Przyszłość
Krok w stronę jutra. Przyszłość jest teraz na wyciągnięcie ręki, ale czy na pewno to, co ze sobą niesie jest warte odkrycia?
Mary nigdy nie opuściła dnia w szkole. Nawet po śmierci swojego dziadka, w pełnej gotowości przyszła na lekcje i jak zwykle rozwiązywała zadania matematyczne oraz bez zająknięcia opisywała poematy, zagłębiając się w ich największe ciemności. Zawsze zazdrościłam jej tej mądrości, ale także niezaprzeczalnego dobra.
Nieraz przyłapałam się na tym, że próbuję stać się nią. Że ubieram identyczne ciuchy, że gestykuluję w podobny sposób i naśladuję jej tonację głosu. To wszystko działo się podświadomie, póki tego nie dostrzegłam i zapytałam samą siebie. Czy chcę być kimś innym?
Każdy z nas ma w sobie zło. Inni mniejsze, ale zdolne do zwiększenia gabarytów w zależności od naszych uczynków, a inni większe, pulsujące i wciągające pod wodę.
W Mary nie widziałam tego zła. Nie widziałam żadnej skazy. Nigdy nikogo nie skrzywdziła. Altruistyczna aż do bólu, aż do granicy, kiedy to nieraz zraniła samą siebie, aby tylko nie zranić drugiej osoby. Na przykład przegrała partię szachów, ponieważ jej przeciwniczka ze stresu przed przegraną popłakała się w toalecie przed zawodami, mimo że tygodniami obgryzała paznokcie i zarywała nocki, aby nauczyć się innych ruchów. Innym razem oddała swoją pracę plastyczną zagrożonemu uczniowi.
Czyniła dobro. Były to drobne gesty, małe doświadczenia w porównaniu do pamiętnego trzynastego października.
Podczas poprzedzających ten dzień czterech lata naszej znajomości zbudowałam obraz nieśmiałej, pomocnej, wiernej przyjaciółki z niewinnym uśmiechem bladych warg oraz czerwonym szalikiem wokół szyi.
Mojej Mary. Dobrej Mary.
Trzynasty października był ponurym dniem. Od samego rana ciężkie deszczowe chmury krążyły na nieboskłonie, grożąc nagłą ulewą. Wiatr zmusił nas, aby schować policzki w ciepłych szalikach i ogrzać dłonie w kieszeniach płaszczy.
Wraz z Mary skierowałyśmy się na obrzeża Biggleswade, gdzie miałyśmy spotkać się z wróżbitą. Mężczyzna był niemal nieuchwytny. Tylko dzięki kontaktowi z jedną z cyganek, udało się mi umówić z nim na spotkanie.
– Nie mogę się doczekać, co ma nam do powiedzenia. Jaką przyszłość nam zdradzi? Sławę, pieniądze, a może księcia? – Rozmyślałam o trywialnych sprawach, które miały uszczęśliwić mnie tylko na krótką chwilę. Jednak w tym czasie, tylko ulotne chwile szczęścia miały dla mnie znaczenie.
Przeszłyśmy na drugą stronę ulicy. Minęłyśmy żłobek z mnóstwem kolorowych, okropnych obrazków wykonanych przez trzylatki. Zdobiły one okna oraz rozwieszono je na sznurku nad drzwiami.
Z zaciekawieniem przyglądała się staremu młynowi. Wyremontowany i zamieszkały wyglądał niecodziennie, ale i pięknie. Przeszłyśmy małym mostkiem na drugą stronę. Pomiędzy kamieniami tworzącymi chodnik zalegała woda. Pozostałości porannego deszczu, którego zapach było czuć w powietrzu. Mokra ziemia i trawa.
– Wierzysz we wróżby? – zapytała Mary, pociągając nosem. Nie czuła się zbyt dobrze i nie chciała iść, ale zawsze ulegała moim namowom.
– W coś trzeba wierzyć. Tym bardziej że wszyscy mi mówili, że jego przepowiednie zawsze się sprawdzają. Kojarzysz Liz? – Skinęła głową, rozglądając się wokół. Po lewej minęłyśmy plac zabaw, a po prawej karawany oraz karuzele, czekające na swój moment, aby uradować dzieci. Tego dnia wyglądały na wyblakłe i martwe. Bardziej scenografię horroru niż miejsce uciechy. – Ten mężczyzna przepowiedział Liz, że pozna chłopaka swoich marzeń, a tydzień później spotkała Sama. Są parą od siedmiu lat i nikt nie powie, że nie pasują do siebie.
– Pasują. Są stworzeni dla siebie. – Zamilkła na moment, ubierając myśli w słowa. Mary nigdy nie mieliła jęzorem jak poparzona. Nie była mną. Głupiutką dziewczyną raniącą ludzi swoimi słowami. – Nie mówię, że nie wierzę, ale...
– Ale jednocześnie uważasz, że to przekręt.
Szłyśmy ścieżką wśród pól, aby po chwili wejść w zaciszną dróżkę otoczoną z każdej strony gałęziami wiekowych krzewów. Ich szpony zaciskały się wokół nas niczym zmory, czyhające na nasze życie. Szalikiem zahaczyłam o kolec. Zaklęłam pod nosem, widząc małą dziurkę w delikatnym materiale. Cienie rzucane przez krzaki krążyły wokół nas. Czułam się osaczona i niepewna, czy chcę dalej iść, ale poszłam. I żałuję tego po dziś dzień.
– Cieszę się, że Liz jest szczęśliwa i mam nadzieję, że on jest miłością jej życia, ale... w jaki sposób on widzi przyszłość?
– Oczywiście, że musisz zrozumieć mechanikę przepowiadania, inaczej nie uwierzysz – mruknęłam poirytowana i dodałam: – Zaraz będziemy na miejscu, więc nie mamy czasu na zastanawianie się nad tym. Przygotuj się na przyszłość.
Wyszłyśmy z gąszczy. Znalazłyśmy się obok A1. Samochody nie przejmując się ograniczeniami, śmigały po jezdni z zawrotną prędkością. To właśnie w tunelu przechodzącym pod ruchliwą drogą czekał mężczyzna.
Stanęłyśmy w wejściu przy pierwszym tunelu. Mniej więcej w połowie drogi na drugą stronę siedział mężczyzna. Dłonie trzymał na kolanach, a obok niego leżał plecak. Włosy miał obcięte tuż przy skórze, dwa ciemne pociągnięcia pędzlem znaczyły linie jego brwi nad drobnymi oczami.
– Podejdźcie – powiedział przyjaźnie, co nie współgrało z mrocznym otoczeniem. Osmolone, pełne w pajęcze nici sklepienie tunelu nie zachęcało. Do tego śmieci porozrzucane na podłożu i pełno ptasich odchodów.
– Witam.
Zanim się rozmyśliłam, Mary już szła w jego stronę. Sceptyczna i zarazem ufna Mary. Podążyłam za nią i tak samo, jak moja przyjaciółka, uklękłam przed mężczyzną. Nieco z tyłu z obawy, co mógłby nam zrobić. W pogotowiu trzymałam telefon, aby od razu zadzwonić na policję.
– Mary – przedstawiła się i podała mężczyźnie dłoń.
– Samuel. – On jedynie kiwnął nam głową. Cyganka ostrzegała, że ograniczał cielesny kontakt do przepowiedni.
– To moja przyjaciółka Jenny.
– Która z was pragnie zobaczyć przyszłość? – zapytał, ale nie patrzył na Mary, tylko na mnie. Spojrzenie miał łagodne a uśmiech zachęcający. Coś w jego postawie mówiło mi, że on wiedział o wszystkim i wszystkich. Wiedział, co Mary myślała o wróżbach i znał moje pragnienie, aby usłyszeć o przyszłości.
– Ja – odezwałam się, nim Mary zdążyła odpowiedzieć. Przysunęłam się nieco bliżej i z powrotem wsunęłam telefon do kieszeni, a wyjęłam z niego banknot.
Odebrał go i zapytał, czy mam przedmiot, o który prosił. Bez wahania podałam mu zawieszkę. Mały zielony smok towarzyszył mi niemal przez całe życie.
– Jak to, pan, robi? – zapytała Mary, przyglądając się palcom mężczyzny sunącym po miękkim materiale pluszaka.
– W przedmiotach kumuluje się energia. Im dłużej należy do nas, tym lepiej wspomoże moją wizję. – Przyłożył zawieszkę do nosa, zaciągnął się jej zapachem, zadrżał. – Podaj mi swoją dłoń. – Zwrócił się w moim kierunku. Zacisnął palce na moich. Długie, zimne, niezniszczone i czyste mimo koczowniczego życia. Spojrzał mi prosto w oczy. Jego tęczówki zmatowiały na chwile, stały się puste, przerażające, jakby przekroczył granicę śmierci. Paznokciami wbił się moją skórę i chrapliwie zaczerpnął powietrza. Przerażona wizją własnej przyszłości, którą widział i się bał, zapragnęłam uciec od niej. Nie usłyszeć o moich porażkach, o rynsztoku, w którym miałam się znaleźć. Nim zdążyłam się wyrwać, puścił mnie. – Twoja przyszłość jest jasna – głos mu drżał od wzruszenia, a w oczach zabłysły łzy. – Ja-jasność... – Głos mu się załamał. – Dobro otula cię z każdej strony i prowadzi wyżej, wyżej...
Jasność? Dobro? Zaczęłam wątpić w jego dar widzenia przyszłości, choć w głębi duszy miałam nadzieję, że jego słowa okażą się prawdą. Zakończę ostatni rok, znajdę pracę, przestanę czuć się bezużyteczna. Tak miała ukazać się jasność?
– Twoje cierpienia zostaną wynagrodzone.
Kiedy poluźnił uścisk, czym prędzej uciekłam od jego dotyku, mimo że namalował same dobre obrazy. Podarował mi nadzieję na lepszą przyszłość, ale ja wątpiłam. Bałam się jutra, a on z taką lekkością mówił o niej jako o jasności. Jak miałam nie bać się tego szaleńca?
– Teraz twoja kolej, Mary – odezwałam się, aby przerwać krępującą ciszę, która powstała między nami.
– Przedmiot.
Mary wyjęła banknot oraz zdjęła z szyi czerwony szalik. Nim mężczyzna odebrał zapłatę, zetknął palce z miękkim materiałem szalika. Zamarł. Zobaczyłam przerażenie na jego twarzy.
– Wszystko w porządku? – Mary poruszyła się niespokojnie i kiedy nie uzyskała odpowiedzi, zapytała ponownie. – Źle się pan czuje? – Zbliżyła się, ale on pokręcił głową i się cofnął.
– Nie powróżę ci – powiedział i puścił szalik. Odwrócił się do nas tyłem, złapał za plecak i wstał z zamiarem odejścia.
– Co zobaczyłeś? – Nie mogłam pozwolić mu odejść. Skoro tak emocjonalnie zareagował na wizję przyszłości Mary, powinna znać prawdę. Powinien ją ostrzec. Tak myślałam. Byłam w wielkim błędzie. Nie powinna dowiedzieć się tego. Może wtedy nic by się nie wydarzyło.
Założył plecak i się pożegnał.
– Nie odejdziesz, póki nie powiesz, co zobaczyłeś – brnęłam w to przeklęte koło, nie zdając sobie sprawy ze zbrodni, do której przyłożyłam rękę.
– Chcesz wiedzieć, co cię czeka?
Skinęła głową, zaciskając palce na szaliku. Przedmiocie przesiąkniętym energią, która przestraszyła Samuela. Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę i powiedział wizję, która nie powinna opuścić jego ust.
– Dziś zakończysz życie.
– Ja...
– Co za głupoty? – warknęłam zła i przerażona zarazem. Stanęłam obok przyjaciółki, położyłam dłoń na jej ramieniu w geście wsparcia i odezwałam się głosem stanowczy, choć w środku drżałam od niepewności. – Chodźmy od tego szaleńca.
– W jaki sposób umrę?
– Nie umrzesz! Chodźmy stąd, póki nie naciągnie nas na więcej kasy w zamian za te banialuki.
Pociągnęłam ją za sobą, ale ona się opierała. Ta sceptyczna dziewczyna zastanawiała się nad prawdziwością jego słów i pragnęła odpowiedzi, które miały wyciągnąć od niej więcej pieniędzy i stworzyć jeszcze więcej pytań. Wtedy myślałam, że byłam głupia, że uwierzyłam, później żałowałam, że nie wzięłam jego słów na poważnie.
W szybkim tempie opuściłyśmy tunel, przeszłyśmy straszną ścieżką osaczone przez sięgające po nas szpony zmór, dróżka wokół pól, ironicznie martwe wesołe miasteczko, stary młyn, kawałek przez miasteczko, aż znalazłyśmy się w barze Wetherspoon. Biały budynek stał obok przejścia do marketu i punktu Timpson znanego w całej Anglii. W środku buchnęło w nasze twarze ciepło, nadając im nieco kolorów. Zwłaszcza bladej Mary.
Znalazłyśmy wolny stolik pośrodku. Zasiadłyśmy na wysokich krzesłach. Bar był taki, jak zapamiętałam. Przestronny, dobrze oświetlony ze wzorzystą wykładziną i meblami z ciemnego drewna.
– Zamówię nam po piwie.
Potrzebowałyśmy się rozgrzać i nieco uciszyć myśli.
Mary przytaknęła i zdjęła z siebie szary płaszcz. Pod spodem miała luźną kraciastą koszulę, która wisiała na jej drobnym ciele.
Podeszłam do baru, gdzie kręciło się kilku mężczyzn. W swojej fikuśnej, różowej koszulce przyciągnęłam ich spojrzenia. Jeden z nich posłał mi uśmiech. Nie odpowiedziałam mu. Poprosiłam o dwa piwa.
– Jenny?
Obok mnie stanęła Olivia. Ciemnoskóra dziewczyna z klasy niżej. Przytuliła się i pocałował w oba policzki.
– Hej!
– Miło cię widzieć! Jesteś sama? – Rozejrzała się po sali, aż jej wzrok padł na skuloną postać mojej przyjaciółki.
– Nie. Mary jest ze mną.
– Wszystko z nią w porządku?
– Jest nieco przeziębiona. Próbuję ją rozgrzać. – Wskazałam na dwa piwa, które właśnie barman postawił obok mnie, po czym odszedł, aby zająć się innymi klientami.
– Miałam właśnie zwijać się do domu, ale jeśli to nie problem, z chęcią się do was dołączę.
– W porządku.
Nie powinnam zgodzić się na to, aby została. Przez to ja z Mary przemilczałyśmy to, co się wydarzyło, zamiast porozmawiać. Może wtedy Mary nie uczyniłaby tego, co uczyniła. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Jeden błąd zmienił nasze życia. Moje na lepsze, jej na gorsze.
Wypiłyśmy kilka piw. Nawet abstynentka Mary powoli opróżniła dwa kufle. Przy tym żartowałyśmy, ciesząc się chwilą, choć widziałam, jak Mary zerka na zegarek, co Olivia od razu obróciła w żart.
– Jutro nie ma szkoły. Możemy wyluzować.
Czy mogłyśmy? Czy powinnyśmy? Co miało być dobre?
– Przepraszam za Olivie. Wprosiła się i nie byłam w stanie jej odmówić – powiedziałam, kiedy to zwinęłyśmy się z baru. Było tuż przed dziewiątą. Deszcz delikatnie siąpił z ciemnego nieba, a pomarańczowe światło latarni nadawało tajemniczej atmosfery ulicy. Przebiegłyśmy na drugą stronę ulicy, minęłyśmy kawiarnie i kilka sklepów, aż doszłyśmy do parkingu ALDI, gdzie zostawiłyśmy samochód. Tylko na pół godziny, które zamieniło się w kilka godzin. Jakimś cudem za wycieraczkę nie wsunięto mandatu.
– Nic się nie stało.
– Na pewno?
– Tak.
Szła kilka kroków przede mną. Skulona, aby ochronić się przed zimnym deszczem i wiatrem, czy przed całym światem, który miał obrócić się przeciwko niej i wydusić z niej ostatnie tchnienie?
– Ta wróżba to kłamstwo. Przed sobą masz jeszcze całe życie pełne w szczęście i zwycięstwa.
– Możliwe – odparła, ale zaraz dodała, tak jakby popełniła błąd. – Na pewno.
– Nie jestem przekonana, czy wierzysz w to oszustwo, czy nie.
Stanęłyśmy obok samochodu. Zaparkowała pod samą ścianą. W cieniu, gdzie latarnie nie docierały. Nie widziałam jej twarzy. Jakie emocje nią targały.
– Nie wierzę.
– Masz całe życie przed sobą.
– Wiem. Robi się zimno. Lepiej, jeśli wrócimy do domu. – Zabrzmiała obco. Gdzieś zapodziała się jej delikatność i zastąpiono ją szorstkością.
– To pieprzone kłamstwa! Jesteś dobrą dziewczyną, która w porównaniu do mnie wiele w życiu osiągnie. Nie bądź głupia i naiwna. Miałaś rację, ten Samuel to szarlatan
– Na pewno. Teraz wracajmy do domu. – Posłała mi uśmiech i wsiadła do samochodu. Uczyniłam to po niej i potarłam zmarznięte dłonie.
– Pieprzona zima.
– Piękna zima – poprawiła mnie i włączyła ogrzewanie. Zapięła pasy i poprosiła mnie o to samo.
– Przemawia przez ciebie miłość do wszystkiego, a nie logika. Zima nie przynosi niczego prócz okropnej pogody i przeziębienia.
– Także pozwala przyrodzie odpocząć, aby odrodziła się na nowo.
Wycofała i opuściła parking.
– A my się męczymy. Kiedy my odpoczniemy?
Zmarszczyła brwi, dogłębnie zastanawiając się nad moimi słowami. Już otworzyła usta, ale nic nie wydobyło się z nich. Pokręciła głową, jakby odpowiedziała samej sobie na jakieś pytanie.
– Nie mamy czasu na nic. Ani na zastanowienie się nad przyszłością, ani nad podjęciem właściwych decyzji. Świat ciągle pcha nas do przodu i zmusza do wykonywania kolejnych kroków, kiedy my ciągle zastanawiamy się nad przeszłością. Wszystko miesza się ze sobą, kołacze się w naszych głowach, plącze wydarzenia, tworząc potwory, którym boimy się nadać imiona. – Zamilkłam na chwilę. Wzięłam kilka głębokich oddechów, wpatrując się w uparcie machające wycieraczki. – Żałujesz czegoś w życiu?
– Tak.
– Czego?
Nagle szarpnęło samochodem, pisk opon zmieszał się z odgłosem uderzenia. Kształt postaci pomknął przed maską, zatrzymując się kilka metrów dalej.
– Co to było?
Nie ruszyłyśmy się. Żadna z nas nie miała odwagi.
– Mary? Kurwa mać! – Drżącymi dłońmi odpięłam pas, otworzyłam drzwi i wybiegłam w deszcz. Na uginających się kolanach minęłam zniszczony rower i stanęłam nad jęczącym z bólu mężczyzną.
– Mary! Dzwoń na pogotowie! Mary!
Moja przyjaciółka siedziała za kierownicą. Ani drgnęła.
– Mary! Dzwoń na pogotowie! – Pochyliłam się nad poszkodowanym. – Wszystko będzie w porządku. Zaraz przyjedzie pogotowie. Gdzie cię boli?
– Klatka. – Łapał urywane oddechy, a jego twarz wykrzywiło cierpienie.
– Zaraz...
Urwałam, słysząc jak Mary, cofa samochód. Sądziłam, że chce zaparkować na poboczu, aby nie stwarzać zagrożenia, ale ona odjechała. Tak po prostu zbiegła z miejsca wypadku.
– Mary do kurwy nędzy!
Nie zatrzymała się. Uciekła.
Uciekła od przepowiedni mężczyzny, że ten dzień miał być końcem jej życia. Miało się skończyć, jeśli policja postawiłaby jej zarzuty jazdy po pijaku i nieumyślnego spowodowania śmierci. Ale czy na pewno?
Nie jestem pewna.
Oczywiście, że nie zdradziłam Mary. Nie powiedziałam policji, że to ona zabiła mężczyznę. Pogotowie nie przyjechało na czas, ponieważ nie miałam telefonu, a zanim ktoś zatrzymał się obok mnie, było za późno.
Mary zabiła tego mężczyznę. A poczucie winy zabiło Mary. Może gdyby nie usłyszała wizji, nie postąpiłaby tak? A może to nie miało znaczenia?
Nigdy nie dowiemy się prawdy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro