Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🌧️2. Love of my Life [S:2EP:6 and so on]

Crowley patrzył na Aziraphaela z niedowierzaniem. Słuchając jak ten prosi go o odejście wraz z nim. Do nieba. Czuł jak traci kontrolę nad swoją twarzą. Nad sobą. Jego serce biło mocno, obijając się o wszystkie powierzchnie. Nie mógł oddychać. Zacisnął pięści, stawiając krok w stronę anioła. Nie wiedział co zrobić, niebo porzuciło go po raz drugi.

- Nie możesz zostawić swojego sklepu - jęknął desperacko. Sam nie spodziewał się tego, że jego głos zabrzmi w ten sposób. Jeśli nie chciał zostać dla niego, niech chociaż zostanie dla swoich durnych książek. Nie mógł ich tak po prostu zostawić. Nie mógł tak po prostu zostawić jego. Nic nie rozumiał.

- Oh, Crowley… - westchnął Aziraphael i zmarszczył brwii rozczulony. - Nic nie trwa wiecznie.

Demon poczuł, że jego oczy zaczęły się szklić. Czuł się bezsilny. I niesamowicie samotny. Spędzili razem tysiące lat, po swojej własnej stronie. Dlaczego właśnie teraz? Dlaczego nie odszedł zanim tak głęboko się w nim zadurzył?
Nie dał rady dłużej trzymać łez. Wyjął swoje okulary, próbując ukryć swoje uczucia. Chciał uciec. Daleko stąd. Ale fakt, że widzi swojego anioła ostatni raz, skutecznie go powstrzymywał. Uniósł głowę, nabierając głęboko powietrza.

- Nie - odchrząknął i poprawił swoje ubrania od niechcenia. Rzucił Aziraphaelowi ostatnie spojrzenie. - Nie sądzę - mówiąc to wyminął go, chowając ręce do kieszeni i zaciskając mocno wargi, aż te pobladły. Musiał odkaszlnąć. Ogromna gula zebrała się w jego gardle. - Powodzenia.

- Powodzenia? Crowley wróć! - Aziraphael podniósł głos. Jego ton rozrywał już zimne i popękane serce demona. Crowley był w kawałkach. Zbyt słaby na podjęcie decyzji, między chęcią ucieczki, a zostaniem z Aziraphaelem, zatrzymał się w pół kroku. - Wróć do nieba! pracuj ze mną… - słysząc to, Crowley nie mógł oprzeć się złości. Chciał rozsadzić całe to miejsce. Ale nie miał na to siły. - Mozemy byc razem aniołami, czynić dobro. Potrzebuje cię. Nie rozumiesz co ci oferuję?

Crowley czuł się beznadziejnie. On nie rozumiał? To Aziraphael nic nie rozumiał. To on nie rozumiał co znaczyły słowa, które właśnie powiedział. Chciał, żeby Crowley wrócił do tych sukinsynów. Do tych wiecznych zasad, ograniczeń. Niesłusznych oskarżeń, które zawsze były rzucane w jego stronę.
Czy Aziraphael chociaż zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo bolał upadek?

Nie. Nie mógłby.
Gdyby chociaż przez chwilę pomyślał, o nim, o nich, wiedziałby jak demon traktowany był w niebie? Gorzej niż poza nim. Gorzej niż cokolwiek. Nie był tam mile widziany, a Aziraphael myślał wyłącznie o sobie. Co innego można było przecież powiedzieć o tym bezsensownym… bełkocie.

- Rozumiem. Lepiej niż ty - odparł z trudem. Nie mógł. Nie dałby rady wytrzymać ani chwili dłużej z tym bezsensem.

Aziraphael nabrał głęboki oddech. Zasmucił się. Oh. Crowley tak bardzo chciał coś zrobić. Ale nie potrafił. W jego aktualnym stanie. Chciał płakać, ale nie chciał być bardziej żałosnym niż jest teraz, błagając anioła, by został.

- W takim razie nie mam nic więcej do powiedzenia.

Musiał iść. Czuł to. Nie chciano go tu.

- Posłuchaj słyszysz? - zapytał łamiącym się głosem i zmarszczył brwii. Wpatrywał się w anioła, gdy oboje nasłuchiwali ciszy, przerywanej oddalonymi dźwiękami ulicy.

- Nic nie słysze - zaprzeczył Aziraphael.

- Właśnie o to chodzi - powiedział Crowley, zaciskając zęby. Właśnie tak. Dla nich nie było szczęśliwego zakończenia. Może gdyby nie on… Gdyby byłby kimś innym, wtedy może Aziraphael by go pokochał. Może chociaż wtedy, mógłby przy nim trwać. Nie ważne czy jako ukochany czy przyjaciel. - Nie ma słowików - warknął, chwiejąc się. Był tak zrozpaczony. Czy naprawdę to dziś? Dziś widzieli się ostatni raz? Nie chciał tego. - Ty idioto. Moglibyśmy być… nami.

Chciał się obrócić i wyjść z tupetem. Trzasnąć drzwiami tak, że cały ten budynek ległby w gruzach. On zrezygnował ze wszystkiego. Na rzecz anioła. Może nie oczekiwał, że anioł zmieni strony. Czy upadnie. Przez niego. Nie chciał być sam.

Gorycz zagotowała się w jego gardle.
Nie potrafił zaakceptować tego, że tak właśnie wygląda ich ostatnie pożegnanie. Aziraphael, smutny, obwiniający się o wszystkie krzywdy Crowleya i zły. Rozżalony decyzją Crowleya. Nie chciał go takiego widzieć. Może… Jeśli teraz mu się zwierzy, może Aziraphael zmieni zdanie. Nie zostawi go samego.

Crowley obrócił się gwałtownie i złapał Aziraphaela za te jego głupie ciuszki. Rozpaczliwie przyciągnął go do siebie. Jego okulary przekrzywiły się, gdy ich usta się ze sobą zetknęły.

Ostatni desperacki pocałunek. Ostatnia próba przekonania do siebie swojego jedynego przyjaciela.
Na początku spotkał opór. Jednak już po chwili, pocałunek został niezręcznie odwzajemniony. W demonie zapłonęła nadzieja, że wszystko co do tej pory może nabrać sensu.

Złudna.

Odsunęli się od siebie. Anioł patrzył na niego ze strachem. Może wręcz przerażeniem. Bał się tego co właśnie zrobili. Jego dłonie drżały, a jego oddech był ciężki. Zdawało się, że zaraz upadnie. Crowley patrzył na niego wyczekująco. Nie był w stanie postawić ani kroku w żadną stronę.

Aziraphael zawsze go zaskakiwał.

- Wybaczam ci - powiedział drżącym z emocji głosem. Żal w sercu Crowleya niewyobrażalnie narósł, dusząc go od środka. Był wściekły. Ale zbyt zdołowany, by chociaż spróbować to okazać. Poczuł się samotny. W jednej chwili, wszystkie ich wspólne chwile i uczucia, które mu towarzyszyły przez tysiące lat zaczęły ulatywać, a w pomieszczeniu zrobiło się duszno.

- Daruj sobie - powiedział. Odwrócił się i wyszedł, uderzając mocno butami o podłogę. Chociaż nie była to złość, a głęboki smutek.
Na nic więcej nie było go stać. Ale nie żałował. Aziraphael i tak by odszedł, zapomniałby o nim. Teraz przynajmniej Crowley przekonał się, jak smakują usta swojego ukochanego anioła.

Potem mógł tylko obserwować, jak ten znika.

To było rok temu.

Dokładnie rok temu anioł opuścił ziemię, nigdy nie wracając. Nigdy nie próbując wrócić do Crowleya, który teraz pozostał na ziemi sam.

Zapuścił się. Nie było co kłamać. Rozmawiał z Muriel. Chociaż na początku z wyrzutem. W końcu doszedł jednak do wniosku, że nie byli nic winni. To nie była ich wina i nie mieli wpływu na decyzję Aziraphaela. Zwłaszcza, że sami nie byli zadowoleni z tego, że archanioł odszedł. Mówili, że ma się dobrze i radzi sobie w niebie. I mimo, że Crowley próbował się cieszyć z tego powodu to nie potrafił. Gdzieś w środku liczył na to, że coś pójdzie nie tak i zmusi anioła do powrotu.
Nie stało się tak jednak przez cały rok. Wciąż był sam. Nie było piekła. Nie było nieba. Nie było nawet ich, siebie i Aziraphaela. Pozostał mu tylko on sam.

Schował się przed światem. Gdzieś ponad nim. Wchodząc do zamkniętej ruiny, położonej na skraju Londynu. Była w trakcie przebudowy. Lub może burzenia. Miał to gdzieś. Nie mógł umrzeć. Nie pozostała mu nawet kropla wody święconej, żeby pozbyć się swojej obrzydliwej egzystencji. Nie mógłby nazwać tego życiem. Spał w aucie lub nie,  przesiadując nocami w antykwariacie i czytając książki pozostawione na biurku anioła. Choć może bardziej adekwatnym słowem byłoby przeglądając. Rzadko kiedy na poważnie zabierał się za czytanie. Czasami otwierał Księgę Aniołów i przyglądał się tej jednej kartce z podobizną Aziraphaela. Tak nieadekwatną, ale mimo wszystko kojącą. Był to bowiem jedyny sposób na przypomnienie sobie wizerunku anioła.

Zaciągnął się, a po chwili wypuścił z ust popielaty dym, który rozpuścił się w powietrzu. W tle grało niewyraźnie stare radio, które znalazł w jakimś zakurzonym pudle w antykwariacie. Nie spędzał dużo czasu w Bentleyu. Nie chciał tam być. Ani w antykwariacie. Ani w swoim starym biurze i tak przydzielonym do innego demona. Nie miał swojego miejsca na tym świecie. Muzyka zmieniła się. Jego ulubiony zespół, głos Freddiego Mercurego nie był trudny do rozpoznania.

“Love of my life” Queen.

Zmarszczył brwii i odchrząknął. Durna piosenka. Odkąd Aziraphael odszedł, ciężko słuchało się niektórych kawałków, które opowiadały chociażby o miłości. Sprawiały, że był wściekły. Ale aktualnie nie miał siły na nerwy. Musiał skończyć swojego papierosa.

Wypuścił znów dym przez nozdrza, odwracając wzrok od ściany naprzeciw siebie. Zamiast tego spojrzał w stronę budynków na samym dole. Gdyby mógł, skoczyłby. Ale nie jest jeszcze tak żałosny. Gdy myślał o swojej śmierci, miał na myśli jednak coś niesamowitego i takiego z adrenaliną. Może kąpiel w wodzie święconej. Tak jak kiedyś chciało ukarać go piekło.
Zmarszczył brwii gdy przypomniał sobie stare czasy.

Żałosne.

Do tej pory nie słuchał piosenki. Gdy w końcu jednak skupił się na jej tekście, poczuł się jak zrozpaczona nastolatka. Tak bardzo próbował romantyzować swoją samotność. Freddie przynajmniej nie został sam. Już nie pamiętał do kogo była napisana ta piosenka. Na pewno nie towarzyszył mu w trakcie pisania jej. Niech no sobie tylko przypomni.
Znów zaciągnął się nikotyną. Myślał ale do głowy przychodziło mu tylko imię swojego anioła. Nie był w stanie myśleć o niczym innym.

I tak by pasowało. Odkaszlnął i uniósł wzrok, wpatrując się w niebo. Był ciekawy, czy w ogóle obchodziło go jak radził sobie Crowley po jego odejściu.

Nie radził sobie. Raczej łatwo było się domyśleć. Siedział na szczycie zakurzonego, starego budynku w skarpetkach, podkoszulce i krótkich spodniach z papierosem w ręku. Odwrócił wzrok od nieba, w myślach przeklinając wszystkie anioły. Prawie.
Zwrócił się ku ścianie, zamykając oczy. Gdy je otworzył, przez chwile miał wrażenie, że widział przed sobą anioła. Może za dużo palił.
Zgasił papierosa i rzucił go gdzieś do środka budynku.

Aziraphael nie interesowałby się nim po takim czasie. Chyba, że go potrzebował. Jego słowo było rozkazem dla Crowleya, ale gdyby tak było, osobiście by go odwiedził. Wciąż posiadał ciało.
Z powątpieniem znów spojrzał na ścianę przed sobą, próbując wychwycić jakieś nadnaturalne zjawisko. Potem rozejrzał się po bokach, sprawdzając pomieszczenie i powietrze. Mylił się. Tak jak zazwyczaj. Rozluźnił się, odchylając głowę do tyłu i rozkładając nogi na parapecie.

Gdyby się zjawił, Crowley bez zawahania byłby do jego usług mimo całego bólu, którego doświadczył przez anioła. Wszystko, aby tylko znów do niego wrócił. Na ich stronę.

Przetarł oczy, które już od jakiegoś czasu zaczęły się szklić. Musiał niedługo wrócić do Bentleya lub antykwariatu. Muriel ucieszą się z jego odwiedzin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro