Schlierenzauer & Morgenstern
Dzień, kiedy słońce leniwie przesuwało się nad widnokręgiem, zdecydowanie był moją ulubioną porą doby. Kochałem wstawać wraz z jego pierwszymi promieniami przebijającymi się przez grubą zasłonę w sypialni, a gdy towarzyszyły mi przy robieniu śniadania byłem wniebowzięty.
Kiedy jednak trwał sezon, czyli słońce wstawało naprawdę późno, musiałem sobie radzić bez jego przyjemnie łaskoczącego światła. Jedząc śniadanie widziałem szarość, a gdy wracałem z treningu bądź z zawodów szarość przechodziła w czerń.
Prawdopodobnie, dla ludzi kochających słoneczne poranki, zima jest koszmarem, gdzie muszą sobie radzić bez "cudownej mocy" gwiazdy, jednak to właśnie ją ukochałem najbardziej. Nie lato czy wiosnę, gdzie dzień trwa naprawdę długo, a zimę.
Stało się tak dlatego, że miałem wtedy moje osobiste słońce tuż obok siebie, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Podczas zawodów spaliśmy w jednym pokoju z rzadka decydując się w ogóle na pojedyncze łóżka. Mój dzień trwał od momentu jego pobudki do czasu, gdy wykończony kładł się spać obok mnie, a ja mogłem mocno się do niego przytulic, kładąc zmęczoną głowę na miarowo unoszącej się klatce piersiowej.
Teraz jednak moim sercem zdecydowanie rządzi noc, szczególnie taka, gdzie nie dociera do mnie światło księżyca. Wtedy znowu czuję, że naprawdę żyję. Bo mimo że nie może już być wyznacznikiem mojego dnia, pozostaje ze mną w nocy. Gdy wszystkie gwiazdy ukryte są za chmurami, a jego ukochany aniołek śpi, czuję się jak kiedyś za dnia. Ciepło jego ciała ogrzewa mnie jak niegdyś słońce, kiedy szepcemy sobie deklaracje miłości.
I choć teraz mamy dla siebie już tylko noc, która została powierniczką naszej malutkiej tajemnicy, na dnie mojego serca wciąż pozostaje resztka miłości do dnia, ponieważ liczę, że kiedyś i on pozna prawdę o mnie i Thomasie.
______________
Piątek, piąteczek, piątunio, a przed nami kolejny weekend z Letnim Grand Prix. Kto się cieszy? 🙋
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro