🍺Kim ty do cholery jesteś🍺
Nie wytrzymałem. Zacisnąłem oczy, przygryzłem dolną wargę, odwróciłem się i ruszyłem w kierunku drzwi.
— Gilbert...
Chyba jednak niestety nie mam mocy widzenia przez zamknięte oczy jak Feliciano...
— Boże! — chyba słyszę głos Felka. - Nic ci nie jest?
Tak. To na pewno głos Feli.
— Dla ciebie Gilbert, skarbie. — mówię z seksowną miną. Znaczy. Nie widzę jej, ale wiem, że taka jest. Bo w końcu to ja. Najseksowniejszy człowiek w galaktyce i niech kurczak będzie z wami.
— Ty chyba faktycznie mocno przywaliłeś głową w tą ścianę... — Nie. Po prostu chcę ci udowodnić, że jestem lepszy pod każdym względem niż Litwa. Bo jestem. W końcu jestem klasą sam dla siebie. Nie będzie Litwin pluł nam w twarz, ni Felka nam litwinił!
— Nic mi nie jest. — patrzę na chłopaka z zadziornyn uśmiechem. — Więc mówisz, że się martwisz?
— Tego nie powiedziałem. — Blondynek wzruszył ramionami. Niby obojętnie, ale jego zielone oczka wszystko mówiły. A mianowicie "Gilbert jesteś taki hot! Bierz mnie tu i teraz!". Tak. Myślę, że to odpowiednia interpretacja.
— Ale pomyślałeś~
— Nie możesz wiedzieć co myślę. — Fuknął udając obrażonego. Dla efektu nadął policzki, jak małe urocze bubu. Awww~. Nasze przyszłe dziecko na pewno będzie tak urocze jak on. I oczywiście tak niesamowite jak ja. No może trochę mniej... Ale to tylko dlatego, że mnie nikt nie przebije.
— Właśnie, że mogę. — Święty Doitsu! jak ja kocham się z nim droczyć!
— A to z jakiego niby powodu?
— Wiesz, ciągle siedzę ci w głowie~ — Objąłem go delikatnie w talii.
— Jesteś idiotą. — Mruknął z tym swoim cudownym uśmiechem.
— Ale za to jakim zajebistym. — I go pocałowałem. No. Prawie. Bo przerwał nam telefon.
— Nie dość, że idiota, to jeszcze niszczy chwilę. — Mruknął pod nosem mój skarb. — No odbierz Prusaku ten cholerny telefon!!!
— Hallo? — Powiedziałem odbierając. Zapomniałem spojrzeć, kto przeszkadza mi w tak cudownej chwili.
— Wzywałeś? — Usłyszałem twardy męski głos, którego nie rozpoznałem.
— WTF człowieku!? — Zapytałem mojego tajemniczego rozmówcę. — Kim ty do cholery jesteś?
Odpowiedziała mi chwila ciszy, po której usłyszałem głębokie westchnięcie pełne załamania.
— Twoim bratem, Gilbercie. — Aaa to dlatego sprawiał takie mordercze wrażenie! — Co brałeś?
— Pewnego uroczego Polaczka, a czemu pytasz?
— Jest tam Feliks? — Głos w słuchawce był zaskakująco spokojny, a nawet łagodny.
Popatrzyłem na wspomnianego blondyna pytająco. Pokręcił przecząco głową i przejechał palcem po szyi, jakby sygnalizował, że jeśli potwierdzę, źle się to dla mnie skończy.
— A czemu pytasz? — Myślę, że to jedna z bezpieczniejszych opcji.
— Muszę z nim porozmawiać.
— To czemu do niego nie zadzwonisz? — I w tym momencie twarz Felka przybiła piątkę z jego prawą dłonią.
— No nie wiem. Może dlatego, że ode mnie nie odbiera? — Spytał ironicznie młody.
— Ach. To by miało sens. — Spojrzałem na zielonookiego. Albo był szczęśliwy, albo załamany. Nigdy tego u niego nie rozróżniam. — To możemy zrobić tak, że mi powiesz, a ja przekażę.
— Gdybyśmy tak mogli, to już dawno bym ci powiedział. — Okej. Znam mojego brata na tyle, żeby wiedzieć, że właśnie w tym momencie przeczesał z em... zachwytu nad mą inteligencją włosy. — Po prostu przekaż mu, żeby do mnie zadzwonił jak już będzie gotowy. Im szybciej tym lepiej, dla nas wszystkich.
No i się rozłączył. A ja spojrzałem pytająco na Feliksa. Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro