Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zachodzące Słońce - Capela x Erwin

Nareszcie udało mi się to skończyć! Będę bardzo szczęśliwa jeśli napiszecie czy chcielibyście dłuższą historię? 

Może uda się coś napisać, kto wie?

Miłego czytania kochani <3

---------------------------------------------------------

Czas wydania wyroku. Wstałem, jak reszta osób na sali i czekałem na wyrok. Dotyczył on mnie. Rozmyślałem co ze mną będzie, lecz z moich zagwostek wyrwały mnie słowa:

- Skazuje Erwina Knucklesa na karę śmierci przez rozstrzelanie.

Przez chwilę nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. W tle było słychać płacz Heidi i paru innych osób. Nie skupiałem się na tym. Wreszcie dotarło do mnie co powiedział sędzia, a ja załamany upadłem na kolana.

Wiedziałem, że tak będzie. Spodziewałem się tego. Wiedziałem, że dostanę duży wyrok, ale starałem się wybronić chociaż od kary śmierci. Nie wyszło... Napad na największy bank w mieście, zabójstwo kilku osób, porwanie i zabicie kilku funkcjonariuszy... to nie mogło się skończyć dobrze. Czemu w ogóle myślałem, że może mi się udać tego uniknąć? Mój świat właśnie się rozpada, a raczej kończy, ale nie płakałem. Chyba z szoku.

Gdy miałem 10 lat i na moich oczach zabito moich rodziców. W dzieciństwie nikt się mną nie interesował, ale i tak uczono mnie żebym był jak ojciec. Zimny, bez uczuć i żeby nigdy ich nie ukazywać. Dlatego też, gdy zabijałem, nigdy nie okazywałem uczuć. Przecież tak mnie uczono. Jednak, odkąd mam rodzinę, nie potrafiłem ukryć niektórych uczuć. Teraz jestem tu, i nie czułem nic oprócz pustki. Czułem jak nagle zabrakło mi oddechu. Może to przez to, że wciąż nie mogę dojść do siebie, a może przez to, że wszyscy z mojej rodziny, którzy byli na rozprawie zrobili sobie ze mnie pluszaka.

Podniosłem wzrok i spojrzałem na nich.

David... Ten zjeb, który cały czas krzyczy, brat, bez niego nic by nie było takie samo.

Carbonara... Dobry kierowca, też zjeb, ale mój brat. Do tego dobry strzelec, tyle razy uratował mi życie, gdyby nie on, nie wiem co bym zrobił.

Vasquez... Kolejny dobry kierowca w rodzinie, zawsze spokojny, ciekawe, jak on to robił? Teraz widziałem w jego oczach łzy, co było niespotykane.

Heidi... Tak naprawdę nigdy jej nie kochałem, chciałem tylko przekierować uczucia, ale tak się nie da. Ona też kochała kogoś innego więc rozstaliśmy się w zgodzie, nie widzieliśmy sensu związku. Przyjaźniliśmy się, wiadomość o moim wyrok ją załamie...

Kui... ten jebany mąciciel, kurdupel, który zawsze był dla mnie jak ojciec, osoba odradzająca głupich pomysłów, dawał mi dużo wsparcia.

Dia i San... Magnat i pepega w jednym, a obok niego najlepszy przyjaciel... Byli ze mną od początku tej wyspy, nie dałbym sobie rady bez nich. Jestem im tak bardzo wdzięczny...

Dorian... Jego niestety nie ma, więc pewnie leży gdzieś nachlany w jakimś rowie.

Laborant... Jest dla mnie jak młodszy brat, kiedyś gotował dla nas metę, a teraz nie widzę akcji bez niego. Tu jego "kuku", tak jak i on sam jest takie pocieszne... Choć go wyzywam czasami, to go kocham, tak jak całą tą pojebaną rodzinkę.

Ivo... Choć jest młody i jest z nami od niedawna, to stał się dla mnie częścią rodziny. Czułem, jakby był tam od zawsze.

Landrynki, Lukas, Lucjan, nawet Spadiniarze czy Ballasi patrzyli na nas ze współczuciem... i oni.

Policja... Choć czasami miałem ochotę go zajebać, to lubiłem tego subwoofera, który cały czas drze pizde. Janeczek potrafi wkurwić, ale czasami jest niesamowity... Rightwill, jeden z niewielu policjantów do których mam szacunek. I on... widziałem jego wzrok. Obojętny. Chciałem zobaczyć coś w tych niebieskich oczach, ale nie było opcji. Podszedł, monotonnym głosem kazał wyjść mojej rodzinie za drzwi sądu, a inni funkcjonariusze podnieśli mnie do pionu. Starałem ustać na nogach, co było dosyć trudne. Nawet nie dali nam się porządnie pożegnać...

Cela w sądzie, 24 godziny. Będę się nudzić bo co mam robić w celi? Liczyć cegły? Po za tym i tak jestem tu zamknięty, więc po co przedłużać? Mogliby od razu wykonać moją egzekucje. Na szczęście było małe okienko, wprawdzie się w nim nie zmieszczę, ale miałem wizję na jakąś część świata. Widzę porę dnia i część budynków miasta. Chociaż tyle...

Za oknem jest ciemno, jest chyba jakaś 23, a ja nie śpię. Myślę o nim... Dlaczego nie wyznałem mu swoich uczuć przed rozprawą? Teraz już do mojego rozstrzelania się nie zobaczymy. Chyba, że będzie stał na ich czele, żeby sam mógł mnie zabić? Tego nie wiem...

Usłyszałem kroki. Co ktoś mógłby chcieć o tej godzinie? Osoba stanęła przy mojej celi. Może jak nie będę patrzeć, to sobie pójdzie? Nagle usłyszałem szczęk kluczy, przekręcanie w zamku i skrzypienie starych krat. Spojrzałem w tamtą stronę. Był to on.

Po co tu przyszedł? Może żeby mnie dobić? Mimo, że chciałem go nienawidzić, nie potrafiłem. Patrzyłem w jego oczy, niebieskie, głębokie i piękne jak ocean.

- Idziesz?- Zapytał nagle. Zamrugałem, nie rozumiejąc. Gdzie mam iść? Może przyspieszyli karę na teraz, żeby nikt mnie nie odbił?

- Gdzie? - Coś mu padło na głowę tak? On chyba sobie żartuje...

- Po prostu chodź - powiedział szeptem i złapał mnie za rękę, stawiając na nogi. Szliśmy krok w krok. Nie przejmował się, że ktoś może nas zobaczyć. Szedł spokojnie, jakby wcale nie prowadził osoby skazanej na karę śmierci. Ja natomiast wpatrywałem się bez przerwy w niego. Piękne czarne włosy, niebieskie oczy których teraz nie widziałem i te tatuaże. Tylko dodawały mu uroku. Zastanawiałem się, czy mają jakieś znaczenie. - Przestaniesz się na mnie gapić? - Zapytał. Delikatnie się zarumieniłem i odwróciłem wzrok. Wyszliśmy z budynku sądu. Zatrzymałem się.

- Dlaczego to robisz?- Zapytałem niepewnie.

Nagle poczułem popchnięcie i ścianę za sobą. Patrzył na mnie hipnotyzującym wzrokiem. Miał ręce po obu stronach mojej głowy, a swoim kolanem dotykał mojego krocza. Mój oddech przyspieszył, a on przybliżył swoją twarz do mojej. Czułem jego oddech na moim karku, przeszły mnie dreszcze. Uśmiechnął się widząc moją reakcję. On dominował. Nie znałem go od tej strony, ale jak najbardziej mi to odpowiadało.

- A dlaczego ty tak na mnie patrzysz? - Szepnął w moje usta. Kusił mnie, wiedział, że mu się nie oprę. Wiedział jak na mnie działa. Ale skąd wiedział? Tak bardzo chciałem poczuć jego usta na swoich. Poznać ich smak, czy są tak miękkie na jakie wyglądają.

- Bo cię pragnę - odpowiedziałem mu cicho.

- Co powiedziałeś? Bo nie dosłyszałem - powiedział z chytrym uśmieszkiem.

- Pragnę cię Dante - powiedziałem głośniej. Zawstydziłem się. Zjebane uczucia, czemu musi mnie tak onieśmielać? Opuściłem głowę, nigdy nie potrafiłem rozmawiać o swoich uczuciach. Poczułem zimne palce na swoim podbródku, podniosłem głowę i spojrzałem mu w oczy.

- Nie chcę twojej śmierci Erwin - wyszeptał cicho. Był tak blisko, że czułem jego oddech na moich ustach

- Czemu?- zapytałem głupio, lekko się uśmiechając. Chciałem żeby to powiedział...

- Bo cię kocham - szepnął również się uśmiechając.

Jaki ja jestem teraz szczęśliwy. Czułem motylki w brzuchu. Nagle poczułem miękkie wargi na tych moich. W szoku na początku nie oddałem pocałunku. Otrząsnąłem się i lekko naparłem na jego usta. Są jeszcze miększe niż wyglądają, a ja przeniosłem ręce na jego pierś. Poczułem jego szorstkie i zimne dłonie pod moją bluzką przez co znów przeszły mnie dreszcze. Byliśmy tak blisko siebie, liczyliśmy się tylko my dwaj. On i ja. Choć było zimno na zewnątrz, ja czułem gorąco. Przeniósł swoje wargi na mojej żuchwie, podbródku i w końcu szyi. Odchyliłem głowę najmocniej jak mogłem, chciałem poczuć jak najwięcej. Czułem przegryzanie i ssanie mojej szyi. Nie obchodziło mnie, że robi mi malinki, jakoś się z tego wytłumaczę. Szczerze? Chyba nikt nie będzie zdziwiony. Wiedzieli co czułem, zdążyli się domyślić. Zresztą, I tak to będzie ich najmniejsze zmartwienie. W końcu uciekłem przed karą śmierci.

Z moich przemyśleń wyrwał mnie dotyk jego rąk zjeżdżających na moje pośladki. A to wszystko przed budynkiem sądu po północy. Trochę ryzykownie. Tak bardzo nie chciałem się od niego odrywać, było mi tak przyjemnie. Zmusiłem się żeby lekko odepchnąć go od siebie.

- Dante nie tutaj - szepnąłem cicho. Jeszcze by ktoś nas zobaczył, a ja nie chciałem iść na karę śmierci. Ani żeby on stracił pracę, chociaż, w sumie to nie byłoby takie złe.

Złapał mnie szybko za nadgarstek przez co prawie się przewróciłem. Na parkingu stało jego auto do którego szybko wsiedliśmy. Ruszył z piskiem opon kładąc swoją rękę na moje kolano. Jechał łamiąc przepisy i z małym uśmieszkiem na twarzy. Lubię takiego Dante i czułem, że coraz częściej będę takiego widział. Podobało mi się to.

Siedzieliśmy w małym domku w lesie. Ukrywaliśmy się, ale nie tylko dlatego, że ja uciekłem od kary śmierci. Dante też uciekał, dlaczego? Po prostu Dantuś niespodziewanie przestał przychodzić do pracy. W końcu policja odkryła jak uciekłem i dzięki komu. Tylko przez to, że nie zauważyliśmy jebanych kamer, ale jebać. Byliśmy szczęśliwi.

Po tym jak czarnowłosy dostał informacje o wyrzuceniu go, odwiedziła nas moja pojebana rodzinka. Wysłałem im lokalizacje zaraz po tym jak się ukryliśmy, ale kazałem im nie przyjeżdżać ze względu na możliwość śledzenia ich przez policję. W końcu byliśmy rodziną, czemu miał bym im nie powiedzieć gdzie jestem? Musieliśmy być ostrożni.

Wracając, odwiedzili nas, a mojego chłopaka przyjęli bardzo ciepło, z czego byłem szczęśliwy. Minęło już kilka tygodni, a my, trochę narażając się, napadliśmy na kilka banków. To tylko przez to, że przez moje ADHD nie potrafiłem usiedzieć już w jednym miejscu, a jako iż Dante obawiał się o mnie, to zaproponowałem wspólny napad z Davidem, Carbonarą i Vazquezem. Był sceptycznie nastawiony, ale udało nam się go namówić. Ledwo uciekliśmy, a on pokochał to tak bardzo jak ja, pewnie też przez adrenalinę. Okazało się, że mamy wiele wspólnego mimo pozorów, a Dante w końcu poczuł, że może być szczęśliwy po tylu latach cierpień. Przynajmniej tak mi powiedział tej pamiętnej nocy.

- Kochanie co byś powiedział na małe wyjście? - zapytał Dante, podchodząc do mnie i mnie przytulając.

Lubiliśmy te małe czułości jak przytulanki czy pocałunki. Rzadko dochodziło do czegoś więcej. Nie przez to, że nie chcieliśmy, czy się wstydziliśmy, po prostu nie było nam to potrzebne. W końcu związek miał się opierać na miłości, a nie na stosunkach seksualnych.

- Jasne, kiedy? - byłem ciekaw gdzie będzie chciał mnie wyciągnąć.

- Teraz - powiedział z uśmiechem na ustach obdarowując mnie buziakiem. Boże, jaki on czasami jest słodki, jaki romantyczny. - Zbieraj się - dodał, a ja wstałem szybko, aby się przebrać.

Nie mogłem się doczekać. Gdy się przebrałem udałem się do salonu gdzie siedział Dante z kwiatami. Mówiłem już, że potrafi być słodki i romantyczny? Chyba nie, to powiem jeszcze raz. Wstał i podszedł do mnie dając mi kwiaty, a ja zapoczątkowałem krótki lecz czuły pocałunek. Wziął moją rękę i pociągnął mnie do wyjścia. Na zewnątrz zobaczyłem helikopter. Skok ze spadochronu? A może lot na Cayo Perico? Wsiedliśmy do helikoptera, a ja ledwo siedziałem w miejscu z ekscytacji. Polecieliśmy nad jezioro otoczone górami, a za nimi zachód słońca. Było pięknie.

- Erwin kocham cię od dawna, i choć nie jesteśmy razem długo, to wiem, że to jest to co chce żeby towarzyszyło mi przez całe życie - zaczął mówić. Szeroki uśmiech pojawił mi się na twarzy. Miło było słyszeć takie słowa. - Kochanie - krótka cisza. Chyba nie wiedział co chciał dokładnie powiedzieć. Nie poganiałem go, żeby przemyślał co dokładnie chce mi powiedzieć. - Choć na początku byliśmy po dwóch stronach barykady, to zakochałem się. Nie wiedziałem jak to pogodzić żeby było dobrze, mimo tego, że nawet jeszcze nie byliśmy razem. Już myślałem o naszej przyszłości, co było nierozsądne, bo przecież mogłeś nie odwzajemnić tych uczuć - spojrzał na mnie, a ja na niego z rozczuleniem w oczach. Wiedziałem, że mówił prawdę, było to widać tak samo jak to, że się stresował. Tylko czym? - Gdy wpadłeś, bałem się. Jaki będzie wyrok? Czy uda mi się tobie pomóc? Niestety nie miałem nic do gadania. Stałem tylko przy drzwiach obstawiając ten durny sąd, ale wiesz co? Nie trudno było wybrać między tobą, a pracą. Już wtedy wiedziałem, że nie wytrzymam bez ciebie. Erwin, kochanie, czy wyjdziesz za mnie?- O kurwa. No tego to się nie spodziewałem. Łzy napływały mi powoli do oczu ze szczęścia. W końcu znalazłem miłość życia, w końcu ktoś pokochał mnie takim, jakim jestem. Miałem gulę w gardlę i ciężko było mi ją przełknąć. Przez to, że długo się nie odzywałem, w jego oczach pojawił się smutek i spuścił głowę. Podniosłem jego podbródek

- T-tak kochanie. Tak, tak, tak - odezwałem się, a po moich policzkach spłynęły łzy, które wcześniej zasłaniały mi wizję. Wbiłem się w jego usta, namiętnie go całując. On przez chwilę nie wiedział co się stało, lecz gdy tylko się otrząsnął, od razu oddał pocałunek. Całowaliśmy się tak, że Dante lekko przechylił drążek, przez co helikopter przechylił się na bok. Szybko oderwaliśmy się od siebie, a Dante ustabilizował nasz lot. Zaczęliśmy się głośno śmiać, nawet nie wiadomo dokładnie z czego.

Uspokoiliśmy się, a ja oparłem głowę o jego ramię. Siedzieliśmy w tym helikopterze trzymając się za ręce i patrząc na piękny zachód słońca. Byłem szczęśliwy jak nigdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro