Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Opowieść o pewnym rycerzu

Idąc środkiem brukowanej drogi, któryś raz w swoim życiu zastanawiałam się nad tym, jak niesamowity jest nasz świat.

Zakrzywiona grawitacja i miasta wybudowane wewnątrz ogromnego statku. To była nasza codzienność. Idąc po prawie że prostej ścieżce, miałam nad sobą osiedle drewnianych domów. Dla ścisłości, kilka kilometrów nade mną.

Kilkadziesiąt lat temu nasza rodzinna planeta została zniszczona. A my ratowaliśmy się ucieczką. Przynajmniej tak nam mówili. Prawdę znają tylko najstarsi mieszkańcy.

Ja, podobnie jak wielu, urodziłam się na tym statku.

Tego dnia jak zwykle otworzyłam drewniane drzwi przed sobą i szybkim krokiem weszłam do kawiarni. Przywitał mnie zapach parzonej kawy i pieczonego ciasta. Pracowałam tam odkąd skończyłam szkołę. Nie o tym marzyłam, ale jak to mówią, bierzesz co dają. Tym bardziej, że trafiła mi się naprawdę sympatyczna pracodawczyni.

Przywitałam się z szefową i włożyłam czarny fartuszek. Związałam kręcone, czarne włosy w luźny kok i stanęłam za ladą.

Dzień mijał tak jak zawsze. Klienci, robienie zamówień, rozmowy ze współpracownikami i upragniona końcówka zmiany. Wtedy dokańczałam swoje obowiązki, sprzątałam blat i używane przeze mnie sprzęty, po czym mogłam iść do domu.

Tego dnia jednak coś zakłóciło codzienną rutynę.

– Przepraszam, mam pytanie – słysząc za sobą głęboki, męski głos, powoli się odwróciłam.

Nie lubiłam jak klienci mnie zagadywali. Widząc jednak przed sobą gościa w nowoczesnej zbroi i hełmie, otworzyłam szeroko oczy. Hełm nieco przypominał te średniowieczne. Nie mogłam mu się jednak przyjrzeć, bo w większości był ukryty pod ciemnym kapturem. Widziałam za to lekko skrzące się soczewki w miejscu oczu. Mimo, że nosił długi, ciemny płaszcz, jego wysoki wzrost i szerokie ramiona, od razu były widoczne. Nic jednak nie było pewne przez czarną zbroję. Przypominała trochę te używane przez naszą policję. Była jednak nowocześniejsza i w innym kolorze. Policjanci używali niebieskich.

Zamrugałam kilka razy i podniosłam jedną brew. Gdy po chwili wciąż się nie odezwał, spytałam:
– Jakie masz więc pytanie?

Dziwnie rozmawiało się z kimś, kto nie miał twarzy. A raczej ją chował. Nie mogłam nawet zobaczyć jego mimiki.

Mężczyzna wyciągnął spod połów płaszcza odznakę i zwitek papieru. Rozwinął go i mi pokazał. Odznaka była policyjna, ale miała jakiś dopisek. Ja jednak skupiłam się na zdjęciu. Ponownie zrobiłam zdziwioną minę.
– Jestem z policji. Widziałaś go tu może kiedyś? – zapytał twardym i poważnym głosem.

Przyjrzałam się szkicowi brodatego mężczyzny. Kogoś mi przypominał, ale ciężko było mi to uściślić. Oparłam się łokciami o blat, zbliżając się tym samym do portretu.
– Gdzieś go widziałam, ale trudno określić mi kiedy lub gdzie – wyznałam szczerze, wciąż wpatrując się w kartkę.

– Ale to jego widziałaś? – dopytał się, również się nieco schylając i zrównując się ze mną twarzą. A raczej hełmem.

Po przyjrzeniu się portretowi, byłam pewna. Kiedyś go widziałam i to dokładnie. Skinęłam więc głową.
– Tak. Na pewno jego.

Mężczyzna się wyprostował i zwinął zdjęcie.
– Kiedy kończysz zmianę? – zapytał poważnie.

Kolejny raz w ciągu kilku minut, zrobiłam zdziwioną minę. Aż bałam się, że tak mi zostanie.

Spojrzałam na zegar i odparłam:
– Za chwilę. A co?

Mężczyzna usiadł przy jednym ze stolików i nonszalancko powiedział:
– Poczekam na ciebie.

Nie wiedziałam jak na to zareagować, wzruszyłam więc ramionami i wzięłam się za przerwane porządki. Zatrzymałam się jednak po chwili i spytałam mężczyzny:
– Podać coś może?

– Nie, dziękuję – odparł i wciąż uparcie patrzył się w moją stronę.

Chyba patrzył, bo hełm był zwrócony w moim kierunku. Zresztą czułam na sobie jego spojrzenie. Bardzo niekomfortowe uczucie. Irytacja we mnie coraz bardziej rosła. Bardziej niż kiedykolwiek miałam nadzieję, że facet sobie pójdzie. Jednak uparcie tam siedział. Aż zaczęłam żałować, że przyznałam się do rozpoznania gościa ze zdjęcia. Gdy wybiła godzina końca zmiany, westchnęłam głęboko.

Rozwiązałam fartuch, złapałam swoją torbę i machając na pożegnanie szefowej, wyszłam tylnym wyjściem. Aż uśmiechnęłam się na myśl, że wykiwałam tego faceta. Jakie było moje zdziwienie widząc go na zakręcie, opierającego się o budynek. Mimo dziennego światła, wyglądał groźnie i mrocznie.

– Czemu chciałaś mi uciec? – spytał się dziwnie brzmiącym głosem.

Jakby był rozbawiony, albo zaintrygowany. Podniosłam brew i posłałam mu zirytowane spojrzenie.
– Może dlatego, że ktoś obcy i podejrzany mnie obserwował i nawet się nie zapytał czy będę chciała z nim rozmawiać? – choć to zdanie brzmiało jak pytanie, to wcale nim nie było.

Chciałam już go wyminąć, ale stanął mi na drodze.
– Musimy porozmawiać o tym mężczyźnie ze zdjęcia – powiedział, ale już łagodniejszym głosem.

Przed sobą miałam jego czarny napierśnik. Podniosłam więc głowę, widząc jednak, że to nic nie dało, cofnęłam się o krok i starałam się nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Jednak wciąż widziałam jedynie swoje odbicie lub lekko błyszczące soczewki w hełmie. Zirytowałam się nie na żarty.
– A możesz przynajmniej zdjąć hełm? – zapytałam z nadzieją.

Mężczyzna jednak pomachał przecząco głową.
– Niestety. Nie licz na to. Na służbie nie zdejmujemy hełmów. Co więc wiesz o tym mężczyźnie? – drążył dalej, uparty osioł.

– Nic. Jedynie gdzieś go widziałam, ma charakterystyczną urodę. Nawet nie pamiętam gdzie – odparłam, coraz bardziej zirytowana.

Słysząc westchnienie mężczyzny, sama miałam ochotę to zrobić.
– Pójdziesz ze mną w jedno miejsce? Wyjaśnię ci kim jest też mężczyzna i czemu jest poszukiwany. Może coś ci się przypomni – zaproponował łagodnie.

Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Czy on właśnie liczył na to, że dobrowolnie z nim pójdę w dziwne miejsce? Z nim? Z obcym facetem?

Zaśmiałam się na jego naiwność i głupotę.
– Dobry żart. Naprawdę ci się udał. A teraz wybacz, muszę wracać do domu nakarmić kota.

Liczyłam na to, że nie będzie mnie więcej namawiał. Ale przeliczyłam się, niestety.

Stanął na mojej drodze i oparł dłonie na biodrach.  A ja znów czułam rosnącą irytację. A już myślałam, że osiągnęła apogeum.
– Słuchaj, dryblasie! – zawołałam gniewnie. – Może i jesteś policjantem, ale nie znam cię i nie chcę poznać. Jak tak ci zależy, to daj mi swoje namiary, albo mnie aresztuj.

W tym momencie, żałowałam że nie mogłam zobaczyć jego miny.

Ręce mu opadły, a on sam wyglądał jakby się załamał.

Położył rękę na głowie, zrzucając przy tym kaptur. Teraz mogłam zobaczyć w pełni jego hełm. Matowo czarny, z płytkimi wzorami wokół oczu. Skomplikowane kształty tworzyły subtelną literę T.

Nie mogłam oderwać wzroku. Odwróciłam głowę, dopiero jak poczułam na sobie jego spojrzenie.

– Pasowałoby, gdybym miał więcej czasu – powiedział, zbliżając się do mnie. – Proszę. Kończy mi się czas, a w grę wchodzi czyjeś życie. Gdyby chodziło o moje, dałbym sobie radę sam. Jednak dziś sprawa jest pilna.

Coś drgnęło we mnie, gdy usłyszałam jego ton. Czułam, że mówi szczerze.

Spuściłam oczy, myśląc szybko. Po chwili wiedziałam już, co zrobię. Podniosłam wzrok, patrząc na mężczyznę buńczucznie.
– W porządku. Ale robię to tylko po to by uratować tego kogoś.

Mężczyzna pokiwał głową i wystawił do mnie rękę.
– Awan – powiedział.

Spojrzałam na niego z podniesioną brwią. Wiedziałam że się przedstawia, ale chciałam go trochę podenerwować.
– A co to za jakieś dziwne powitanie?

Wręcz czułam na sobie jego zdenerwowany wzrok.

Zaśmiałam się cicho i uścisnęła jego dłoń.
– Pat – również się przedstawiłam.

Mężczyzna pokiwał głową i powiedział:
– Chodźmy więc.

I ruszył w tylko sobie znanym kierunku, zakładając z powrotem kaptur. Westchnęłam kolejny raz w ciągu kilku minut i poszłam za nim.

Szliśmy obok siebie już piętnaście minut, jednak nie zapowiadało się na to byśmy mieli się zatrzymać. Dodatkowo mężczyzna w ogóle się nie odzywał. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Liczyłam na jakieś wyjaśnienia.

– Jesteś policjantem? – zapytałam, patrząc na niego kątem oka.

– Tak, ale nie do końca.

Słysząc tylko tą odpowiedź, zaczęłam znów się irytować. Jak tak dalej pójdzie, to czułam, że dostanę tiku nerwowego.
– To powiedz coś więcej. Poszłam za tobą, mimo że nic o tobie nie wiem. Nie licz na to, że tak to zostawię. Chcę wiedzieć cokolwiek – powiedziałam stając.

Mężczyzna lekko warknął i coś wyszeptał. Nie słyszałam, co, ale byłam pewna, że nic miłego.

Podszedł do mnie, stając dopiero tuż przede mną. Poczułam zapach cynamonu. Podniosłam jedną brew nieco zdziwiona i uniosłam nieco głowę.

– Powiem, ale w drodze – odparł.

Pokiwałam głową i ruszyłam do przodu.
– Opowiadaj więc – powiedziałam, gdy znów szliśmy obok siebie.

– Nie jestem policjantem. Jestem wyżej. To coś w stylu detektywa. Ale nie mogę wyjaśnić ci szczegółów. Mężczyzna, którego szukam jest podejrzany o kilka zamachów. Jednak do tej pory nie udało się go nam namierzyć. Umie się ukrywać. Szpieg, który miał nam pomóc, zaginął. Straciliśmy z nim kontakt. W ostatniej wiadomości, którą nam wysłał było twoje zdjęcie i adres twojej pracy.

Stanęłam z wrażenia. Spojrzałam na niego zszokowana.
– Że co? – zawołałam.

Mężczyzna złapał mnie za rękę i pociągnął dalej. W międzyczasie kontynuował.
– Wiemy, że nie jesteś w to zamieszana. Podejrzewam, że jesteś wskazówką, która ma nas doprowadzić. I gdy usłyszałem, że go widziałaś, wiedziałem, że dobrze trafiłem. Dlatego nie dałem ci spokoju. Sprawa jest zbyt ważna.

Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Wszystko brzmiało irracjonalnie. Jak żarty, albo jakiś tani film sensacyjny lub detektywistyczny. Tylko trupa brakowało.
– Tylko jest jeden problem. Ja nie wiem skąd znam tego gościa – zawołałam, próbując za nim nadążyć.

– Spróbujemy ci przypomnieć – zaczął opowiadać, wciąż mnie ciągnąc. – Mężczyzna nazywa się Bruno Kopta. Ma ponad czterdzieści lat. Swoją pierwszą zbrodnię popełnił piętnaście lat temu. Wysadził jeden z wagonów kolejki. Kilka lat później znów użył bomby, gdy napadł na bank. Potem znów minęło kilka lat i dokonał następnego zamachu. Niestety żadnej z tych zbrodni nie mogliśmy mu udowodnić. Kilku dobrych policjantów powiązało pewne poszlaki i jesteśmy pewni, że to on, ale brak twardych dowodów.

Im więcej mówił, tym coraz bardziej zaczynałam rozumieć. Wiedziałam już, o kim mowa.
– Dziesięć lat temu, bomba na przystanku – przerwałam mu. – Pięć ofiar śmiertelnych, dziesięć rannych. Wtedy zginęła moja matka.

Mężczyzna z wrażenia aż się zatrzymał. Patrzył na mnie.
– Mój ojciec był policjantem. Po śmierci mamy zaczął sam szukać winnego – wyjaśniłam, podnosząc wzrok i patrząc na Awana. – Już wiem skąd znam tego mężczyznę. Musimy iść do mojego mieszkania. I to już.

Mówiąc to, ruszyłam biegiem w najbliższą uliczkę. Nie czekałam nawet na jego reakcję. Biegłam tak szybko jak mogłam. Po chwili mnie dogonił.

Musieliśmy minąć kilka ulic, ale parę minut później zobaczyłam znajomy budynek. Znalazłam szybko klucz i otworzyłam drzwi. Nie tłumacząc nic wpadłam do sypialni i zanurkowałam w szafie.

Szukałam pewnej bardzo ważnej skrzynki. Należała do mojego ojca.

Odsunęłam wszystkie pudła i otworzyłam skrytkę. W środku był sejf. Musiałam chwilę się zastanowić, jakie było hasło. Już dawno zapomniałam o tej sprawie. Chciałam wymazać ją z pamięci. Wpisałam ciąg cyfr i z okrzykiem zwycięstwa wyciągnęłam skrzynię.

Po chwili stała już na stole w jadalni. Posłałam triumfujące spojrzenie rycerzowi i wyjaśniłam:
– Mój ojciec zostawił wszystkie dowody tutaj. Rok po zamachu pokazał mi zdjęcie Kopty i kazał zapamiętać tą twarz. Powiedział, że gdybym go kiedykolwiek zobaczyła, mam uciekać. Najdalej i najszybciej jak potrafię.

Awan przyciągnął skrzynkę i ją otworzył. Wyciągnął teczki, zdjęcia, dokumenty. Nie odzywał się, dopiero gdy wyciągnął zdjęcie z zamachu na przystanku, ręka lekko mu zadrżała.
– Przykro mi z powodu twojej mamy i ojca – powiedział po chwili.

– Dzięki – odparłam tylko i usiadłam. Co prawda zaskoczyło mnie, że wiedział o śmierci mojego ojca. Ale nie skomentowałam tego.

– Zrobię zdjęcia i wyślę je moim szefom – dodał po chwili mężczyzna, pokazując na swój komunikator. – Będę musiał też zabrać pudełko. Te dokumenty bardzo się nam przydadzą. To to, czego nam brakowało.

– Jasne – nie miałam nic przeciwko. Im się to przyda. A mnie nie. Zresztą wiedziałam, że z tymi dokumentami sama nic bym nie zdziałała. I choć go nie znałam, to mimo wszystko był policjantem.

Jednak czułam w środku niepokój, że coś za szybko się to udało. 

– Co teraz? – zapytałam, gdy zapakował z powrotem dokumenty.

Mężczyzna spojrzał na mnie i zdjął kaptur. Uklęknął przede mną i powiedział:
– Nie możesz tu zostać, zabiorę cię do bezpiecznego miejsca.

Miał coś dodać, ale nagle zamilkł. Gdy chciałam się odezwać, pokazał mi bym była cicho. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Zaczęłam się rozglądać, ale wtedy rzucił mnie na podłogę i zasłonił sobą. Tuż przed tym jak rozległy się strzały. Odruchowo zakryłam głowę rękami. Nie widziałam nic. Jedynie słyszałam huk pocisków przebijających ściany i rozbijających wszystko na swojej drodze. Nie wiedziałam, ile to wszystko trwało. Dopiero gdy hałas ustał, opuściłam ręce i spojrzałam na mężczyznę, który wciąż mnie osłaniał. Był naprawdę blisko. Mimowolnie się zarumieniłam.

Po chwili uniósł głowę i się rozejrzał. 
– Chyba po wszystkim – stwierdził i się podniósł. Wyprostował się i podał mi dłoń.

– Co to było? – zapytałam, rozglądając się dookoła.

Wszystko było zniszczone. Ściany wyglądały jak sito. Wokół nas unosił się pył.
– Najwyraźniej on sobie o tobie przypomniał –  stwierdził, wyglądając ostrożnie za okno.

– To co teraz?

Czułam się naprawdę bezradna. Serce biło mi szybko, a w głowie miałam mętlik.
– Idziesz ze mną – powiedział, jedną ręką wsadzając sobie skrzynkę pod pachę, a drugą złapał mnie za dłoń. – Sprawa wygląda gorzej niż myślałem – powiedział, ciągnąc mnie za sobą. Ledwo za nim nadążałam. – Nie bez powodu zdecydował się na taki czyn. Obserwuje nas, grunt usuwa mu się spod nóg.

– To chyba dobrze? – zapytałam, próbując zachować jasność myślenia i nie wpaść w panikę. W końcu ktoś chciał mnie zabić.

– I tak, i nie – odparł, wybiegając na główną ulicę. – Z jednej strony to oznacza, że jesteśmy na dobrym tropie i jesteśmy blisko złapania go. Z drugiej, może zrobić coś, czego się nie spodziewamy.

Zaczął klikać w komunikatorze na ramieniu. Po chwili podjechał motor elektryczny. Awan podszedł do kierowcy i przekazał mu skrzynię, mówiąc coś do niego.

Domyśliłam się, że to któryś z jego współpracowników odbierał od niego paczkę. Po chwili motor odjechał, a mężczyzna stanął przede mną.
– W porządku, teraz musimy zająć się twoim bezpieczeństwem – powiedział, ponownie łapiąc mnie za rękę.

Wszystko działo się tak szybko. A pomyśleć, że zaledwie godzinę temu spokojnie pracowałam sobie, jak co dzień.

– Gdzie mnie zabierasz? – zapytałam, krzycząc za nim.

– Do bezpiecznej kryjówki – odpowiedział.

Miałam ochotę prychnąć śmiechem. To nie był dobry moment na bycie tajemniczym.

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego karcąco.
– Właśnie ktoś próbował mnie zabić, chyba to normalne, że chcę wiedzieć, gdzie mnie zabierasz. I tak to cud, że ci ufam. Poznałam cię zaledwie godzinę temu.

Wtedy naszła mnie nagła myśl. A może wcale nie powinnam mu ufać i właśnie popełniłam największy błąd w swoim życiu?

Mężczyzna westchnął cierpiętniczo. Stanął tuż przede mną i położył mi dłonie na barkach.
– Pat. Uwierz mi, naprawdę zależy mi na twoim bezpieczeństwie. Już raz cię uratowałem i będę to robił tak długo jak zdołam.

Wtedy usłyszeliśmy dziwny dźwięk. Spojrzeliśmy do góry. Po ulicach nad nami, z zawrotną prędkością pędził motor. To nie było normalne.

– Nie jest dobrze – szepnął Awan i złapał mnie za dłoń. Spojrzałam na niego pytająco. – Musimy uciekać.

Tyle mi wystarczyło. Złapałam mocno jego dłoń i bez kłótni dałam się prowadzić.

Wróciliśmy na ulicę, na której pracowałam. Biegliśmy w stronę zaparkowanego motoru. Nowoczesny i elektryczny. Mężczyzna od razu na niego wskoczył. Ja zawahałam się tylko chwilę. Zrezygnowałam z dyskusji gdy tylko poczułam szarpnięcie Awana.
– Zakładaj go i mi zaufaj – rozkazał, podając mi kask.

To był zarówno najgorszy jak i najbardziej ekscytujący dzień w moim życiu.

Gdy tylko objęłam Awana od razu poczułam szarpnięcie spowodowane przyspieszeniem. Wtedy usłyszałam obok siebie świst. Delikatnie się obejrzałam.

Byliśmy ścigani. I do nas strzelali. Znów.

Wariactwo!

Mijaliśmy ludzi i pojazdy. Pędziliśmy uliczkami. Coraz bardziej przyspieszaliśmy. Awan co chwila skręcał, omijając korki i blokady. Chciał zgubić gościa za nami. Jednak ten uparcie się nas trzymał.

Wtedy stało się coś jeszcze bardziej dziwnego. Awan wyciągnął coś spod płaszcza i zwolnił. Nie rozumiałam, co robił. Mimowolnie się skuliłam.

Byliśmy tuż obok ścigającego nas kierowcy. Wyciągnął w naszą stronę pistolet. Jednak nim zdążył strzelić, pałka w dłoni Awana zabłysnęła. Zamachnął się nią i ciął bok oraz koło motoru. Ten wyleciał w powietrze, wyrzucając mężczyznę daleko do przodu.

Awan wyłączył i schował dziwne ostrze. Zaczął zwalniać, aż się zatrzymaliśmy.

– Jaką ty masz broń? – zapytałam, gdy już się nie ruszaliśmy.

– Miecz laserowy – odpowiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

– A co ty jesteś, zakichany rycerz Jedi? – znałam co nieco dawne filmy o gwiezdnych wojnach.

Spojrzał na mnie.
– To nie jest miecz świetlny, tylko laserowy. Całkiem inna technologia – powiedział to, jakbym w ogóle się na tym nie znała.

Nim zdążyłam zsiąść i go o coś jeszcze spytać, stał już koło mężczyzny, który nas zaatakował.

Miał dziwnie wykręconą nogę. Aż się skrzywiłam. Awan ukucnął przy nim i zdjął mu kask. Spodziewałam się mężczyzny ze zdjęcia. Jednak ta twarz była mi całkowicie obca. Awanowi zresztą też, bo westchnął i wstał.

– To nie on – stwierdził i zaczął coś klikać w komunikatorze.

Dopiero wtedy rozejrzałam się wokół. Byliśmy na stacji odjazdu kolejki międzymiastowej. Nasz statek był ogromny, więc kolejka elektryczna poruszała się zarówno po naszym mieście jak i pomiędzy innymi.

Ludzie zebrali się wokół nas i dziwnie na nas patrzyli. Podeszłam do Awana i szepnęłam:
– Chyba jesteśmy widowiskiem.

Mężczyzna prychnął i wciąż pisząc w komunikatorze stwierdził:
– To normalne. Już wezwałem wsparcie, za chwilę to uprzątną i zabiorą niedoszłego sprawcę zamieszania.

Skinęłam głową i miałam go jeszcze o coś spytać, gdy rozległ się złowieszczy śmiech, a z tłumu wyszedł mężczyzna.

Nie poznałam go od razu. Brak brody nieco mnie zmylił, ale Awan zorientował się natychmiast.
– Kopta – wysyczał z wrogością.

Mężczyzna ponownie się zaśmiał.
– Cieszę się, że w końcu się tu pojawiliście. Całkiem mocno się namęczyłem, by was tu sprowadzić.

Jego głos był dziwny, lekko zachrypnięty, twardy i bezuczuciowy. Tak sobie zawsze wyobrażałam szaleńców.

– O czym ty mówisz Kopta? – zapytał Awan. Najwyraźniej on też nic nie rozumiał.

– Jak to? O tym jak musiałem kombinować byście trafili tu na czas. Zmylenie wysłanego do mnie szpiega, zresztą o którego nie musicie się już martwić, było początkiem. Potem wynajęcie człowieka, który by was wykurzył z domu i zaczął ścigać. Muszę przyznać, że ustawienie blokad dróg też nie było łatwe. Wszystko jednak się opłaciło. Zdążyliście na czas – zadrwił i pokazał torbę. – Bomba już tu jest.

Wtedy dopiero ludzie zrozumieli, co się dzieje. Wpadli w panikę. Rozbiegli się, potrącając innych. Jedynie ja, Awan i Kopta staliśmy w miejscu jak przyklejeni. Tłum omijał nas wybiegając poza teren dworca, ochroniarze próbowali wkroczyć i uspokoić panikujących. Jednak na niewiele się to zdało.

Zerknęłam na Awana, wykorzystał zamieszanie by nadać kod ratunkowy. To było dobre posunięcie.

Gdy krzyki ucichły i została nasza trójka, Kopta znów się zaśmiał.
– I co teraz, rycerzyku? – zapytał drwiąco. – Ja mam bombę i detonator.

Najwyraźniej miał wygłosić monolog, ale nie miałam ochoty go słuchać, przerwałam mu i spytałam:
– Czemu nam to mówisz?

Mężczyzna wzruszył ramionami.
– I tak zginiecie, a przed śmiercią przynajmniej dowiecie się jak was oszukałem.

– A czemu kazałeś im znaleźć mnie? Czego chcesz ode mnie?

Mężczyzna spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
– Czemu? To jeszcze nie wiesz? Twój ojciec. Był niezłym wrzodem na tyłku. Węszył, kombinował. Udało mi się go pozbyć, ale dokumenty gdzieś ukrył. Musiałem je odzyskać, a tylko ty moja droga wiedziałaś, gdzie są.

Ostatnie zdania tego zwyrodnialca docierały do mnie jak przez mgłę. To słowa o moim ojcu odbijały się echem w mojej głowie.
– Zabiłeś mojego ojca? – zapytałam, wypranym z emocji głosem.

– Tak. Co prawda musiałem to zrobić tak by wyglądało na zawał, ale tak – odparł ze śmiechem mężczyzna.

Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż poczułam jak paznokcie wbijają się w skórę.

Czułam na sobie wzrok Awana. Byłam mu teraz potrzebna. Nie mogłam dać się rozproszyć. Rozluźniłam dłonie i podniosłam wzrok.

Skupiłam się na zamachowcu i tym, gdzie ma detonator. Nie miał standardowego detonatora bezprzewodowego. Miał za to zegarek na ręku.

Zerknęłam na Awana i wskazałam na swój nadgarstek. Skinął mi głową. Miałam rację.

Teraz trzeba było odwrócić jego uwagę. Wyprostowałam się i powiedziałam:
– Chyba twój plan nie wypalił. Dokumenty już dawno są na policji.

– Mówisz o tym kurierze na motorze? Dawno został obezwładniony, a dokumenty zostały spalone – odparł dumny z siebie.

Nie powiem lekko mnie zaskoczył. Nie dałam się jednak zbić z tropu. Zaśmiałam się głośno.
– Nie wiesz co to jest aparat i internet? Dokumenty już dawno są na policji.

Wtedy zrzedła mu mina. Spojrzała na mnie ewidentnie zaskoczony.

Ten moment wykorzystał Awan. Wystrzelił do przodu, włączając miecz. Przeciął pasek zegarka i część ręki zamachowca. Zegarek spadł, a po dworcu rozległ się krzyk.

Ten moment wykorzystałam ja. Mężczyźni zaczęli ze sobą walczyć, a ja złapałam zegarek. Nie oglądając się za siebie, uciekłam najszybciej, jak mogłam.

Zanim zdążyłam schować się za zakrętem, usłyszałam krzyk zamachowca i wystrzał z broni. Potem był już tylko ból. Skręciłam za róg budynku i upadłam na kolana.

Zdrową ręką złapałam za bolące ramię. Kula przeszyła je na wylot. Mocno krwawiłam, ale dalej mogłam biec. Wstałam z lekkim trudem i ruszyłam do przodu.

Wtedy usłyszałam za sobą głos.
– Myślałaś, że możesz od tak uciec z moim detonatorem?

Nie miałam odwagi się odwrócić. Stałam jak sparaliżowana. Krew spływała po ramieniu i skapywała na bruk.

Gdy rozległ się huk broni, zamknęłam powieki. Dopiero po chwili zrozumiałam, że nie czułam, żadnego nowego bólu.

Odwróciłam się powoli i spojrzałam na Awana. Stał z wyciągniętą bronią. Kilka metrów przed nim leżał Kopta.

Odetchnęłam głęboko i upadłam na kolana.
– Czyli używasz też rewolweru – stwierdziłam, patrząc z wdzięcznością na rycerza.

Mężczyzna podszedł do Kopty i sprawdził jego tętno. Najwyraźniej nie żył, bo przeszedł nad nim i ukucnął przede mną.
– Jesteś cała? – spytał. Miał naprawdę piękny głos. Głęboki, z ciepłą nutą. Ciekawe czemu dopiero teraz to zauważyłam.

Mimowolnie prychnęłam.
– Nie. Kula przeszła przez moją rękę, jestem roztrzęsiona i wciąż mam detonator – odparłam, cały czas na niego patrząc.

Delikatnie zabrał z mojej dłoni zegarek, dezaktywował go i schował. Potem odsunął moją dłoń i przyjrzał się ranie.
– Nie jest źle. Trzeba będzie szyć, ale będziesz żyła – stwierdził, odrywając kawałek materiału ze swojego płaszcza. Obwiązał nim ranę.

Wtedy usłyszeliśmy krzyki, a po chwili podbiegło do nas kilku policjantów.

Awan się podniósł i zaczął wydawać rozkazy.

Następne wydarzenia pamiętam jak przez mgłę. Szpital, szycie, wizyta policji i ponowne przeżywanie wszystkich wydarzeń. W końcu musiałam złożyć zeznania. Dowiedziałam się przynajmniej, że Awan był detektywem z oddziału specjalnego.

Nawet nie pamiętam jak wróciłam do domu. Było to chyba następnego dnia.

Obudziłam się w swoim łóżku, z miauczącym kotem nad głową.

W pierwszej chwili zastanawiałam się czy to nie był sen, ale ból ramienia mnie uświadomił.

Usiadłam z jękiem.

Kot od razu wykorzystał sytuację, wskoczył mi na kolana i zaczął miauczeć.

Są w końcu rzeczy ważne i ważniejsze.

Przy porannej kawie zadzwoniłam do szefowej. Wyjaśniłam jej, że miałem wypadek i mam szwy na ręce. Bez problemu dała mi tydzień wolnego.

Westchnęłam i upiłam porządny łyk. Sama już nie wiedziałam, czego mi potrzeba. Dużej kawy, sześciu kieliszków wina, czy tygodnia snu.

Ten tydzień spędziłam na odpoczywaniu, nadrabianiu zaległości w filmach ze świata gwiezdnych wojen i myśleniu. Szczególnie o pewnych ciekawym policjancie. Z którym się nawet nie pożegnałam.

Gdy szłam do pracy, czułam dziwną nostalgię. Wszystko wydawało się takie jak wcześniej, a przecież nie było.

Chcieli mnie zabić, dwa razy zresztą. Choć można śmiało powiedzieć, że trzy razy.

Okazało się, że i mama i tata, zginęli z rąk jednego faceta, który mnie postrzelił, a potem sam zginął z rąk policjanta z jednostki specjalnej.

To był zdecydowanie najdziwniejszy tydzień mojego życia.

Weszłam do kawiarni i przywitałam się z szefową. Założyłam fartuszek i związałam włosy w luźnego koka. Westchnęłam czując zapach parzonej kawy i pieczonego ciasta.

– Jak się czujesz Pat? – spytała szefowa, kładąc delikatnie dłoń na moim barku.

– Już dobrze. Wciąż nieco boli mnie ręka, ale mogę już normalnie pracować – odparłam uśmiechając się szczerze.

– To dobrze, ale i tak będziesz dziś robić tylko lżejsze prace. Nie chcemy, żebyś się nadwyrężyła – odparła kobieta i mrugnęła do mnie.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

Stanęłam za blatem i zaczęłam obsługiwać klientów. Gdy największa kolejka minęła, ruszyłam posprzątać stoliki. W połowie drogi zatrzymała mnie szefowa.

– Ja je posprzątam. Ty idź proszę obsłuż tamtego klienta – powiedziała z uśmiechem, wskazując na stolik w kącie pomieszczenia.

Skinęłam głową i poszłam w tamtym kierunku. Mężczyzna był naprawdę przystojny. Kręcone blond włosy, dobrze zbudowany. Miał może dwadzieścia sześć lat.

Stanęłam obok i spytałam grzecznie:
– Podać coś?

Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Miał naprawdę ładny uśmiech i niezwykłe zielone oczy. Nawet blizna na szczęce nie mogła odebrać mu uroku.

– Nie lubię kawy, ale chętnie spróbuję czegoś innego. Może ciasta – odpowiedział, a ja zamrugałam powiekami zdziwiona.

Znałam ten głos. Głęboki i ciepły.
– Awan? – spytałam zaskoczona.

– Witaj Pat. Tydzień już tu przychodzę. Cieszę się, że cię widzę. I mam nadzieję, że wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia.

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro