Chapter 12
'Ranny ptaszek'
Przez delikatnie uchylone okno dostał się ciepły powiew wiatru. (h/c) włosa leżała wśród fioletowej pościeli, nadal pogrążona w słodkim śnie. Na zewnętrznym parapecie przysiadły dwa wróble, które zaczęły miedzy sobą ćwierkać. Te ciche dźwięki sprawiły, że (Y/N) zaczęła się budzić. Otworzyła mozolnie wciąż zaspane oczy. Chwilę zajął jej powrót do rzeczywistości, jednak, gdy się już wpełni ocknęła, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech poprzedzony ziewzięciem. Mała istotka usiadła na łóżku i zaczęła się przeciągać. Była siódma rano.
Gdy jej małe stopy spotkały się z chłodnym parkietem, przez jej kręgosłup przebiegł dreszcz, który jeszcze bardziej ją rozbudził.
Szybko zamieniła swą piżamę w jednorożce (którą dostała od Tobiego w prezencie) na codzienny strój. Założyła jeszcze buty i bezgłośnie podreptała do kuchni. Było jeszcze wcześnie i większość organizacji nadal smacznie spała. (Y/N) o tym doskonale wiedziała, dlatego spodziewała się, że sama będzie musiała zrobić sobie jakieś śniadanie.
Dużym zaskoczeniem było dla niej, gdy usłyszała z pomieszczenia gastronomicznego czyjś cichy głos. Ktoś nucił coś pod nosem, przygotowywując posiłek.
Kiedy dziewczynka tam weszła, spostrzegła Deidarę, który kończył robić kanapki. Blondyn nie zdawał sobie sprawy, że ktoś go obserwuje i wysłuchuje jego muzycznych popisów.
— Dzień dobry.
Kiedy chłopak to usłyszał, momentalnie podskoczył, wstrzymując na krótko oddech.
— Spokojnie, to tylko ja — powiedziała dziewczynka, gdy artysta odwrócił się w jej stronę.
— Ty nie śpisz? Zazwyczaj nie wstajesz przed dziewiątą, un — zauważył i podszedł do niej.
— Też się sobie dziwię — przyznała, wzruszając ramionami i delikatnie się uśmiechnęła. — Z ciebie jest ranny ptaszek. Codziennie wstajesz wcześnie, dlaczego?
— Chcesz się dowiedzieć? — (Y/N) kiwnęła energicznie głową. — Pokażę ci, ale najpierw zjem śniadanie.
— A podzielisz się ze mną?
Dziewczynka popatrzyła na apetycznie wyglądające kanapki leżące na talerzu i ułożyła mięśnie twarzy, by wyglądać rozczulająco, patrząc na blondyna swoimi dużymi oczami.
— No dobrze — odparł nieco zaskoczony chłopak i tak jak powiedział, oddał jej część swoich kanapek.
Po śniadaniu wyszli razem z bazy. Na dworze Deidara wyciągnął glinę ze swojej torby, a jego dłoń zajęła się produkcją figurki, którą następnie znacznie powiększył artysta.
Blondyn wszedł na glinianą podobiznę orła i dłonią dał dziewczynce znać, by uczyniła tak samo. (Y/N), po chwili zmagań z dostaniem się na grzbiet ptaka, stanęła obok Dei'a.
Głośno pisnęła i złapała się jego nogi, kiedy gigantyczna figurka wzbiła się z nimi w powietrze. Początkowo lecieli nisko, (L/N) wciąż nie mogła uwierzyć własnym oczom. Ona leciała, naprawdę leciała na olbrzymim orle!
Kiedy Deidara pokierował ptaka wyżej, pojawiły się pierwsze trudności z utrzymaniem się na grzbiecie. Dziewczynka mimo tego, że tuliła się do chłopaka, kurczowo zaciskając palce na jego ubraniu, co jakiś czas ślizgała się na glinianej powierzchni.
— (Y/N), spójrz tylko — polecił piroman, wskazując na widok nieba i chmur. Ona jednak nie była tak skora, by podziwiać, w końcu musiała się wciąż pilnować, by nie spaść.
Gdy blondyn to zauważył, od razu wziął ją na ręce, a ta objęła jego szyje i ogarnięta poczuciem bezpieczeństwa obserwowała rozciągający się krajobraz z lotu ptaka. To było niebywałe uczucie. Jej serce biło jak szalone, tak mocno, w dodatku miała wrażenie, że jej żołądek zaczyna się skręcać i robić dziwne fikołki w środku. Było to dość przyjemne, a w połączeniu z tą ekscytacją oraz adrenaliną, która wypełniała jej ciało, dziewczynka nie mogła wyjść z zachwytu.
Czuła wiatr we włosach, który targał jej pasma na wszystkie strony, muskał zaróżowione policzki i owijał się wokół szyi, przyprawiając ją o subtelny dreszczyk.
To wspaniałe doznanie było wręcz nie do opisania. Była pewna, że nie umiałaby z kimś o tym rozmawiać, jeśli osobnik nie doświadczyłby tego na własnej skórze. To po prostu trzeba było poczuć.
Z uwagi na wczesną godzinę było dość chłodno, zwłaszcza w górze temperatura była niższa. Jednak w tej chwili (Y/N) nie przywiązywała do tego tak wielkiej wagi, nie martwiła się, że mogłaby się przeziębić, wszystko przez widok pod nimi, który wypierał z głowy myśli i zabierał dech w piersi.
Promienie słońca na horyzoncie musnęły jej twarz, a wtedy odruchowo zamknęła oczy, czując delikatne szczypanie. Moment później znów je otworzyła i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak szeroko przez cały czas się uśmiechała.
— (Y/N), chcesz zobaczyć moją sztukę, un? — Przyjemną ciszę przerwał blondyn, który szykował się do swojego rutynowego upiękzzania terenu.
Dziewczynka przytaknęła, a wtedy Dei przystąpił do pracy. Rozrzucał swoje bomby, które wybuchały pod nimi, tworząc przy tym trochę hałasu. (Y/N) przyglądała się temu z zaskoczeniem, ale i fascynacją. Jednak najbardziej spodobało się jej, gdy blondyn rzucił bombę w dal, ta wybuchła, a oni przelecieli przez chmurę dymu, która ogrzała jej skórę.
— Chyba już zawsze będę wstawać wcześniej — zachichotała (Y/N).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro