Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 56

Wiele było na świecie rzeczy absolutnie pewnych. Słońce wschodziło każdego ranka, by nocą oddać swe miejsce na niebie księżycowi. Po wiośnie przychodziło lato. Sasori był największym Mistrzem Marionetek, jakiego (Y/N) dane było poznać w życiu.

Poznała go nieco później, jednak od razu się nim zainteresowała. Był tym, którego najbardziej polubiła, a w późniejszym czasie nawet się w nim zauroczyła.

Sądziła jednak, że uczucie to było spowodowane głównie podziwem do jego osoby i wkrótce jej przejdzie.

Ale nie przeszło.

Z dnia na dzień jej uczucia przybierały na sile. Przyłapywała się na tym, że gdy nie była niczym zajęta, jej myśli podświadomie zaczynały krążyć wokół Skorpiona, ale właściwe to jej nie przeszkadzało.

Lubiła o nim myśleć. Lubiła mieć przed oczami jego widok. Lubiła słuchać jego niskiego głosu. Lubiła patrzeć, gdy skupiony pracował nad swoimi marionetkami. Lubiła Sasoriego.

A po kilku kolejnych rozmowach z Konan na temat miłości nabrała odwagi, by zamienić to całe "lubienie" na "kochanie". Wtedy w pełni zaakceptowała swoje uczucia, których pod postacią dziecka tak się obawiała.

Pozostało tylko pytanie, co miała z tą całą świadomością zrobić.

Sasori nienawidził czekać, a jeszcze bardziej nie cierpiał kazać czekać innym, co w pewnym momencie coraz częstszych spotkań (Y/N) przypadkowo od niego podłapała. Nie chciała czekać, wręcz nie wyobrażała sobie trwania w niepewności i skrywania w sobie uczuć. Postanowiła działać szybko, ale z dostatecznym spokojem.

Prosta rozmowa wydawała się jej najlepszym rozwiązaniem. Na zrealizowanie tego poważnego kroku zdecydowała się pewnego późnego wieczora. Nie mogła zasnąć i stale myślała o Sasorim, w czym pogrążyła się do takiego stopnia, że nie miała pojęcia, w którym dokładnie momencie wstała z łóżka, a jej nogi zaprowadziły ją prosto pod drzwi pracowni Skorpiona.

Ocknęła się dopiero po zapukaniu i wtedy zaczęła mieć wątpliwości. Ale było już za późno. Nim zdążyła zawrócić do swojego lokum, usłyszała szuranie krzesła z wewnątrz.

Sasori otworzył drzwi chwilę później i spojrzał na nią praktycznie bez emocji. (Y/N) uśmiechnęła się nieśmiało, zastanawiając się, czy to aby odpowiednia pora na wizytę. W końcu było już późno.

— Coś się stało, (Y/N)? — zapytał, zmęczony krótkim czekaniem na jakiekolwiek słowa dziewczyny.

— Nie, ale chcę z tobą chwilę porozmawiać. Mogę wejść? — Odruchowo splotła przed sobą palce dłoni.

— Jestem trochę zajęty — oznajmił zgodnie z prawdą, jednak ton jego wydał się ostry, ale nawet to nie osłabiło chęci dziewczyny.

— To nie potrwa długo — nalegała, nie mając zamiaru tak szybko zrezygnować ze swoich planów.

Nastawiła się strasznie na rozmowę z Sasorim, wiedząc, że najpewniej jeśli wróciłaby zwyczajnie do pokoju i tak miałaby problemy, by zasnąć, a jednocześnie czuła, że to ten najbardziej odpowiedni czas, by wyznać mu prawdę.

— Dobrze, wejdź.

Sasori otworzył drzwi szerzej i ruszył do biurka zawalonego nowymi planami, które miał zamiar dopracować przez tę noc. Usiadł na krześle i głową wskazał mały stołek nieopodal, na którym wkrótce potem spoczęła (Y/N).

— O czym mamy rozmawiać? — dopytał Skorpion, zajmując się doszkicowywaniem szczegółów na planie.

Dziewczyna westchnęła głęboko, chcąc się dodatkowo uspokoić.

— O nas, Sasori — oznajmiła i z nieśmiałym uśmiechem zjechała wzrokiem na swoje splecione dłonie.

Skorpion zatrzymał dłoń, w której trzymał ołówek i przeniósł na nią wzrok, w milczeniu wyczekującąc dalszej części. Po uświadomieniu sobie tego, (Y/N) kontynuowała.

— Jak na razie o takich sprawach rozmawiałam tylko z siostrzyczką Konan — zaznaczyła, chcąc się zawczasu usprawiedliwić, jeśli popełniłaby jakiś błąd.

— Jakich sprawach? — powtórzył po niej.

To pytanie sprawiło, że serce (Y/N) zabiło mocniej. Jego ton sugerował, że mógł się czegoś domyślać, a jednak całą postawą prezentował, że nie miał pojęcia, o co jej chodziło.

Miłosnych — odpadła i założyła nerwowo kosmyk włosów za ucho. — Naprawdę długo o tym myślałam i wiem, że nie potrafię już tego w sobie trzymać.

(Y/N) spojrzała prosto w te niesamowicie brązowe oczy, z których nie mogła za wiele wyczytać, a przecież oczy były zwierciadłem duszy.

Przełknęła cicho i dodała:

— Zakochałam się w tobie.

Poczuła, że z jej serca spadł właśnie ogromny ciężar, zastąpiony słodkim uczuciem ulgi. W końcu to powiedziała. Teraz pozostało jej poczekać na odpowiedź Sasori'ego.

On jednak milczał. Przez bardzo długi czas.

Każda sekunda ciszy ciągnęła się jak godzina i sprawiała, że atmosfera robiła się gęsta i przygnębiająca.

Ulga szybko opuściła (Y/N), a ona sama poczuła nieprzyjemne skręty w żołądku. Sasori nie cierpiał kazać innym czekać, dlatego nie było opcji, by milczał przez zaskoczenie lub zastanawiał się tak długo nad odpowiedzią.

Ciszę musiała odebrać tak, jak była ona zaadresowana.

Sasori jej nie kochał.

(h/c) włosa wstała. Ruszyła do drzwi powolnym krokiem, czując jak jej serce obarcza nowy ciężar. Zawód i wstyd, które sprawiły, że zaczęła żałować, cholernie żałować!, że się zdecydowała.

Nie chciała żałować. Starała samą siebie przekonać, że nie miała czego. Skoro wyznała mu miłość, musiała się liczyć z tym, że mógł powiedzieć "nie". On jednak milczał, nie chcąc robić jej przykrości. Wiedziała jednak, że zbyt długie milczenie oznaczało dokładnie to samo co tak proste trzyliterowe słowo.

Otworzyła drzwi na korytarz, ale zanim wyszła, odwróciła się do Skorpiona, wbrew sobie szeroko się uśmiechając z zamkniętymi oczami.

— Przepraszam — powiedziała cicho. — Zapomnij — poprosiła i udała się do pokoju.

Gdy znalazła się już w swoim łóżku, pozwoliła łzom do woli spływać po policzkach. Chciała wyrzucić z siebie wszystko jak najszybciej, aby jutro móc obudzić się pustą w środku.

Wolała zostać jedynie skorupą człowieka, niźli trzymać w sobie tak wiele emocji. Chciała dać im upust teraz, by jedynym świadkiem tej chwili oraz towarzyszem był otaczający ją mrok.

Była noc i wszyscy spali. Wszyscy? Nie, nie wszyscy. Ale o nim po raz pierwszy tak strasznie nie chciała myśleć przed snem. Chciała zrobić to samo, o co go poprosiła.

Chciała zapomnieć.

Nie spała prawie w ogóle. Była zbyt zmęczona, by zasnąć. Zmęczona nie na ciele, lecz na duszy. Jej serce było zmęczone.

Usiadła na materacu, gdy w pokoju zrobiło się widno. Spojrzała w stronę okna, za którym unosiła się gęsta mgła. Dzień zaczynał się niezwykle ponuro, zupełnie jakby był obrazem przedstawiającym to, jak czuła się (Y/N).

Na policzkach wciąż miała zaschnięte szlaki po łzach. Płakała dużo, chociaż nie z rozpaczy i nie tak, jak zazwyczaj ryczy się w poduszkę. Płakała, by oczyścić ciało i umysł, leżąc i patrząc w sufit, zapominając na chwilę o wszystkim.

Łzy spłynęły samoistnie, nie powstrzymywała ich ani nie wyciskała na siłę. Dała im wybór, czy chcą spływać dalej, czy może jednak wolą pozostać ukryte.

Było wcześnie, a mimo to, usłyszała ciche pukanie do drzwi.

— Nie śpię, wejdź — powiedziała zmęczonym głosem, nie wiedząc, do kogo się zwracała.

Do pokoju weszła Konan.

— Pain chciał, byś do niego przyszła. Ma dla ciebie jakieś zadanie — oznajmiła i cicho ziewnęła.

(Y/N) skinęła głową.

— Zaraz przyjdę — powiedziała spokojnie.

Konan przyjrzała się jej zgarbionej sylwetce skierowanej ku szybie. Mogła wyjść i (Y/N) myślała, że kobieta rzeczywiście to zrobi. Usłyszała skrzyp drzwi i była pewna, że została sama.

Gdy Konan do niej podeszła, (h/c) włosa się wzdrygnęła i lekko spuściła głowę. Chciała ukryć swoją zmarnowaną, opuchniętą i czerwoną twarz, ślady łez i podkrążone oczy, bo nie miała ochoty odpowiadać na żadne z pytań, a w pierwszej chwili czuła, że bez nich się nie obejdzie.

Konan usiadła obok niej i delikatnie ją objęła, zachowując przy tym milczenie.

(Y/N) poczuła się dziwnie. Przez to łagodne przytulenie, miała wrażenie, że Konan o wszystkim wiedziała, a nawet jeśli nie o wszystkim, to na pewno czegoś się domyślała. Była jak taka prawdziwa starsza siostra, która nie potrzebowała wyjaśnień, by wiedzieć, co się stało.

(Y/N) czuła też, że Konan będzie ją wspierać. Będzie wszystko rozumieć, bez zadawania niewygodnych pytań. Że po prostu będzie obok, gdy (Y/N) będzie tego potrzebować.

*****

(Y/N) musiała się stawić u Paina, nawet jeśli miała gorzki humor, którego nie dało się zamaskować.

Spotkanie trwało tylko chwilę. Pain zlecił jej misję szpiegowską. Niesamowicie ważną i niebezpieczną. A (Y/N) ją przyjęła.

Jeszcze tego samego dnia musiała opuścić kryjówkę. Dostała godzinę, by się przygotować, jednak uwinęła się w pół. Spakowała tylko najpotrzebniejsze rzeczy i po pożegnaniu się z Anielicą z Amegakure udała się do wyjścia.

Idąc skalnym korytarzem, widziała  wyjście. Była coraz bliżej, gdy nagle poczuła mocny uścisk na swoim przedramieniu. Bez wahania się odwróciła i na chwilę zamarła, stanąwszy twarzą w twarz z Sasorim.

Między nimi przez dłuższą chwilę panowała głucha cisza. (Y/N) zbierała w głowie myśli jednocześnie zastanawiając się, czy to przez zmęczenie go wcześniej nie zauważyła.  Skorpion natomiast bacznie się jej przyglądał, nadal zaciskając dłoń na jej przedramieniu.

— Sasori — wydusiła w końcu, z wyczuwalną obawą, niepewna całej sytuacji.

— Wybierasz się na misję, racja? — zapytał, by się upewnić.

(Y/N) skinęła głową.

Czuła się naprawdę dziwnie. Kilka godzin wcześniej wyznała mu miłość i z tego powodu przepłakała całą noc, a Sasori zachowywał się tak, jakby nic ważnego nie miało miejsca.

Jakby zapomniał.

— W takim razie powodzenia — dodał i ją puścił.

(Y/N) zagryzła odruchowo wargę, zaczynając się gubić w tej sytuacji.

— Zatrzymałeś mnie tylko po to, aby życzyć mi powodzenia? — zapytała zdziwiona, nie dając zapłonąć iskrze nadziei. Nie chciała popełniać tego samego błędu i tym razem obstawiła najbardziej prawdopodobną opcję, a tym samym najbezpieczniejszą, by znów się nie zawieść.

Sasori westchnął ciężko i pokręcił głową.

— Myślałem całą noc. — Spojrzał na nią jakby z rezygnacją. — Chciałem się skupić na czymś innym, zająć pracą, ale nie umiałem — powiedział z wściekłością.

Jego rezygnacja przerodziła się w pretensję, którą (Y/N) dostrzegła w jego oczach. Nie powiedział tego wprost, ale wiedziała, że ją oskarżał i obarczał winą za brak skupienia.

— O czym?

Czuła się bardzo niepewnie.

— O czym myślałeś? — powtórzyła.

— O tobie — wyznał Sasori.

Jego dłonie zacisnęły się w pięści, a sam odwrócił lekko głowę. Dziewczyna to zauważyła i odniosła wrażenie, że nie chciał na nią patrzeć nawet w takiej chwili, co niesamowicie ją zabolało. Poczuła się poniżona.

— I co ci to dało? Do jakiego wniosku doszedłeś, skoro myślałeś całą noc? — zapytała bardziej szorstko niż zamierzała i z wyczuwalnym żalem, który ją przeraził. Nie powinna mieć bowiem do niego żalu, że jej nie chciał. Nie mogła go zmusić, musiała zaakceptować jego uczucia.

Sasori westchnął po raz kolejny.

— Nie byłabyś ze mną szczęśliwa.

(Y/N) otworzyła szerzej oczy na te słowa i rozdziawiła lekko usta. Była zaskoczona tym, co powiedział.

— Skąd możesz to wiedzieć? — zapytała, patrząc na niego niezrozumiale. — Skąd możesz wiedzieć, czego chcę i co daje mi szczęście? — Była wręcz oburzona.

— Wiem, czego byś oczekiwała — warknął, jednak zrozumiał, że nie powinien tak szorstko reagować i szybko się uspokoił. — Jestem marionetką i nie mogę ci nic zaoferować — dodał. — Nie byłabyś szczęśliwa w takim związku. Ty masz miękką skórę, ja – twarde drewno. Wbiłaby jedynie ci się drzazga!

Sasori miał to do siebie, że choć był z drewna, to wciąż posiadał jedną jedyną ludzką część, którą stanowiło jego serce, a jego nie dało się oszukać. Ono kierowało się własną drogą i zdrowy rozsądek nie umiał go uciszyć, z tego wszystkiego Skorpionowi coraz trudniej było panować nad uczuciami.

— A może ja lubię drzazgi! — (Y/N), dała się ponieść szalejącym w niej emocjom i podniosła głos.

Po jej krzyku nastała cisza.

Oboje byli targani silnymi uczuciami, które wyczuwali u siebie wzajemnie. Patrzyli na siebie zdeterminowani, wzrokiem próbując przekonać tę drugą osobę, że racja jest po ich stronie.

(Y/N) nie mogła zrozumieć, dlaczego Sasori próbował decydować za nią. To była jej sprawa, czy byłaby z nim szczęśliwa, a wiedziała, że tak byłoby na pewno, więc strasznie się zirytowała, gdy lalkarz próbował wmówić, nie tylko sobie, ale również i jej, że byłoby inaczej.

Jej złość szybko zaczęła stygnąć, gdy uświadomiła sobie, że to co powiedział Sasori miały drugie dno. Akurat te konkretne słowa mogły oznaczać, że lalkarz jednak coś do niej czuł, ale tłamsił to w sobie, bo uważał, że nie spełniłby jej oczekiwań.

Chciała czy nie, w jej sercu pojawił się zalążek nadziei, którą wcześniej próbowała od siebie odeprzeć.

— Jesteś kretynem — stwierdziła spokojnie i tym razem to ona westchnęła. — Byłabym z tobą naprawdę szczęśliwa, gdybyś...

— (Y/N), nie rozumiesz, że jestem marionetką? — przerwał jej. — Nie dam ci niczego, co mógłby dać ci prawdziwy mężczyzna z krwi i kości.

— Ale to nie jest najważniejsze! — przyznała ponownie oburzona.

Starała się zachować resztki spokoju, ale podczas rozmowy z Sasorim wydawało się jej to awykonalne.

— To nie jest najważniejsze — powtórzyła ciszej. — Nie potrzebuję czegoś takiego do szczęścia, Sasori. Byłabym szczęśliwa, bardzo, bardzo szczęśliwa, wiedząc, że też coś dla ciebie znaczę... Że nie jestem ci obojętna. To naprawdę by wystarczyło.

Akasuna był w kompletnym szoku, gdy to usłyszał. Po prostu na nią patrzył, nie mogąc uwierzyć, że właśnie to powiedziała. To było niemożliwe, sam siebie próbował przekonać, że (Y/N) nie była świadoma tego, co mówiła.

— Sasori?

Ocknął się, gdy usłyszał swoje imię wypowiedziane tym jej miękkim głosem przepełnionym troską.

Jej (e/c) oczy wypełnione były nadzieją, której on nie chciał ponownie gasić.

Dłoń Skorpiona zaczęła się poruszać, mimo że on nie był tego świadom. Nie miał nad nią władzy, to nie on nią kierował w chwili, gdy zbliżała się do odpowiedniczki (Y/N). Ich dłonie się zetknęły, a palce chwilę później splotły.

Spojrzał jej głęboko w oczy.

Był marionetką. Drewnianą kukłą, która zwodniczym wyglądem przypominała człowieka. A mimo to miał coś, co nie pozwalało mu się określić sztuką, którą tworzył, w pełni. Wciąż miał serce, jedyną ludzką część, jaka mu pozostała. I teraz zrozumiał, że choć wciąż miał je przy sobie, to należało ono do (Y/N). Chciało bić dla niej. On tego chciał.

Miał wrażenie, że ktoś stał z tyłu i sterował jego ciałem za pomocą nici z czakry. On tego zwyczajnie nie kontrolował, ale również nie hamował. Przyciągnął (Y/N) i objął ją. Mocno. Bardzo mocno. Jakby przytulał ją po raz ostatni.

Dziewczyna odwzajemniła gest i uśmiechnęła się delikatnie. W jej sercu znów płonęła nadzieja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro