Zimny prezes i jego "sekretarka" (beefleaf/2xuan) PART 1 ~ NSFW
Na spontaniczną "komentarzową" prośbę Sabrin1036 xD
Droga Sabrin, to praktycznie to, o co prosiłaś, choć zapewne nie tak to sobie wyobrażałaś
^-^
Mam nadzieję, że "ta" wersja też przypadnie Ci do gustu xD
Tagi: #modernau, #coldpresident, #subordination, #reverseidentity
* * * * * * *
Od zawsze lubiłem słodkie i puszyste rzeczy. Najlepiej jakby były mięciutkie i bardzo ciepłe, które by się cały czas do mnie uśmiechały i mrugały swoimi kolorowymi oczkami. Niewielkie, mieszczące się w dłoni, a jeśli większe, to takie, które mógłbym zabrać do łóżka i tulić całą noc. Jak byłem mały, to wszystkie moje pluszaki spały ze mną pod kołdrą, bo nie mogłem znieść myśli, że któryś mógłby siedzieć samotnie na półce, marznąc lub czuć się samotny.
Nie było to jakieś zboczenie. Najzwyczajniej w świecie lubiłem rzeczy niewielkie, bo nie wywoływały we mnie strachu. Ilekroć z kimś pracowałem, zawsze się starałem, by osoby takie mnie nie przytłaczały i były mojego wzrostu lub niższe. Kiedy widziałem wysokich ludzi, zwłaszcza mężczyzn, kuliłem się w sobie i od razu odwracałem wzrok. Byłem nieśmiały, choć dość skutecznie to maskowałem. Musiałem maskować, by pracować.
Dlatego, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy i nasze spojrzenia się przecięły, zaniemówiłem totalnie zaskoczony widokiem osoby, która przede mną stała. Już byłem pewny, że Shi WuDu, mój niekompetentny i igrający ze mną na wszelkie sposoby kochany brat kolejny raz śmieje się teraz ze mnie, gdziekolwiek ten diabeł się znajdował. No, oczywiście, znał mnie w końcu od urodzenia, dlatego doskonałe wiedział, że wpadnę w panikę.
Bo jak mógłbym nie wpaść, kiedy właśnie zostałem zmuszony do przebywania w jednym pomieszczeniu z tym... z tym drapieżnym wielkoludem!
Czyż nie prosiłem o pracę z małą, niską, drobną, słodką, niewinnie wyglądającą kobietą, a dostałem faceta?! Rosłego jak drzewo, wysokiego jak wieża Eiffla, ubranego całego na czarno ze swoimi złotymi ślepiami, które jak kot wpatrywały się we mnie, jakby chciały mnie zaraz rozerwać na strzępy, pijąc przy okazji moją słodką czerwoną krew prosto z tętnicy szyjnej i oblizując się ze smakiem.
Dlaczego jesteś taki duży i dlaczego tak mi się przyglądasz? Czy nie dość, że przewyższasz mnie niemal o głowę, to twoimi jedynymi kolorami jest czerń (twoich ubrań i włosów) oraz biel (twojej skóry)? No, nie zapominajmy o złocie tych przerażających ślepi, które, odkąd spotkaliśmy się w gabinecie, ani na moment nie oderwały się od mojej twarzy i na pewno szyi ,wypatrując co smakowitszego kawałka mojej pulsującej zdecydowanie za szybko schowanej pod skórą aorty!
Nie było w nim ani krzty kobiecości i delikatności, o niewinności już nie wspominając.
Cholera, cholera, cholera! - łkałem, choć nikt nie mógł usłyszeć moich błagalnych nawoływań.
Gdyby nie to, że sam byłem prezesem, a ten facet stojący od dokładnie pięciu minut w absolutnej ciszy osobą, z którą miałem pracować, to na pewno uciekłbym teraz przez drzwi albo wybił okno na dwudziestym piętrze apartamentowca, gdzie mieściło się moje biuro, żeby tylko jakoś stąd uciec. Co gorsze, tego człowieka przyjęto jako mojego osobistego sekretarza i z góry podpisano umowę na 3 miesiące. NA TRZY MIESIĄCE! To daje dokładnie 92 dni!
Jestem w niezłym szambie...
Pierwszy szok minął, choć z trudem uniosłem dłoń, kładąc ją niby niedbale na plik dokumentów, jakie znajdowały się na moim biurku. Nie miałem pojęcia, dlaczego ta bestia ciągle na mnie patrzyła, nie ruszając się i milcząc, dlatego musiałem coś z tym zrobić.
Postukałem palcem w okładkę spiętego bindownicą folderu i powiedziałem, ze wszystkich sił przypominając sobie, jak należy zwracać się do pracowników, czyli zimno, stanowczo i bez grama emocji:
- Liczę na owocną współpracę. - Jak cholera!
Spojrzałem w końcu na trzymany w jego rękach dokument i wyciągnąłem po niego dłoń, modląc się, by nie był to pisany krwią cyrograf, który nawet nie własnoręcznie na siebie podpisałem.
Mężczyzna zrobił trzy kroki w moją stronę, a mnie przeszedł dreszcz, więc stuknąłem otwartą dłonią o biurko, wstając szybko.
- Nie znam jeszcze pana nawyków, dlatego przepraszam, że nie zareagowałem szybciej - niespodziewanie odezwał się ten wielkolud, przeszywając mnie swoim mocnym i całkowicie lodowatym głosem.
To była zupełnie inna liga!
Jego głos był taki prawdziwy, mroczny i głęboki, że czułem, jak powoli mnie pochłania. Topiłem się, nie mogąc znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi na jego wcześniejsze słowa. To było... niezwykłe. Wewnętrznie trząsłem się ze strachu, ale na zewnątrz nie spuszczałem wzroku z jego zimnych złotych oczu. On także na mnie patrzył, nawet nie mrugając i nie siląc się na jakąkolwiek skruchę, którą przecież wyraził swoją wypowiedzią.
Mógłbym wyjść zza biurka, ale w tej chwili stanowiło idealną i tak bardzo potrzebną mi granicę między mną a nim. No i było też podparciem dla moich delikatnie bezwładnych kolan, więc musiałem się o nie opierać, by nie upaść na miękką wykładzinę wyścielającą podłogę.
Machnąłem ręką, próbując ją rozluźnić, gdyż przez ten stres całkowicie się zastała i ponownie wyciągnąłem ku niemu dłoń.
Tym razem był jeszcze szybszy i trzymane wcześniej przez niego papiery niemal natychmiast były już na mojej dłoni. Tak szczerze, to nawet nie widziałem, kiedy się poruszył, dlatego przebiegł mnie po plecach lodowaty dreszcz.
Niebezpieczny. - Jeszcze boleśniej do mnie dotarło.
- Proszę, oto moje rekomendacje i umowa zawarta z góry z pana firmą, prezesie.
Na słowo "prezesie" niemal naprawdę zsunąłem się na podłogę. W jego głosie brzmiało to tak, jakbym miał mieć swoją pozycję jeszcze przez zaledwie godzinę, a on się postara, by mnie do tego czasu doprowadzić do śmierci. Podejrzewam, że najszybciej zawału.
I tak jak myślałem: w dłoni trzymałem "cyrograf", zwiastujący moje niechybne postradanie zmysłów.
Może już powinienem zarezerwować pokój w dobrym ośrodku leczenia psychiatrycznego? Z dużym ogrodem, kwiatami, rozmaitymi krzewami i całą ptasią rodzina, która umilałaby mi każdy dzień.
Wziąłem parzącą mnie w opuszki kartkę i przeczytałem ją. Tę, a potem kolejną. Coś, co zwało się "umową o pracę" trzy razy, tylko żeby się przekonać, że nie mogę zerwać z nim umowy wcześniej niż za trzy miesiące, licząc od dzisiejszego dnia, chyba że on: zrobi mi krzywdę, zniszczy mienie firmy, sprzeda informacje i takie tam typowe i standardowe pitolenie. Nie było słowa o "zabijaniu wzrokiem" lub "byciu przerośniętym" lub chociażby "milczy jak Anthony Hopkins w Milczeniu owiec".
Zerknąłem na jego imię: He Xuan. Podniosłem na niego wzrok. Nadal na mnie patrzył. Opuściłem wzrok z powrotem na kartkę i znów próbowałem sobie przypomnieć, jak się oddycha.
Odwróciłem się do niego tyłem i podszedłem do panoramicznego okna, dziękując matce naturze, że dała dziś aż tyle słońca, które świeciło pod idealnym kątem, przez co moja blada twarz, z drążącymi ustami nie była widoczna dla osoby, która za mną stała. Czułem na sobie jego wzrok. Byłem pewien, że teraz jak Supermen widzi przez moje ubrania i moją skórę galopujące w panice serce i zaciskający się każdy mięsień ciała.
- Panie prezesie - odezwał się niespodziewanie i byłem pewny, że jest bliżej niż wcześniej, że podszedł do mnie, kiedy go nie słyszałem, że to na pewno jakiś wyuczony bezdźwięczny krok mitycznych ninja i że zaraz na pewno mnie zabije swoim iście zabójczym kunajem, bądź gwiazdką lub nawet uderzy jednym celnym ciosem w jakieś miejsce pełne czakry, pozbawiając mnie mocy i życia.
Nie podskoczyłem jak oparzony na jego głos tylko dlatego, że moje całe ciało nie chciało się poruszyć i było najzwyczajniej w świecie sparaliżowane.
Jednak struny głosowe takie nie były, dlatego rzekłem, jakbym przemawiał przed moim ulubionym nauczycielem od "rozmówek na wysokim szczeblu - jak mówić, by cię słuchano i aby nikt nie powiedział, że jesteś łajzą trzęsącą portkami".
- He Xuan. - Pierwszy raz wymówiłem jego imię i byłem pewny, że rodzice, nazywając go, zobaczyli w nim demona i to imię zapisano pradawnym językiem w dawno zapomnianych księgach wywołujących diabły, szatany i całe zło ludzkości. - Możesz wrócić do siebie do biurka. - Udało mi się powstrzymać krtań przed niekontrolowanym drżeniem. Jestem niesamowity! - Wyślę ci plan mojego dnia oraz zakres wszystkich twoich obowiązków na e-mail. Hasło do komputera oraz poczty dostałeś wraz z dokumentami. To tyle. Możesz iść.
- Dobrze, panie prezesie - odparł z takim niezmąconym spokojem, że ja musiałbym medytować kilka lat, aby nabyć tyle opanowania i tego chłodu, którego nauczyłbym się po latach siedzenia pod zimnym wodospadem w pozycji kwiatu lotosu. A na koniec dodał: - Cieszę się na naszą współpracę.
- Ja także - skłamałem gładko, choć naprawdę modliłem się, by pozostałe 92 dni katorgi z tym człowiekiem magicznym sposobem skończyły się, kiedy zamknę i otworzę oczy.
Zrobiłem tak.
Nie podziałało.
Dlaczego życzenia się nie spełniają?
- Lubię pracę z tak beznamiętnymi i oschłymi ludźmi jak pan. Tym bardziej nie mogę się doczekać naszego wyjazdu na konferencję w przyszłym tygodniu.
Zdawałem się połknąć coś, co utkwiło mi w gardle i zaczęło dusić. Nie byłem w stanie oddychać, ani przełknąć tego, co tam się znalazło, bo nikt paniki zazwyczaj nie jadł i się nią nie dławił. Podniosłem dłoń w górę, starając się złapać oddech, a wtedy usłyszałem oddalające się kroki, a chwilę przed otwarciem drzwi słowa:
- Przepraszam, że zająłem panu czas. Już wychodzę, prezesie Shi QingXuan.
Drzwi delikatnie się zamknęły, a ja nareszcie upadłem na podłogę.
Dziewięćdziesiąt dwa dni! - zacząłem odliczać z płaczem.
* * *
Praca z nowym osobistym sekretarzem, który miał być filigranową sekretarką płci żeńskiej, przebiegała w dość niezwykły sposób. Co najważniejsze: ku mojej niewyobrażalnej uldze, prawie w ogóle się nie widywaliśmy poza czasem, kiedy "ten demon", jak lubiłem go nazwać, przynosił do gabinetu dokumenty. Wtedy najczęściej dostawałem "nagły" telefon, który musiałem "pilnie" odebrać, więc obracałem się bokiem lub tyłem w swoim fotelu i udawałem bardzo zajętego. Energicznie przy tym gestykulowałem i wyrażałem swoje niezadowolenie zawsze zimnym i nieprzejednanym głosem. Sekretarz cicho podchodził, zostawiał plik na biurku i wychodził bez słowa. Ten czas, kiedy przez krótką chwilę nasze oczy się spotykały, był przerażający, dlatego unikałem tych kontaktów jak ognia.
Drugą sprawą, która mnie w pewnej mierze pocieszała, to mogłem przekazywać polecenia za pomocą e-mailów, ewentualnie telefonu, choć starałem się korzystać głównie z tego pierwszego, gdyż nawet słuchanie mrocznego głosu sekretarza napawało mnie takim lękiem, jakbym miał rozmawiać z samym Ponurym Żniwiarzem, który swoją zaostrzoną kosą ścinał głowy każdemu, kto stanął na jego drodze. Zwyczajne "tak", "rozumiem", "prezesie" brzmiało, jakby wydawano na mnie wyrok i ilekroć słuchałem zdawałoby się niewinnych odpowiedzi, drżałem na całym ciele i czułem, jak ze skroni spływa mi lodowaty pot, o plecach już nie wspominając, ponieważ po każdej rozmowie musiałem zmieniać koszulę i brać prysznic. Całe szczęście, że miałem własną łazienkę i całą szafę obficie zaopatrzoną we wszelkiego rodzaju garnitury i inne potrzebne ubrania.
No i zdarzyło mi się z nim rozmawiać tylko dwukrotnie, gdy nie miałem już innego wyjścia i przyparto mnie do muru. Zwlekałem z naciśnięciem w telefonie stacjonarnym liczby 1, która magicznym sposobem łączyła mnie z czeluściami piekieł i siedzącym w pomieszczeniu obok He Xuanem. Po tych dwóch razach wieczorem długo dochodziłem do siebie w łóżku, otoczony całą rodziną pluszaków, zwinięty w małą kulkę pod kocem i pijąc mleko z kakao, kiedy się stamtąd wynurzałem.
Moja zdawałaby się "sielanka" trwała, dopóki kat nie stanął nade mną, ostrząc topór, gotowy w każdej chwili mnie ściąć, a inaczej mówiąc - kiedy przyszedł dzień sądu ostatecznego i naszego wspólnego wyjazdu na konferencję. Próbowałem wszelkich środków, by się z tego wykpić, udając obłożnie chorego, zmożonego gorączką, wymiotami, niewydolnością oddechową lub potwornymi boleściami brzucha, które zamykały mnie na długie godziny w toalecie, przygwożdżonego do deski sedesowej.
Niestety, nic nie pomogło, gdyż mój braciszek dobrze znał te wszystkie taktowne uniki i drogi ucieczki, więc najzwyczajniej w świecie spakował mnie, a potem wytargał z łazienki, odczepiając na siłę palce z białej ceramicznej armatury sedesu i ubrał w porządny garnitur. Zawiózł mnie na miejsce rzeźni i egzekucji, czyli pod moją własną firmę i już mniej brutalnie zaprowadził do służbowego samochodu, gdzie za kierownicą siedział oczekujący na swojego pasażera i szefa osobisty sekretarz aka Zły Demon Który Rozdzierał Dziewicze Prezesowe Serce Samym Spojrzeniem.
Jednak, gdy usiadłem na tylne siedzenie, natychmiast zacząłem grać swoją rolę zimnokrwistego szefa. Shi WuDu wrzucił walizkę, w której "nie wiadomo co było" do bagażnika, a potem pożegnał się słowami "Bezpiecznej drogi, panie prezesie". Oczywiście nie obyło się bez sarkastycznego uśmieszku, którym obrzucił jeszcze mnie, czyli swojego rodzonego brata i nikt tak naprawdę nie wiedział, dlaczego znęcanie się nade mną sprawiało mu tyle przyjemności.
Dojechaliśmy na miejsce w dwie godziny. W całkowitej ciszy, jeśli nie licząc mijanych samochodów i szumu powietrza zatrzymywanego na karoserii pojazdu. Nie zamierzałem się pierwszy odzywać, modląc się, by i mój konferencyjny asystent o nic mnie nie zapytał. Na szczęście skupiony był całkowicie na drodze i chyba widział, że nie jestem w nastroju do żadnej pogawędki, gdyż starałem się trzymać moje usta cały czas szczelnie zamknięte.
Stanęliśmy przed hotelem, oddając kluczyki osobie zajmującej się parkowaniem pojazdów i obaj poszliśmy do recepcji. He Xuan nie podchodził na bliżej niż trzy kroki, cały czas zachowując ten bezpieczny dystans i dając mi przestrzeń, której tak bardzo potrzebowałem. Czułem na sobie wzrok złotych oczu, ale szedłem przed siebie, licząc postawione kroki i po każdym z nich, który nie kończył się potknięciem spowodowanym telepiącymi się kolanami, gratulowałem sobie w myślach kolejne małe zwycięstwo
Sto dwadzieścia trzy - doliczyłem, kiedy zatrzymałem się przed recepcjonistką.
Otrzymałem klucz do apartamentu znajdującego się na ostatnim piętrze, natomiast mój asystent vel sekretarz dwa piętra niżej. Kiedy jechaliśmy, o zgrozo, razem windą i He Xuan w końcu wyszedł na swoim piętrze, odzywając się pierwszy raz, że przyjdzie po mnie za godzinę, cieszyłem się na każdy metr, który będzie nas dzielił.
Dwa piętra? To jak prezent pod choinkę po czasie, kiedy musiałem siedzieć z nim w jednym samochodzie, wdychając to samo powietrze, którym oddychał ten przerośnięty tytan. I kiedy przekraczałem próg swojego pokoju, miałem nadzieję, że wszystko potoczy się tak spokojnie i prawie bezproblemowo jak dotychczas.
Całkiem zapomniałem, że życzenia się nie spełniają.
*
Sama konferencja i moje przemówienie przebiegło niemal idealnie. Niemal, gdyby nie obecność sekretarza, ale otoczony kilkoma kobietami i podstarzałymi właścicielami innych firm mogłem choć na chwilę o nim zapomnieć. Cały czas obserwował mnie uważnie, ale nie podchodził za blisko, jedynie by wręczyć mi czarną okładkę z zielonym haftem na wierzchu, która zawierała przemówienie, a później by je zabrać. Sam stałem bez ruchu, kiedy widziałem zbliżającą się wysoką postać, ale moja twarz nauczona wielogodzinnymi praktykami w nieokazywaniu emocji w końcu się przydała i żaden przypadkowy grymas nie pojawił się na moim miałem nadzieję nieruchomym licu.
Wszystko byłoby dobrze. Ta konferencja i rozmowy, a nawet jedzenie przekąsek w towarzystwie obcych mi ludzi, gdyby nie sugestia jednego z wysoko postawionych właścicieli firm, który zaprosił wszystkich na kolację do hotelowej restauracji w całości wynajętej na tę właśnie okazję. Jak miałem się również później przekonać, przystanie na to nie było jedyną głupią decyzją tego wieczoru, do której dopuściłem.
Usiadłem przy stoliku, mając po jednej stronie sekretarza, o którym starałem się nie myśleć i nawet na niego nie spoglądać, a po drugiej tego wpływowego inwestora. Rozmowa z nim wymagała dużego skupienia i mówienia w bardzo rzeczowy sposób, dlatego już po kwadransie zdawałoby się luźnej pogawędki byłem zmęczony jak po kłótniach z bratem.
Zjedliśmy kolację i podano szerokie lampki oraz wino. Miałem słabą głowę, ale nie mogłem odmówić wypicia z tym człowiekiem. Jeden łyk, po nim drugi, trzeci i pierwsza porcja została opróżniona.
Szybko poszło.
- Smakuje panu? - zapytał mężczyzna, przyglądając się mojej twarzy.
- Wolałbym coś bardziej owocowego - odparłem zupełnie szczerze, nadal kontrolując swój oschły ton.
Inwestor podniósł dłoń i dość cicho poprosił o coś kelnera, który skinął głową i po chwili przyszedł z nowym kieliszkiem, tym razem wysokim i nalał tam żółtego napoju.
- To Limoncello, powinno smakować.
Podstawiłem pod nos i powąchałem. Pachniało naprawdę mocno owocowo, jak świeża skórka startej cytryny. Upiłem łyk i poczułem gorąc, który spływał mi po gardle do żołądka. Było na pewno mocniejsze od wina, ale o wiele smaczniejsze. Wypiłem zawartość na dwa podejścia i niemal od razu poczułem, że cały świat wiruje.
- Panie prezesie. - Usłyszałem obok siebie znajomy głos.
Przekręciłem głowę, natrafiając na spojrzenie złotych oczu jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie do kogo należały, bo do nikogo innego tylko mojego sekretarza. Chciałem zadrżeć jak zawsze, ale moje ciało o dziwo pozostało rozluźnione. Nie trząsłem się, a nawet nie myślałem o tym, że zostanę zaraz pochłonięty przez czyste zło lub unicestwiony i przerobiony na atomy.
W zamian za to przyjrzałem się dokładnie swojemu sekretarzowi. Chyba pierwszy raz.
Mężczyzna miał bardzo przystojną i lekko pociągłą twarz. Była ostra, lecz jednocześnie przez brak emocji, wydawała się niemal doskonała. Jasna i delikatna szyja, nad którą ułożone w linię usta były pasująco symetryczne. Nie wiem, skąd w mojej głowie pojawiło się takie określenie, ale właśnie tak pomyślałem. Kruczoczarne włosy ładnie przystrzyżone, ale gęste otaczały jego głowę. Powyżej ust tkwił prosty nos i te oczy, na które trudno było patrzeć, gdyż były tak lodowate, że nie potrafiłem odwrócić od nich wzroku, chłonąc to wydobywające się z nich zimno. Obserwowaliśmy siebie wzajemnie w tej ciszy, prawie jakbyśmy prowadzili ze sobą niemą rozmowę.
Prezes... - przypomniałem sobie jego słowa. - Tak, jestem prezesem. Jestem bardzo złym i surowym prezesem.
Podniosłem dłoń z pustą szklanką w stronę mojego asystenta i rzuciłem ponaglający i zimny wzrok. Od razu mnie zrozumiał, co delikatnie połechtało moją męską dumę i dodało mi śmiałości. Cokolwiek chciał powiedzieć, nie otworzył nawet ust, wykonując jedynie swoją pracę. Wziął ze stołu butelkę i nalał mi większą połowę. Dokładnie tyle, ile chciałem.
Nie dziękując, obróciłem się do niego tyłem, powracając do mojego poprzedniego rozmówcy. Czułem na karku jego wzrok. Byłem pewien, że patrzy na mnie i nagle mi się to spodobało. To, że mogłem ot tak zwyczajnie wykorzystać fakt, że jestem jego pracodawcą, kazać mu nawet bez wypowiedzenia słowa coś dla mnie zrobić, a potem najzwyczajniej w świecie olać jego osobę.
Zastanawiałem się, czy mógł być zły, ale nawet jeśliby tak było, to miałem w tej chwili doskonały humor. Moje ramiona nie były spięte, barki twarde, plecy sztywne i bolące. Wydawało mi się, że ten cudowny napój, który piłem, zabierał ode mnie wszystko, co mnie krępowało. Jakieś sznury, które od lat coraz ciaśniej mnie oplatały i moje nerwy wiecznie próbujące przejąć nade mną kontrolę. Zabierał mi nawet strach przed moim własnym sekretarzem, którego przecież bałem się jak ognia i diabeł wody święconej.
Poczułem się nareszcie lekko i radośnie.
Nagle to nadziany inwestor zaczął mi przeszkadzać. Jego fałszywy uśmieszek mnie irytował. Zerknąłem przez ramię na swoją "piętę Achillesa", która mnie obserwowała i zrobiłem nieznaczny ruch głową w stronę drzwi. Wydawało mi się, że jego powieki zamknęły się jakoś dziwnie powoli, by otworzyć się po sekundzie, ale z nowym błyskiem w oczach. Tak, jakbyśmy właśnie we własnych umysłach odbyli jakąś rozmowę i coś ustalili.
Ponowne usłyszenie natarczywego głosu starego pryka przede mną już naprawdę zaczęło działać mi na nerwy i gdyby obok mojego krzesła nie pojawiła się osoba trzymająca w palcach moją marynarkę, to byłem pewny, że powiedział bym mu głośno, że "przynudza".
Zamiast cokolwiek mówić, usłyszałem zimny ton, który w tej chwili wydał mi się idealnie pasować do palących mnie od nadmiaru alkoholu wnętrzności:
- Panie prezesie, jest późno. Nalegam, by wrócił pan do pokoju i odpoczął, gdyż jutro czeka nas wiele pracy - powiedział He Xuan, a potem zwracając się do inwestora dodał: - Proszę dziś wybaczyć prezesowi, ale miał bardzo pracowity dzień, więc może umówię panów na inny termin w celu kontynuowania rozmowy?
Nie proponuj temu gburowi czegoś, na co nie mam najmniejszej ochoty! - odezwała się moja pijacka strona. - Zwolnię cię, jak będziesz pierdzielił takie głupoty!
Gdybym był trzeźwy, to sam wyszedłbym z taką inicjatywą, pewnie prosząc starca o zacieśnienie kontaktu i polepszenie relacji. W końcu chodziło o dobro i rozwój mojego małego dziecka, mojej firmy. W tej chwili jednak po prostu chciałem zrzucić go z krzesła, żeby nie musieć na niego patrzeć.
Na jego szczęście słowa mojego strasznego asystenta podziałały i już minutę później obaj staliśmy przed drzwiami windy. Starałem się stać prosto, ale przychodziło mi to z coraz większym trudem.
Winda przyjechała i wsiedliśmy. Nie ukrywam, że nie czułem się najlepiej. Dodatkowo obecność tego, którego zazwyczaj bałem się najbardziej, teraz wydała się dziwnie pokrzepiająca, bo okazał się naprawdę przydatny. Na szczęście jeszcze się nie zorientował jaką w rzeczywistości łajzą i rozemocjonowanym płaczliwym bachorem jestem, dlatego musiałem wytrzymać ze swoim prezesowym wizerunkiem jak najdłużej.
Dojechanie na jego piętro trwało dostatecznie długo, bym zdołał przemyśleć wszystkie za i przeciw kilkukrotnie. Cokolwiek bym chciał, to musiałem zrobić to, na co bym się za nic nie zdecydował. Drzwi windy otworzyły się i wtedy powiedziałem na głos:
- Zostajesz. - Nic więcej poza tym jednym słowem.
Mój sekretarz jednak o nic nie pytając, posłusznie pozostał na swoim miejscu. Drzwi zamknęły się ponownie i teraz dopiero do mnie dotarło, że jednak mogłem go nie zatrzymywać.
Co ja sobie do diaska myślałem? Przecież mogę doczołgać się do mojego pokoju, a nikt tego nie zauważy i nie skomentuje, ale nie... wolałem go zatrzymać i wykorzystać go do niańczenia mnie po godzinach jego pracy, bo jeśli się nie myliłem, to już dawno powinienem go odwołać i pozwolić odpocząć.
Ponowny dzwonek oznajmiający, że dotarliśmy na kolejne - tym razem moje piętro - uświadomił mi, że może jednak nie postąpiłem tak mądrze jak myślałem, gdyż ledwo oderwałem plecy od trzymającej mnie w pionie ściany, a przedramię osoby, z którą za nic nie chciałem pracować, tym bardziej być bliżej niż na dwa metry, objęła mnie w tali i pomogła nie upaść.
Jak mógł się domyślić, czego w tej chwili najbardziej potrzebowałem?
Powoli pomógł mi podejść do drzwi apartamentu i nawet otworzył drzwi, wyciągając spomiędzy moich rozdygotanych palców klucz. Nie powiem, chciało mi się śmiać z mojej niezdarności i głupoty, ale nadal coś mnie przed tym wstrzymywało.
Weszliśmy do wnętrza. Światło zapaliło się automatycznie, a nasza dwójka podeszła do fotela. Usiadłem ciężko, przez chwilę opierając głowę o oparcie i pozwalając ciężkim powiekom opaść. Czułem, że ON stoi koło mnie i nie rusza się z miejsca. Pewnie czekał, aż go odprawię do pokoju, mówiąc, że chcę odpocząć.
Otworzyłem oczy i uniosłem głowę, by na niego spojrzeć. Faktycznie, patrzył na mnie. Jego idealnie czarny garnitur z jedwabną czarną koszulą przeplataną złotymi nićmi i zwisającym z szyi równie złotym krawatem przypomniały mi, jak elegancko dziś się prezentował. Niemal lepiej ode mnie. Jednakże połyskujące złote oczy z czarnymi gęstymi włosami, jakimi nie powstydziłby się żaden szanujący się Latynos, wyglądały lepiej niż jego strój. Marynarkę miał rozpiętą, dlatego krawat zwisał luźno na jego piersi.
Ociężale uniosłem dłoń i złapałem za jego koniec, ciągnąc mocno i bez czucia w dół.
Nasze twarz zbliżyły się do siebie, a ja odważnie jak nigdy, patrząc w stale powiększające się czarne źrenice, oznajmiłem:
- Jeśli już gapisz się na mnie takim wzrokiem, to nigdy nie z góry.
Nie dodałem, co ma zrobić. Ja najpewniej odwróciłbym wzrok lub szybko wyszedł spłoszony jak młoda łania, ale on uklęknął i teraz patrzył z dołu. Jego śmiałość, ale i upór, który pozwalał mu znosić moje humory i praktycznie brak komunikacji werbalnej, był zaskakujący. Dlatego przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkanie i jego przeprosiny, że nie zna mnie jeszcze zbyt dobrze i przez to nie zareagował od razu na mój gest.
Mój gest... Czyżby obserwował mnie tak uważnie, starając się nauczyć moich nawyków i coś dla mnie zrobić? Chciał być przydatny? Zamknąłem oczy, puszczając materiał i przykładając palce do czoła. Pewnie gdybym był trzeźwy, to w tamtym momencie domyśliłbym się, że jego zainteresowanie i te słowa nie były przypadkowe.
Prawdę mówiąc był naprawdę kompetentną osobą. W biurze wszystkie polecenia wykonywał z najwyższą starannością i niezwłocznie po ich otrzymaniu. Nie obijał się, jego notatki i zbierane informacje były poukładane i kompletne, jakby pracował nad nimi długimi godzinami, by perfekcyjnie przedstawić je swojemu prezesowi. Czyli mnie.
Przeniosłem dłoń na skroń i spojrzałem na klęczącego na podłodze potwora, którego tak się bałem. Ta sama twarz i wzrok. Czy stał, czy siedział teraz u mych stóp nadal był taki sam. I oczekujący dalszych poleceń.
Kącik moich ust podniósł się, a jego wzrok powędrował wraz za nim.
- Zdejmij mi buty i zostaw je przy drzwiach - powiedziałem, jakby od niechcenie. - Swoje też.
Nie widziałem zaskoczenia, które powinna pokazać każda zwyczajna osoba, lecz oczywiście nie on. To takie niespotykane, ale typowe dla niego. Dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej?
Odwiązywał moje sznurówki w skupieniu, a potem delikatnie ściągnął but. Nie popatrzył na mnie dopóki nie skończył, zanosząc je pod drzwi i przychodząc w samych skarpetach, ponownie zajmując poprzednią pozycję. Jakiś mój wewnętrzny głos namawiał mnie, by kazać mu robić najróżniejsze głupie i zawstydzające rzeczy. Może tańczyć lub robić zeza z nadymanymi policzkami, tak aby sam uciekł ode mnie, ale moja inna strona wydawał się bardzo zadowolona tym, co widzi.
Tyle się go bałem, a on jest taki posłuszny? Taki grzeczny i w ogóle nie jest niebezpieczny! Kiedy tak siedzi, różnica naszego wzrostu nie jest wcale widoczna. Dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej?
Znów zamknąłem oczy, zastanawiając się, co mogę zrobić. Co mam z nim zrobić, by zniechęcić go do siebie. Był przydatny, ale nadal mężczyzną. Wiedziałem, co mogłoby go odstraszyć, dlatego w dalszym ciągu czując przyjemne alkoholowe ciepło, rozluźnienie i odwagę, nakazałem:
- Zaprowadź mnie do łazienki. Nie mam siły i chęci, by umyć się samemu.
Tak, to powinno zadziałać. Żaden normalny facet nie przystanie na coś takiego.
Niestety, He Xuan wbrew wszelkiemu mojemu oczekiwaniu nie okazał się normalny. Ta skala go nie obejmowała. Jego ręce nagle znalazły się pod moimi kolanami i łopatkami, by chwilę później unieść mnie w górę i prowadzić w stronę łazienki. Tak. Leżałem w jego ramionach całkowicie osłupiały jak te kupowane przy drogach ceramiczne straszydła i krasnale, co się je stawiało w ogródkach lub przed domem w niewiadomych celach. Dla ozdoby? Dla odstraszania niechcianych gości, a może ku przestrodze, że nikt o zdrowych zmysłach w tym domu nie mieszka? Przestałem się nad tym zastanawiać, kiedy przekroczyliśmy próg całkiem sporego pomieszczenia z jasnoniebieskimi płytkami, które wraz z białą mozaiką tworzyły całkiem przyjemną nadmorską atmosferę.
Posadzono mnie na niskim stołeczku i zamknięto drzwi. Mój przyszły, na 100% po tym wieczorze były pracownik, zdjął swoją marynarkę i powiesił ją na klamce. W całkowitym spokoju schował końcówkę krawata do kieszonki na piersi, odpiął guziki przy mankietach i podwinął rękawy, zakładając materiał na materiał, zwijając go aż do łokci. Schylił się i zdjął czarne skarpetki, kładąc je przy drzwiach, po czym bez wstrzymywania się zaczął do mnie podchodzić.
Im bliżej był, tym silniej docierało do mnie, że to nie do końca sytuacja, jakiej się spodziewałem. Szczerze, to zupełnie się nie spodziewałem, że na to przystanie i będzie chciał zrobić to, o co go poprosiłem.
A właśnie, co ja dokładnie mu powiedziałem? Że chcę się wykąpać?
Ciągle na niego patrzyłem, nawet kiedy stanął przede mną, taksując mnie znów w góry.
Coś jeszcze dodałem. Prawdopodobnie... - zawahałem się - coś, czego nie powinienem.
Mój sekretarz nie bacząc na niejasną sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, przyklęknął na jedno kolano i bez żadnego wytłumaczenia, czy też polecenia z mojej strony zaczął poluźniać mi krawat. Uniósł głowę, by patrzeć na mnie, a smukłymi palcami wprawnie wyciągał wąską część materiału z węzła. Kiedy ściągnął pasek z mojej szyi, rozwiązał go całkowicie, wygładził i przewiesił sobie przez ramię. Jego palce sięgnęły guzików mojej białej koszuli, a ja zamiast się zapierać i uciekać przed nim, jak powinien każdy zdrowy na umyśle człowiek, zwłaszcza taki jeden chuderlawy i niepewny siebie Shi QingXuan, jeszcze bardziej się nachyliłem.
Mój ciepły oddech wypełniony świeżymi cytrynami doleciał do jego twarzy i podobało mi się, jak jego nozdrza rozchyliły się bardziej niż zazwyczaj. Mógłbym przysiąc, że mimo pozycji, w jakiej się znalazł, podobało mu się to nie mniej niż mnie.
Czy coś pił? Nie pamiętałem. Ale zakładałem, że tak, skoro znaleźliśmy się w łazience i ktoś taki jak on spełniał głupie pijackie zachcianki młodszego bachora.
Moje obawy co do jego osoby znikały z każdą minutą, którą spędzaliśmy w jednym pomieszczeniu i każdym poleceniem zaczynającym się w mojej krtani, a kończącym na jego czynach. Wbrew mojemu zdrowemu rozsądkowi i oporom, by nie dzieliła nas gruba betonowa ściana, lgnąłem do niego jak ćma do światła. Te dłonie, które starały się nie dotykać mojej skóry tylko mnie zachęcały, bym sam za nie złapał i przytknął do brzucha, który właśnie wyłonił się spod rozpiętej koszuli. Lecz one chwyciły biały kołnierzyk, by powolnymi ruchami ściągnąć koszulę z moich ramion. Nachyliłem się jeszcze bardziej, wdychając zapach jego perfum, które unosiły się wokół ciepłego ciała. Uderzyło mnie jak cudownie pachniał. Mógłbym zanurzyć nos w jego szyi i tak spędzić resztę nocy, czekając aż błogie upojenie alkoholowe minie, a ja obudzę się z potwornym kacem. Także tym moralnym. Odłożył koszulę na umywalkę i podniósł na mnie oczy.
No tak. Spodnie. Cholerne spodnie!
- Napuść wody - nakazałem.
Wstał, kiedy tylko otworzyłem usta, jakby gotowy był na to, co mu poleciłem zrobić. Wanna była duża, więc napełnienie jej powinno zająć co najmniej 10 minut. Nie miałem w zwyczaju kąpać się w ubraniu, do tego lubiłem najpierw się umyć i wtedy zanurzyć czyste ciało w gorącej wodzie. Lecz jak miałem to zrobić z tym osobnikiem za moimi plecami?
Taktownie się wycofał, kiedy zobaczył, że już do połowy jestem rozebrany, lecz... - obróciłem wzrok za siebie - on uparcie stał w łazience! Shit!
Kiedy ja karciłem siebie za paplanie bzdur, obiecując cicho, że następnym razem przed powiedzeniem czegokolwiek ugryzę się z język, by spuchł i żebym napisał na kartce, co potrzebuję, to mój przewidujący sekretarz, który niechybnie był mistrzem podchodów i czytania w moich myślach, a przynajmniej do tej części, kiedy byłem jeszcze na etapie "co mam zrobić ze spodniami", zaszedł mnie od tyłu, zniżając się do mojego poziomu i przesuwając materiał swojej gładkiej koszuli z dwóch stron po moich bokach, objął mnie ramionami. Widziałem jego nagie chude, lecz silne przedramiona i czerń zawiniętej przy łokciach koszuli. Dłonie zatrzymały się na chwilę na udach, a nie słysząc moich słów sprzeciwu powędrowały do paska.
Nie zdążyłem nawet nic pomyśleć, a co dopiero powiedzieć, żebyś za nic na świecie nie ważył się tego robić! Goń się, Shi QingXuanie! Ty i twoja szybkość gracza w boule!
Zanim powyzywałem sam siebie dostatecznie dużo razy, by poczuć się usatysfakcjonowanym, mój demoniczny pracownik rozpiął mi pasek, który ułożył przy koszuli i rozpinał rozporek. Siliłem się jak mogłem, by nie dać mu poczuć, jak zadziałała na mnie jego obecność, ale materiał w "tym" miejscu co bym nie robił, był napięty.
- Ostrożnie - rzuciłem mu ostro, ciesząc się, że nie widzi mojej czerwonej z podniecenia twarzy, która była przeciwieństwem moich słów.
Palce chwyciły mnie delikatniej, tylko raz zahaczając o bolące i pulsujące pod bielizną przyrodzenie. Pewnie nie zauważył, bo jego ruchy w ogóle się nie zmieniły. Podniosłem pośladki, a on zsunął mi spodnie. Było to odrobinę karkołomne zadanie, gdyż cały czas był za moimi plecami, ale dał sobie radę. Musiał kiedyś być w harcerstwie i mieć odznaczenie jakiegoś MacGyvera, że mu się to udało, ale pozostawiłem to bez komentarza, bo byłem mu wdzięczny, że nie widzi mojego nabrzmiałego członka, który usilnie chciał się wydostać i zostać złapanym w te smukłe...
TFU! Shi QingXuan! Opanuj się!
To nieprawda, co właśnie sobie pomyślałem. Takie rzeczy mi się nie zdarzają. Jestem jeszcze prawiczkiem, a zabawy z kobietami w łóżku kończyły się tylko na delikatnych pocałunkach i niezbyt romantycznych pieszczotach, po których nadal nie byłem w połowie tak twardy jak teraz.
Limoncello? To tak nazywało się to draństwo, które do tego (miałem na myśli "coś" między nogami) doprowadziło?
- Proszę zdjąć samemu bieliznę, a ja już idę po żel dla pana.
Głos, ten lodowaty głos był tuż przy moim uchu. Tak wspaniale brzmiało każde jego słowo, że aż gorący dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, powodując, że zadrżałem, prawie wypuszczając z siebie cichy jęk.
- Zaraz będzie cieplej. Niech pan wytrzyma jeszcze chwilę.
Przełknąłem ślinę, gdyż to, co się działo zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Jednak słysząc, że przekłada coś na półce, szybko pozbyłem się biało-miętowych bokserek i siedziałem teraz całkowicie nagi. Mój doskonały ninja pojawił się jak zwykle cicho niczym wiatr i wyminął mnie, sięgając po osobny, zamontowany w ścianie prysznic. Ustawił wodę na ciepłą i sam najpierw sprawdził, czy będzie odpowiednia, a potem obszedł mnie i zaczął polewać po plecach.
- Włosy też - oznajmiłem, odchylając głowę do góry.
Jego dłoń pojawiła się na moim czole, a chwilę po niej ciepła woda spłynęła po mojej głowie i krótkich jasnobrązowych włosach.
Przyjemnie. To ciepło było bardzo odprężające.
Obraz przed moimi oczami przesłaniała unosząca się para, dlatego nie od razu się zorientowałem, że zamiast patrzeć na ścianę, widziałem sufit, a na jego tle spoglądające na mnie oczy. Znów z góry. Powinienem się domyślić, że w tym momencie byłem przed nim całkowicie odkryty i dosłownie wszystko, zwłaszcza to, co nie powinno, było widać. Jednak mój umysł całkowicie pochłaniał obraz twarzy mojego sekretarza. Jego czarne krótkie, lecz gęste włosy oraz przeszywające mnie rozszerzone czarne jak smoła źrenice.
- Niżej - rozkazałem, podnosząc rękę w górę i łapiąc za krawat przy samym wiązaniu, który wysunął się z kieszonki. Ciągnąłem powoli w dół, powodując, że końcówka złotego materiału przesuwała się po mojej mokrej piersi, przez brzuch, zatrzymując się dopiero na stojącym przyrodzeniu.
Pociągnąłbym niżej, gdyby nie to, że jego usta zatrzymały się na moich. Mimo to wcale nie zwalniałem uścisku, on natomiast nie przestawał ogrzewać mojego ciała gorącą wodą, od której chyba już całkowicie dostałem zawrotów.
Uniósł głowę, odrywając się ode mnie, lecz ja znów zaplanowałem dla naszych ust spotkanie. Tym razem nie wstrzymywałem się przed wykonaniem pierwszego kroku i złapaniem ustami jego dolnej wargi. Tak naprawdę nie całowałem się jeszcze tak "do góry nogami", ale w improwizacji byłem dość dobry. Na tyle, że sekretarz oddał pocałunek, choć nie podejrzewałbym go, że gustuje w facetach. Ja też nie miałem zapędów w "tę" stronę, ale on wcale mi nie przeszkadzał, o czym świadczyły nie tylko moje usta i moje czyny.
Kierując się dalej tak bardzo niepoprawnym tokiem myślenia mojego ciała, a nie umysłu, moja własna dłoń szybko znalazła rękę coraz mniej strasznego wysokiego asystenta, która śliska od żelu pod prysznic czekała na okazję, by wylądować na nagim ciele należącym do pewnego lekkomyślnego prezesa. Nakierowałem więc ją na moje podbrzusze i pewną jego część, która wymagała natychmiastowego umycia. Tym razem byłem pewny, że ucieknie. Co jak co, ale trzeba być zdrowo pijanym lub niespełna rozumu, by dotykać cudzego stojącego w zwodzie członka i przy tym być zaledwie jego pracownikiem. To wykraczało poza każdy kodeks moralny, zwłaszcza pomiędzy pracownikami w pionowej hierarchii, czyli szef - podwładny. Nawet przeszło mi przez myśl, czy nie jest to mobbing i czy nie pozwie mnie za to do sądu.
Lecz próżne były moje nadzieje. Przeliczyłem się całkowicie i wszystko, co robiłem, przyniosło odwrotny skutek.
Gdy mnie dotknął, jego usta opuściło ciche mruknięcie. Oparł wnętrze dłoni o szczyt mojej męskości i nacisnął na nią. Jęknąłem, łapiąc w zęby jego wargę, a w następnej chwili puściłem krawat i złapałem wyżej, za włosy. Były miękkie i tak delikatne, że żałowałem mokrej dłoni, która je zmierzwiła i ciągnęła teraz za kosmyki, co powodowało tylko, że jego usta naciskały na moje, a palce niecierpliwie sunęły po moim członku dostarczając niewyobrażalnej rozkoszy. Chciałem, by chwycił mnie mocniej i poruszał dłonią szybciej, więc sam złapałem za jego rękę i spróbowałem nadać rytm.
Co mnie podkusiło, żeby go polizać, nie mam pojęcia, ale teraz wiem, że był to błąd, kosztujący mnie część dzisiejszej nocy. Jego język nagle znalazł się w moich ustach, napierając i ślizgając się we wnętrzu. Głowa obniżyła się jeszcze bardziej, moje stawy zrobiły się miękkie i słabe, jakby nagle zabrał mi całą siłę. Tak było albo on nagle stał się niewyobrażalnie silny.
Nie przestając mnie namiętnie całować, zabierając mi każdy oddech, który z trudem łapałem, obrócił się przodem i zakręcił kran. Jak tylko znalazł się przede mną, padł na kolana, nareszcie pozwalając mojej szyi wyprostować się, lecz nie zaprzestał swoich pocałunków ani powolnego sprawiania mi przyjemności dłonią. Próbowałem uwolnić swoje usta i nakazać mu zrobić to szybciej, ale jego skuteczność w blokowaniu moich warg była zadziwiająca.
Dałem się całkowicie pochłonąć mojemu sekretarzowi i poddałem się każdemu pocałunkowi, palcom pomiędzy moimi nogami i dłoniom na ciele, które przesuwały się po nagich plecach i zsuwały coraz niżej na krzyż. Ten palący dotyk był coraz bardziej śmiały i miałem obawy, czy ogień między nami jest normalny. Za dużo tu było przyjemności i mojego pędzącego serca, bym mógł o tym kiedykolwiek zapomnieć. A nawet pijany, nigdy nie przeżywałem czegoś tak mocno cielesnego i obezwładniającego. Ten sekretarz, o którego istnieniu jeszcze tydzień temu nie miałem pojęcia, upajał mnie o wiele lepiej niż alkohol i wyłączał moje myślenie. Zabierał mi lęki i pozwalał poczuć coś nowego, co nie chciałem, aby się kończyło. Było to najprzyjemniejsze, co robiłem w całym moim dwudziestopięcioletnim życiu.
W pewnej chwili czułem, jak cały świat jeszcze bardziej wiruje, ale gdy otworzyłem oczy okazało się, że po prostu zostałem podniesiony, a chwile później wylądowałem w wannie, rozchlapujac wodę dookoła, trzymając mojego sekretarza za szyję. On przytrzymywał mi plecy, a drugą ręką nadal uparcie torturował mojego członka. Gorąc wody natychmiast pochłonął moje ciało jak gąbka, więc westchnąłem głośno.
- Panie prezesie - wyszeptał między pocałunkami.
- Shi QingXuan - odpowiedziałem mu, kiedy uwolnił moje usta, zajmując się całowaniem jabłka Adama i szyi, schodząc coraz niżej. - Nazywaj mnie dziś po imieniu.
Twoje "panie prezesie" nadal źle mi się kojarzy!
Moje ciało, aż do wysokości piersi tonęło w wodzie, ale usta nienasyconego pracownika całowały mnie nawet pod wodą.
Wynurzył się, nabierając powietrza, ale wtedy przytrzymałem go za policzki i zagryzłem zęby, mówiąc:
- Moje imię.
Patrzył na mnie, cały mokry i zgrzany, ale powiedział niemal od razu:
- Shi QingXuan.
Warknąłem cicho i powtórzyłem:
- Moje imię.
- Shi QingXuan - rzekł tak samo beznamiętnie, a mnie to już doprowadzało do szału. To co robił i to co mówi i jak wyglądał, to jak ogień i woda!
- He Xuan. - W końcu ja powiedziałem, wpatrując się w jego oczy. Te słowa były zimne, oschłe i pełne "niczego". Pocałowałem go czule, czego jeszcze nie robiliśmy w tym chaosie, jaki wcześniej zapanował i ponownie wypowiedziałem jego imię. Z takimi samymi emocjami, z jakimi przed chwilą smakowałem jego usta. - He Xuan.
Złote oczy się zmieniły, jakby nagle porażone piorunem. Nie mogły, ale nabrały więcej barw. Nie było to spowodowane krążącym we krwi alkoholem, ale wyraźnie widziałem, jak przepływa przez nie coś ciepłego, a twarz, nawet jeśli podobna do zwykłej, wydała się o wiele bardziej przyjazna, delikatna i piękna.
Uciekł na chwilę wzrokiem w bok. Następnie spojrzał na moje ciało: nieduży brzuch, widoczne żebra, różowe sutki i chudą szyję, a potem na moje usta i w końcu prosto w szmaragdowe oczy.
- Shi QingXuan - rzekł.
Tym razem moje serce zadrżało, bo w tych dwóch słowach był cały ocean uczuć. Wszystko zawarte w moim imieniu i tym wzroku.
Ach. Jestem idiotą... kompletnie straconym idiotą.
Całowaliśmy się z nowym zapałem, takim, którego w żadnym stopniu nie miałem ochoty kontrolować. Wszedłem mu na kolana, ale on zaraz mnie strącił, powodując, że leżałem w wodzie na plecach po samą szyję, a on wyciągnął w górę moją nogę, całując moją stopę. Jego język przyjemnie mnie łaskotał, kiedy lizał złapany wcześniej w zęby kawałek skóry. Robił to na przemian, coraz bardziej się nade mną nachylając i coraz wyżej znacząc moje ciało. Jedną nogę pieścił dłonią, a drugą położył sobie na barku, coraz mocniej dociskając udo do mojej piersi. Prawie na mnie leżał, gdy złapał mnie za biodra i uniósł nad powierzchnię wody, stawiając na swoje zgięte kolana. Całował moje odstające kości miednicy i brzuch, moje przyrodzenie i górną część uda.
Pierwszy raz całował mnie inny facet i musiałem przyznać, że nie chciałbym być całowany przez nikogo innego, zwłaszcza kogoś słabego, kto z taką łatwością jak on nie trzymałby w dużych i pewnych dłoniach mojego chudego ciała. Te dłonie były wszędzie, jego palce znajdywały miejsca dla nikogo wcześniej niedostępne, a teraz powoli, z zadziwiającą ostrożnością odwiedzane.
Jęknąłem, gdy odnalazł nowe wejście do mojego ciała. Nie powstrzymało go to w ponownym całowaniu zmęczonych i wrażliwych już ust, lecz ja drżącymi dłońmi odnalazłem jego koszulę i zacząłem ją rozpinać. Po co miał być ubrany, kiedy ja byłem nagi? Czy tylko on miał prawo patrzeć na moje ciało? Nie! Mogłem mu powiedzieć, aby sam to zrobił, ale wolałem, by mnie pieścił na wszelkie znane demonom sposoby, bo to było warte grzechu i mojego pierwszego razu.
- Łóżko - poprosiłem, łapiąc oddech.
- Łóżko - powtórzył. - Shi QingXuan.
Tak, moje imię w twoich ustach brzmi wspaniale.
Wyszliśmy z wanny ociekając wodą, ale w ogóle nie zwróciliśmy na to uwagi. Gdy szliśmy, trzymał mnie w objęciach, całując i zostawiając mokre ślady na podłodze. Nie przestawał mnie dotykać, gdy wylądowaliśmy w pościeli, od razu przemaczając ją i gniotąc naszymi wijącymi się na niej ciałami. Elegancka czarna koszula wylądowała na podłodze, a za nią pasek. Wyciągnął coś z kieszeni i wcisnął mi w dłoń, potem zdjął także spodnie i bieliznę.
Leżał na mnie tak samo mokry i rozgrzany, całował mnie tak samo żarliwie jak ja jego. Ciągnąłem go za włosy, on szczypał mnie za sutki, ssałem jego wargę, a on wkładał we mnie palec, dostarczając mi nowej rozkoszy. Był podniecony jak ja, tak samo twardy, tak samo spragniony drugiego ciała, które przy nim było. Mój zimny sekretarz był teraz tak gorący, że parzył mnie i nie mogłem przy nim oddychać. Czułem się jak w gorączce, jakbym nie był sobą, prezesem. Więc kazałem mu powtarzać swoje imię, które posłusznie wymawiał coraz mniej cierpliwym i coraz bardziej ochrypłym głosem. Coś między moimi pośladkami penetrowało moje wnętrze i nie wiedziałem, czy to jeszcze jego palce, czy już coś większego.
Zerknąłem na wnętrze swojej dłoni, przypominając sobie, że coś mi dał. Prezerwatywy. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy jednak spróbować uciec.
Widząc mój wzrok przerwał pocałunek i czekał na reakcję. Przysunąłem dłoń do ust i złapałem w zęby krawędź opakowania, otwierając drogę do prawdziwego piekła, którym wybrukowany był kolejny poranek. Gdybym wiedział, to może nie pozwoliłbym na to wszystko, choć z drugiej strony... byłem już stracony, więc nie miałem wyjścia.
Przywarł do mojej szyi i sam założył prezerwatywę, od razu unosząc wysoko moje biodra. Nie dał mi czasu na powiedzenie czegokolwiek, gdy wchodził we mnie pierwszy raz, rozdziewiczając w najbardziej perwersyjny sposób, jaki mogłem sobie wyobrazić. Jego język tamował potok słów, który chciałem z siebie wyrzucić, a jego usta zabierały mi część bólu, zastępując ją płynącą z pocałunku przyjemnością. Wchodził pomału, a i tak nie było to przyjemne. Jeszcze nie. Wbił się do końca i poczekał na mnie.
Moje dłonie ponownie lądujące w jego włosach i z nową mocą przeczesujące jego gęste pasma odebrał tak, jak przewidywałem. Pierwszy ruch pomiędzy gorącymi zaciskającymi się na jego męskości ściankami przyniósł kolejną falę bólu, ale z każdym kolejnym było go tylko mniej, a coraz więcej niesamowitego uczucia, które wypełniało mnie od środka i przepływało przez całe moje ciało.
Przestał mnie całować, prostując tułów. Ciągle klęczał i trzymał mnie za biodra, nabijając na siebie. Łapałem za mokrą pościel, krzycząc niezrozumiały słowa. Moje ciało wyginało się, pragnąc tych znajomych długich palców i gorących ust. I dostałem je niemal natychmiast. Opuszki zacisnęły się na sutkach, ściskając je i pocierając, a język i usta jak pijak po ostrej libacji przechodziły z brzucha do klatki piersiowej, z szyi do dolnych żeber, z jednego sutka do drugiego. Nie wiedziałem, czy był w tym jakiś plan, czy wycieczka języka odbyła się na "żywioł", ale nie miałem nic przeciwko żadnej trasie, którą obierał. He Xuan był lepszy niż praca, zarządzanie firmą, najlepszy alkohol, moja każda randka, na jakiej byłem, niż każda osoba jaką poznałem.
- He Xuan - zacząłem wykrzykiwać jego imię, czując, że jestem już blisko. - He Xuan, He Xuan.
Poruszał się we mnie coraz szybciej, a ja czerpałem już z tego wyłącznie coraz większą rozkosz. Ostatnie pchnięcia i nasze gorące i nieskrępowane pocałunki, języki w obcych ustach, oddech wypełniony cytryną i delikatnym smakiem mięsa, które jedliśmy na kolację. To wszystko poczułem nagle, uświadamiając sobie, że dochodzę. Długo, niekontrolowanie i uwalniając moje ciało i mój umysł od gromadzonego latami opanowania, burząc mury mojego wizerunku twardego prezesa. Krzyczałem, wbijając paznokcie w napięte i twarde plecy, które obejmowałem, a potem po prostu bezwładnie opadłem na łóżko z rozłożonymi na boki kończynami.
Mój umysł szybko odpływał w stronę, gdzie czekał na mnie sen i odpoczynek, a jedyne pytanie, które niejasne kołatało w mojej głowie to: jak to możliwe, że mój sekretarz był tak przewidywalny, by zabrać ze sobą na konferencję prezerwatywy?
Nawet nie wiem, w którym momencie, zasnąłem, czując na sobie jedynie ciepło i ciężar drugiego ciała oraz wszechogarniającą mnie błogość.
*
Powrót do świata żywych był naprawdę taki, jakbym powstawał z martwych. Byłem cały obolały i nawet nie musiałem otwierać oczu, by to czuć, gdyż każdy mięsień palił mnie niemiłosiernie. Miałem ochotę zostać tu, gdzie byłem, aż całkowicie mi przejdzie, ale poranki zostały stworzone właśnie po to, by ich cholernie nienawidzić i wyklinać za każdym razem, jak miałem otworzyć oczy po przebudzeniu się ze wspaniałego świat snów.
Zrobiłem tę najtrudniejszą rzecz i podniosłem powieki. Leżałem w łóżku, lecz nie tym, w którym zasnąłem. Rozejrzałem się po jeszcze ciemnym pomieszczeniu. Nadal byłem w swoim apartamencie, tylko nie w sypialni, ale salonie. Leżałem na brzuchu i trochę się tym zdziwiłem, bo zawsze spałem na boku zwinięty w kulkę. Uniosłem się na łokciach i omal nie krzyknąłem. Tyłek piekł mnie, jakby jakiś zły duch nawiedził mnie w nocy i spenetrował mnie tam grubym kijem.
Cholera...
Nagle wróciły do mnie wszystkie wspomnienia i życzyłbym sobie, aby faktycznie był to tylko jakiś podrzędny duch na jedną noc, którego już nigdy nie musiałbym oglądać na oczy!
Rozejrzałem się po pokoju, ale byłem sam. Na stole przy rozłożonej kanapie, z której ktoś - zapewne mój sekretarz - zrobił mi łóżko do spania, znalazłem szklankę z żółtym sokiem, po który od razu sięgnąłem. Suszyło mnie, więc wypiłem wszystko duszkiem. Dopiero, gdy odstawiłem szklankę, zorientowałem się, że to nie był spodziewany sok pomarańczowy, lecz ananasowy. Znając mojego pracownika, prawdopodobnie wybrał najlepszy napój, by ulżyć mojemu kacowi, gdyż wiele rzeczy robił z myślą o mnie. Z tą świadomością położyłem się z powrotem na łóżku i okryłem kocem.
Może nie tak źle było z nim pracować?
*
Wstałem dwie godziny później i zrobiłem obchód po apartamencie. Łazienka była posprzątana, woda spuszczona, sypialnia uporządkowana, pościel wisiała na krzesłach. Suche ubrania powieszone na wieszakach, mokre He Xuana zniknęły tak jak jego właściciel.
Po ósmej, choć nic nie zamawiałem, przyniesiona mi lekkie śniadanie, a o 10 sekretarz z kamienną twarzą przyszedł pod moje drzwi. Zastanawiałem się, jak po tak upojnej nocy może zachowywać się tak obojętnie. Czy dla niego to był taki jednonocny wybryk? Nic w sposobie jaki na mnie patrzył i mówił, nie zmieniło się, jakbyśmy dzisiejszej nocy i ja i on poszli grzecznie spać i jakby do niczego nie doszło. Ta sprawa nie dawała mi spokoju, nawet kiedy byłem już w domu i szykowałem sobie kąpiel. Ból tyłka był prawdziwy, kilka malinek na ciele i dwie na szyi również nie były moim wymysłem.
Może też się spił i nic dziś nie pamięta? Albo się wstydzi?
Nie miałem pojęcia, ale chciałem to jak najszybciej wyjaśnić. Myślałem, co z tym zrobić i w ogóle co z nami, o ile jacyś "my" byliśmy, bo jak po tak zachwycającej i pełnej pasji nocy miałbym o tym zapomnieć? To nie było możliwe!
Postanowiłem porozmawiać z nim kolejnego dnia w pracy, ale sam nie przychodził, więc poczekałem godzinę i drugą, zastanawiając się, co on może o tym sądzić. Byłem niespokojny i wmawiałem sobie, że to pewnie był jednorazowy wybryk, jakie czasami się dzieją na wspólnych wyjazdach, a po nich wszystko wraca do normalności. Nie chciałem tego, o dziwo to ja tego nie chciałem, choć moje cztery litery na pewno byłoby bardziej zadowolone, jeśli nigdy więcej żaden mężczyzna nie położy na nich swoich łap. Ale ja tu rządziłem, więc moje literki mogły się cmoknąć.
W końcu nie wytrzymałem i wysłałem e-mail do sekretarza, aby przyszedł. Nie podałem mu szczegółów, ale zjawił się już po dwóch minutach, niosąc dla mnie kawę. Spojrzałem na niego, już kiedy wchodził. Prosta postawa, twarz bez wyrazu, równy krok.
Postawił filiżankę na moim biurku i odwrócił się do wyjścia.
- Gdzie? - wyrwało mi się mocne i zimne słowo.
- Do siebie, panie prezesie - odparł, obracając się do mnie przodem.
Wstałem z fotela, obszedłem biurko i stanąłem przed nim, zadzierając głowę w górę.
- Jak ci kazałem do mnie mówić, kiedy jesteśmy sami? - zapytałem ciągle takim samym tonem.
He Xuan patrzył mi prosto w oczy. Robił to uparcie, jakby coś na mojej twarzy przykuło jego uwagę. Zrobił pół kroku w tył i rozpiął górny guzik koszuli. Dziś miał wyższy kołnierz niż zazwyczaj i zastanawiam się, dlaczego. Oto przed sobą miałem odpowiedź, której się nie spodziewałem. Na jego szyi zapięta była obroża, a do niej przyczepiona krótka skórzana smycz, wcześniej włożona pod koszulę, a teraz jej koniec tkwił w mojej dłoni.
He Xuan przyklęknął na jedno kolano, podnosząc na mnie głowę i powiedział:
- Shi QingXuan, jestem do twoich usług.
Stałem tak przez co najmniej pięć minut, nie wiedząc co mam zrobić. Zarówno z tą sytuacją jak i tym człowiekiem przede mną.
- Zostań - rozkazałem, oddając mu na chwilę smycz i podchodząc szybkim krokiem do drzwi, które zamknąłem na klucz. Odwróciłem się i jeszcze szybciej wróciłem do mojego sekretarza, którego fetysz w końcu odkryłem i nie miałem pojęcia, co u diabła ode mnie oczekiwał.
Kiedy znów przed nim stanąłem, jego pełne ufności oczy wpatrywały się we mnie, a ja nie mogłem nic poradzić na wypełniające mnie emocje, gdzie przodowała ogromna ulga, że nie tylko ja nie żałowałem tego, co się stało. Ukląkłem jak on i objąłem jego szyję, mówiąc mu na ucho, że dziś wyjątkowo był bardzo grzeczny i zrobił mi niezwykłą niespodziankę, po której należy mu się nagroda. Odsunąłem się i zobaczyłem, że na szyi przy obroży połyskuje jeszcze mała metalowa tabliczka. Złapałem ją w palce i przeczytałem grawer:
Rasa: Dożywotni pies
Imię: He Xuan
Wiek: 26 lat
Właściciel: Shi QingXuan
W przypadku znalezienia: oddać do rąk własnych Prawowitego Właściciela.
Gryzie każdego, kto się do niego zbliży.
Okręciłem w dłoni zawieszkę.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić? - spytałem niskim głosem.
- Cokolwiek prezes zechce.
- Shi QingXuan - poprawiłem go i karcąc, lekko pociągnięciem za smycz.
- Shi QingXuan.
Tak. Byłem całkowicie stracony dla tego strasznego faceta, który chyba nawet nieświadomie, ale skradł moje serce, zabierając z niego wszelki strach, który od zawsze czułem.
Chyba powinienem cię nagrodzić? Nie sądzisz, He Xuanie?
The End ^_^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro