Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Dwie dusze w jednym sercu"

Ship: Saiouma (Shuichi Saihara x Kokichi Ouma)

Tym razem oneshot jest całkowicie mój :3

!Opowiadanie zawiera spoilery do piątego rozdziału z v3!!


✩✩✩✩✩✩✩✩

Do moich uszu dobiegł świszczący dźwięk, ale byłem zbyt zaspany, by się tym przejmować. To najprawdopodobniej tylko wiatr stukający o szybę okna pragnący dostać się do środka, by zmrozić mnie na wskroś. Już i tak czułem przerażające zimno. Każdy tak się czuł. Dwójka moich przyjaciół nie żyje, po co mam jeszcze walczyć? Nie rozumiem dlaczego Kokichi doprowadził do swojej śmierci. Sposobów było multum... By zakończyć tą Zabójczą Grę. Dlaczego akurat on? Dlaczego w ten sposób? Dlaczego ze mną o tym nie pogadał?

Gorzkie łzy zaczęły spływać po mojej twarzy, gdy przypomniałem sobie mojego ukochanego... Kłamliwą bestię. Nawet dzięki mnie inni zdawali się go tolerować. Kaito starał się zrozumieć dlaczego tak go kocham. Maki milczała, ale akceptowała moje uczucia.

Obiecałem go chronić przed każdym złem tego świata. Starałem się pocieszać go w chwilach prawdziwego załamania ukrytego za maską uśmiechów. Tylko ja byłem w stanie go rozgryźć.

No, no, Panie Ostateczny Detektywie, cóż za spostrzegawczość! Co, ja? Smutny? Przecież to mój prawdziwy uśmiech, widzisz? Ne-hehe!

Kłamiesz Kokichi. Powiedz mi co Cię martwi, a ja będę twoim oparciem. Nie ważne co, pomogę Ci, a gdy się stąd wydostaniemy, to może...

Ouma podszedł do mnie bliżej, tak że na mojej szyi było czuć jego ciepły oddech.

Tak Saihara-chan? Może co, hmm?

Wycofaj się. Wyśmieje Cię i zwieje, nie trać czasu. Po prostu odejdź, już!

Z-zaproszę Cię do mojej ulubionej restauracji, czy coś... - Rumieniec rozpalił mi twarz. Już żałuję, że to powiedziałem.

– Masz na myśli randkę? Randkę, randkę, randkę?! Ze mną?! Ale umówiłem się już z Miu, hahaha!

Kłamie, prawda? Teraz nie mogę powiedzieć tego na pewno, więc nie wiem jak zareagować. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Czy właśnie wyznałem mu miłość?

Kokichi zauważając mój stan nagle spoważniał co było do niego bardzo niepodobne. Wyciągnął dłoń, którą wcześniej miał schowaną za plecami, a ta miała skrzyżowane dwa palce.

– To tylko kłamstwo. Powinieneś już wiedzieć kto przyjmuje rolę kłamcy w tym związku.

Przybliżył się jeszcze bardziej i mnie pocałował. To był dla mnie szok, obłęd. Jak senne marzenie, z którego zaraz się wybudzę. To było zbyt piękne, ale jednak prawdziwe. Poruszyłem lekko ustami odwzajemniając ten czuły gest w tle słysząc opętany śmiech Irumy.

Zawyłem z wewnętrznego bólu. Nie wytrzymam tego już. Wspomnienie uderzyło mnie jak błyskawica zwalająca drzewo. W mojej głowie od razu zawirowały mroczne obrazy; krew z hydraulicznej prasy, egzekucja Kaito, egzekucja Kaede... Pomijając Maki, która na szczęście wciąż żyła, trójka dotąd najbliższych mi osób została skazana. Czasami wolałbym ich nie poznać. A jeżeli tak, to w innych okolicznościach. Razem śmiejących się przy dobrym kubku herbaty słuchając melodii Akamatsu, drobiazgów ze strony Momoty, po prostu siedzącej, czasami włączającej się w rozmowę Harukawy i głosu Kokichiego. Zawsze potrafił mnie  rozbawić lub wprawić w zakłopotanie.

Zostały już tylko ciepłe wspomnienia i zimny strach. Nie znajdę się już w jego ramionach. Chyba że...

Nie. To nie jest rozwiązanie. Nie wolno mi popaść w rozpacz. Muszę być silny...

Wmawianie tego nic nie zmienia...

I znowu ten dźwięk. Zerknąłem w stronę okna, ale z tego co widzę, drzewa ani liście nie uginają się pod wpływem wiatru. W takim razie co to było?

Siedziałem na materacu z ręką opartą o czoło. Za dużo myślę. Muszę się uspokoić, bo jeszcze chwila i zwariuję.

– Shuichi...

Głos wymawiający moje imię rozszedł się po pokoju jak echo. Był on dziewczęcy i łagodny. Przestraszyłem się. W końcu przecież zamknąłem pomieszczenie na klucz. Obejrzałem się szybko oraz nerwowo wokół. Kłykcie zbielały mi od ciągłego, mocnego ściskania kołdry.

– K-kto to? Kim jesteś? Pokaż się, nie jestem w nastroju na zgadywanki. - Zająknąłem się czekając na odpowiedź. Ale ona nie nadeszła.

– Shuichi, nie mów, że już o mnie zapomniałeś, głuptasie. - Z nicości wydobył się delikatny śmiech.

Wtem cicha melodia zaczęła grać, która przypominała mi tą co nie raz grała Kaede. Co się tu do diaska dzieje?

Naprzeciwko obok szafy ujrzałem niezwykle jasny blask. Przymknąłem oczy, by ochronić je przed źródłem światła. Nie minęła minuta, a wszystko ponownie wróciło do normalności po za jednym szczegółem. W tym dokładnie miejscu pojawiła się błękitna lecz też przejrzysta jak szkło postać dziewczyny. Na środku jej klatki piersiowej lśniło maleńkie światełko, które było źródłem granej muzyki Debussy'ego.

Od tej całej zabawy w zawodowego detektywa coś mi się poprzestawiało w głowie. To jakiś żart Monokumy? Kolejny motyw? Świadomy sen? Moje oczy były za zasłoną łez kiedy zdałem sobie sprawę kto to lub "czym" to jest.

– K-Kaede...?

Podczołgałem się bliżej ramy łóżka, aż zetknąłem się z nią plecami. Strach i żal ścisnął moje serce i nie byłem w stanie już nic konstruktywnego powiedzieć.

Duch czy też zjawa, przybliżyła się do mnie lewitując. Jej stopy zwisały bezwładnie, a jeden z nadgarstków posiadał czerwony łańcuch przyszpilony do... Czegoś co nie dane było mi zobaczyć, gdyż jego struktura zdawała się coraz dalej być przezroczysta.

– Świetnie się spisałeś. Doszedłeś tak daleko. Mówiłam, że jesteś prawdziwym detektywem!

– Zawsze w ciebie wierzyłem, Shuichi!

Niespodziewanie usłyszałem kolejny głos, tym razem mężczyzny. Obok pianistki zaczęła materializować się stojąca czupryna, twarz i reszta ciała przyjaciela.

– K-Kaito...?

– Tak, to ja! Kaito Momota, dowódca galaktyki* we własnej osobie! Miło mi Cię znowu widzieć, brachu. To było zaledwie wczoraj, ale widok mojego pomocnika sprawia, że mogę przenieść nawet góry!

Nawet już martwy Kaito miał w sobie tyle energii.

Bo byli martwi, tak? Sam to widziałem. Niepotrzebnie mam jeszcze jakieś wątpliwości.

Może to ja już oszalałem?

– C-co się tu dzieje? Ja... ja nie rozumiem. I nie wiem czy chcę. Kaede, Kaito... Sam na własne oczy widziałem waszą... egzekucję!

Nigdy nie wierzyłem w duchy. Zawsze racjonalnie podchodziłem do danej sytuacji i ją dogłębnie analizowałem. Lecz tym razem nie byłem w stanie racjonalnie myśleć.

– To boli... Chciałbym zobaczyć was żywych! - Moje łzy popłynęły kaskadą po skórze.

– Shuichi... Wiem, jak się czujesz... Ale nie możesz się poddawać. To już prawie koniec. - Powiedziała delikatnie głosem Akamatsu.

– Prawda Cię może przerazić, ale musisz to doprowadzić do końca. Dasz sobie radę, mój pomocniku!

Dwójka moich zmarłych przyjaciół powiedziała mi, że dopóki nie zrobią wystarczającej ilości dobrych uczynków, to czerwone łańcuchy nie znikną i nie doznają wiecznego szczęścia. To miała być kara za wzięcie udziału w Zabójczej Grze, ale to nie był nasz wybór. Prawda?

– Czekasz na kogoś jeszcze, mam rację Shuichi?

Spojrzałem na postać Kaede nie rozumiejąc co ma na myśli. Po chwili jednak uderzyło mnie to. Osoba na którą czekam. Chyba naprawdę chcę go zobaczyć, nawet jeśli nie żywego.

– Shumai, nie tęskniłeś za mną?

Nagle zza widma Kaito, wyjrzał mały chłopiec. Rozcapierzone włosy lekko okalające jego szyje, przebiegłe spojrzenie i uroczy uśmiech. On tutaj był, jakby wcale nie został zmiażdżony. Pamiętam krew wypływającą z prasy hydraulicznej, nic nie zostało oprócz płaszczu astronauty.

Upadłem na kolana nie mając ani trochę siły. Czułem się beznadziejnie, jakbym pogrążał się już w rozpacz. Gardło było tak ściśnięte, że nawet chęć krzyczenia mijała się z celem. Podniosłem wzrok i wyciągnąłem rękę, by chwycić dłoń tego mniejszego. Ale nic. Tylko zimna bryza przebiegła mi po kręgosłupie.

Nawet wiecznie uśmiechnięty Kokichi tym razem wyglądał jakby chciał umrzeć jeszcze drugi raz.

– Kokichi... J-jesteś tu... Przepraszam, że nie zdołałem Cię ochronić... – Wyszeptałem, a spadające łzy komponowały się z zalegającą ciszą. – Byłem beznadziejną partią dla ciebie, z-zasługiwałeś na k-kogoś kto byłby w stanie...

Tym razem, ciepło rozlało się na mym podbródku, a z tym zostałem zmuszony do podniesienia wzroku. Ouma patrzył się wprost w moje oczy. Były one smutne i wielkie jak u szczeniaczka. Jego dłoń drżało, gdy zetknęła się z moją skórą, a lekko pomarańczowe światło promieniowało od chłopaka.

– To już prawie koniec, drogi detektywie. Widzisz, nawet beze mnie sobie świetnie poradzisz, nehehe!

Śmiał się. Jak on może się w ogóle śmiać? Wtedy spojrzałem na niego, by określić jego mimikę. Ten uśmiech był nieszczery, ukryty za strachem, bólem i żalem. Tak bardzo chciałem go przytulić, poczuć jego ciepło. Ale wiedziałem, że po tym czynie, zostałoby tylko zimno i pustka.

– Przestań! Nie poradzę sobie bez Ciebie! Jestem tylko marnym chłopczykiem, który bawi się w detektywa i nigdy nie powinien nim być! Badanie martwych ciał swoich przyjaciół i wskazywanie innych na egzekucję... To ludobójstwo! Sam jestem mordercą! Kokichi, dlaczego?! Dlaczego mnie opuściłeś?! Dlaczego namówiłeś do tego Kaito?! Dlaczego... mnie nie kochasz...?

Łzy złości i wszechogarniającej rozpaczy zawładnęły moją duszą. Wstałem z podłogi i moje nogi niosły mnie po całym pokoju aż w końcu ze swojej komody chwyciłem czapkę z daszkiem i nasunąłem ją na oczy. Zdawałem sobie sprawę, że cała trójka "stoi" i obserwuje mnie, nawet jak nie mogę tego zobaczyć. Było mi wstyd, że nie potrafiłem się opanować, zazwyczaj z ukrywaniem emocji nie miałem żadnego problemu. Jednakże, gdy śmierć dotknęła mi najbliższych przyjaciół... to ze zdwojoną siłą odczuwałem smutek.

Spod nakrycia głowy, zobaczyłem nogi Kaede, które były coraz bliżej. Klekoczący dźwięk łańcucha rozległ się po pomieszczeniu, a zimna dłoń spoczęła na mym ramieniu. Potem dołączył do nas astronauta i tym razem mnie objął. I co oni ze mną robią? Przez ten "ciepły"gest więcej słonych łez wylało się spod powiek mocząc policzki, szyje i podłogę.

Ostateczny Dyktator prawdopodobnie został na swoim miejscu. Nie chciałem na niego patrzeć. Po prostu nie chciałem...

– Kocham Cię...

– Huh? – Zaskoczony tymi słowami, delikatnie podniosłem głowę.

W zasięgu mojego wzroku widziałem jego nogi, klatkę piersiową, a potem szyje. W końcu ujrzałem jego twarz. Oczy skierowane ku dołu i tępy wyraz twarzy. Tym razem w jego tonie głosu nie wyczuwałem kłamstwa.

– Zrobiłem to byś przeżył... Bardziej zależało mi na twoim życiu niż własnym, Saihara-chan. Od początku chciałem zakończyć Zabójczą Grę. Nie chciałem, by ktokolwiek z was cierpiał. Nawet ten worek na spermę. – Lekko się zaśmiał na ostatnie stwierdzenie. – Przepraszam, że teraz cierpisz, ale wkrótce mi za to podziękujesz. Zobaczysz...

– Kokichi... – Podszedłem do niego, a gdy nasze twarze dzieliły zaledwie kilka centymetrów, chłopak ściągnął mi czapkę i odrzucił ją na bok.

– Tak jest o wiele lepiej. Masz ładne oczy, wiesz? Widać w nich nadzieję, nawet jeśli teraz czujesz się beznadziejnie. Są złote jak twoje serce. Kocham Cię Shuichi i cieszę się, że taki kłamca jak ja był w stanie skraść twoje serce.

Ouma kłamstwami starał się ulepszyć świat. Jego kłamstwa miały się urzeczywistnić, obrócić w prawdę. Shuichi wiedział, że te kłamstwa nie były z czystej złośliwości, a z troski o innych. To jest wada, która może być też uznana za zaletę. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

– Kocham Cię Shumai. Nie poddawaj się, w tobie jest cała nadzieja. Spraw, by kłamstwo stało się prawdą... – Ucałował moje czoło po czym powoli zaczął znikać. To samo z Kaede i Kaito.

Po prostu sylwetki zaczęły blednąć zostawiają mnie samego w pokoju.

– Kaede? Kaito? Kokichi?!

Zamknąłem oczy i zacisnąłem mocno pięści. Cała nadzieja we mnie. I w reszcie, która żyje i będzie żyć.

– Nie zawiodę was. Ouma... Spotkamy się jeszcze, obiecuję Ci to.

Nie wiedziałem czy to był tylko sen na jawie czy rzeczywiste zdarzenie. Wiedziałem tylko, że w tym momencie chciałem tulić mojego chłopaka, a nie bawełnianą poduszkę.

Nie spałem całą noc.

Kolejnych też nie.

Nawet nie wiedziałem czy jeszcze żyje.

Może straciłem wzrok?

Lub śmierć po mnie przyszła wyciągając do mnie skostniałą rękę?

Albo to też jest sen?

Zdaję sobie tylko sprawę, że mój ukochany przy mnie jest.

Daję mi siłę.

W zaświatach lub na ziemi...


//Fuck, nie wiem czy mi to wyszło, miało być smutno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro