Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

365 dni (HuaLian)

Tagi: #tgcfworld, #longing, #littlesadbuthappyend, #alternative.

Spoiler alert!

Niniejszy one-shot zawiera informacje zawarte pomiędzy 241/243 rozdziałem nowelki i nawiązuje do wydarzeń tam zawartych.

Shocik jest króciutki i to tylko taka luźna alternatywa tamtego czasu z perspektywy Xie Liana.

* * * * * * *

Minuta, godzina, dzień.

Pierwszy dzień bez ciebie.

Czym były pierwsze chwile, kiedy uświadomiłem sobie, że naprawdę cię nie ma? Że nie mogę cię dotknąć, usłyszeć twojego czułego "Gege", śmiechu radości, kpiącego z innych butnego chichotu lub słów pocieszenia, którymi zawsze dodawałeś mi sił, by stanąć w obliczu każdego niebezpieczeństwa?

Och, San Lang...

Nikt nie wie tyle o każdym z trzech wymiarów ile ty. Nikt nie potrafi droczyć się tak ze mną, zawstydzić samym uśmiechem, złapać za rękę, przytulić...

Bo nikt nie jest tobą.

"Wszystko będzie dobrze. Nie martw się, Wasza Wysokość".

Takimi słowami się ze mną pożegnałeś.

Nie pożyczę już od ciebie energii... choć tej już mi nie brakuje. Wszystko dzięki tobie, bo to ty zdjąłeś moje kajdany. Poświęciłeś się dla mnie kolejny raz, lecz teraz byłem świadomy twoich uczuć i moich do ciebie.

Tym razem było inaczej.

Gdy ostatni motyl zniknął, rozpływając się w powietrzu, zrozumiałem, co oznacza utracić to, co najważniejsze.

Osobę, która nigdy we mnie nie zwątpiła i nie zwątpi oraz która mnie zna, rozumie i akceptuje.

Człowieka, który nigdy się ode mnie nie odwrócił. Ducha, który dla mnie stał się silny, aby zawsze mnie chronić.

Króla, dla którego bogactwo i dostatek nie równają się naszej zrujnowanej świątyni, gdzie mogliśmy być razem. Pracując w polu, samodzielnie gotując, rozmawiając, poznając się, żyjąc jak zwykli ludzie potrzebujący do szczęścia jedynie siebie nawzajem.

Osobę, którą kocham i która kocha mnie.

San Lang, tęsknię za tobą i pierwszy raz w moim osiemsetletnim życiu czuję się tak samotny.

Kiedy odchodzi od nas ktoś ważny, najważniejszy, to tak jakby zabierał nam część duszy. Jakby wydzierał kawałek serca, zostawiając krwawiącą dziurę, która nie chce się zasklepić.

To boli.

Ale obiecałeś mi, że wrócisz.

Twoje ostatnie słowa dały mi nadzieję, że to nie było pożegnanie, tylko "chwilowe" rozstanie. I jak wiele łez bym teraz nie wylał, jak mocno nie zaciskał pięści, zduszając głęboko w piersi szloch, wierzę, że jeszcze się spotkamy.

Dlatego od dnia twego odejścia zacząłem powoli liczyć dni.

Pierwszy był najgorszy. Brak ciebie był najbardziej dotkliwy. Ranił mnie w każdej minucie, a noc, kiedy gwiazdy zasłały niebo, ani trochę nie przyniosła ukojenia. Siedziałem na górze Taicang, przed pośpiesznie zbudowaną chatką, pragnąc powiedzieć ci tak wiele...

Nie mogłem tego zrobić, więc tej nocy zacząłem pisać do ciebie wiadomość:

"San Lang, dziś odszedłeś, a ja samotnie spoglądam w ciemne niebo i...".

Przekreśliłem.

Przecież twój San Lang, Xie Lianie, nie chciałby widzieć twoich smutków, kiedy powróci!

Wziąłem uspokajający oddech i spróbowałem jeszcze raz.

"San Lang, nudzę się, samemu patrząc w nocne niebo z milionami gwiazd. Kiedy wrócisz, koniecznie musimy pooglądać je wspólnie".

Przyjrzałem się schludnie narysowanym znakom i uśmiechnąłem zadowolony z rezultatu. Po wyschnięciu tuszu zwinąłem zapisany kawałek papieru i obwiązałem go czerwoną nicią, po czym umieściłem w dzbanie na kiszonki. Był czysty, więc nie obawiałem się o zabrudzenie.

Spoglądając ponownie w górę, czułem się lepiej.

Drugiego dnia nie było mi łatwiej, ale również wieczorem wziąłem w dłoń pędzel i zostawiłem krótką notatkę.

"Niebiosa wyglądają, jakby przeszło przez nie tornado albo jakbyś wpadł we wściekłość i E-Ming niszczył wszystko, co stało na jego drodze. Szkoda, że tego nie widzisz".

Kolejne dni, a potem tygodnie codziennie starałem się coś pisać. Raz były to bardzo krótkie wiadomości, jak "Tęsknię" albo "Chciałbym zobaczyć twój uśmiech", a kiedy indziej nie mogłem się powstrzymać przed "San Lang, choć odzyskałem swoją boską moc, nie potrafię nie myśleć, że to dzięki tobie. Oddałeś mi część siebie. Dlaczego jak zwykle nie potrafiłeś się powstrzymać i nie pomyślałeś o sobie? Nie licz na to, że następnym razem ci na to pozwolę".

*

Minął pierwszy miesiąc, a po nim następny i jeszcze jeden. Moja tęsknota nigdy nie gasła. Nie potrafiłem przestać myśleć o tobie i tak samo mnożyły się liściki, które stały się codziennością i choć na chwilę, kiedy je pisałem, pozwalały mi być bliżej ciebie. Prawie jakbyśmy rozmawiali.

Prawie.

W ciągu dnia przebywałem w Niebiosach, zajmując się różnymi sprawami, otoczony piętrzącymi się dokumentami, ludźmi, bóstwami, duchami, ale noce były tylko moje.

Nie moje. Nasze.

"Zakwitły posadzone niedawno kwiaty. Są piękne. Twoje motyle miałyby wspaniałe miejsce do latania".

"Razem z Ruoye codziennie chodzimy po klonowym lesie. Liście są już tak czerwone, jak twoje szaty. Tęsknię za tym kolorem, dlatego tak bardzo lubię tam przesiadywać, czując, jakbyś nas otaczał. Jakbyś nigdzie nie odszedł".

"Kiedy trzymam w dłoni pierścień z twoimi prochami, to niemal tak, jakbym mógł dotknąć ciebie. Jednak nic nie zastąpi twojej dłoni i ramion, które niejednokrotnie dodawały mi sił, nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach. Obiecaj, że jak się zobaczymy, też mnie przytulisz".

"Wspominałem, że tęsknię? Chyba dopiero dziesięć razy. Niech ten będzie jedenasty. Tęsknię".

"Jak mogłeś wytrzymać beze mnie osiemset lat? Minęły dopiero sto dwadzieścia trzy dni od twojego odejścia, a ja czuję, jakby to było sto lat".

"Nadal mam twoje kostki. I wiesz co? Dzięki tobie nie wyrzucam już oczu węża. Brakuje mi tamtych czasów, bo wtedy mogłem liczyć na twoją pomoc".

"Dziś jest trzysta sześćdziesiąty piąty dzień od kiedy zniknąłeś wraz z chmarą srebrnych motyli. Nic nie jest takie samo bez ciebie. Choć osiemset lat żyłem sam i myślałem, że jestem przyzwyczajony do samotności, trwałem w błędzie. Samotny jestem dopiero teraz, gdy nie ma cię obok. Dlatego czekam i będę czekał na ciebie, tyle czasu, ile będziesz potrzebował. Wierzę, że wrócisz. Do mnie".

Uniosłem pędzel znad pergaminu i dopisałem na końcu:

"Kocham cię. Choć dni mijają, pory roku się zmieniają, każdego poranka słońce wschodzi, a w nocy się chowa, pozwalając błyszczeć księżycowi i gwiazdom, moje uczucie do ciebie nigdy się nie zmieni".

Zawinąłem zwój czerwoną nicią i dołożyłem ją do pozostałych trzystu sześćdziesięciu czterech. Po jakimś czasie nie mieściły się już w słoju, więc znalazłem większy, ale ten także już był prawie pełny. Zastanawiałem się, czy będę musiał wrócić do miasta poszukać jeszcze kolejnego.

Na górze Taicang we własnoręcznie wybudowanej chatce otoczonej posadzonymi kwiatami, drzewkami owocowymi i warzywami czułem się dobrze. Rzadko kiedy mi przeszkadzano, więc w spokoju robiłem to, co kiedyś – zbierałem odpadki. Gdy nie schodziłem do miasta, pieliłem grządki, wyrywałem chwasty, sprzątałem, gotowałem. Prowadziłem proste życie, cierpliwie czekając na powrót "mojego San Langa".

Tego dnia, wracając wozem z miasta, jak zawsze dotykałem środkowego palca, na którym wiła się czerwona nić. Od roku tam tkwiła, ale w tej chwili wydawała się jaśniejsza, jakby błyszczała, chcąc mi coś przekazać.

Nie spodziewałem się, że nagle tysiące lampionów oświetli mi drogę, a na jej końcu będzie ten, którego wypatrywałem od roku. Że moje serce znów zabije mocniej, że będę szczęśliwy, jakby ktoś podarował mi wszystkie gwiazdy. Każda godzina czekania wydała się odległym snem, bo ten ciepły, czuły uśmiech w chwilę zaleczył moje zranione serce i duszę.

– San Lang! – krzyknąłem, podbiegając do niego i w sekundę znajdując się w jego ramionach.

– Wasza Wysokość – powiedział, ściskając mnie i wtulając się w moją szyję, moją pierś, łaskocząc mnie włosami i mrucząc przy uchu: – Tęskniłeś za San Langiem?

Jak zawsze lubił się ze mną drażnić, bo przecież dobrze wiedział, że tak!

Po powitaniu nie mogłem się powstrzymać i, trzymając go za rękę, pokazałem mu ogródek, niewielki sad i wszystkie kwiaty, które posadziłem na wiosnę, a które zakwitły niedawno ponownie. Choć była już jesień, nadal nie przychodziły mrozy, więc rośliny jeszcze raz chciały nacieszyć się ciepłem i promieniami słońca.

– Jesteś głodny?

– Niesamowicie głodny, Gege – potwierdził, patrząc na mnie z niewinnym uśmiechem.

– Chodź, przygotuję coś.

Zaprosiłem go do środka, pokazałem kuchnię, własnoręcznie zrobiony stół i krzesła, łóżko... Dłużej zawiesił na nim wzrok, ale nic o nim nie powiedział, chwaląc wystrój i moje rzemieślnicze umiejętności. Chciał mi pomóc z kolacją, ale stanowczo odmówiłem. Dopiero wrócił, a miałby gotować? Pierwszy posiłek musiałem przygotować mu sam! Dziś był moim honorowym i tym najbardziej wyczekiwanym gościem.

Usiadł na krześle, nadal się rozglądając i przypadkiem dostrzegł kałamarz oraz pędzel.

– Piszesz coś, Gege? Wykorzystują cię w Górnym Niebie? Te lenie powinny ci dziękować, że nadal mogą cieszyć się ze swojego marnego życia. Nie trać na nich czasu.

– Och, nie, San Lang – szybko zaprzeczyłem. Zerknąłem na niego i uśmiechnąłem się. – To... w innym celu.

– Tak? W jakim, Wasza Wysokość? Chyba nie czekałeś, aż San Lang wróci, żeby być gotowym w każdej chwili udzielić mu lekcji kaligrafii?

Odwróciłem twarz do wnętrza garnka z gotującą się zupą i poczułem na policzkach gorąc zawstydzenia.

Kaszlnąłem i odpowiedziałem szczerze:

– Owszem, czekałem, aż wrócisz, ale nie dlatego, żeby cię uczyć... a przynajmniej nie od razu – poprawiłem się. San Lang jako Król Duchów jak nikt potrzebował fachowej nauki kaligrafii, więc z pewnością mu w tym pomogę. Dlatego też dodałem: – Twoje umiejętności pisania mogłyby być lepsze, ale z tym możemy poczekać, aż nabierzesz sił. Na pewno masz dużo zajęć, nie było cię rok...

– Właściwie – delikatnie mi przerwał – mam dużo czasu, ale co do drugiego to masz rację. San Lang jest bardzo, bardzo zmęczony. Nie ma na nic siły, tym bardziej na naukę kaligrafii. – Nie patrzyłem na niego, ale wyczułem uśmiech. – A więc Gege zdradzi mi, co pisał? Jakiś wiersz, może poemat?

– Nic takiego, nic takiego. – Wziąłem głębszy wdech, skubiąc zębami wnętrze wargi i w końcu się przyznałem: – Za tobą jest dzban. A w nim... – wziąłem głęboki wdech – to trochę żenujące, ale chciałem, żebyś miał dowód, że nie było dnia, abym nie myślał o tobie. Pisanie pomagało mi – mówiłem, mieszając dużą chochlą w garnku. – Kiedy wieczorami siadałem na dworze, b-brakował mi ciebie, więc...

Usłyszałem szelest, a po chwili słowa San Langa:

– "Pamiętam, jak w jeziorze pierwszy raz mnie pocał...".

Błyskawicznie znalazłem się przy nim i zamknąłem mu dłonią usta.

– Nie czytaj tego na głos!

Zabrał moją rękę i przyłożył ją do chłodnego, uśmiechniętego policzka.

– Dlaczego? Skoro to dla mnie Gege pisał, to chyba mogę przeczytać?

– Ale...

– Domyślam się, że to uczucia do mnie, które każdego dnia Gege ubierał w piękne słowa, aby przekazać je San Langowi. Czy tak?

– En – odparłem cicho, przekręcając głowę w bok.

– San Lang jest niezmiernie wdzięczny. I szczęśliwy. – Pocałował moją dłoń. – Gege mimo natłoku własnych obowiązków, miał czas i chęć, aby pomyśleć o mnie. O tym prostym i nisko urodzonym duchu. Jak mogę nie czytać tego głośno i się nie radować? To więcej, niż na to zasługuję.

Jego czarne oko patrzyło na mnie z intensywnością i nieukrywaną miłością. Otworzyłem usta, a on niespodziewanie objął mnie ramieniem i posadził sobie na kolanie. Może i nie trzymał mnie mocno, ale założę się, że nie da mi tak szybko uciec.

– Jeśli mam nie czytać tego na głos, to poczytamy w ciszy, ale oboje – zasugerował. – Dobrze, Gege? Nie odmówisz chyba San Langowi, skoro tak dużo o nim myślałeś? To wszystko to twoje uczucia, które chętnie poznam i obiecuję cenić je tak mocno jak ciebie.

– Ale zupa... – próbowałem, lecz oczywiście na próżno.

San Lang machnął ręką i garnek się przesunął na chłodniejszą część paleniska.

– Później zjemy. Nagle poczułem inny rodzaj głodu, który zniweluje tylko przeczytanie tych wszystkich zwojów. Ile ich jest? – Zajrzał ciekawie do wnętrza.

– Trzysta sześćdziesiąt pięć – mruknąłem cicho.

– Och, czyli tyle dni, ile nie było mnie przy tobie. – Oparł głowę o mój obojczyk, a ja objąłem ramieniem jego plecy i cicho potaknąłem. – Trzymam w dłoni dopiero pierwszy, a moje niebijące serce wyrywa się w twoją stronę. Wasza Wysokość jest najwspanialszą osobą, jaką mogłem spotkać. Każdy dzień bez ciebie był nie do opisania ciężki, ale teraz, widząc, jak mocno o mnie myślałeś, nie czuję już żadnego żalu. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni osobno to trzysta sześćdziesiąt pięć nocy, kiedy o mnie myślałeś i trzysta sześćdziesiąt pięć wiadomości z twoimi uczuciami. Nawet moje trzysta sześćdziesiąt pięć razy powtórzone "kocham cię, Gege" nie zdoła ci dorównać, więc do każdej takiej kartki przygotuję coś dodatkowego. Coś tylko dla Gege, coś, o czym nie zapomnisz nigdy.

Obietnica.

Tę obietnicę spełniał przez kolejne trzysta sześćdziesiąt pięć dni i nigdy nie dał mi choćby cienia szans, abym mu odmówił.

Dlatego tak bardzo cię kocham, San Lang. Nie tylko przez cały rok, ale każdego dnia i na zawsze!

* * * * * * *

Na zakończenie wierszyk, którego "komuś" w moich shotach brakowało ❤️


(⁠つ⁠≧⁠▽⁠≦⁠)⁠つ⊂⁠(⁠・⁠◡⁠・⁠⊂⁠ ⁠)⁠∘⁠˚⁠˳⁠°

Dni zlewają się w jedno,

Wszystkie kolory bledną,

Uśmiech przychodzi z trudnością,

Bo ciężko sobie poradzić z samotnością.

Ale gdy poznajemy ciepło miłości,

Nie posiadamy się z radości

I wystarczy uśmiech tej jednej osoby,

By krew uderzyła nam do głowy.

Kochajmy i cieszmy się miłością,

Gdyż nie jesteśmy "Waszą Wysokością"

I jego ośmiuset lat nie dożyjemy,

Ale, tak jak on, kogoś pokroju ukochanego San Langa w naszym życiu potrzebujemy.

Aby nie tylko 365 dni dzielić się miłością,

Lecz całą wiecznością. ❤️

The End ^⁠_⁠^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro