Szansa na lepsze życie - Mopela
Miłego czytania kochani <3
---------------------------------------------
Został sam. Każdy go zostawił. A może zawsze był sam? Może tak naprawdę nigdy nikogo nie miał... Może tak naprawdę nikt go nigdy nie chciał? Odeszli od niego.
Matka zmarła jak był mały... Jego siostra odsunęła się od niego, nawet nie wiedział dlaczego... Pola tak po prostu przestała się odzywać, aż odkrył, że wyjechała z innym do Europy... Jego syn... wyrzucili go z policji więc wrócił do Japonii. Choć był po drugiej stronie, tęsknił za nim i chciałby się do niego tak po prostu przytulić i nie puszczać. Zostawić u swojego boku, ale nie mógł, bo on nawet się nie odzywał. Miał dzwonić... nie robił tego. Mógł chociaż napisać albo dać jakikolwiek znak, że żyje... Tego też nie robił. Cały czas się o niego martwił, a co jak coś mu się stało? Cały czas miał to pytanie z tyłu głowy.
Nie było tego po nim widać. Po śmierci matki nauczył się chować niektóre uczucia. Dlatego gdy ktoś pytał, odpowiadał, że nie przejmuje się tym. Lecz trzymał to w sobie. Nikt nie wiedział, że cierpiał, cały czas myśląc. Serce z każdą minutą coraz bardziej go bolało, chciał zapomnieć. O uczuciach... wspomnieniach... Chciał nic nie czuć. Czy tak byłoby najlepiej? On myślał, że tak. Niestety, nikt nie wymyślił guzika, dzięki któremy można przestać myśleć czy czuć.. Szkoda, mogłoby to wiele naprawić. Przynajmniej tak sądził.
Powstał z ziemi. Zabrał kluczyki do swojego mercedesa z komody i wyszedł z domu, zakluczając drzwi. Wyszedł z klatki, o mało się nie przewracając przez to, że miał łzy w oczach. Doszedł na parking i wsiadł do swojego mercedesa. Nie obchodziło go to, że może spowodować wypadek i umrzeć. Dla niego lepiej. Dotarł na lotnisko, wyjął wytrych i ukradł helikopter. Co z tego, że może stracić pracę? Ledwo wylądował na jednym z wyższych budynków w mieście przez to, że łzy zakrywały prawie całą wizje. Podszedł do krawędzi i usiadł tak, aby nogi zwisały w dół. Myślał.
Jednak, zapomniał o jednym.. Zapomniał wyłączyć GPSa schodząc ze służby. Więc gdy pewien funkcjonariusz zobaczył jego lokalizację w takim miejscu, od razu wypożyczył policyjny helikopter i poleciał na dach. Martwił się, co Dante mógł robić będąc na dachu budynku.. Wylądował, wysiadł z helikoptera i poszedł bliżej Capeli.
Dante, zamyślony, przestraszył się gdy usłyszał głośny dźwięk śmigła, lecz nie dał tego po sobie poznać. Siedział niewzruszony, jakby cały czas słyszał osobę za nim. Zwrócił nieznacznie głowę w jego kierunku, żeby zobaczyć kto to. Nie wiedział w jakich zamiarach jego obiekt westchnień tu przyszedł. Czarnowłosy nieco odwrócił wzrok;..nie mógł dłużej znieść uczucia nieodwzajemnionej miłości. Był to kolejny powód, dlaczego się tu znajdywał.
Zobaczył czerwono-niebieskie światła pod budynkiem. "Czyli już zdążył poinformować służby ratunkowe..." pomyślał. Pragnął, żeby chociaż przez chwilę, mogli być sami. Nie było mu to nigdy dane, a jeżeli już, to zawsze ktoś im przeszkadzał, akurat w momencie w którym Capela miał wyznać mu uczucia. Albo odbierał jego małe znaki jako żart lub przypadek. Czemu nie mógł tego zauważyć? A może widział, ale tego nie chciał? To jest bardziej prawdopodobne.
Wstał, przez co prawie spadł z budynku. Obrócił się przodem do osoby która postanowiła zakłócić jego spokój. Łzy ciekły po jego twarzy, a w twarzy ukochanego widział ból, strach i nadzieję. Nadzieję... Ale na co? Chciałby wiedzieć. Cały czas patrzył na niego z bólem. Przecież on nie chciał go pokochać.
Zrobił krok w tył i lekko się zachwiał. Jego noga w połowie była na budynku, a w połowie w powietrzu. A gdyby tak... skoczyć? Nie przejmować się już niczym... Niebieskooki zauważył, że starszy wie co chce zrobić, ponieważ zaczął do niego podchodzić i wyciągać dłonie w jego stronę. "Tylko nie próbuj mnie ratować..." pomyślał czarnowłosy.. Chciał już po prostu ze sobą skończyć. Nie chciał żeby brązowooki mu w tym przeszkodził, przecież to nic takiego. Tylko śmierć kolejnego nic nie znaczącego człowieka.
- Nawet nie próbuj - warknął płaczliwym tonem. - Odsuń się ode mnie, do cholery, bo skoczę
- Dante, spokojnie, chodź do mnie, wrócimy do domu, dobrze?
- Jakiego domu? Mojego, w którym jest tak pusto, że czuje się jeszcze bardziej samotnie, czy do ciebie, gdzie on czeka na ciebie?! - Nawet nie zauważył, że zaczął krzyczeć. Już nie umiał utrzymać emocji na wodzy. Nie chciał.
- To było nieporozumienie! A poza tym, co ci tak na tym zależy?! To nie twoja sprawa z kim się spotykam! - On też podniósł ton. Sytuacja w domu szatyna przytłaczała Capelę. Przecież nie codziennie widzi się swoją miłość klejącą się do innego mężczyzny. Niby dla niego lepiej, bo niby miał pewność, że starszy był biseksualny, ale jednak kleił się do tego siwego chuja. Miał potwierdzenie...
- Czyli jednak... Żyjcie sobie ja już wam nie będę przeszkadzać.
- Co? Czekaj, jak byś miał przeszka-- nie dokończył zdania, ponieważ młodszy pochylił się w tył.
Szatyn podbiegł do krawędzi wyciągając dłoń. Za to Dante poczuł tylko rękę próbującą go złapać. Niestety, było już za późno. Spadał, zamknął oczy. Czuł tylko wolność i spokój. Upragniony spokój. Tylko powiew wiatru. W pewnym momencie poczuł jakby wpadł w chmury, było mięciutko i przyjemnie, a chwilę potem poczuł przeszywający ból. Widział tylko ciemność i słyszał tylko dźwięk syren.
Pov Capela:
Otworzyłem oczy, oślepiło mnie białe światło. Do mojej głowy zaczęły napływać wspomnienia. Kurwa... przeżyłem. Jebana szansa... szczęście, czy nieszczęście? Nie wiem... Chyba jednak się cieszę, że przeżyłem. Chyba.
Czułem ciężar na swoich udach. Spojrzałem tam i ujrzałem ciemnobrązowe włosy. Ja pierdole... Czy on naprawdę musiał mnie ratować? Chciałem podnieść się z niewygodnej pozycji, ale tylko gdy się delikatnie poruszyłem, on się obudził i wstał, po czym spojrzał na mnie. Przez chwilę był zdezorientowany, ale gdy przypomniał sobie co się stało, natychmiast podniósł się i mnie przytulił. Bolało mnie, ale nic nie mówiłem, żeby się nie martwił. I tak napędziłem już mu dużo strachu. Wciąż nie rozumiem co on tam robił, ale dobrze, że uratował mnie przed tą głupotą.
- Przepraszam - szepnąłem, wtulając się w niego. Trzymałem twarz w zagłębieniu jego szyi. Czułem się dobrze w tej pozycji, choć trochę bolała mnie klatka piersiowa.
- Ja też przepraszam, nie chciałem na ciebie krzyczeć ani nic takiego powiedzieć. I nigdy więcej mi tak nie rób, nie chce cię stracić, rozumiesz?- powiedział nieco płaczliwym tonem. - Miałeś szczęście, że straż pożarna rozłożyła płachtę, ale nie zabezpieczyli jej dokładnie. Więc tylko doszło do wstrząsu mózgu i pękniętego żebra, przez upadek z tak dużej wysokości.
- Ile już tu siedzisz?- zapytałem. Miałem nadzieję,, że się nie zaniedbywał przeze mnie..
- Gdyby Erwin nie wygonił by mnie od ciebie,, żebym się ogarnął i się przespał, siedziałbym tu z trzy dni.
- Dobrze zrobił, chociaż tyle z niego pożytku - drugą część zdania szepnąłem tak cicho, żeby mnie nie usłyszał.
Nagle usłyszałem otwieranie drzwi, więc spojrzałem w tamtą stronę. Gregory podążył za moim wzrokiem, wstał i podszedł do przybysza. Przytulił go, za czule jak dla mnie. Byli blisko w sumie od zawsze. Zawsze się cieszyłem z ich kłótni, ale gdy się spotykali czułem zazdrość. Spuściłem wzrok na moje nogi. Nie chciałem na to patrzeć. Czułem ból w klatce piersiowej i sercu, ale to pierwsze mogło się pojawić w wyniku podłamanego żebra.
Chyba jednak nic dla niego nie znaczę... Po co się łudziłem? Chciałem zapaść się pod ziemię i zniknąć. Już myślałem, że dobrze zrobił ratując mnie. Myliłem się... Czemu nie dał mi zginąć? Mógł mnie tam zostawić, nie wzywać służb, w ogóle ze mną nie rozmawiać. Może wtedy bym się nie zakochał? Mogłem nigdy się urodzić. Nikt by się na mnie nie zawodził bo bym nie istniał. Nie niszczył bym im życia. Nie widzieli mnie, zajęli się sobą. Może dobrze robiłem chcąc się zabić? Zdecydowanie...
Wyszedłem ze szpitala. Nie odebrał mnie, choć obiecał. Zadzwoniłem po taksówkę i gdy przyjechała wsiadłem do niej. Podałem kierowcy adres mojego domu, a on się do niego udał. Gdy wszedłem do domu, podszedłem do szafki otwierając ją. Chciałem znaleźć tabletki, ale znalazłem tam tylko rzeczy Krakersa i zdjęcia Sonnego. Przywołało to wspomnienia, moja klatka piersiowa bolała, a w płucach brakowało mi oddechu. Atak paniki... Jak przez mgłę słyszałem dźwięk telefonu, który był w sypialni. Nie potrafiłem się uspokoić...
Pov. Gregory
Dzwoniłem, martwiłem się o niego. Po ostatniej sytuacji bałem się, że znów spróbuje to zrobić. Dlaczego nie podjechałem pod niego gdy wychodził ze szpitala? Przecież muszę z nim pogadać, upewnić się, że nie będzie targał o swoje życie... a teraz znowu się o to boję...
Zacząłem go szukać helikopterem w obawie o jego życie. Przeszukałem komendę, szpital i większość dachów. Oczywiście nie sprawdziłem najoczywistrzej rzeczy, jego domu. Debilem jestem...
Gdy wylądowałem helikopterem koło jego domu, szybko wysiadłem i pobiegłem do drzwi. Kurwa zamknięte, na szczęście miałem klucze. Tylko gdzie...? Dobra mam! Otworzyłem drzwi i wbiegłem do środka. Zobaczyłem go, chyba miał atak paniki. Uklęknąłem przed nim i spojrzałem w jego zamglone oczy. Dobra raz się żyje, a słyszałem, że działa.
Pocałowałem go. Po chwili, oddał pocałunek. Przez chwilowy brak powietrza jego oddech powinien unormować się. Oderwałem się od niego, a on miał przymknięte oczy.
Pov. Capela
To sen tak? On mnie tak naprawdę nie pocałował... nie możliwe. Byłem zdezorientowany. Nagle poczułem rękę na policzku. Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego ze strachem i niepewnością.
- Capela, nigdy nie chciałem Erwina, tamta sytuacja tak nie wyglądała. Przewróciłem się, a on upadł na mnie i ty wszedłeś do pokoju - powiedział powoli, żebym zrozumiał. - Poza tym, zawsze chciałem ciebie kochanie... - Dobra to zdecydowanie sen
- To sen tak? Albo ukryta kamera - powiedziałem chaotycznie.
- Nie, skarbie, naprawdę cię kocham - powiedział z uśmiechem, a ja odetchnąłem nie równo.
- Udowodnij - szepnąłem ze łzami w oczach. Nie wierzyłem, że to się dzieje.
Przybliżył się do mnie i znów poczułem jego wargi na swoich. Całował mnie czule i z uczuciem. Włożyłem nieśmiało jedną rękę w jego włosy, a drugą położyłem na jego piersi. Popchnął mnie na ziemię, aby zawisnąć nade mną z uśmieszkiem. Oddałem uśmiech i podniosłem głowę aby dosięgnąć jego ust.
Znów zaczęliśmy się całować i nagle poczułem jak zacisnął coś na moich rękach. Pasek. Kiedy on zdążył go ściągnąć? Dobra, mniejsza. Jedną ręką trzymał te moje związane, a drugą zaczął podwijać moja koszulkę. Odchyliłem głowę do tyłu, a on obcałowywał moją szyję zostawiając na niej malinki. Okej, to była najprawdziwsza prawda. Na moją twarz wstąpił szeroki uśmiech, a Gregory musiał to wyczuć, bo spojrzał na mnie pytająco
- Kocham cię Grzesiu - powiedziałem pewnie.
- Ja ciebie też Dantuś - powiedział z uśmiechem.
Chyba w końcu będę szczęśliwy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro