. Wszędzie by rozpoznał okładkę notatnika, nie raz widział rudowłosą piszącą w nim, jakby od tego zależał czyiś los.
- Mogłaby odłożyć i przynajmniej udawać, że szanuje prywatność - odparł do samego siebie. Miał nadzieję, że słyszała go za ścianą, choć dobrze wiedział, że napewno już spała.
Elf podszedł do swojej szafy, na dole leżało kilka książek, a wśród ich mniejsze pudełko. Otworzył pudełko siedząc już na koncie swojego łóżka. Leżał w nim zegarek, kilka długopisów, ale w większości były to suszone kwiaty które Dagie zbierała. Było wszystkim głupio wywalać niektóre z jej rzeczy, ale szczególnie jej notatnik. Położył go spowrotem do kartonu i zamknął w szafie, znów zapominając o istnieniu tego pudełka... podobnie jak każdy inny. Niestety przez kolejne dni słowa Kahlen nie wylatywały mu z głowy. Co takiego przeczytała, że próbowała go przekonać do zrobienia tego samego? Wkońcu otworzył szafę i pewnego dnia wyjął pudełko. Usiadł na łóżku i wyciągnął notatnik. Zaczął go przeglądać. Było tu wiele. Wszystko od dnia kiedy się obudzili w Ebvolacie do jej ostatniego dnia życia. Miała notatki o każdym kogo spotkali, co wiedziała o nich, skąd pochodzili, ile mieli lat, co lubili. Wszystkie te małe rzeczy. Pamiętała o każdym i był pewien, że pozostawiała po sobie wystarczająco wrażenie, aby oni i też ją pamiętali.
Z czasem wśród notatków i przeróżnych list (jest nawet lista od najemniejszy do największych zwierząt w Ebvolacie), pojawiły się rysunki robaków i opisy. To nie był dłużej zwykły notatnik z bazgrołami, to był pamiętnik. Nie rozumiał jak Kahlen mogła czytać to, nie czując, że naruszyła czyjąś prywatność. Przeskoczył kilka stron. Zatrzymał się dopiero przy rysunku drzwi. Z ciekawości zrobił to, przeczytał co napisała. Miała nadzieję wrócić, wspólnie z całą ekipą, nie tylko z Riverem, ale równierz z nim i Otisem... nie wiedział. Chyba próbowała mu to powiedzieć, ale nie słuchał. Wkońcu po kilku stronach napotkał rysunek grzybywej istoty i od razu wiedział, że zbliżał się już do końca. Czytał jak bardzo była zawiedziona, że nie zostali wtedy dłużej i im nie pomogli. Oczywiście, że była. Wiedział to. Gdyby żyła musiałby odpracowywać ten grzech przez resztę życia. Najgorsze jest to, że sojusz z wróżkami wcale nie miał sensu. Na sam koniec historii nic co zrobili nie miało sensu. Kto wie, może w głębi duszy to wiedziała i dlatego nalegała aby pomóc grzybowym ludką. Na sam koniec historii to miałoby właśnie sens. Tylko to miałoby jakikolwiek sens.
Wyciągnął z szafy zakurzone ubrania, których nie nosił już od miesięcy, jakoże nie był dłużej żywiołem. Przyglądał się im przez chwilę. To były tylko ubrania. Wepchnął ubrania do plecaka, dokładnie jak za dawnych lat. Nie był jednak pewny, czy nawet teraz miał prawo je zakładać. Reprezentowały bohatera, którym kiedyś niby był, czy więc mógł je założyć? Kahlen by powiedziała, że oczywiście, że tak. Nie rozumiała jednak jego toku myślenia, nikt nie rozumiał, a on nie rozumiał toku myślenia innych.
- Co robisz? - Zerknęła do środka Kahlen. Jak zawsze nie wstydziła się i nawet nie udawała, że go wcześniej nie obserwowała. Miał przecież otwarte drzwi, czemu miałaby nie zerknąć?
- Pakuję się. Nie widać?
- Widać. Ale po co? - Zmarszczyła brwi. Tym razem weszła do pokoju siadając na jego łóżku. - Gdzieś idziesz? Znów zostałeś gdzie zaproszony?
- Ta - wymamrotał. Wyciągnął z plecaka zeszyt Dagie i rzucił jej go na łożko. - Nie o to ci chodziło? Żebym przeczytał ten głupi notatnik i załatwił nie dokończoną misję czy coś?
- Co? - Zmarszczyła całą twarz. - O jakiej niedokończonej miscji gadasz?
- Tej grzybowej. Co Dagie pisała, że chujem jestem, że nie chciałem pomóc tym grzybom. Więc idę im pomóc - wytłumaczył. - Wrócę za kilka dni czy coś. Nie planuję tam długo być.
- Rób co chcesz. - Wzruszyła ramionami.- Możesz równie dobrze wcale nie wracać.
Wiedział to. Nie chciała aby wracał, na jej miejscu napewno by powiedział coś podobnego... jeśli by nie powiedział, to napewno by pomyślał. On też nie koniecznie chciał wracać spowrotem do tych czterech ścian, ale też nie chciał koniecznie wracać do wróżkowego lasu.
- Jesteś pewien, że chcesz iść? - zapytała. Jej głos był delikatniejszy, jakby próbowała być bardziej sympatyczna.
- Hm? - Spojrzał na nią zaskoczony. Czasem zapominał, że nawet ona była wstanie być taka raz do czasu. Czuł się niekomfortowo wiedząc, że nawet ona gdzieś w głębi duszy się o niego martwiła.- Zaczynasz żałować, że przekonałaś mnie do przeczytania tego notatnika?
- Myślałam, że pomoże ci to rozwiązać swój konflikt z Otisem czy coś.
- Nie wiem w jaki dezjunonalnym świecie żyjesz, ale ja i Otis się nie pokłóciłyśmy. Jesteśmy... To że go tutaj nie ma, nie znaczy, że jest to moją winą.
- Nie o to mi chodziło. Wiem przecież. - Przewróciła oczami. - Dziwnie jest powiedzieć to na głos, ale Dagie ciebie lubiła lubiła. Pomyślałam, że jak przeczytasz to, to może zmotywuje cię to do wyznania swoich uczuć Otisowi czy coś.
- Och.. - Odwrócił wzrok od niej. Przeczytał to, ale wiele o tym nie myślał. Jedyną myślą było, że się cieszył, że mu nigdy tego nie wyznała. Czułby się niekomfortowo nie móc odwzajmenić jej uczuć. Kto wie co by wtedy faktycznie zrobił. Może by uciekł od jej uczuć i tego niekomfortu? Może Otis gdzieś poświadomie wiedział, że Eryk go lubi w mniej platoniczny sposób i dlatego odszedł. Kto wie?
- Nie lepiej mieć to z głowy? - westchnęła. Podrapała się po karku. Wiedziała, że może potrzebował to usłyszeć, mimo, że niekoniecznie chciał.- Gorzej być nie może, i tak nie wygląda na to aby Otis miał wrócić.
Kahlen myślała, że morał historii Dagie jest taki, że powinno się wyznać uczucia zanim będzie zapoźno. Podczas gdy Eryk wierzył, że morał był inny. Dagie nie wyznała swoich uczuć i umarła bez złamanego serca. On wolał właśnie umrzeć w taki sposób. Po co dodawać ból do śmierci?
***
Podróż do wróżkowego lasu trwała kilka dni. Cieszył się, że nie napotkał Nachasha. Jakoże nie jest dłużej żywiołem, zostałby prawdopodbnie zjedzony na miejscu, chyba, że był to tylko podły żart smoka. Nie słyszał nigdy o tym aby smoki jadły inne istoty... aby wogóle jadły cokolwiek. Przeszedł równie szybko obok posągu Eteru i niedalekiej wioski krasnoludów. Wchodząc wkońcu do lasu, poczuł ulgę, że wkońcu tu dotarł, ale wcale się nie cieszył. Nie przepadał za tym miejscem, ani tak naprawdę wcale nie zastanowił się, jak pomóc tym grzybom. Dagie by wiedziała. Prawdopobnie by poszła do wróżek i swoją charyzmą zauroczyła ich by na tyle, aby zaczęli szanować grzyby. On niestety nie miał charyzmy, przynajmniej nie na tyle dużą.
- Och, to ty. - Usłyszał głos za sobą. Nie spodziwając się tego podskoczył delikatnie.
Elf odwrócił się do tyłu aby spojrzeć na nich. To był grzyb, którego on i Dagie wtedy spotkali. Wcale się nie zmieniło... prócz tego, że wydawało się tym razem mniej przyjaznym wobec niego. Czy to dlatego, że nie był dłużej żywiołem, czy to dlatego, że wolało spotkać Dagie? To nie było szczególnie ważne na tą chwilę, ważne było aby on był w tej chwili przyjazny. Uśmiechnął się do grzyba, podobnie jak kilka miesięcy temu.
- Czemu tu jesteś? - zapytało lekko zaciekawiony.
- Aby- musiał sobie przypomnieć po co tak naprawdę tu przyszedł. - Aby wam pomóc.
- Nam? - Podniosło pytająco brwi. Eryk by nie opisał tego tonu głosu jako chłodnego, ale napewno nie był on szczególnie przyjazny.
- Grzybom.. - odpowiedział. Wiedział, że to nie była prawidłowo odpowiedź. Niestety nigdy nie myślał, że będzie musiał zapamiętać nazwę ich rasę. Nie napotykał wielu humanoidalnych grzybów.
- Jesteśmy dziećmi klontów - westchnąło cicho. Odwróciło wzrok drapiąc się po swoim ramieniu. - To miłe, że chcesz nam pomóc, ale miałeś już swoją okazję. Na dodatek... nawet nie wiesz komu chcesz pomóc. Gdybyś naprawdę przyszedł tu aby nam pomóc w naszym konfliktcie ze wróżkami, byś wiedział przynajmniej tyle.
Miało rację. Zapomniał jak się nazywali. Zapomniaj nawet o ich istnieniu dopóki notatnik Dagie mu o tym nie przypomniał. Ale Dagie chciała im pomóc. Obiecał jej nawet, że będzie mogła się tu cofnąć i im pomóc po wojnie. Wtedy jeszcze nie wiedział, że nie będzie ona wstanie tego zrobić. Widział to jako niedokończoną misję i wierzył, że może potym, wkońcu przestanie myśleć o przełości która już nie istnieje. Tamte relacje już nie istnieją. Tamte osoby. Tamty on.
- Masz rację. Prawda jest taka, że przyszedłem wam pomóc w imieniu mojej przyjaciółki. Nie lubię tego lasu, a wróżki są irytujące. Nie miałem zamiaru kiedykolwiek tu wracać, ale jej obiecałem. - Przegryzł wargę. - Powiedz czego potrzebujecie, a pomogę. Jestem dla was wstanie pogadać z tymi wróżkami.
- A czemu miałyby ciebie wysłuchać? Nie jesteś żywiołem i znajomość z tobą nie znaczy już tyle samo co wcześniej. Nie masz głosu który byłby wstanie nam pomóc. Byś jedynie pogorszył sprawę. Wkurzyłbyś ich albo wcale by się tym nie przejęły i dla żartu od razu by skrzywdziły klonty. Nie potrzebujemy dłużej twojej pomocy. To cudowne, że nagle sobie przypomniałeś o nas i jakieś obietnicy, ale jest już zapóźno. Po prostu wracaj do siebie.
Nie był wstanie odpowiedzieć. Nie był wstanie powiedzieć jakiekolwiek słowa aby namówić ich, że jest wstanie im pomóc jeśli dadzą mu po prostu szansę. Zamiast tego odwrócił się tyłem do dziecka klontów i ruszył do przodu, wspowrotem ścieżką do Ri. Czuł delikatne zły w oczach, podczas gdy tracił tlen w płucach. Nie był wstanie złapać głebokiego oddechu. Nie miał gdzie się schować. Nie miał do kogo pójść po komfort. Był sam z całkowitą świadomością, że nic nie było już takie samo. Był nikim w Ebvolacie bez swojego żywiołu. Nawet jakieś grzyby nie chciały jego pomocy, będąc świadome, że był nikim.
Usiadł wkońcu na ziemi i oparł się o pobliski głaz. Wziął głeboki oddech znów czując jak jego płuca się wypełniały powietrzem. Przetarł rękawem koszuli mokre poliki i z zaczerwiony oczami spojrzał przed siebie, prosto na posąg Eteru.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro