Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Domek W Bukowym Lesie


Drobinki popiołu wirowały w powietrzu niczym płatki śniegu. Opadały na sczeźnietą ziemię, zakrywając bruzdy minionej walki; rozbite ściany i zapadnięte dachy, zrujnowane ogrodzenia i roztrzaskane drzewa. Szare śnieżynki rozpuszczały się w krwawych strumieniach i kałużach wypływających z urwanych głów, rozoranych gardeł, rozczłonkowanych ciał.

Kilka z siwych drobinek znalazło się w kruczych włosach Carmen niczym płatki niezwykłego, popielatego kwiatu. Stała kilka metrów dalej. Zdyszana, zakrwawiona, rozżalona, ale i zdeterminowana. Widziałem to w jej załzawionym, ale ostrym spojrzeniu, w zaciśniętych na halabardzie dłoniach. Opierała o nią zmęczone ciało. Na lewym udzie ciągnęła się długa, głęboka rana. Czerwień spływała po skórzanych spodniach i skapywała na rozbite cegły pod jej nogami.

– Po co tu przybyłeś? – zapytała ciężkim, zachrypniętym głosem. – Żeby mnie zniszczyć?

– Żeby zniszczyć wszystko, co ciebie rujnuje – odpowiedziałem i ruszyłem w jej kierunku. Spięła się, wymierzyła we mnie ostrzem i krzyknęła z ogniem w tych swoich miodowo-zielonych oczach.

– Nie podchodź, chyba że pragniesz swojej śmierci!

– Nie zabijesz mnie. – Szedłem dalej. Jej złość i groźby nie były w stanie mnie powstrzymać. Przebyłem zbyt długą drogę, aby ją odnaleźć, aby ją uratować.

– Nie podchodź! – Kiedy znajdowałem się kilka kroków od niej, desperacko machnęła halabardą, ale nie zaszarżowała na mnie, ani nie zraniła, kiedy już byłem na wyciągnięcie ręki. – Mówiłam, nie podchodź – szepnęła w momencie, gdy stanąłem przed nią, ówcześnie odsuwając na bok ostrze. Nie oponowała, choć łzy spływały po jej zaczerwienionych policzkach, a twarz wyrażała czysty chaos. Od smutku, przez zmęczenie, a kończąc na radości.

– Mówiłem, że cię odnajdę. – W jednej dłoni trzymałem miecz, a palcami drugiej odsunąłem z jej czoła rozwiane kosmyki włosów.

– A ja ci mówiłam, abyś za mną nie podążał. – Pokręciła głową i spuściła wzrok na spływające krwią oraz ozdobione szarymi płatkami gruzowisko cegieł.

– Wiedziałaś, że cię nie posłucham, że nie pozwolę ci siebie zniszczyć – rzekłem, po czym rozejrzałem się po zrujnowanym mieście. Ruinach budynków, połamanych drzewach, płomieniach i potokach czerwieni. W powietrzu unosił się jej metaliczny zapach wymieszany ze smrodem palonych ciał i drewna. – Patrz, do czego twoja upartość doprowadziła. – Spojrzałem na nią. Drżała, łzy spływały po jej policzkach, a z rozchylonych warg wypadały urywane oddechy i szloch. – Wiedziałaś, że się nie poddam.

– Wiedziałam – przyznała i halabarda z metalicznym zgrzytem opadła na ziemię. Pokonała niewielką, dzielącą nas przestrzeń i już nie walcząc ze swoimi uczuciami, wtuliła się we mnie. Ciepła i rozedrgana niczym liść na wietrze. Moja słodka, uparta wojowniczka.

– To już koniec wojny. – Ukryłem twarz w jej kruczych włosach. Zaciągnąłem się zapachem śmierci i jaśminu. – Odejdźmy stąd. Zaszyjmy się gdzieś na ustroniu, gdzie już nikt nas nie znajdzie. Najlepiej w bukowym lesie. Wiesz, że to moje ulubione drzewo. – Milczała, a ja mówiłem dalej. Zacząłem gładzić jej plecy, aby przestała drżeć i szlochać. – Niewielki domek przy strumieniu z kominkiem i tarasem, gdzie wieczorami będziemy siedzieć i wsłuchiwać się w śpiew ptaków.

– Kochasz skowronki – szepnęła w moją pierś.

– Pamiętasz...

– Pamiętam każdą spędzoną z tobą noc i poranek. Każdą rozmowę przy zapalonej świecy i pocałunki w ciemnościach, każde westchnienie, kiedy cię dotykałam i drżenie, gdy mówiłam o odejściu. A czy ty pamiętasz, co wtedy mówiłam? Co za każdym razem powtarzałam, gdy mówiłeś mi o zniknięciu?

– To nie jest ważne. Możemy odejść i zapomnieć o wszystkich i wszystkim.

– Nie mogę. – Znowu pokręciła głową i nim zdołałem zareagować wbiła mi sztylet w pierś. Raz, drugi, trzeci. Z ogniem i łzami w oczach, smutna, ale i zdeterminowana. Jęknąłem, ale nie oponowałem. Jakiś dziwny paraliż zawładnął moimi kończynami. Z brzydkim grymasem na pięknej twarzy odepchnęła mnie od siebie. Opadłem na rozbite cegły i krew, na szare płatki niszczycielskich kwiatów. – Aby ukarać ten świat, który mnie zrujnował, przepraszam, ale nie mogę pozwolić ci żyć. Ty byś nie pozwolił mi spełnić moich marzeń.

– T-ten... – Kaszlnąłem, a ujmujący ból zawładnął moim ciałem. Pochyliła się nade mną. Krucze włosy spływały po bokach jej twarzy, niemal dotykały moim policzków. – D-domek.

– Marzyłam o nim tak samo, jak ty, ale także marzyłam o tym, abyś podczas wojny stanął obok mnie, a nie przeciwko.

Cały się spiąłem od rozrywającej mnie agonii. Śmierć już była blisko. Czułem to.

– Mam nadzieję, że odnajdziesz ten domek w bukowym lesie – znowu się odezwała swoim zachrypniętymi, ciężkim głosem. – Przyjdę do ciebie, kiedy już skończę z tym światem. – Podnosząc się, złapała za halabardę. – Rozpal w kominku ogień, abym mogła cię odnaleźć.

Zamachnęła się i wbiła mi ostrze w pierś.

Rozpaliłem ogień w kominku. Czekam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro