Słowa, które ranią
Paring: Nezumi x Shion
Typ: shounen-ai
Ilość słów: 1532
Prawdopodobnie nie jestem w błędzie, opierając się jedynie na własnych przekonaniach oraz światopoglądzie, że dzisiejszego wieczoru jeden z podjętych przeze mnie kroków był błędem. Być może zaczęło się to już, gdy tylko usłyszałem, że na weekend masz wolny dom i podniecony tym faktem jak nigdy, namawiałem cię do zorganizowania imprezy. Chociaż właściwie nie, w tym nie byłoby nic złego, gdyby nie to, że wiedząc, iż mam cholernie słabą głowę, chciałem dorównać innym i teraz jestem pijany tak bardzo, że wstyd mi spojrzeć na własne odbicie w lustrze. Próbuję wyrównać swój oddech, połapać się, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi, przestać tak nieustannie bić się z własną głową, ale w stanie, gdy widzę potrójnie, moje chaotyczne, niepoukładane myśli ścigają się ze sobą tak bardzo, że nie jestem już w stanie ich dogonić.
Nie to, że źle się bawiłem, jednak przez cały czas trwania imprezy w mojej głowie nieustannie migał mi czerwony alarm, iż potem mogę tego wszystkiego żałować. Cóż, może to oznacza, że udało mi się zachować resztki zdrowego rozsądku i świadomości.
Więc staram się podnieść na drżących nogach, przytrzymując się fotela znajdującego się po mojej prawej stronie. Świat wiruje wokół mnie, a moja próba wstania na nogi kończy się porażką, przez co upadam na kolana, ale na szczęście w porę podpieram się dłońmi. Sukces osiągam już za drugim razem. Nie ma nikogo więcej oprócz naszej dwójki, co musi oznaczać, że usnąłem na podłodze, zanim wszyscy się zwinęli. Błądzę wzrokiem wśród pokoju, próbując odnaleźć swój telefon, żeby sprawdzić, która jest godzina, jednak na próżno. Na podłodze leży niezliczona ilość porozrzucanych butelek. Chwiejącym się krokiem idę w twoją stronę, po czym klękam przy kanapie, na której śpisz. W ten oto sposób odczuwam nieprzyjemne ukłucie w brzuchu, świadczące o tym, iż popełniam kolejny błąd pod wpływem własnego egoizmu. Dobrze o tym wiem, jednakże twoja upita, śpiąca twarz jest tak urocza, że nie mogę się powstrzymać. Oddychasz niespokojnie, z otwartymi ustami i mocno zaciśniętymi powiekami. Twój sen jest mocny na tyle, że wydaje mi się, iż nie sposób cię teraz obudzić. Wpatrując się tak w twój obraz niczym najbardziej okazałe dzieło, do niemalże fizycznego bólu nieodparcie swędzącego mnie gdzieś w okolicach podbrzusza, biję się z własnymi myślami. Groteskowe pole widzenia wariuje, uniemożliwiając mi w ten sposób skupienie wzroku na tobie bez rozlewania obrazu.
,,Jezu, jak bardzo jestem pijany" - przechodzi mi przez myśl.
I tak oto otworzona przeze mnie puszka Pandory nieustannie biegnie przed siebie, kopiąc pode mną kolejne dołki, z których wyjścia brak. Jestem głupcem, cholernie żałosnym głupcem, bo powinienem się zamknąć, powinienem być w swoim domu i smacznie spać pod kołderką, ale nie, bo to cały ja, który więcej psuje niż naprawia, dlatego też odczuwam silną potrzebę sprawdzenia, czy to jawa, a może sen. Przecież potem i tak nie będziemy tego pamiętać, będziemy się śmiać z tego, jak dwoje nastolatków wykorzystało wolny dom w nieodpowiedni sposób.
Nie potrafię się oprzeć własnemu rozsądkowi. Podejmuję decyzję, której skutek będzie wisiał nade mną przez całe życie.
Przymykam oczy i ustami muskam tak ochoczo i niewinnie wyglądająco twoje. Ten słodki pocałunek, chociaż tak delikatny sprawia, iż moje tętno nagle przyspiesza i w myślach wyzywam siebie od najgorszych, jednakże sam nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo marzyłem o tej chwili, dlatego nie potrafię przestać.
I wtedy dzieje się coś, co nawet nie przyszło mi do głowy. Mimo, że próbowałem być jak najbardziej dyskretny, a ty byłeś pogrążony w śnie jak nieżywy, nie wiem jakim cudem nasze spojrzenia się spotykają.
- Och! - wydaję z siebie dziki okrzyk zaskoczenia, a następnie mocno zagryzam wargę ze zdenerwowania.
,,Czyżby tylko udawał, że śpi?"
Nie mam czasu zastanowić się nad tym znaczącym pytaniem urodzonym w mojej głowie, bo już po chwili słusznie mnie pytasz:
- Co ty robisz?
Jestem pod wrażeniem twojego spokojnego spojrzenia. Szczerze mówiąc, twoja nic nieznacząca postawa wprawia mnie tylko w większe zakłopotanie. Zachowujesz się zupełnie tak, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie, a nie o tym, że twój najlepszy przyjaciel właśnie cię pocałował. Zdążyłem się przyzwyczaić do twojej ponurej aury, ale w tym momencie przytłacza mnie ona tak bardzo, że tracę poczucie stabilności. Błądząc pijanym wzrokiem po twojej twarzy z trudem próbuję odnaleźć zrozumienie, jednak dostrzegam tylko sprawiającą mi ból pogardę. Nie potrafię utrzymywać z tobą kontaktu wzrokowego, w mojej głowie panuje mętlik, nie wiem, co mam ci powiedzieć. Wydaje mi się, że równie dobrze mogę po prostu milczeć, bo wszystko jest tak jasne. Wzrok zatrzymuję na twojej przydługiej grzywce niesfornie opadającej ci na czoło.
- Cóż... - próbuję powtrzymać krępującą ciszę, ale czuję, jak słowa uwięzły mi w gardle.
- Po co to robisz?
Twój lodowaty głos przyprawia mnie o gęsią skórkę i sprowadza z powrotem na ziemię. Czuję się tak, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody.
Twoje - jak mogłoby się wydawać - retoryczne pytanie przeraża mnie. Nie muszę odpowiadać, ponieważ odpowiedź jest tak oczywista, jak dwa plus dwa to cztery, czujemy ją we krwi jak łaskoczący nas po żyłach alkohol. Jest naszą największą obawą, niechcianym gościem, porażającą prawdą, spóźnionym pociągiem, obrzydliwym brudem, jest ślepa, zasłania się na nią uszy i zamyka okna, jest esencją tego, do czego nigdy nie powinienem dopuścić i przestać nas niszczyć w ten sposób.
Czuję, jak robi mi się niedobrze i szumi mi w uszach, a temperatura mojego ciała niebezpiecznie skacze w górę. To dzieje się za szybko, gubię się w rzeczywistości, która chyba okazuje się nie być snem.
Odruchowo próbuję złapać cię za dłoń, jednak po chwili rezygnuję z tego pomysłu, pod wpływem myśli, że nie chcę pogarszać swojej sytuacji. Pragnę się czegoś złapać, w głowie kręci mi się tak bardzo, że boję się, iż zaraz stracę równowagę. Czuję, że tracę grunt pod nogami. Czuję, że tracę ciebie.
- Nezumi, ja... - słyszę, jak mój nietrzeźwy głos łamie się pod wpływem palących mnie uczuć.
- Przestań, Shion - przerywasz mi, zanim moje słowa staną się prawdą.
Nawet już na mnie nie patrzysz. Zażenowany tą sytuacją, odwracasz głowę, a wzrok skupiasz na podłodze. Teraz to widzę. Widzę, jak bardzo boisz się odpowiedzialności, więc uciekasz przede mną i skrywasz się po kątach niczym dziecko. Ale ja nie potrafię powstrzymać swoich uczuć. Nie wyłączę ich niczym latarki jednym przyciskiem. Już wiemy o tym oboje.
Prawda jest taka, że ja...
- Nie jestem gejem - wypowiadasz te słowa tak cicho, jakby cię parzyły, a mnie w kontraście robi się przeraźliwie zimno.
Masz całkowitą rację. O takich rzeczach mówimy szeptem lub nie mówimy wcale, bo są one tak oczywiste, że nie ma potrzeby o nich rozmawiać. Dostrzegam, jak twoja górna warga lekko drga, wydajesz mi się przesadnie zdenerwowany, nad wyraz zawstydzony, a mnie nachodzi ochota, aby wydrapać całą swoją powierzchnię skóry.
Jeśli ty zachowujesz się w ten sposób, udajesz, że nic się nie wydarzyło i nigdy nie wydarzy, to ja mimo tego całego bólu chcę ci pokazać swoją siłą. Pragnę, abyś przestał przede mną uciekać, ponieważ jesteś moim jedynym i prawdziwym przyjacielem. Zdaję sobie sprawę z tego, że plama po tym błędzie będzie widoczna jeszcze przez długi czas, ale po alkoholu wszystko przychodzi dwa razy łatwiej.
Prawda jest taka, że ja kocham.
- Kocham cię.
Mój własny głos wydaje mi się dziwnie obcy, gdy po raz pierwszy słyszę te słowa na głos przed samym sobą. Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu w moim sercu pojawia się kojące uczucie ulgi, a jednocześnie czuję, jak rozpada się na kawałki.
Tym razem i ja wbijam wzrok w podłogę, więc nawet nie wiem, czy w końcu na mnie spojrzałeś. Serce dudni mi boleśnie w piersi, a świat wiruje niemiłosiernie. Przez chwilę mam wrażenie, że faktycznie to wszystko jest tylko złym snem, a rano nie będziemy z tego nic pamiętać.
- Przestań już - tym razem wypowiadasz to polecenie ostro niczym rozkaz, więc faktycznie przestaję.
Nagle odnoszę wrażenie jakby cała moja odwaga mnie opuściła, jakbym był rycerzem bez zbroi. Czuję się wszystkiemu winien, ale ty jesteś dla mnie tak okrutny i ja przez to rozklejam się zupełnie, przepełniony upokorzeniem i wstrętem do samego siebie, zostaję już dwa kroki za tobą i teraz wiem, że nigdy cię nie dogonię. Ty tak oschły dla całego świata, tak rzadko się uśmiechający i ja zaprzeczającemu każdemu niechcianemu uczuciu, jakie kiedykolwiek względem ciebie powstało, my tak niedojrzali w całej swojej żałosnej postaci ludzkiej chylimy się ku upadkowi. Nie pamiętam, od jak dawna, skąd i dlaczego, wiem tylko, że zakochałem się w tobie jak szaleniec i nigdy nie będziesz mój, ponieważ nie jesteś w stanie spojrzeć na mnie w żaden inny sposób niż na przyjaciela i nie chcę psuć twojego szczęśliwego związku z dziewczyną.
Uczucia, które skrywałem od tak dawna, w końcu ujrzały światło dzienne i wypełniły moją duszę nieokiełznanym smutkiem. Dlatego opieram się o kanapę znajdując się tuż pod tobą i głowę ukrywam między ramionami, a następnie moje oczy zalewa fala łez. Płaczę głośno jak dziecko, a ból, który odczuwam jest nie do opisania. Jedyne o czym marzę, to to, żebyś pogłaskał mnie po głowie i powiedział, że nie ma żadnego powodu do smutku i nigdy mnie nie zostawisz. Ale zamiast tego ty patrzysz na mnie z góry i nic nie mówisz, a po dwóch minutach wydajesz się jakby zmęczony całą tą sytuacją, więc wstajesz i po prostu wychodzisz. Wtedy ja zaczynam wyć jeszcze bardziej, trzęsę się, czuję, że jestem na skraju omdlenia i chciałbym zwymiotować, zwymiotować wszystkie swoje słowa i czyny.
Może wtedy faktycznie byś mnie nie opuścił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro