Simon & Adam
Padał deszcz. Niebo zasnute było ciemnymi, ciężkimi chmurami. Było cicho. Zamarły wszystkie odgłosy wiosny, zwierzęta pochowały się przed ulewą. Ludziom też nie uśmiechało się wyściubiać nosów z cieplutkich domków, dlatego oprócz mijających mnie z rzadka samochodów nie dostrzegałem żadnych objawów ludzkiej egzystencji. Drobny, dosłownie i w przenośni, wyjątek od reguły zauważyłem dopiero kiedy zszedłem z głównej drogi i zagłębiłem się w park używając wyznaczonych ścieżek. Pod niewielkim daszkiem siedział samotnie mój rywal, a jednocześnie niezwykle miły człowiek, nazywany przez rodaków "Orłem z Wisły". Na początku nieco się zawahałem, w końcu był ode mnie sporo starszy, ale w końcu podszedłem. I nie żałuję tej decyzji nawet teraz.
Od tamtego momentu deszcz towarzyszył nam zawsze. Każde spotkanie, przypadkowe muśnięcie dłoni czy ukryty uśmiech najpiękniej działały właśnie wtedy. Naszemu pierwszemu, potajemnemu, wymknięcie się z hotelu na spacer późną nocą też towarzyszył deszcz, który później przerodził się w potężną burzę. Weszliśmy wtedy po balkonie do Janne, który z kamienną miną przyglądał się nam i tylko kręcił głową z politowaniem. Przebiegliśmy po korytarzach, zostawiając za sobą mokry ślad, który prowadził prosto do mojego pokoju. Dokładnie pamiętam każdy szczegół tamtej chwili. Jedliśmy wtedy najlepszą szwajcarską czekoladę, chociaż trenerzy na pewno by nas za to chętnie zabili, nawet teraz. W tle leciał jakaś komedia, a my leżeliśmy pod pierzyną, próbując się nawzajem ogrzać. Wtedy pierwszy raz pocałowałeś mnie w policzek. Nigdy nie pozwoliłeś ani sobie, ani mi na więcej, ale dla mnie to i tak było najcudowniejsze uczucie nie ziemi. Uwielbiałem dawać ci buziaki po zwycięstwie, dlatego ty tak bardzo kochałeś wygrywać.
Żadne szczęście nie może jednak trwać wiecznie. W pewien deszczowy dzień, kiedy znów chciałem wybrać się z tobą na spacer, powiedziałeś to. "Kończę karierę". Dwa słowa wybrzmiewały w mojej głowie przez wiele późniejszych dni i nocy, nieustannie odsuwając moje myśli od dwóch najważniejszych dla mnie rzeczy - skoków i Adama.
Kiedy na stałe wróciłeś do Polski nasze relacje ochłodziły się. Nie spotykaliśmy się już tak często,rozmowy telefoniczne nie zastępowały drugiej osoby. Myślałem, że o mnie zapomniałeś. Ale po wielu latach wróciłeś, wciąż taki jak kiedyś. Szczery, uprzejmy. I wciąż zakochany. przez pierwsze kilka konkursów nie mogłem się tobą nacieszyć. Kiedy tylko zostawaliśmy sami chwytałem cię za dłoń, nie chcąc puścić. Zawsze wtedy padało. A my znowu wymykaliśmy się z hotelu. Aż w końcu stało się nieubłagane. I ja musiałem odwiesić narty na kołek. Nie mogłem dłużej skakać, mimo że tak bardzo chciałem być koło ciebie. Na szczęście tym razem poradziliśmy sobie, chociaż gdy skończyłeś osiemdziesiąt lat zacząłeś odzywać się coraz rzadziej. Aż w końcu przestałeś zupełnie. Nie wiedziałem, co się stało. Dopiero twoja córka, która była strażniczką naszej tajemnicy, powiedziała mi, że odszedłeś we śnie. W tamtej chwili to nie deszcz zaczął padać, a moje łzy ściekały po policzkach. Udało mi się dotrzeć do Polski niecały tydzień po pogrzebie. Na twoim grobie wciąż roiło się od kwiatów i zniczy, jednak ja byłem sam. Ponieważ padało. Może to był jakiś znak, a może po prostu moje urojenia, ale kiedy złożyłem swoją chryzantemę, deszcz ustał. Dosłownie w tym samym momencie wyszło słońce, a ja poczułem, że to ty dajesz mi znak. Znak, że dopóki znów się nie spotkamy powinienem zapomnieć.
__________________
Byłby obiecany Lellinger, bo już czeka na wstawienie, ale mam dzisiaj urodziny, więc publikuję chyba mój ulubiony shot. Mam nadzieję, że wam też się podoba 😁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro