Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Po co żyć? - Capela


Załamał się. Nie wiedział co ma zrobić. Wyrzucili jego syna z policji, a on sam nie odzywa się do nikogo już od kilku miesięcy. Zapłakany i przytłoczony, stał na Mount Chilliad, myśląc nad tym po co ma żyć. Nikt nie będzie za nim tęsknił.

Stał tam gdzie Ernest, zanim spadł z góry te wszystkie miesiące temu. Choć prawie wtedy zginął, śmiali się i żartowali z tego razem w szpitalu. Wtedy też Ernest poznał jego siostrę... Która również się od niego odsunęła. Teraz jego syna nie ma, a Dante sobie nie radzi. Chciał skoczyć. Po co się męczyć? Po co być kimś uciążliwym dla innych? Nikt go nie kochał, nikt go nie potrzebował. Wszyscy od niego odchodzą, nawet syn...

Do tego zwolnili go z pracy. Poświęcił jej prawie całe swoje życie, a jednak uważano go za złego funkcjonariusza. Wszystko przez to, że Pisicela robi czystki w policji. Już po kilku dniach wszystko zaczęło się sypać. Juan nie dawał sobie rady, wiedział, że popełnił błąd wyrzucając Capele. Tylko on potrafił utrzymać ten pierdolnik. Jednak, mimo licznych telefonów Juana, Dante nie zamierzał wracać.

Nie słyszał kroków, żadnych dźwięków. Słyszał tylko swoje myśli, które powtarzały mu jak bardzo jest beznadziejny. W pewnym momencie pomiędzy odgłosami myśli usłyszał dobrze znany mu głos.

- Capela, zejdź mi stamtąd! - krzyknął znany mu głos. - Proszę - dodał już ciszej. Co on tutaj robił? Capela zadawał sobie to pytanie przez chwilę. Odwrócił się i spojrzał na niego z bólem w oczach.

- Po co? I tak nikt nie będzie tęsknić - powiedział łamiącym się głosem. Nie widział już sensu życia. Wyśmiewany, obrażany, nie kochany... Stracony w oczach innych.

- Ja będę Capela - powiedział do niego z pewnością w głosie.

Czy mówił prawdę? Nie wiedział, upadł na kolana. Załamał się i rozpłakał. Dławił się przez łzy, starszy podbiegł do niego i uklęknął przy nim. Przyciągnął go mocno do siebie i przytulił. Nie chciał go stracić, był dla niego jak syn. Zajmował się nim, od kadeta, i widział jak szybko awansował. Może nie mówił tego na głos, lecz był z niego dumny. Z czasem, pokochał go jak członka rodziny, jak syna.

Teraz trzymał go blisko w swoich ramionach, nie chcąc puścić. Starał się go uspokoić, gładził go ręką po plecach i szeptał mu do ucha słowa otuchy. Poczuł, że młodszy zaczął równomiernie oddychać. Dante oparł się o niego bardziej, więc Sonny postanowił wstać z ziemi, biorąc go na ręce. Sądził, że młodszemu przyda się odpoczynek. Zaniósł go do auta i posadził na miejscu pasażera. Gdy tylko zamknął drzwi, głowa młodszego spadła bezsilnie na szybę, przez co się o nią opierał. Czarnowłosy po prostu nie miał już siły. Po jakimś czasie zasnął.

Gdy siwowłosy dojechał do apartamentu, położył Capelę do łóżka. Był ranek, przez co on sam już nie widział sensu kładzenia się spać, zwłaszcza, że zajmował je Dante. Zaparzył sobie kawę, czekając aż on się obudzi. Zdążył też zrobić im śniadanie.

Gdy chciał je położyć w salonie zobaczył Capelę siedzącego na kanapie. Odłożył kanapki na stolik i usiadł obok niego. Siedzieli w ciszy. Nie musieli nic mówić. W pewnym momencie Sonny poczuł ciężar na barku. Spojrzał i ujrzał ponownie śpiącego Dante. Musiał długo tam siedzieć, a poza tym, na pewno był wyczerpany ciągłym myśleniem. Wziął go i zaniósł z powrotem do sypialni. Okrył go kołdrą i już chciał wychodzić, gdy usłyszał dwa ciche słowa.:

- Dziękuje tato.

Sonny uśmiechnął się, zawsze chciał, żeby Capela był szczęśliwy. Wcześniej, myślał że nie potrafił tego okazać. Teraz jednak, postara się być dla Dantego dobrym ojcem, którego młodszy nigdy nie miał, a na którego zasługiwał, i przy okazji takim jakim on zawsze chciał być.

Pov.Capela

Otworzyłem oczy, ledwo pamiętałem ostatnie wydarzenia. Wiem tylko tyle, że od ponad dwóch dni siedziałem na Chilliad i nagle przyjechał Sonny. Nie chciałem żeby widział mnie w takim stanie, ale już nie umiałem utrzymać emocji w sobie. Spojrzałem przez okno, musiałem długo spać, bo robiło się ciemno. Przynajmniej w końcu się wyspałem. Usłyszałem dźwięk kluczy i otwieranie drzwi. Wyszedłem z pokoju, żeby zobaczyć kto to. Właśnie ściągał kurtke i spojrzał w moją stronę.

- Cześć Nunuś - starszy uśmiechnął się do mnie. Niezbyt lubię gdy tak do mnie mówi, ale nie chce mi już się go poprawiać.

- Cześć - odpowiedziałem mu z małym uśmiechem.

Podszedłem do niego i mocno go przytuliłem. Przez chwilę się nie ruszał, przez co się lekko speszyłem. Chciałem się już odsunąć, ale on z powrotem mnie do siebie przyciągnął. Czułem łzy pod powiekami, ale nie dałem im wypłynąć. Nie rozklejaj się teraz Dante! Chciałem mu podziękować za to, że mnie stamtąd ściągnął. Mogło się to źle skończyć. Jednak, zanim zdążyłem ubrać moje myśli w słowa, zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. Młody. Nie wiedziałem, czy chcę z nim rozmawiać.

- Odbierz. Potrzebujesz tego - powiedział Sonny, jakby czytał mi w myślach. Może ma rację? Odebrałem, a w słuchawce usłyszałem głos, którego bardzo mi tak bardzo brakowało. Automatycznie na moją twarz wpłynął uśmiech.

- Cześć tato. Możemy się spotkać?- spytał, a ja uśmiechnąłem się.

- Jasne Krackers - Sonny miał rację, potrzebuję go w swoim życiu.

Umówiliśmy się na spotkanie za 30 minut. Poszedłem do pokoju się przebrać. Jako iż nie miałem żadnych swoich ciuchów pożyczyłem te od Sonny'ego. Byliśmy podobnego wzrostu, więc rozmiar nie był problemem. Teraz naprawdę czułem się jak dziecko ubierające ciuchy ojca. Uśmiechnąłem się lekko na to porównanie.

Gdy się przebrałem, udałem się do kuchni, gdzie zjadłem obiad zrobiony przez gospodarza. Do tego przed samym wyjściem wypiłem jeszcze kawę. Niestety nie zdążyłem wypić całej. No cóż. Wyszedłem z apartamentowca i udałem się na parking. Pożyczyłem sobie astona martina Rightwilla, oczywiście za jego zgodą.

Udałem się na GPS'a, którego otrzymałem od Ernesta. Wzgórze koło Chilliad. Czego ja oczekiwałem? Gdy udało mi się tam dostać, wysiadłem z auta. Widziałem tylko sylwetkę młodego chłopaka siedzącego na ziemi. Nawet nie wiedziałem, jak mi tego chłopaka brakowało. A raczej wiedziałem, ale nie sądziłem, że aż tak. Podszedłem bliżej i cicho odchrząknąłem, żeby mnie usłyszał. Obrócił szybko głowę, a gdy zrozumiał, że to ja, natychmiast wstał na równe nogi i zanim się obejrzałem, byłem mocno przytulany.

- Już nigdy nie zostawię cię bez słowa tato. Chcę tu zostać, razem z tobą - powiedział w moją koszulkę.

- Już nigdy nie pozwolę ci odejść synu - powiedziałem przez lekko zaciśnięte gardło, opierając moją głowę o tą jego.

Po kilku minutach stania w takiej pozycji, udaliśmy się do auta. Opowiedział, że Yakuza odpuściła mu, zgadzając się by mógł być tu z rodziną. Niespotykane, ale nie pytałem o więcej. Podjechaliśmy pod apartament Sonnego. Zaparkowałem samochód i udaliśmy się do środka.

- To nie jest mój dom, jesteśmy gośćmi więc nie odwalaj. Jasne? - zapytałem, a on w odpowiedzi pokiwał mi głową.

Weszliśmy do środka, zdjęliśmy buty i udaliśmy się do salonu. Tam siedział Sonny, oglądając jakiś serial. Spojrzał na nas i uśmiechnął się, a ja zerknąłem na Krackersa, by zobaczyć jak zareagował. Oczywiście SMSował z Eleną. Trąciłem go w ramię, a on spojrzał przed siebie i delikatnie rozdziawił usta.

- Uważaj, bo ci mucha do buzi wleci Krackers - mruknąłem i udałem się w stronę kanapy, aby na niej usiąść, a Sonny zaczął się śmiać, widząc zdumienie niskiego bruneta.

- P-pan Sonny?- zapytał zdziwiony Ernest.

- Nie mów mi Panie, bo będę czuł się staro - odparł z uśmiechem Sonny. - Mów mi dziadku - dodał. "I z tym nie będziesz się czuł staro?" pomyślałem, ale nie skomentowałem tego.

- D-dziadku?- zapytał niepewnie Ernest. Chyba nadal nie wierzył, że siedzi w jednym z domów szefa policji. Tak, miał ich kilka. No cóż, ja się przyzwyczaiłem.

- Chodź tu synek - powiedziałem, klepiąc miejsce na kanapie pomiędzy mną, a Sonny'm. Usiadł i oparł się o mnie. Uśmiechnąłem się. Czy naprawdę będę miał wymarzoną rodzinę?

Time Skip

Przeprowadziliśmy się, wraz z Krackersem do Rightwillów. Mieszkamy teraz z Sonny'm i jego rodzinką, czyli nim, jego żoną i dwójką dzieci. Nina i Albert to piękne dzieciaki, energiczne, ale mądre. Jak na ich wiek dobrze rozumieją jak działa świat. Osiem lat to wcale nie tak dużo, ale jak czasami patrzę na Krakersa to zachowuje się podobnie. A może to on jest po prostu niedojrzały, a nie na odwrót? Może...

Ernest potrafi im pomóc, jak prawdziwy starszy brat. Ponieważ, wraz z Sonnym, udało mi się dogadać z pewnymi organami, byłem teraz pełnoprawnym ojcem Ernesta, a Sonny moim, przez co Ernest miał rodzeństwo. Mogliśmy być pełnoprawną rodziną.

Postanowiłem odpuścić pracę w policji już na zawsze. Nawet namowy Rightwilla się nie zdały. Znalazłem coś co dawało mi radość i Nawet w miarę mi wychodziło. Zacząłem rysować. Tak, ja i rysowanie. Najpierw było ciężko, ale teraz dużo się nauczyłem i jestem dość zadowolony z moich prac. Potrafiłem zająć tym sobie czas na kilka godzin, a potem wychodziłem na spacer, z Krackersem albo samotnie. Często, gdy ja szedłem na spacer, małżeństwo Rightwillów wychodziło na zakupy, albo zwykłe wspólne spędzenie czasu, przez co Krakers zostawał sam z rodzeństwem. Ostatnio skończyło się na prawie spalonej kuchni i zalanej łazience. Teraz już nie zostawiamy ich samych...

Cały czas widziałem szczęście u Krackersa i u Sonnego. Byli szczęśliwi... Tak jak ja.

W końcu miałem po co żyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro