🍺Czym różni się kochanie od szatana🍺
Obudziłem się. Jednak jeszcze nie otwierałem oczu. Głowa cholernie mnie bolała. Coś mnie trzyma. Albo tylko mi się wydaje...
Otworzyłem oczy. CHWILA. GDZIE JA JESTEM!? CO TA PRUSKA ZARAZA ROBI OBOK MNIE!?
BEZ KOSZULKI.
Sprawdziłbym, czy ma bokserki, ale nie chce mi się odkrywać kołdry bo zimno. Wiedząc, że narazie nic sobie nie przypomnę zamknąłem oczy.
- Dzień dobry schätzchen. - usłyszałem zaspany głos karalucha. Przytulił się do mnie i najwyraźniej nie miał zamiaru wstawać.
- NO NIE WIEM CZY TAKI DOBRY!! - zawołałem uderzając go po głowie. - NIE NAZYWAJ MNIE SZATANEM!!!
- Ale... - popatrzył na mnie zdezorientowany tymi swoimi czerwonymi oczami. Po chwili jednak usłyszałem jego charakterystyczny śmiech. - Już rozumiem. Ksesese~ ale w sumie to faktycznie nadajesz się na szatana.
- Ach tak!? - wkurzyłem się niemiłosiernie. Przewróciłem się na bok, tak, że siedziałem teraz na brzuchu tego Pruskiego gówna.
- A, tak. - potwierdził nadal rozbawiony i zamienił szybko nas miejscami. - Coś ty taki wściekły? Nie podobała ci się noc?
Popatrzyłem na niego z niezrozumieniem, a albinos złożył dość delikatny pocałunek na mojej szyi.
- Och... nie pamiętasz? - potwierdziłem kiwaniem głowy. - Szkoda. Było bardzo przyjemnie.
- Bardzo przyjemnie!? - popatrzyłem na niego z mordem w oczach.
Zrzuciłem go z siebie i usiadłem. Jednak nie na długo. Ten trup pociągnął mnie za łańcuszek na mojej szyi, przez co wylądowałem z powrotem na łóżku obok niego. Objął mnie w talii. CHWILA. JAKI ŁAŃCUSZEK!?
- GILBERCIE BEILSCHMIDT. - Wkurzyłem się niemiłosiernie, kiedy zobaczyłem co to jest. - TY PODŁY KARALUCHU. CO TEN ŻELAZNY KRZYŻ ROBI NA MOJEJ SZYI!?
- Ależ Liebling - Gilbert zbytnio nie przejmował się tym, że za chwilę go zabiję. Chociaż... w sumie on już martwy. - Sam chciałeś żebym ci go dał~
- CO!? - zawołałem zdziwiony. - PRZECIEŻ... NIE. TO NIE MOŻLIWE. JA NIE PODDAJĘ SIĘ TAK ŁATWO GERMANIZACJI!
- Oj poddałeś się~ i to jak łatwo... - uśmiechnął się, za co dostał po głowie - Wręcz sam się o nią prosiłeś.
- Tak jak ty o usunięcie z map? - zapytałem podnosząc prawą brew do góry i pochylając się nad nim. Przełożyłem jedną rękę na drugą stronę jego głowy, żeby przypadkiem się na niego nie wywalić.
- Tak jak ja o usunięcie z map. - powiedział zapatrzony w moją twarz. - Chwila. Nie! Ja się o nie nie prosiłem!!!
- PRZYZNAŁEŚ SIĘ! - zawołałem z uśmiechem na twarzy. To było satysfakcjonujące. - SAM TO POWIEDZIAŁEŚ!!
- Ty ciekawsze rzeczy mówiłeś w nocy. - stwierdził patrząc na mnie tym swoim łobuzierskim wzrokiem.
- Na przykład jakie? - zapytałem z automatu.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - zwątpiłem, a on się zaśmiał. Nie dał mi jednak wystarczająco dużo czasu na odpowiedź. - Przepraszałeś mnie za Grunwald, mówiłeś, że unia z Litwą była jedną wielką pomyłką. Lepsza byłaby ze mną i...
- Nie wierzę ci. - powiedziałem, przerywając mu. Usiadłem i zrobiłem obrażoną minę. - Nigdy bym nie powiedział, że wybranie Lici, a nie ciebie to pomyłka.
- A jednak. - Z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem wcale nie jest taki brzydki... - ALE NIE WAŻNE. NIE PRZERYWAJ. Potem było ciekawiej.
- Nie wiem, czy chcę słuchać. - mruknąłem.
- Ale ja wiem. - był pewny tego, że ma rację. - To może opowiem ci wszystko od początku...
------ retrospekcja -------
- Ja naprawdę nie wierzę, że on to zrobił. - mówił zapłakany blondyn. - po tym wszystkim co razem przeżyliśmy...
- Mówiłem ci, że on nie jest dla ciebie wystarczająco dobry. - powiedziałem biorąc kolejny łyk piwa. - Gdybyś mnie wtedy posłuchał wszystko byłoby inaczej.
Feliks był chyba naprawdę załamany. Nie mówię tego dlatego, że pije już... którąś tam nastą butelkę wódki. Nein. To u niego normalne. Raczej rozpoznaję to przez to, że żali się akurat mi. Zazwyczaj ma od tego Litwina albo Elke. A kiedy naprawdę jest źle, jestem wspaniały ja. Nikt inny by tego nie zdzierżył i nie pomógł tak dobrze jak ja!
- Ale nie rozumiesz. - tłumaczył nalewając kolejny kieliszek. - Ja... naprawdę myślałem... ja myślałem, że on czuje to co ja. Ale nie. Musiała wtrącić się ta sadystka! Ona nawet go nie lubi, a co dopiero kocha! Woli swojego brata, który z kolei jest zachochany w Łotwie. - z jego oczu leciały łzy. Już ich nie powstrzymywał.
- Oj Feliś~ - otarłem mu łzy z policzków. Jest naprawdę uroczy. Szkoda tylko, że wszystko potoczyło się w ten, a nie inny sposób. Mam ochotę zamordować tego Litwina, za złamanie serduszka Polsce. Dostał szansę by mieć tak wiele. Idiota. - Nie płacz już. Będzie dobrze. Zostaw w spokoju tego Taulysa. Nie jest ciebie wart.
- Alee.. ja nie chcę być sam. Ja go kocham! - z jego oczu ponownie zaczęły płynąć łzy. Przytuliłem go do siebie próbując uspokoić.
- Feliks. Nie będziesz sam. - delikatnie głdaziłem go po plecach. - Jest Elka. I ja...
- I ty? - podniusł głowę, żeby na mnie spojrzeć. Piękny. Prawie tak idealny jak ja.
- Tak, ja.
Chłopak na nowo się rozpłakał. Ach... jaki ja romantyczny. Dzięki mnie płacze ze szczęścia, że ma kogoś tak zaglibistego jak ja.
- To... to taa..ak jak.. jakbym nikogo nie miał! - ponowił swój lament.
- Ja nie jestem nikim! - zawołałem oburzony.
- No wła..aśnie mó..ówię, że nieee ma..aam nikogo. - nie mam pojęcia czy w tym momencie Feliks się śmieje, czy płacze.
- ALE. - przerwałem. No tak. Polski. Język absurdów! Mój język lepszy. "Mam nikogo" ma większy sens niż "nie mam nikogo". - Dobra. Nie ważne. Skoro tak twierdzisz, to czemu tu jesteś? Powinieneś siedzieć sam w domu.
- Bo jesteś martwy, a co za tym idzie nie istniejesz. Czyli ciebie nie ma. - Teraz to już tylko się śmiał. - A lepiej pić nawet z teoretycznie nieżyjącymi niż samemu.
Podniósł butelkę wódki i ponownie napełnił kieliszek, który wziął do drugiej ręki.
- Feliś~ - zacząłem. Naprawdę dużo już wypił. Nie powinien tak przesadzać. - Nie pij już dzisiaj.
Popatrzył tylko na mnie i przechylił butelkę do ust wypijając całość za jednym zamachem.
- Kaa..aralu..uchy i pają..ąki pra..awaaa głoo..osu ni..eee maaj..ją! -zawołał jąkając się co chwilę.
- Chodź. - wstałem podnosząc go. Widząc, że nie umie ustac przerzuciłem go przez ramię. - Zaniosę cię do sypialni.
- Pu..uszcza..aj mnji..iee ty staa..aary zbo..oku!!! - darł się Feliks, bijąc mnie pięściami po plecach.
Zignorowałem to. Zaniosłem go i rzuciłem na łóżko.
- Gute Nacht. - powiedziałem i odwróciłem się. Kiedy już miałem wyjść usłyszałem jego cichy głos.
- Gil... mówiłeś, że mam ciebie. - powiedział bez jąkania. Jakby już nie był pijany.
- No... masz. - odwróciłem się do zielonookiego.
- No ja..ak ma..aam ja..aak soo..bie idzi..esz? - zapytał.
- Idź już spać Feliks. - Czemu mam wrażenie, że ta mała pchła coś knuje?
- Noo Gilbi~ - usiadł. Popatrzył na mnie swoimi zielonymi oczami, w których pojawiły się łzy.
I jak tu go nie posłuchać...
Podszedłem do łóżka i na nim usiadłem.
- No Fela. - zaczesałem mu włosy za ucho. - Teraz możesz spać.
- Ale jak zasnę to sobie pójdziesz i będę sam. - nadął policzki. Uroczy.
- No pójdę. - wzruszyłem ramionami. - Też muszę kiedyś spać.
Blondyn pociągnął mnie za rękę, przez co wylądowałem obok niego. Położył się i wtulił we mnie.
- Teraz możemy spać. - powiedział zamykając oczy. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Albo i nie!
Zerwał się tak szybko, że nawet nie zauważyłem. Poczułem dopiero jak usiadł mi na biodrach i zaczął całować moją szyję.
- Feliks. - powiedziałem poważnie. Jak pijany on musi być, że próbuje być seme? Wiadomo, że z niego jest idealny uke. Kurde. Nie powinienem nawet o tym pomyśleć. On jest pijany. - Przestań.
Zobaczyłem łzy w jego oczach. Zabolało mnie to. Nie chcę żeby przeze mnie płakał.
- Ni..nie chcesz mn..nie? - wyjąkał przez łzy.
- Oczywiście, że chcę. - powiedziałem siadając. Położyłem dłoń na jego policzku. Siedział mi na kolanach. Patrzył na mnie z iskierkami w oczach.
Wykonał szybki ruch rękami i ściągnął ze mnie mój łańcuszek. Już mogę się z nim pożegnać. Zaraz pewnie go złamie czy coś.
O dziwo nie zrobił nic takiego. Założył go sobie i wziął się za odpinanie guzików mojej koszuli.
- No too, jak chcesz, - zaczął mówić powoli. Odpinał właśnie ostatni guzik. Przejechał zimną dłonią po moim wysportowanym torsie. - to totalnie mnie masz!
To szczęście. Radość jaką wtedy czułem jest nie do opisania. Miłość mojego życia wreszcie się ogarnęła i przejrzała na oczy. Litwa jeszcze wróci do Feliksa na kolanach, ale wtedy on będzie już całkowicie mój. Cóż. Taulys miał swoją szansę.
Moja mała pchełka przyssała się do mojej szyi robiąc mi malinkę.
- Oj nie Feliś. - stwierdziłem. - Tak się bawić nie będziemy.
Chłopak oderwał się od mojej szyi i spojrzał na mnie lekko zdezorientowanym wzrokiem.
- To jak? - zapytał, a ja wykorzystałem moment by nas odwrócić i zamienić miejscami.
- Tak. - powiedziałem dumny z tego, co zrobiłem.
Ściągnąłem z niego bluzkę. Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się tak wyrobionych mięśni u niego. Ale cóż. To wszystko tłumaczy. Raczej wydawał się delikatny. Oprócz tych wszystkich momentów, kiedy się kłóciliśmy.
- Gilbert~? - zapytał, kiedy całowałem go po brzuchu.
- Hm? - nie zaprzestawałem swojej czynności. Bo w końcu niewiadomo, czy jeszcze kiedyś powtórzy się taka okazja.
- Przepraszam za to wszystko. - miał na twarzy delikatny rumieniec. - wiesz Grunwald, Licie... i em... wojny. Za twój hołd nie przeproszę, bo tak. Starczy ci Grunwald.
Zaśmiałem się. Uroczy. Nadal nie rozumiem jak Litwa mógł go tak zranić. Chociaż... Wtedy te bitwy były w sumie z zazdrości. Chciałem mieć Polskę dla siebie, ale przypałętał się ten Taulys i wszystko zniszczył.
- Nie musisz przepraszać. - stwierdziłem. - Tak już jest, jak jest się krajem. To nie jest do końca zależne od nas.
Zszedłem na chwilę z Feliksa. Szybko ściągnąłem swoje spodnie i wziąłem się za rozbieranie, ale tym razem nie z ziemi, tylko ubrań, blondyna.
- Tylko... em... - Feliks nie potrafił się wysłowić. - Trochę się boję.
- Es wird nicht schaden, Polen. - pocałowałem go czule w usta. - Verspreche.
- Nie uspokoiłeś mnie, mówiąc to po niemiecku... - mruknął i przygryzł policzek. - Chociaż... lepszy twój język niż Ivana...
- A tylko byś powiedział inaczej. - uśmiechnąłem się, grożąc mu palcem, jak małemu dziecku.
- Wiesz dlaczego? - zapytał wyraźnie czymś rozbawiony. Pokręciłem przecząco głową. - Bo twoim można wywołać Ivana, ZNACZY DEMONA, to miałem na myśli. A językiem Wani karalucha, czy pająka nie przywołasz.
- O ty... - zacząłem go łaskotać. Kiedy Feliś ledwo łapał oddech ze śmiechu, postanowiłem przestać. Jaki ja łaskawy i dobroduszny. - Więc... na czym skończyliśmy?
- Obiecałeś, że nie będzie bolało, aleee ci nie wierzę. - odpowiedział Feliks wyrównując oddech. - Nie ufam ludziom, którzy mówią językiem szatana.
- Grabisz sobie Fela.
- No nie moja wina, że osoby mówiące po niemiecku, zawsze były po przeciwnej stronie niż ja. A ja jestem totalnie chrześcijańskim krajem. - wzruszył delikatnie ramionami i uroczo się uśmiechnął. - To jak?
- Ugh... Będę delikatny. - Powiedziałem, dla świętego spokoju. - Polonizujesz mnie.
- I dobrze. Muszę w końcu odrobaczyć ten kraj. - zaśmiał się radośnie.
- Wiesz... - przygryzłem mu ucho. - Chciałbym ciebie usłyszeć po niemiecku.
- Wirklich? - zapytał, w sumie w pewnym sensie odpowiadając na moją proźbę. A TYLE LAT PRÓBOWAŁEM WYMUSIĆ NA NIM CHOCIAŻ JEDNO SŁOWO PO NIEMIECKU.
- Ja. - odpowiedziałem z uśmiechem satysfakcji.
- Tak, ty masz zaraz we mnie wejść. - Gdyby nie rumieniec na jego twarzy, pomyślałbym, że się w ogóle nie krępuje tego powiedzieć.
- Jak sobie życzysz Schätzchen.
------ Feliks pov. ------
- DOBRA. STOP. JUŻ PAMIĘTAM CO DALEJ. NIE MUSISZ MÓWIĆ. - Czuję jak na mojej twarzy pojawia się coraz większy rumieniec, co nie umyka uwadze Prusaka, który tylko uśmiecha się wrednie.
- Ale wiesz~ - odgarnął mi włosy za ucho i pochylił się nad nim. - Teraz będzie tylko ciekawiej.
Usłyszałem jego szept. Jestem pewny, że moja twarz jest teraz w kolorze szkarłatnym. Mogłem go nie pytać co tu robię i co się stało. To był błąd. Pamiętam, że wczoraj wieczorem do niego przyszedłem się wyżalić, a potem... potem Gilbert mi przypomniał. Nie wierzę, że to byłem ja. Co we mnie wstąpiło!? Chyba święta woda procentowa. Przynajmniej nie upadłem za nisko i nie wziąłem piwa.
- Wiem Gilbert. - westchnąłem. - Już pamiętam.
- Ale przyznaj, że było niesamowicie. - delikatnie pocałował mnie w szyję. - W końcu ze mną może być tylko zaglibiście.
- Było... em... nie najgorzej. - powiedziałem z powagą. - Wiesz, Licia jest lepszy.
- CO. - Udało się. Jest w szoku. Teraz ja mogę się pobawić jego kosztem. - TY Z NIM... RAZEM!? KIEDY!?
- No tak. - wzruszyłem ramionami jak gdyby nigdy nic. - Wiesz... dosyć długo razem mieszkaliśmy.
- IDĘ DO NIEGO. - Em... miało być inaczej. - NIKT NIE BĘDZIE CIEBIE DOTYKAŁ.
- Nie chcę przeszkadzać, ale właśnie to robisz. - Zaśmiałem się. - Poza tym między nami totalnie nic nie było.
- Nichts? - upewnił się, więc pokiwałem głową.
- Chciałem tylko sprawdzić jak zareagujesz... - tłumaczyłem się.
- Czyli teraz jesteś tylko mój? - zapytał przytulając mnie do siebie.
- Ta, Gil. - Uśmiechnąłem się. - Teraz jestem pewnego martwego karalucha, który był pająkiem, ale mu się znudziło, więc umarł.
Szybko wyślizgnąłem się z jego uścisku i wybiegłem z pokoju.
- POLEN. ZABIJĘ CIĘ! - usłyszałem za sobą.
🍺🍺🍺🍺🍺🍺
Zostawić jako one-shot'a, czy pisać dalej???
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro