Spadając z nieba (beefleaf/2xuan)
Tagi: #ancientchina, #fluff, #fate
* * *
Ciemna noc otulała cały teren Głównego Pałacu Cesarskiego i przylegających do niego budynków - pomniejszych pałaców, pawilonów, parków i niezliczonej ilości kilometrów wysokich na kilka metrów murów oddzielających poszczególne części.
Niebo tej nocy było czyste i pełne świetlistych punktów na swej granatowej powierzchni, ze srebrnym blaskiem dawanym przez kryształowy rogal przemierzający powoli swą conocną drogę - od lewej do prawej. Ptaki już dawno siedziały w gniazdach, zajmując się swoimi młodymi, które tego lata tak licznie pojawiły się na tym świecie i ich rodzice musieli skupić się na niedopuszczeniu do nich łasych na pisklaki małych czworonożnych drapieżników lub nocnych łownych ptaków.
Mieszkańcy pałacu także spali, oczywiście poza przechadzającą się tam i z powrotem strażą oraz wiecznie czuwającą cesarską służbą, która zawsze musiała być w pełnej gotowości, by pełnić posługi wobec swojego Pana.
W tym obrazie spokoju i odpoczynku osoba w białej długiej szacie zwinna jak kociak, uśmiechająca się jak oswojone lisie szczenię i prawdziwy łobuziak, który właśnie coś napsocił, biegła, przemierzając szczyty pałacowych murów. Wesoło podśpiewywała donośnym głosem, zupełnie nie przejmując się późną porą. Dzięki temu jej głos radośnie przecinał chłodne wieczorne powietrze i był słyszany już z dużej odległości.
"Jestem Mistrzem Wiatru" - rozbrzmiewał męski, ale pełen młodzieńczej energii głos. - "Biegam jak rusałka, która robi wziuuuu... wziuuuu razem z liśćmi" - nucił swoją melodię, nie zważając na późną porę. - "Sia la la, szybki jak wiatr, cichy jak on, lecz gdy się poślizgnę, walnę jak w dzwon! Ha, ha!" - Jego gromki śmiech echem roznosił się z wysokich murów po terenie całego Północnego Pałacu.
Ciągle podśpiewując i dość szybko przekraczając kolejne dziesiątki metrów wąskiej i niepewnej drogi, beztrosko zawodził, wymyślając coraz to bardziej bezsensowne zwrotki tworu swojej wyobraźni.
Na kolejnej prostej nabrał większej prędkości, lecz w ciemności nie zauważył podstępnej nierówności, o którą zahaczył miękkim butem i ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy zatoczył swoim ciałem piękny długi łuk, lądując na twardej kamiennej drodze. A tak przynajmniej podejrzewał, dopóki nie poczuł żadnego bólu. Wprost przeciwnie! Szczęśliwym trafem spadł na coś miękkiego, co doskonale zamortyzowało upadek.
Stóg słomy? Sterta siana? - zastanawiał się, starając podnieść ciało po upadku.
Nie.
Na swojej twarzy nie poczuł charakterystycznych długich, suchych i łaskoczących źdźbeł, lecz coś ciepłego, delikatnego, o dość miłym zapachu wypełniającym mu nozdrza.
Człowiek! - Nagle zdał sobie sprawę ze swojego odkrycia.
Dość szybko przeturlał się z leżącego na plecach osobnika i od razu wstał, gotowy do ucieczki.
Osoba, która zneutralizowała jego upadek, cicho jęknęła, a po chwili siarczyście zaklęła.
Łobuziak i nocny amator mocnych wrażeń, szybko podbiegł do poszkodowanego, ukląkł i spróbował pomóc mu wstać.
- Zjeżdżaj ze swoimi łapami! - krzyknął mężczyzna cały odziany w czerń.
Mimo braku pochodni, jego strój był dobrze widoczny na jasnej kamiennej ścieżce.
- No już, już - uspokajał młodzieniec w bieli, który był sprawcą tego wypadku i cierpienia leżącego osobnika. - Nic ci nie jest? Przecież nie wywróciłem się specjalnie.
- Po jaką cholerę łazisz po nocy i spadasz z nieba ludziom na głowę?! - wrzasnął na niego.
- Biegłem i potknąłem się o coś - odparł szczerze.
- Po czym niby biegłeś?
- Po murach? - zgadywał zupełnie nieprzejęty złością mężczyzny.
- Kim ty w ogóle jesteś, żeby przebywać na terenie pałacu? Jakimś niesfornym kuzynem Cesarza, że pozwalasz sobie na tak swawolne zachowanie?
- Nie, nie łączą mnie żadne więzy krwi z Cesarzem Jun Wu, ale kim ty jesteś, że chodzisz po nocy? Nadwornym Eunuchem?
Mimo słabego światła jakie dawało czyste niebo i księżyc uśmiechnięty chłopak zauważył, jak złote oczy mężczyzny w czerni momentalnie zaczynają niebezpiecznie połyskiwać, a sam nieznajomy wstaje. Tymczasem druga persona nadal klęczała u jego stóp i zadzierała wysoko głowę, żeby patrzeć na niego i odczuwać wyłącznie powoli narastający strach.
- Nie jesteś? - zaryzykował. - A więc może Głównym Nadwornym Eunuchem?
Odpowiedziały mu drgające mięśnie na żuchwie drugiej osoby. Cóż, nie wyglądał może jak reszta eunuchów. Do tego miał bardzo przystojną twarz i wydawał się być dość wysoki, a jego czarne ubrania nie należały raczej do tych najtańszych.
Chłopak, który jeszcze kilka minut wcześniej śpiewał jak pozbawiony talentu ubogi bard, podniósł się na równe nogi tylko po to, by przekonać się, iż mężczyzna przed nim naprawdę był wysoki - wyższy od niego o co najmniej kilkanaście centymetrów. Jego twarz, widziana z bliska, wydawała się jeszcze bardziej szlachetna i prawie nieruchoma, sprawiając wrażenie dość nieprzyjemnej.
Mężczyzna nadal nie odpowiadał, więc chłopak załkał z lekką obawą:
- Aj, aj, aj, nie patrz na mnie takim roziskrzonym wzrokiem, bo zaraz spalisz mnie na wiór. Przecież nie powiedziałem nic obraźliwego.
Zamilkł, w końcu coś sobie uzmysławiając.
- Przepraszam, panie, jeśli nie jesteś eunuchem, to musisz być pierwszą konkubiną Cesarza. Z tak pięknym licem Nasz Boski Cesarz na pewno nie może oderwać od ciebie wzroku i klejących rąk... Szanowny panie? Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Klatka piersiowa człowieka przed nim zaczęła się coraz gwałtowniej podnosić, a jego gorący oddech dolatywał nawet do twarzy zdziwionego człowieka w jasnej szacie.
Nagle młodzieniec zaczął się odsuwać, gdy mężczyzna przed nim wyciągnął miecz i zrobił krok w przód.
- Jeszcze jedno słowo, a z ciebie zrobię eunucha - wycedził przez zęby.
- Nienienie, bardzo proszę, po stokroć nie! - błagał, cały czas odsuwając się od niego. - Nie powiedziałem nic obraźliwego! Eunuchy rządzą pałacem, a męskie konkubiny Cesarzem! To przecież żadna obraza być jednym z nich! A co do mojego męskiego głosu to mi się podoba taki, jaki jest. Wysokie tony są dla kobiet. - Wtem przerwał, bo coś do niego dotarło. - Faktycznie, nie możesz być eunuchem. Twój głos jest za niski... - Na chwilę spuścił wzrok, analizując fakty. - Za niski... Może jesteś żołnierzem?
- Zaraz się sam przekonasz, jak cię dorwę i złoję skórę!
Zrobił kilka szybkich kroków i uniósł miecz odrobinę wyżej.
- Aj! Wybacz! Naprawdę nie chciałem! Moja wina, nie wiedziałem, naprawdę nie wiedziałem! - zaczął przepraszać w panice, a człowiek przed nim zawahał się z pocięciem go w cienkie plasterki: idealne na podsmażenie na rozżarzonym palenisku.
- Czy ty widzisz, gdzie jesteśmy? - krzyknął do niego.
- Zachodni Pałac Konkubin - odpowiedział całkiem poważnie.
- Czy ty naprawdę jesteś głupi? To Północny Pałac!
- Północny... - powtórzył cicho, wyciągając po kolei palce i licząc coś. - Czyli...
- Tak. To Główny Garnizon! - uprzedził przypuszczenia młodzieńca.
- O cholera na górskie wiatry! - Rozejrzał się w panice dookoła, uzmysławiając sobie, że ta okolica może być dla niego niebezpieczna.
- Co ty wyskakujesz z tymi wiatrami?
- No jak? Uwielbiam wiatr! - Zaśmiał się. - Zwłaszcza jak biegam po budynkach lub stoję na szczycie dachu, kiedy zbiera się burza...
- Czy ty naprawdę jesteś głupi? Przecież wiesz, że pioruny uderzają w najwyżej położonej miejsca!
- Czyżbyś się o mnie martwił? - zapytał z nową nadzieją w głosie.
- Ani myślę, ale.... - Nagle opuścił dłoń z mieczem i obrócił głowę w bok. - Ciii, ktoś się zbliża.
Zasłonił drugą dłonią usta młodzieńca w bieli.
- Straże - wyszeptał.
Chłopak zamruczał coś niezrozumiałego i lekko przegryzł skórę na ręce, która nie pozwalała mu mówić.
- Co robisz? - zapytał cicho mężczyzna w czerni.
- Masz szorstkie dłonie - rzekł z wyrzutami w głosie, ale jeszcze ciszej od niego.
- Czy to cię przekonuje, że nie jestem konkubiną? - spytał się nadal szeptem, a po chwili usłyszeli obok siebie chód strażników na warcie.
Kiedy oddalili się już od tamtego miejsca na znaczną odległość, mężczyzna w bieli kontynuował, gdzie przerwali rozmowę.
- Nie możesz też być eunuchem. Tacy jak oni mają delikatne i gładkie dłonie. Ty na pewno jesteś żołnierzem - mówił z przekonaniem. Był dumny, że w końcu to sobie uświadomił.
- Znów próbujesz mnie obrazić? - Głos żołnierza w czerni stał się ostrzejszy.
- Ani mi się śni. - Od razu zaprzeczył.
Mężczyzna obrzucił go lodowatym spojrzeniem i westchnął zrezygnowany.
- Dobra, nieważne. Nie nadążę za tobą. Lepiej chodź za mną.
- Niby gdzie?
- No chyba nie będziesz tu stał jak kołek i czekał na złapanie. Od razu cię powieszą za wtargnięcie. - Młodzieniec w bieli nie poruszył się. - Ugh... po prostu chodź.
Złapał go za rękę i zaczął ciągnąć za sobą.
Poruszali się jeden za drugim przy nierównej ścianie oddzielającej Północny Pałac od Zachodniego. Nie odzywali się, a prowadzący mężczyzna w czerni rozglądał się niespokojnie i nasłuchiwał wszystkich dolatujących ich dźwięków.
Nagle przystanął i szybko zbliżył głowę do twarzy niższego młodzieńca.
- Nie odzywaj się, nawet jak nas zatrzymają.
Chłopak już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, ale błysk złotych oczu szczelnie mu je zamknął. Kiwnął więc głową i nadal prowadzony oraz trzymany za nadgarstek, powoli posuwał się za mężczyzną.
Wszędzie byli strażnicy, ale dzięki żołnierzowi bez przeszkód udało im się wszystkich wyminąć.
W końcu skręcili w jakieś wąskie przejście i szybkimi krokiem dopadli do drzwi jednego z budynków. Drewniane skrzydło zostało zamknięte i człowiek, który ich tu przyprowadził, odetchnął.
- Nigdy więcej nie szlajaj się po nocy w tej okolicy ani w pozostałych częściach pałacu - nakazał poważnym tonem, patrząc drugiemu prosto w oczy. - Czy to jest jasne?
- En.
Popatrzyli na swoje twarze, których profil odbijał się w żółtym świetle świecy i obaj zastanawiali się, co powinni teraz zrobić.
- Jest późno, możesz dziś przespać się w moim pawilonie, ale jutro masz stąd zniknąć, rozumiesz?
- Dziękuję... Ale dlaczego mi pomagasz? - W głosie człowieka w bieli pobrzmiała wątpliwość w dobre intencje żołnierza.
Ten zacisnął mocniej usta i uciekł spojrzeniem w bok.
Jak mam ci powiedzieć, że to dlatego, iż spadłeś z nieba?
Kilka dni wcześniej, będąc w sprawach służbowych na targu w centralnej części stolicy, został zaczepiony przez starszą kobietę. Jako żołnierz nie powinien używać przemocy wobec bezbronnych ludzi, dlatego jedynie odsunął jej dłonie ze swojej szaty i poprosił, aby go puściła.
Kobieta jednak uparcie patrzyła na niego i z powagą rzekła:
- Już wkrótce go poznasz.
Mężczyzna spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.
- Wyczekuj go i spoglądaj w górę, bo spadnie z nieba wprost w twoje ramiona.
- O kim mówisz, kobieto?
Jej suche usta na pomarszczonej twarzy wygięły się w uśmiechu.
- Dumny silny człowieku, jeszcze sam się przekonasz, jak można być bezsilnym w szponach uczuć.
Zabrzmiało to trochę jak groźba, dlatego spiął się lekko, ale kobieta nic więcej nie mówiąc, odeszła.
Jej słowa jakże losowe i dziwne się wydawały, zapadły mu głęboko w pamięć i nie mogły zostać łatwo zapomniane, aż nabrały więcej sensu, gdy spotkał tego wesołego i beztroskiego młodzieńca.
Jego język był niewyparzony, brak mu było manier, brak umiaru w słowach, brak piątej klepki. Ale mimo szczerych chęci obiecanego złojenia mu skóry, nie mógł się do tego zmusić. Jego ręka nie chciała się ruszyć, nawet jak wydobył miecz i miał silną ochotę ściąć głowę, to jego ciało go nie słuchało.
Teraz te same zielone tęczówki wesoło migotały w blasku pojedynczej świecy w jego osobistej komnacie. Czuł się zupełnie bezbronnie w jego towarzystwie i odkryty pod tym przeszywającym, szczerym spojrzeniem.
Co było w tym takiego dziwnego, że ktoś chce ci pomóc? A może boisz się, że zrobię ci krzywdę i dlatego, sprowadziłem cię do siebie?
Poczuł ucisk w klatce piersiowej, gdy uświadomił sobie, że jego palce nadal mocno oplatały chudy nadgarstek. Natychmiast puścił i powiedział chłodno:
- Jeśli nie chcesz, możesz stąd natychmiast odejść. Nie będę cię zatrzymywał - rzekł szybko.
- Może jednak... zostanę? - odparł, masując obolałą rękę.
Żołnierz był zdziwiony jego nagłą chęcią pozostania, ale kiwnął tylko głową i dodał:
- Dam ci jakieś koce, kołdrę i poduszkę, możesz się położyć, gdzie będziesz chciał.
- Masz tylko jedno łóżko? - zapytał, rozglądając się dookoła.
- En. Czy to dziwne? Na cholerę mi więcej?
Wyglądał, jakby jednak był zaskoczony.
Czy żołnierze powinni mieć kilka łóżek? - Nie sądził, więc skąd to pytanie?
- Dobrze, jeśli tak, mogę spać na podłodze. Nie to, żebym nigdy tego nie robił... Jako dziecko spadałem z łóżka i to nawet często. Nie mam nic przeciwko. Ha, ha. Tak, to będzie nawet ciekawe. - Wydawało się, że mówi sam do siebie.
Żołnierz w czerni już się nie odezwał. Zamiast tego poszedł po zapasowy komplet pościli, z której korzystał w chłodne zimowe noce i położył je na ramionach uśmiechniętego chłopaka w białych szatach. Teraz miał okazję lepiej się mu przyjrzeć. Poza zielonymi tęczówkami, jasno-brązowymi długimi włosami związanymi na czubku głowy w wysoką kitę miał lekko zaróżowione policzki, teraz uniesione w uśmiechu. Jego szaty nie były całkiem białe. W niektórych miejscach przeplatał się przez nie kolor mięty, który ładnie współgrał z jego oczami.
Ciekawe jak wygląda w świetle dnia? - Przeszło mu przez myśl, po czym szybko odwrócił głowę, żeby nie zastanawiać się nad tym dłużej.
- Kładź się, gdzie ci będzie najlepiej - poinformował go beznamiętnie. - Tam w kącie jest miska z czystą wodą oraz ręcznik, możesz obmyć twarz przed snem. - Chciał jeszcze go o coś zapytać, ale ostatecznie dodał tylko szybkie i ciche "dobranoc", po czym poszedł do wydzielonej części pawilonu, w którym mieściła się jego sypialnia.
Długo jeszcze nie mógł zasnąć. Jego łóżko było wygodne, założył miękką wewnętrzną szatę oraz pootwierał okna, aby nie było za gorąco. Jednak świadomy obecności obcego człowieka kilka metrów obok, czuł się niepewnie. Sam nie wiedział dlaczego. Będąc jeszcze młodym żołnierzem często spał w pomieszczeniach pełnych innych mężczyzn, więc był przyzwyczajony do czyjejś obecności. A przynajmniej powinien być.
Po raz kolejny obrócił się z boku na bok i wtedy usłyszał głos. Otworzy szybko oczy i zaczął nasłuchiwać. Dźwięk dochodził z pokoju obok. Pomieszczeń nie dzieliły żadne drzwi, więc coraz dokładniej docierały do niego melodyjne słowa piosenki:
- Ach, jak to miło spokojnie spać, choć przecież spać nie mogę, bo mam pod sobą tę cudną podłogę. Hej ho, hej ho. Ten żołnierz to nie byle kto. Ho, Ho. Z wyglądu demon wcielony, ale gdzieś w środku delikatny jak... delikatny jak... - Mężczyzna leżący w łóżku jeszcze bardziej wytężył swój słuch i dosłyszał w końcu: - Kwiatów płatki miliony yyyy, albo... wnętrze ciała wuja pierwszej żony? Nie, nie, nie. Demon wcielony delikatny jak... soczysty kotlet mielony! - Poprzednie rymy brzmiały absurdalnie, ale na ten, mężczyzna leżący we własnym łożu omal nie parsknął śmiechem.
Na szczęście w porę zakrył sobie usta i jedynie zamknął oczy, wygodniej opierając głowę o poduszkę.
Na Cesarza, kogo ja przyprowadziłem pod mój dach?
* * *
Ranek przyniósł ze sobą nowy śpiew wielu skrzydlatych stworzeń. Wiosna i lato były najlepszymi okresami w roku, kiedy ptaki były takie szczęśliwe i swoimi cudnymi piosenkami witały każdy kolejny dzień.
Mężczyzna w czarnej szacie także się przebudził. Jednak, zanim otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że coś z jego ciałem jest nie w porządku. Przez ucisk w klatce piersiowej ciężko oddychał i było mu zdecydowanie za gorąco.
Czy to już ten czas, kiedy człowiek się starzeje i zaczyna zdawać sobie sprawę z ograniczeń własnego ciała i wielu nowych chorób? Jak na przykład te duszności? - zastanawiał się, próbując odetchnąć głębiej, ale w okolicy serca nadal coś mu nieprzyjemnie ciążyło.
Rozbudził się całkowicie, kiedy obok siebie usłyszał czyjś głos:
- Mmm, jak cieplutko... chodź do mnie kołderko...
Otworzył szybko oczy i od razu spróbował wyjść spod obcego ciała, ale nie było to takie łatwe. Był jednym z najsilniejszych ludzi w cesarstwie, ale ten leżący na nim chuderlawy chłopak całkowicie unieruchomił go zaledwie swoim ciężarem i otaczającymi go ramionami!
Spróbował wziąć głębszy oddech i dotlenić płuca, ale przyniosło to jeszcze tragiczniejszy efekt, bo głowa śpiącego przesunęła się wyżej jego twarzy, a lekko otwarte usta wypełniły błyszczącymi w promieniach wpadającego słońca jasnobrązowymi włosami. Zaklął w myślach i stęknął, z trudem łapiąc oddech.
Szamotał się prawie minutę, gdy wtem ucisk na jego ciele całkowicie zelżał, a w zamian za to ramiona przyprowadzonego w nocy mężczyzny złapały go szyję i przyciągnęły do piersi. Leżeli teraz obok siebie, człowiek w czerni zakleszczony pomiędzy śnieżnymi szatami, z szeroko otwartymi oczami, w szoku pomieszanym z zażenowaniem tą intymną pozycją w jakiej się obaj znaleźli. Żeby tego było mało, dotarło do niego, że ktoś stanął właśnie u progu jego sypialni, aby chwilę potem odejść w naglącym pośpiechu.
No to mam przechlapane - pomyślał, zamykając oczy i nawet nie mając siły odsunąć się od mężczyzny. - Jakie teraz plotki będą o mnie krążyć po całym Cesarskim Dworze?
Wbrew temu, jak bardzo był w tym momencie sfrustrowany i zły na swojego gościa, to uniósł róg jego szaty i zakrył nim większą część swojej twarzy. Potem tę samą dłoń przerzucił przez jego plecy i jeszcze mocniej wcisnął się w młodzieńczą pierś. Zmęczenie i niewyspanie dały o sobie znać, pozbawiając go sił do walki, a nawet denerwowania się.
Nie zauważył już tego, ale na ustach "śpiącego gościa" pojawił się ciepły uśmiech.
Obaj mężczyźni zasnęli ponownie i w tej samej pozycji obudzili się dopiero dwie godziny później. Pierwszy oczy otworzył właściciel pawilonu. Jego ciało nie znajdowało się już w żelaznym uścisku, więc, widząc nadarzającą się okazję, błyskawicznie odsunął się od śpiącego. Wstał na równe nogi i odszedł od łóżka. Potarł skroń, potem kark i wyszedł żołnierskim krokiem z sypialni.
Wrócił po dwóch minutach, ale zastał osobę w bieli nadal śpiącą. Nie zastanawiając się długo, podszedł do niej cicho i delikatnie uniósł. Razem przeszli przez sypialnię, aż dotarli do porozrzucanych niedbale w różne strony pożyczonych koców i pościeli. Stojący mężczyzna stopą przesunął poduszkę i ukląkł na oba kolana, z uwagą kładąc na miękkiej kołdrze śpiącego. Nim zdążył się podnieść, ramiona odziane białą szatą zawinęły się o jego kark i ściągnęły do parteru, aż cała twarz mężczyzny w czerni zanurzyła się w jasnej szyi.
Gdy to się stało, kilka metrów dalej zabrzęczały kładzione naprędce naczynia i czyjaś ręka zatrzasnęła za sobą drzwi.
Z oddali zza otwartych szeroko okien dało się słyszeć głośniejsze szepty:
- Nasz pan naprawdę ma kochanka! Właśnie zastałam ich jak dogadzali sobie na podłodze!
Para błyskawicznie się rozdzieliła, by w następnej chwili właściciel złotych oczu wykrzywił palce jak szpony i przytknął je do szyi leżącego.
Jak mogłeś, jak mogłeś, jak mogłeś znów mi to zrobić!?
Jednak wbrew temu co myślał, nie mógł zacisnąć palców. Twarz śpiącego była spokojna i całkowicie zrelaksowana, a on sam całkowicie bezbronny. Nie potrafił się zmusić, aby, za plotki jakie na niego sprowadził, za karę odebrać mu to, co miał najcenniejsze - życie.
Oderwał od niego dłonie i wstał. Z sofy zabrał swoja wierzchnią szatę i szybko wyszedł.
Wrócił, dopiero jak się uspokoił czyli po godzinie. Po jego gościu nie było już śladu, a pożyczone koce oraz poduszki leżały na krześle ładnie ułożone w kostkę.
Rozejrzał się jeszcze raz po największym pomieszczeniu, zerknął do sypialni oraz własnej łaźni, ale prócz służby nie było nikogo.
Nie powinienem się dziwić. W końcu sam w nocy kazałem mu rano odejść.
Odsuwając na bok myśli o chłopaku oraz plotki jakie dzięki niemu powstały, skupił się na przygotowaniach do uroczystości wybrania nowego nadwornego kapłana - jednego z nowych mistrzów, gdyż ostatni bardzo podupadł na zdrowiu i musiał wycofać się z pełnienia swoich obowiązków.
W związku z oficjalnym spotkaniem nakazał przygotowanie sobie kąpieli i przyniesie odświętnych ubrań. W końcu nie mógł się pokazać przed jego majestatem Cesarzem Jun Wu w tym, co nosił na co dzień.
Nadanie stanowiska nowemu kapłanowi zapowiedziano na samo południe, kiedy słońce stało najwyżej na niebie.
Mężczyzna odziany od stóp po czubek głowy w obsydianowy strój, przyozdobiony złotym haftem, który tak idealnie pasował do jego oczu, zjawił się przed wyznaczonym czasem. Zawsze dbał o punktualność i znany był ze swojego chłodnego uosobienia, które tak bardzo cenili w nim inni żołnierze, a nawet sam Cesarz. Stanął w wyznaczonym dla siebie specjalnym miejscu i obserwował przychodzące osoby.
Minęło już samo południe, a święcenia kapłańskie nadal się nie rozpoczęły. Po kolejnych dziesięciu minutach po sali cesarskiej zaczęto szeptać.
- Gdzie jest nowy mistrz?
- Ktoś go widział?
- Nie wiem.
- Może ktoś powinien po niego pójść?
- Tak, to dobry pomysł. Jest nowy w pałacu, mógł się gdzieś zgubić.
- Szszszsz... - Nagle z okolic wejścia, ktoś zaczął uspokajać zniecierpliwionych ludzi. - Już jest. Idzie - informował.
Faktycznie, minutę później do sali wypełnionej kapłanami i wysokiej rangi żołnierzami oraz oczywiście nieodłącznym Cesarzem, który siedział na swoim pozłacanym krześle, w końcu zawitał długo oczekiwany gość.
Ubrany był w przepiękną śnieżnobiałą szatę poprzecinaną delikatnymi pasmami jasnej zieleni, jadeitu i mięty, z długimi brązowymi włosami spiętymi wysoko na głowie ozdobną opaską. Jego twarz była niewidoczna, skryta za białym materiałem, nadając mu całkowitą anonimowość. Szedł przez pomieszczenie lekko i bezszelestnie, jakby stąpał po wietrze lub po miękkim mchu. Kroki stawiał długie, ale w jakiś sposób przywodziły na myśl tancerza zbliżającego się do swojej pary, by zaraz złapać ją za rękę i poprowadzić w dalszą część tanów i pląsów po nieruchomej tafli wody. Było w tym coś zwiewnego i świeżego, jak delikatny pęd wiosennego wiatru po mroźnej, nieprzyjemnej zimie, a on swoją osobą przynosił ciepło i malutkie zielone listki na drzewach.
Każdy, kto na niego patrzył, widział jak wyjątkową jest osobą. Nawet jeśli nikt nie mógł dojrzeć jego twarzy i jego oblicza, to było pewne, że ktokolwiek spojrzy na niego - w jego sercu rozkwitanie wiosna, a wraz z nią różowe pąki kwiatów.
Ów osoba zatrzymała się przed jego majestatem Cesarzem Jun Wu i uklękła na oba kolana, siadając na piętach i dłonie układając na udach. W takiej pozycji miała pozostać do końca święceń na nowego mistrza.
Mężczyzna w czerni z akcentami koloru złota przyglądał się człowiekowi, na którym skupili wzrok wszyscy piastujący najwyższe pozycje w cesarstwie oficjele i był prawie pewien, że już go kiedyś spotkał. Coś w sposobie poruszania się albo w dłoniach, którym teraz z takim uporem się przypatrywał, było znajomego.
Nie, to przecież niemożliwe, żeby spotkali się już wcześniej. Ten młody mistrz podobno przez lata zamknięty był w odosobnieniu, w klasztorze położonym na szczycie najwyższych gór, setki kilometrów od stolicy, w której się teraz znajdowali.
Nie mogę go znać - powtarzał sobie w kółko. - Nie mogę - próbował siebie przekonać, choć jego przeczucia nigdy go nie zawodziły.
Nawet kiedy głowa klęczącego człowieka obróciła na chwilę w jego stronę, nadal był pewien, że są sobie obcy.
Prawie godzinę później nadano wszystkie przywileje nowemu członkowi Cesarskiej Świątyni oraz tytuł Mistrza Wiatru.
- Shi Qing Xuan, Mistrz Wiatru prosi Najwyższego Cesarza Jun Wu o błogosławieństwo. - Przyjmujący święcenia pierwszy raz się odezwał i pochylił w przód, kładąc dłonie na podłodze i przytykając czoło z białym materiałem do zimnej posadzki.
Cesarz wstał ze swojego miejsca i podszedł do oddającego pokłony.
- Unieś dłonie - nakazał, przystając.
Człowiek natychmiast usłuchał, nie podnosząc głowy, ale wyciągając otwarte dłonie ku górze, na których po chwili spoczął podłużny przedmiot.
- Od teraz Shi Qing Xuanie jesteś Mistrzem Wiatru, podległym bezpośrednio Cesarzowi i Niebiosom. Nieś pomoc potrzebującym, zawsze kieruj się mądrością, jakiej nabyłeś na świętej górze u boku Mistrza Guang Minga, nigdy nie zapominaj, kim jesteś. Niech twe serce wypełni się miłością do bliźniego, a umysł rozwagą, Niech twa droga życia będzie światła i skupiona na dobru cesarstwa i wszystkich jego mieszkańców.
- Dziękuję Najwyższy Cesarzu za błogosławieństwo. Ja Shi Qing Xuan Mistrz Wiatru Cesarstwa Czterech Żywiołów uroczyście przysięgam oddać moje życie w służbie Jego Majestatu.
- Dobrze.
Na to słowo klęczący uniósł swoje ciało i trzymając dany mu przedmiot w prawej dłoni, rozłożył go. Był to przekazywany każdemu kolejnemu następny Wachlarz Mistrza Wiatru z charakterystycznym napisem "Wiatr" na białej harmonijce.
Nowy właściciel wyciągnął rękę z wachlarzem w bok i lekko przyciągnął przedmiot do siebie. Otoczył go wiatr i uniósł w górę zastałe od klęczenia ciało. Mistrz Wiatru wyprostował kończyny i powoli stanął na stopach.
- Generale He Xuan - odezwał się nagle Cesarz, przywołując do siebie najsilniejszego wojownika w cesarstwie.
- Tak, Najwyższy Cesarzu.
Mężczyzna odziany w czerń przepasaną żółcią podszedł żołnierskim równym krokiem. Przyklęknął na jedno kolano i spuścił głowę.
- Od dziś będziesz odpowiadał za bezpieczeństwo Mistrza Wiatru Shi Qing Xuana. - Zagrzmiał nad nim potężny głos Cesarza Jun Wu.
- Tak jest! Godnie będę wypełniał powierzone mi obowiązki i klnę się na me imię, na mój honor, iż pod moją opieką Szlachetnemu Mistrzowi Wiatru włos z głowy nie spadnie.
- Dobrze, możecie odejść.
- Tak jest! - odparł generał.
- Dziękuję Najwyższy Cesarzu.
Po tych słowach jednak żadne z nich się nie ruszyło. Pierwszy opuścił salę władca, następnie wyżsi urzędnicy i inni kapłani, a na końcu niżsi urzędnicy.
W ogromnym pomieszczeniu zostali tylko nowy Mistrz Wiatru oraz generał w czerni.
- Dlaczego nic nie mówisz, Generale Północnego Garnizonu?
Mężczyzna zaciskał usta w cienką linię, a dłoń na rękojeści miecza na udzie.
- Mistrz Wiatru może już zdjąć ten materiał z twarzy. Widziałem ją, jak użył zaklęcia wiatru, aby wstać.
- Naprawdę? - Chwycił za róg i podniósł go tak, że ich oczy się spotkały. - Generał wygląda dziś naprawdę przystojnie... To znaczy chciałem powiedzieć dostojnie. Czerń wygląda na nim, jakby została specjalnie stworzona do noszenia przez jego ekscelencję.
He Xuan spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Jaką ekscelencję?
- A nie mówi się tak na ważnych ludzi?
- Ważnych, tak, ale nie do wojskowych!
- Wybacz, muszę popracować nad moim słownictwem, nic się nie znam na waszej pałacowej terminologii. Dobrze, że zdążyłem nauczyć się, co mam robić podczas tej ceremonii. - Zaśmiał się i całkowicie ściągnął z twarzy materiał. - To jak mam się zwracać?
- Do mnie? Generale.
- A nie łatwiej byłoby po imieniu? W końcu od teraz będziemy na siebie skazani, generale.
- He Xuan - bąknął niezbyt radośnie.
- Shi Qing Xuan. - Przywitał się Mistrz Wiatru, szczerząc się od ucha do ucha.
Nie podali sobie dłoni, ale kiwnęli głowami i zaczęli iść do wyjścia.
- W świetle dnia naprawdę wyglądasz bardzo przystojnie. Masz piękne rysy twarzy, zwłaszcza kiedy tak jak teraz wydają jak wykute z kamienia.
Shi Qing Xuan mówił i mówił, nie potrafiąc zamknąć ust nawet na chwilę i paplając, co mu ślina na język przyniesie. Za to idący obok niego generał milczał jak zaklęty. Na zewnątrz milczał, lecz wewnątrz starał się uspokoić rozszalałe serce, rozbiegane myśli i delikatnie drżące ciało. Gdyby mógł, w tej chwili oddalałby się w pośpiechu gdzieś daleko, najlepiej poza granice cesarstwa, gdzie nikt go nie znajdzie i nie będzie musiał słuchać kapłana, patrzeć na niego, a nawet być w jego pobliżu.
Niestety... senne marzenia! Odkąd sam Jun Wu związał go przysięgą z tym człowiekiem, na zawsze był już na niego skazany!
Zszedł po schodach, nawet nie zdając sobie sprawy, że jego towarzysz gdzieś się zapodział. Zorientował się dopiero na dole. Obrócił głowę, spoglądając na szczyt schodów. Oślepiało go słońce, które nagle przeciął jakiś duży cień. Zdążył tylko wyciągnąć ramiona w przód i uchwycić smukłą sylwetkę, która na nich miękko wylądowała.
- Oddaję się w twoje ręce. I to dosłownie. - Zaśmiał się.
Mężczyzna w czerni zacisnął zęby, próbując nie odezwać się wulgarnie, ale potem spotkał się z zielonymi tęczówkami młodzieńca, który po raz kolejny spadł na niego z nieba.
Czy to mogło być przeznaczenie?
Nie, zdecydowanie nie!
- Shi Qing Xuanie.
- Tak, He Xuanie?
- Jak spadłeś, to przez jedną krótką chwilę myślałem, że jesteś aniołem. - Poprawił chwyt na jego ciele i zaczął iść w stronę swojego pawilonu. - Jednak jesteś złem wcielonym. Twoja dusza już dawno została pożarta przez jakiegoś diabła, któremu tylko psoty w głowie. Nie wiem, co mam z tobą zrobić, żeby nie udusić cię tu i teraz.
- Ha, ha! Generale, ta szczerość w twoim głosie bardzo mi się podoba. Naprawdę. - Zaśmiał się. - Pomimo twoich zimnych oczu, wyglądu demona bez emocji i tej przerażającej aury, jesteś naprawdę niewinny i masz gorące serce. A twoja dusza na pewno jest czysta i wrażliwa. Wiesz, co mówią o takich jak my?
- Nie i nie chcę wiedzieć. Choć ty i tak mi powiesz - rzekł zupełnie pokonany przez tego niezdyscyplinowanego i lekko szalonego młodzika.
- Skąd wiedziałeś? A więc wiesz, co mówią o takich jak my? - powtórzył. - Że przeciwieństwa się przyciągają!
Na niebiosa! Niech ktoś ześle na mnie szybką śmierć i uwolni mnie od tego człowieka!
Choć umysł generała szalał przez psoty Mistrza Wiatru, jego serce przebudziło się w końcu życia i krok po kroku, sekunda po sekundzie powoli zbliżało się do tego drugiego. Nie znał siebie od tej strony i nigdy by nie podejrzewał, że radosny uśmiech innego mężczyzny i każde słowo wydobywające się z jego ust mogą tak na niego działać. Nareszcie, pierwszy raz w życiu poczuł, że trzyma w ramionach największy skarb. Białą gwiazdę z dwoma szmaragdami, które wpatrywały się tylko niego.
Prawdziwy dar z niebios.
A mówią, żeby nie wierzyć w przeznaczenie (◠‿・)
The End -_^
One Shot był od dawna obiecywany shipperce tej dwójki Sabrin1036
To dla Ciebie ^_^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro