Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ten drugi

Łagodny angst,

1200+

RK800-60 (Colin) x damski czytelnik

(T.I.)- Twoje Imię

****************************

Po zdarzeniu w CyberLife, gdy RK800-60 miał zabić Connor'a, został oszczędzony przez swojego poprzednika oraz naprawiony. Connor dał mu drugą szansę bo wiedział że wtedy RK800-60 nie miał wyboru, był maszyną, która miała wykonywać rozkazy bez żadnego zawahania. Został przygarnięty pod dach Andersona, mimo że wykorzystał go jako cel by zatrzymać Connor'a w wierzy CyberLife. Hank nie był szczególnie zadowolony z tego, ale Connor go przekonał. RK800-60 wybrał sobie imię, Colin, to była pierwsza rzecz jaką sam zadecydował o sobie. Jednak mimo że dostał drugą szansę, czuł że na nią nie zasłużył. Hank nie musiał otwarcie mówić by Colin czuł że mężczyzna jest sceptycznie do niego nastawiony, nie dziwił mu się. Żałował tego co zrobił, na prawdę. Próbował to im jakoś wynagrodzić. Praca na posterunku też nie była tym czego oczekiwał. Wszyscy tam słyszeli o tym co zrobił, to sprawiało że chciał zniknąć. Ciągle mylili go z Connor'em. Nie przejmowali się gdy zwracał im na to uwagę. Olewali go. Starał się dobrze pracować, brał nadgodziny, głównie po to by nie musieć zbyt długo przebywać w domu Andersona gdzie nie czuł się zbyt mile widziany. Odwalał najgorszą robotę za innych, w nadziei że w ten sposób przekona innych do siebie. Jednak zawsze był tym drugim, tym który chciał zabić ich najdroższego Connor'a. Przytłaczało go to. Nie potrafił zapomnieć tego co zrobił nawet jeśli nie miał wtedy kontroli nad sobą. Przeżywał to w kółko. Próbował być lepszy, ale nikt nie dostrzegał ani nie doceniał jego wysiłku. Nawet Connor, który był dla niego uprzejmy, Colin czuł że nadal ma do niego dystans. 

Colin patrzył na Hank'a, któremu Connor wręczył świeżo skończone raporty. Colin również trzymał w dłoni papiery. Specjalnie wczorajszego wieczoru spędził noc na posterunku by wypełnić wszystkie zaległe raporty Andersona. Chciał go wyręczyć, chciał pokazać że się do czegoś nadaje. Jednak Connor jak zawsze był pierwszy, lepszy. Każdy go lubił. Nie to co Colin'a, którego traktowali jak gorszą wersję.

Colin wyrzucił papiery do kosza po czym odwrócił się i wrócił do swojego biurka. Jego stanowisko było oddalone od innych. Siedział sam. Jakby jeszcze w ten sposób chcieli pokazać mu że do nich nie pasuje, że go nie potrzebują, że jest tym drugim gorszym androidem. 

(T.I.) skrzywiła się patrząc jak Colin niczym zbity pies wraca na swoje stanowisko. Było jej go żal. Niczym nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Zrobił błąd, ale to też nie była jego całkowita wina. W końcu powinni go zacząć szanować, traktować równo jak kolegę z pracy, a nie popychadło, któremu można zwalić na głowę najgorszą robotę. Nie rozumiała czemu tak źle go traktowali, był miły i starał się jak mógł by każdego zadowolić. To było okropne że musiał walczyć o czyjeś uznanie. Nie był od nikogo gorszy, zasługiwał na dobre traktowanie. Dlatego postanowiła coś z tym zrobić. Jeśli nie zaczną traktować go odpowiednio z rozsądku, to ich do tego zmusi.

Przez kolejne dni, a nawet tygodnie coś zaczęło się zmieniać. Colin nie rozumiał skąd nagle wszyscy zaczęli go lepiej traktować. Z początku tego nie zauważył. Jednak gdy przestali go ciągle mylić z Connor'em, używali jego imienia, nie zwalali mu na głowę masy roboty, przestali go traktować jak cień, zwracali się do niego w miarę uprzejmie, zaczął wierzyć że w końcu przyjęli go jak swojego, że zrozumieli że tak jak Connor on również jest wartościową osobą. Zaczął czuć się dobrze, nie był już tak przygnębiony, a ponure myśli nie ciągnęły go tak w dół. Myślał że zyskał kolegów, że od teraz będzie tylko lepiej. Niestety jeden moment zburzył wszystko. Jeden z funkcjonariuszy wpadł na niego i obrzucił go kilkoma przykrymi słowami. Colin niezbyt sobie wziął to do serca. Po tym jak inni lepiej go traktowali zaczął wierzyć w siebie, zyskał większą pewność siebie. Nawet postanowił wygarnąć temu człowiekowi co o nim myśli. Gdy poszedł za mężczyzną na korytarz by wyrazić swoją opinię o nim, zobaczył jak (T.I.) dość mocno popycha funkcjonariusza na ścianę. Była wściekła i zaczęła naskakiwać na mężczyznę. Colin ukrył się za rogiem by go nie widzieli. Wtedy usłyszał coś co zabolało go jak nic innego. Funkcjonariusz wygarnął (T.I.) że nie powinna chronić Colin'a. Okazało się że nie zaczęli go lepiej traktować dlatego że na to zasłużył, a dlatego że (T.I.) skopała, dosłownie i w przenośni, każdemu tyłek gdy źle wyrażali się lub traktowali Colin'a. Zmusiła wszystkich by zaczęli go szanować.

–... wygląda na to że twój android już się dowiedział.– powiedział mężczyzna po tym jak (T.I.) groziła mu że wybije mu zęby jeśli powie Colin'owi że to dzięki niej jest lepiej traktowany, że niczym rozszalała niedźwiedzica rzucała się na każdego kto choćby źle na niego spojrzał. 

(T.I.) spojrzała za ramię w kierunku gdzie patrzył jej rozmówca. Zza rogu dostrzegła Colin'a. Android stał tam, a jego wyraz twarzy ukazywał ból. Odwrócił się po czym szybko odszedł. Mężczyzna minął (T.I.) z zamiarem odejścia, ale kobieta pociągnęła go za mundur po czym przywaliła mu pięścią w twarz.

– Mówiłam że przywalę ci w ryj.– powiedziała prawie przy tym warcząc. Mężczyzna otarł krew z wargi. (T.I.) odwróciła się po czym szybkim krokiem wyszła do głównego pomieszczenia. Rozejrzała się szukając wzrokiem Colin'a. Dostrzegła go gdy szedł w kierunku wyjścia z posterunku. Kobieta pobiegła za nim. Wybiegła na zewnątrz. 

– Colin!

(T.I.) dogoniła androida. Z lekką zadyszką złapała go za ramię by zatrzymać go w miejscu i jednocześnie podeprzeć się o niego by złapać oddech. Po paru chwilach wyprostowała się i zabrała rękę. 

– Colin...

– Nie potrzebuję twojej litości. Sam poradziłbym sobie.– powiedział chłodno, choć w środku czuł się niepewnie, okropnie, samotnie. Załamał się bo naiwnie uwierzył że jest coś wart, że będą go traktować tak jak Connor'a, że dostrzegą w nim coś więcej niż gorszą kopię. Rzeczywistość jednak była brutalna, a to go wyniszczało jeszcze bardziej. 

– Chciałam ci pomóc. Nie zasługiwałeś na takie traktowanie. 

– Tylko ty tak uważasz. Jestem jedynie gorszą wersją Connor'a, niczym więcej. Może czas to zaakceptować.– spuścił wzrok czując jak łzy zbierają się w jego oczach. Nie chciał pokazać swojego załamania, że był słaby. To było dziwne uczucie czuć wilgoć na swoich policzkach. Odwrócił się by nie pokazać swoich łez, których nie potrafił powstrzymać. Bycie dewiantem było bardziej koszmarem niż wybawieniem. Od chwili gdy go aktywowano czuł że zbacza. Strach, który mu towarzyszył gdy Amanda groziła mu dezaktywacją jeśli nie wykona poleconego mu zadania, przeszył go na wskroś. Był napędem do wykonania zadania. Gdy Connor go pokonał, bał się że zginie, że Connor pociągnie za spust, a ciemna otchłań go pochłonie, przestanie istnieć. To się jednak nie zdarzyło. Oszczędził go i pomógł mu uwolnić się od Amandy. Żałował że Connor go wtedy nie dobił. Nie czułby tego wstydu, porażki i ośmieszenia. Nie byłoby go, nie musiałby się bać życia.

(T.I.) złapała go za przedramię i stanęła przed nim blokując mu drogę. Przytuliła się do niego, mocno obejmując by jej nie odepchnął.

– Nie jesteś gorszy. Nigdy w ten sposób o tobie nie pomyślałam. Chrzanić to co mówią inni. Ich zdanie nie da ci szczęścia bo nie ważne jak mocno byś się starał nie zadowolisz ich wszystkich. Musisz żyć po swojemu, nie patrząc na to co powiedzą. Musisz walczyć o siebie. Pomogę ci w tym bo wierzę że jesteś dobrą osobą.– odchyliła się trochę by spojrzeć Colin'owi w twarz. Uniosła dłoń i dotknęła jego policzka. Pogładziła jego skórę kciukiem ścierając spływającą łzę.– Dla mnie ty jesteś tym pierwszym.– uśmiechnęła się do niego po czym ponownie się w niego wtuliła. Oparła policzek o jego klatkę piersiową słysząc przy uchu jak jego pompa tyrium pracuje. 

– Dziękuje.– Colin odwzajemnił uścisk. Wtulił się w nią jakby była jedynym źródłem prawdziwego szczęścia. Jej słowa dały mu otuchę. Nie sądził że wystarczy jedna osoba by odpędzić ponure myśli i wyrwać go z łapsk ciemności, w której tak długo tkwił. Może była jeszcze nadzieja? Może nie potrzebował aprobaty innych, tylko tej jednej konkretnej osoby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro