Śmierć w objęciach
Angst, śmierć postaci, załamanie psychiczne
1500+
RK900(Conan) x damski czytelnik
(T.I.)- Twoje Imię
***************************
(T.I.) była przyciśnięta do ściany. Śmiertelny uścisk plastikowych palców na jej gardle zelżał, a później zniknął gdy android przed nią upadł na kolana z dziurą w głowie. Słone łzy spływały jej po policzkach mieszając się z kroplami tyrium, które bryznęło na jej twarz. Płuca piekły ją boleśnie gdy łapała oddech. Zjechała plecami w dół gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Całe życie przebiegło przed jej oczami. Żałowała że nie posłuchała się swojego partnera. Że musiała być tak głupio uparta i zrobić mu na złość. Jej błąd prawie kosztował jej życie.
RK900 podszedł do zabitego androida. Jego zimne tęczówki zeskanowały martwego dewianta, a później przeniosły się na (T.I.). Analizował ją. Nie doszło do poważnych uszkodzeń jej ciała. Miała jedynie ślady po uścisku na gardle oraz była w szoku.
– Myślę że więcej nie podważysz mojego zdania detektywie.– stwierdził beznamiętnie.
(T.I.) zerknęła na RK900. Gniewnie zmarszczyła brwi. Nawet w takich chwilach nie okazywał emocji, nawet odrobiny troski czy zmartwienia. Ukończenie misji było dla niego najważniejsze.
– Nienawidzę cię.– rękoma podpierając się ściany wstała powoli. Jej ostre spojrzenie wywiercało w niebieskookim dziury.– Mogłeś się nie pojawiać.– była zła, choć raczej sfrustrowana i rozczarowana. Nawet wysokie ryzyko jej śmierci nie wywoływało w nim nic, a przynajmniej tego nie okazywał. Część jej ucieszyła się gdy przybył jej na pomoc, choć miał przeszukać inną część budynku. Druga część jej była rozgoryczona. Jego twarz była zimna gdy spojrzał jej w oczy, w momencie gdy pociągnął za spust zabijając dewianta.
– Zginęłabyś wtedy detektywie.– powiedział rzeczowo.
– Byłoby lepiej dla nas obojga.– mruknęła oschle. Dotknęła klatki piersiowej czując nieprzyjemny uścisk. Jej oczy zabłyszczały od zbierających się łez, grożących spłynięciem po twarzy, ale usilnie je powstrzymywała. Spuściła wzrok po czym minęła RK900. Musiała zaczerpnąć świeżego powietrza.
Początkowo była pozytywnie nastawiona do tego że przydzielono jej partnera, mimo że był androidem. Była do nich neutralnie nastawiona. Poznała Connor'a i uznała że jego nowsza wersja nie może tak bardzo różnić się od niego. Była w ogromnym błędzie. Conan, tylko z wyglądu był podobny do Connora, po za tym nic więcej ze sobą nie dzielili. Był bezwzględny w wykonywaniu misji, kończeniu każdej sprawy. Słowo wyrachowany bardzo dobrze do niego pasowało. By osiągnąć cel szedł po trupach. Naiwnie myślała że stworzy z nim jakąkolwiek pozytywną relację, przynajmniej neutralną. Ciężko jej było znosić jego bezduszność, oschłość, wyższość. Uważał się za lepszego, że może być ponad innymi ponieważ był najnowszym modelem, który nie posiadał wad jak jego poprzednik. Nie mógł być dewiantem. Wszyscy w to wierzyli, nawet Connor.
(T.I.) oparła się dłońmi o swój samochód i pochyliła się trochę do przodu. Przymknęła oczy oddychając głęboko. Miała dość wszystkiego. Swojego życia, pracy, ludzi, androidów. W środku czuła się martwa, choć wierzyła że ktoś mógł ją naprawić, że mogła jeszcze poczuć się dobrze.
(T.I.) poczuła dłonie na swoich ramionach. Wzdrygnęła się i szybko odwróciła zrzucając dłonie z siebie. Przywarła plecami do samochodu dystansując się od swojego partnera, który stał za blisko czym naruszał jej osobistą przestrzeń. Jego lodowate oczy przyglądały się jej uważnie.
– Twój poziom stresu detektywie jest bardzo wysoki. Masz problemy z oddychaniem.
Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić odrobiny zmartwienia w jego głosie. Brzmiał tak beznamiętnie, choć słowa brzmiały myląco troskliwie.
– Co cię to obchodzi?
– Jako twój partner...
– Zamknij się!
Nie chciała słuchać tych bredni. Że jako jej partner jest odpowiedzialny za jej zdrowie, że skoro go do niej przydzielili, to musi dbać by była zdolna do pracy. Właśnie do pracy, tylko o to chodziło, nic więcej. To nie było bezinteresowne zainteresowanie jej osobą. To była część jego obowiązków, które mu przydzielono. Zaopiekuj się tym destruktywnym i chwiejnym detektywem by nie zrobiła sobie krzywdy. Wyobrażała sobie jak Fowler wypowiada te słowa do RK900. Wywoływało to w niej złość bo inni postrzegali ją jako słabą i naiwną. Może nie miała zbyt wiele zalet, ale była dobrym detektywem. Przez długi czas radziła całkiem dobrze w pojedynkę. Nie potrzebowała partner. Jednak gdy jej życie prywatne się całkowicie posypało, przełożyło się to też na jej pracę. Miała problemy, ale przecież każdy je ma. Nie da się unikać życiowych trudności. Jednak wszystko bardzo ją przytłaczało. Z dnia na dzień było tylko gorzej. Miała wrażenie że ciemna otchłań ją pochłania i nic nie ma już sensu.
Z nienawiścią patrzyła na RK900, który niewzruszony stał sztywno przed nią.
– Wiesz co? Zrobię ci przysługę.– jej oczy zaszkliły się od łez. Była zmęczona, rozgoryczona i tak bardzo chciała by to co ją rozrywało od środka przestało zadawać jej tak okropny ból. Sięgnęła po pistolet przyczepiony do paska od spodni. Gdy dewiant dusił ją mogła sięgnąć po broń. Jednak nie zrobiła tego. Obawiała się śmierci, ale część jej liczyła że ta nadejdzie i uwolni ją od tego świata, od cierpienia. Odbezpieczyła pistolet i uniosła go z zamiarem przyłożenia sobie do podbródka by pociągnąć za spust.
RK900 był znacznie szybszy od niej. Złapał jej nadgarstek w momencie gdy jej palec był na spuście i pociągnął jej dłoń. Pocisk wystrzelił, ale przeleciał zaledwie kilka centymetrów od jej głowy. Android wyrwał broń z jej dłoni i schował ją sobie za pasek spodni. Złapał za jej nadgarstki i ścisnął je jedną dłonią.
(T.I.) nie powstrzymywała łez. Zaczęła się szarpać by uwolnić się z jego uścisku, ale on był niewzruszony. Żaden jej cios nie robił mu krzywdy.
– Nienawidzę cię!
Krzyczała na niego. Tak bardzo chciała go nienawidzić, ale jedyną osobą którą tak na prawdę nienawidziła, była ona sama.
– Nienawidzę siebie.– szepnęła uspokajając się. Nie miała już sił na walkę z nim. Oparła się plecami o samochód by utrzymać się w pionie. Gdyby RK900 nie trzymał jej za nadgarstki zapewne upadłaby na ziemię. Czuła się tak bardzo źle. Pragnęła jedynie być szczęśliwą. Nie prosiła o żadne bogactwa. Nie potrzebowała tego. Chciała jedynie poczuć się dobrze. By to okropne duszące uczucie w końcu zniknęło. Jednak los nie był dla niej łaskawy.
To co nastąpiło chwilę później, było wręcz niewiarygodne. RK900 delikatnie ją przytulił. Oplótł jej wątłą postać swoimi szerokimi ramionami. Uścisk nie był niezręczny, nie był sztywny przez co (T.I.) nie wierzyła że to na prawdę Conan ją przytula. Wtuliła się w niego. Oparła policzek o jego klatkę piersiową i pozwoliła by jej łzy moczyły jego kurtkę. RK900 zaczął gładzić ją po plecach, co wywołało w niej głośniejszy szloch.
– Pomogę ci przestać się nienawidzić. Pokażę ci jak ja ciebie widzę.
Jego głos był łagodny, kojący. Był najprawdziwszą słodyczą dla uszu.
(T.I.) przechyliła głowę by spojrzeć na twarz Conan'a. Miękkie spojrzenie jakie jej dał sprawiło że jej serce zatrzepotało. Kim był? Tak nagle i bez powodu był dla niej miły. W jednej chwili przestał być bezduszną maszyną. Okazał jej ludzkie emocje. Tak bardzo chciała pozostać w jego objęciach. Cieszyła się każdą sekundą. Może była jeszcze jakaś nadzieja dla niej.
Zmieniła go. Tak mocno wpłynęła na jego oprogramowanie. Conan próbował ją znienawidzić. Był oschły, okrutny. Jednak nic nie mógł poradzić na to że z jej powodu zaczął coś czuć, odczuwać ludzkie emocje. Nigdy nie sądził że tak słaby i wrażliwy człowiek może sprawić że może się zakochać. Nie był pewny czy to co czuł było miłością, ale pragnął ją chronić, być przy niej, zwracać jej uwagę. Jej uśmiech przyprawiał go o szybszą pracę jego pompy tyrium. Dla niej mógł zabić każdego. Wystarczyłoby jedno jej słowo.
Dlatego gdy nie posłuchała się go i poszła sama przeszukiwać budynek, od razu poszedł za nią. Zrezygnował z swojej misji, dla której został stworzony. Uniósł ją ponad swoje obowiązki.
– Myślę że cię kocham.– jego głos był niepewny. Dotknął jej policzka i kciukiem zaczął gładzić jej skórę. Pochylił się ku niej i złożył krótki pocałunek na jej ustach.
– Kochanie mnie, to przegrana sprawa. Nie zasługuje na to...
Chciał zaprzeczyć. Miał w głowie tyle zdań, którymi mógł łatwo zanegować jej słowom.
Wystrzał.
Pocisk przebił szybę samochodu i trafił w plecy (T.I.). Nabój utkwił w jej ciele przebijając jej płuco.
RK900 mocno ścisnął jej talię gdy widział jak jej twarz wykrzywia się z bólu. Przycisnął ją do siebie i wyciągnął broń. Wymierzył w dewianta, który był parę metrów dalej. I bez zawahania go zastrzelił wykorzystując całą zawartość magazynku.
Ścigali dwóch podejrzanych. Conan i (T.I.) mieli wspólnie sprawdzić dwa budynki, ale kobieta się mu sprzeciwiła. Poszedł za nią by zapewnić jej bezpieczeństwo przez co nie sprawdził drugiego budynku gdzie przebywał jeden z podejrzanych.
Zawiódł.
Conan ukucnął trzymając ją w ramionach. Czerwona plama na jej koszuli szybko się powiększyła. Przycisnął dłoń do jej pleców by zatamować krwotok. Gęsta ciepła ciecz przepływała między jego palcami. Wezwał pomoc.
(T.I.) wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami, które błyszczały od łez. Próbowała coś powiedzieć, ale zaczęła kaszleć krwią.
– Nic nie mów.– jego głos załamał się, a łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Nigdy przedtem nie odczuwał tak silnych emocji.
– Kocham... cię...
Czuł jak coś rozrywa go od środka gdy jej pełne życia oczy zaczęły przygasać. Jej ciało stało się bezwładne w jego ramionach. Jej głowa zwisała, a oczy utkwione w jego osobie stały się puste.
Fala ostrzeżeń zalała jego umysł gdy aktywował autodestrukcję.
W jednej chwili miał wszystko i stracił to.
Stracił ją.
Zrezygnował z misji by ją ocalić.
Uchronił ją przed śmiercią.
Dwukrotnie tego samego dnia.
Wyrwał ją z śmiertelnych szponów androida.
Uratował przed samobójstwem.
A teraz musiał patrzeć jak umierała.
I nic nie mógł na to poradzić.
Śmierć wyrwała ją z jego ramion.
A on postanowił podążyć za nią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro