Tyle Kłamstw
Drobna, granatowowłosa dziewczyna stała przed wejściem do stylizowanego na starochiński domu. Na policzkach widać było zaschnięte ślady łez, a oczy były przekrwione i niewyspane. W mocno zaciśniętej pięści trzymała małe pudełeczko z akacjowego drewna.
Uniosła drżącą rękę i dotknęła swojego ucha. Jeszcze całkiem niedawno widniały tam piękne, czerwone kolczyki w czarne kropki. Jednak teraz już na nie nie zasługuje.
- Przepraszam Kocie - wymamrotała, dławiąc się łzami. Położyła pudełeczko przed progiem, po czym zapukała mocno i uskoczyła za róg.
Usłyszała skrzypienie zawiasów i ciężkie kroki. Tylko resztki jej silnej woli zabraniały wybiec zza rogu i zażądać zwrotu miraculum.
- Oh, Biedronko - od strony drzwi dobiegło ciche westchnienie - one zawsze będą twoje.
Drzwi zamknęły się. Marinette wcisnęła pięść do ust, by zagłuszyć płacz i upadła na kolana.
Już tęskniła.
-------------------------
Gdyby Marinette miała określić swój dzień wyglądało by to mniej więcej tak: pomieszana plama kolorów, dźwięków i osób.
Dni zlały się w jedno. Przychodziła najwcześniej na trzecią lekcję, bo po prostu zapominała nastawić budzik. Nie odrabiała zadań domowych, a na każdą próbę jakiekolwiek rozmowy odpowiadała cichym mruknięciem, stęknięciem - ogólnie czymś bliżej nieokreślonym. Alya, która jako jedyna zauważyła kiepski stan emocjonalny swojej przyjaciółki, próbowała ją z tego wyciągnąć na różne sposoby. Proponowała wyjścia z do kina, na zakupy, jednak Marinette do niczego nie wykazywała większych chęci. W końcu mulatka dała sobie spokój i po prostu mówiła do granatowowłosej nawet nie oczekując odpowiedzi.
Lekcje chemii zawsze były dla Chinki uciążliwe. Jednak teraz, gdy nawet przestała się starać tragicznie zwiększała się ilość pał nie tylko z tego szatańskiego przedmiotu, ale z każdego po kolei, jaki tylko figurował na liście ocen.
- Marinette, wiesz w ogóle o czym rozmawiamy? - nauczycielka zastukała paznokciami w biurko starając zwrócić na siebie uwagę uczennicy. Dziewczyna spojrzała na nią nieprzytomnie fiołkowymi oczami starając sobie przypomnieć cokolwiek z poprzednich trzydziestu minut lekcji.
- Eee... O równaniach? - uniosła brwi w pytającym geście. Ktoś za nią parsknął śmiechem, kątem oka zauważyła jak Chloe szepcze coś w kierunku swojej rudowłosej niewolnicy.
Nauczycielka pokręciła zdegustowana głową.
- To było w zeszłym tygodniu. Zacznij uważać Marinette, albo nie przepuszczę Cię do kolejnej klasy - kobieta odwróciła się i kontynuując swój chemiczny wykład stanęła z powrotem obok tablicy.
- Marinette, mam mega newsa - wyszeptała obok rozgorączkowana Alya udając, że nie słyszała rozmowy przyjaciółki z chemicznką. Już dawno się nauczyła, że jeśli chodzi o wzmianki o chemii i pannę Dupain-Cheng to lepiej uważać - spójrz na to.
Mulatka podała jej pod ławką swój telefon z odpalonym filmikiem. Marinette nie spodziewając się niczego innego jak nagrania walki z kolejną Akumą znudzona skierowała wzrok na ekran.
Jednak to co zobaczyła sprawiło, że całe znużenie gdzieś zniknęło. Film zaczynał się wtedy, kiedy Czarny Kot przełamywał na pół misternie wykonaną spinkę do włosów.
- Kotaklizm! - chłopak skorzystał ze swojej mocy, po czym wyciągnął rękę i dotknął koniuszkami palców skrzydeł fioletowego motyla. Owad zamienił się w czarny pyłek, który po chwili został rozwiany przez wiatr.
- Czarny Kocie! - głos Alyi dobiegał gdzieś z boku. Blondyn odwrócił się, a Marinette po plecach przeszedł dreszcz. Nawet na słabej jakości nagraniu widać było chłód błyszczący w jego oczach i zaciśnięte z niezadowolenia usta - co się stało z Biedronką? Nikt jej nie widział od ponad trzech tygodni.
- Chcesz wiedzieć co się stało z Biedronką? -odezwał się chłopak głosem wypranym z jakichkolwiek uczuć. Nie był to ten sam melodyjny ton, jaki znała. Był to ochrypły szept, który sprawiał, że miało się ochotę zwiewać gdzie pieprz rośnie - zostawiła nas. Odeszła. Zostawiła mnie!
Bohater błyskawicznie znalazł się tak blisko kamery, że widać było tylko kawałek jego twarzy.
- Jeśli to oglądasz Biedronko - mówił wolno, jakby myślał po kolei nad każdym słowem - to wiedz, że mnie zniszczyłaś. Paryż już nigdy nie będzie taki sam. Jeśli kiedykolwiek cię znajdę pożałujesz. Naprawdę tego pożałujesz.
--------------------------
Kiedy Marinette weszła do piekarni ze łzami w oczach jej mama akurat wystawiała na blat nową porcję croissantów. Na widok swojej córki pusta taca wypadła jej z ręki i z hukiem uderzyła o wykafelkowaną podłogę.
- Marinette! Wszystko w porządku?
- Tak mamo - odparła dziewczyna ignorując zmartwione spojrzenie kobiety i bezceremonialnie wymijając rodzicielkę -Wszystko będzie w porządku...
-------------------
Następnego dnia podczas długiej przerwy szkołę obiegła wiadomość, że wspaniały bohater, obrońca miasta i wieloletni symbol nadziei, Czarny Kot wydał się w bójkę z pijanym mężczyzną. Oczywiście ledwo trzymający się na nogach facet nie mógł mieć żadnych szans z w pełni trzeźwym i w dodatku z rozsierdzonym posiadaczem magicznego kamienia.
- Co takiego mogło się stać? - wzburzona Alya stukała w ekran swojego telefonu nienaturalnie szybko, starając się znaleźć jakiekolwiek nowe informacje - po czterech latach tak najzwyczajniej by mu odbiło! Obydwóm im odbiło!
Uczniowie patrzyli na nią zdziwieni, a co mniej odważni woleli się ewakuować. Wściekła Alya to nie coś, co można rozwiązać dyplomacją.
Marinette tylko potakiwała głową zatopiona we własnych myślach. Osiemnastolatka nie umiała pojąć co mogło zmienić jej czteroletniego (teraz już byłego) partnera w tak nagły sposób.
Na lekcjach nauczyciele byli smętni i nikt nie mógł się na niczym skupić. Prychająca co chwilę Alya na pewno nie pomagała. Marinette już nawet przestała słuchać narzekania mulatki. Znacznie bardziej intrygowało ją puste od kilku tygodni miejsce w pierwszej ławce. Adrien przestał przychodzić do szkoły kilka dni po tym jak Biedronka przestała się pojawiać i nikt nie wiedział dlaczego. Nawet Chloe, zawsze świetnie poinformowana w sprawach modela nie umiała powiedzieć co się stało.
Marinette zdecydowanie lubiła francuski znacznie bardziej niż chemię. Pani Bustier była miła i nie wymagała rozumienia kosmicznych wzorów, a sam przedmiot był w miarę przyjemny.
- Więc w taki oto sposób Charles Perrault chciał podkreślić... - wypowiedź rudowłosej nauczycielki przerwał dźwięk tłuczonego szkła i czarny kształt lądujący na podłodze. Czarny Kot szarpał się z dobrze zbudowanym mężczyzną. Blond włosy były sklejone krwią cieknącą ze skroni.
- Nie jesteś superbohaterem! - wycharczał mężczyzna - zabiłeś ją! Zabiłeś moją żonę!
Zielonooki nie odpowiedział. Błyskawicznym ruchem złapał przyczepiony do lędźwi kicikij i uderzył przeciwnika tył głowy. Ten zdołał jeszcze wychrypieć coś, po czym opadł nieprzytomny na deski klasy.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Czarny Kot wyprostował się i splunął krwią przy okazji wycierając ręce o spodnie swojego kostiumu. Marinette czuła płynące po policzkach łzy.
Blondyn rozejrzał się po klasie. Wszyscy siedzieli bez ruchu bojąc się nawet oddychać.
Chłopak odwrócił się po czym złapał Chloe za włosy i wyszarpał ją na środek.
- TY IDIOTO! WIESZ ILE JA TE WŁOSY UKŁADAŁAM!?
Chłopak nie cackał się. Jedna dłonią zatkał jej usta, a drugą przyłożył kicikij do szyi. Jeden ruch nadgarstka, jedno zgrabne uderzenie, a blondynka padłaby ze zmiażdżonym gardłem. Chloe chyba też zaczęła zdawać sobie sprawę z zagrożenia, bo nagle ucichła.
- Jeszcze raz ktoś nazwie mnie mordercą, a naprawdę się nim stanę - warknął chłopak przez zaciśnięte zęby. Z zielonych oczu bił chłód, a na twarzy widniała maska obojętności. Przycisnął kicikij mocniej do skóry dziewczyny, ta mimowolnie pisnęła że strachu.
Pani Bustier wycofała się do tyłu i uderzyła plecami o tablicę. Jej zazwyczaj zarumienione policzki zbladły gwałtownie, nauczycielka robiła chyba wszystko, by wtopić się w ścianę. Reszta klasy siedziała bez ruchu, z tyłu dochodziło ciche łkanie.
Czarny Kot jeszcze mocniej przycisnął metalowy przedmiot. Chloe zaczęła gwałtownie łapać powietrze.
Dla Marinette było tego za wiele. Nie była już Biedronką, nie była już nikim niezwykłym, ale to nie znaczy, że mogła pozwolić na coś takiego. I to jeszcze chłopakowi, na którym w pewnym stopniu jej zależało.
-Przestań, Chat! - jej głos przebił się przez gęsta ciszę. Wstała z krzesła - Co się z tobą stało!?
Przez twarz blondyna przeszedł chwilowy grymas. Tyle razy przychodził do tej drobnej, granatowowłosej istotki, tyle mieli wspólnych godzin na koncie, a teraz patrzył na ciepłe łzy spływające jej po policzkach. Jednak po chwili jego rysy znowu się wygładziły, a nadgarstek przesunął się jeszcze trochę. Panna Bourgeis robiła się już pomału fioletowa. Marinette była świetna, ale jej pełne wyrzutu spojrzenie, nie zmieni faktu, że został sam i nie miał już dla kogo być dobrym i czułym.
Jego spojrzenie nie zmieniło się. Nadal przypominało błyszczący lód.
- Przestań, Chat! - powtórzyła Marinette wychodząc z ławki i stając naprzeciwko bohatera. Alya próbowała ją zatrzymać, ale ta wyrwała się z uścisku mulatki - zrobię wszystko, tylko proszę przestań zachowywać się... Tak!
- Zrobisz wszystko? - zapytał figlarnie bohater przekrzywiając głowę. Blondynka zaczęła się krztusić
- Wszystko. Tylko proszę zostaw ją.
- W takim razie wyjdź za mnie.
- Co?
Co? No właśnie "co?"
Sam nie wiedział, dlaczego te trzy słowa w ogóle wypadły mu z ust. Po prostu tak bardzo potrzebował czyjegoś ciepła, dobroci. Czyjejś obecności. Marinette zawsze dawała to wszystkim naokoło, nawet on miał okazję parę razy zakosztować jej dobrego serca. W dodatku była tak podobna do Biedronki... Do dziewczyny, której potrzebował jak narkotyków, a wiadomo, że czasami stosuje się różne podróby. Dlaczego więc nie mógłby mieć tego jeszcze raz? A najlepiej na stałe?
- Zostań moją żoną Marinette. Wypełnij ten jeden warunek, a zostawię was w spokoju -wyszczerzył zęby w szaleńczym uśmiechu. Marinette wzdrygnęła się widząc ten grymas.
Zaczęła szybko kalkulować za i przeciw. Kot był nieobliczalny. Jeśli odmówi nie wiadomo co zrobi. Z drugiej strony Adrien... I jej osobiste szczęście. Jednak czy mogłaby poświęcić czyjeś życie z tak egoistycznych pobudek? Zwłaszcza, że wydawało jej się, że znała Kota. Tego starego, wspaniałego Kota. Jeśli uda jej się dobić do tej uczuciowej, dobroczynnej warstwy skrytej pod zasłoną żalu, czy życie z Kotem mogłoby być takie złe?
Miała osiemnaście lat. Jej rodzice najprawdopodobniej padli by na zawał, gdyby o tym usłyszeli. Nie wiadomo co zrobiłby z nią chłopak po ceremonii ślubnej.
Ale Chloe właśnie umierała.
Fiołkowooka westchnęła ciężko.
- Dobrze - w klasie podniósł się gwar. Dziewczyny zaczynały szlochać, a chłopcy krzyczeć i wygrażać, jednak, kiedy Czarny Kot uniósł rękę, cały czas wbijając spojrzenie w Marinette wszyscy ucichli.
Puścił Chloe, a ona upadła na ziemię, łapiąc się za obolałe gardło i charcząc próbowała złapać głębszy oddech.
Chłopak podszedł do trzęsącej się granatowowłosej i złapał ja mocno za podbródek. Przybliżył swoją twarz do jej, tak, że prawie stykali się nosami. Uśmiechnął się łobuzersko.
- W takim razie za dwa dni. W katedrze Notre Dame, dziesiąta. Odpicuj się jakoś ładnie -odwrócił się i wyskoczył przez rozbite okno.
--------------------
- Marinette, czyś ty zwariowała!? - Alya rzuciła się na dalej stojącą w bezruchu granatowowłosą i przytulił ją, mocząc łzami, szarą marynarkę - to psychopata!
Marinette odsunęła od siebie przyjaciółkę i z marsową miną rozejrzała się wokół. Wszyscy patrzyli na nią w ciszy. Chloe wstała z podłogi i podeszła do Marinette. W jej umalowanych, niebieskich oczach błyszczały łzy. Podeszła do fiołkowookiej i przytuliła ją. Z początku zdziwiona Marinette oddała uścisk.
- Dziękuję - wychrypiała dziewczyna - i przepraszam. Ja... Marinette pomogę Ci. Ze wszystkim.
- Dzięki Chloe. - Może to czas, by zakopać wojenny topór? Fiołkowooka odsunęła się od blondynki i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Przedstawienie czas zacząć.
---------------------
Na następny dzień Marinette, Alya i Chloe zostały zwolnione z lekcji. Dyrektor, kiedy tylko usłyszał o zaistniałej sytuacji złapał się za głowę i uznał, że Marinette jest zwolniona tyle czasu, ile chce. Alya i Chloe też wyprosiły zwolnienia mówiąc, że ich przyjaciółka nie może załatwiać wszystkiego sama.
- Co sądzisz o tej? - zapytała Cesaire pokazując Marinette biała sukienkę, na grubych ramiączkach do kolan. Miała złote zdobienia na zwężeniu w talii. Zwykła suknia ślubna szła kilka tygodni, a po za tym uznały, że skoro i tak nikt nie będzie oglądał ceremonii i ślub jest praktycznie niechciany nie ma co się stroić.
Dziewczyna ziewnęła i znużona pomyślała, że przygotowania do takiego dnia powinny się odbywać w wesołej atmosferze. Jednak żadna z nich się nie uśmiechała, a na myśl o kolejnym dniu przechodziły ją po plecach dreszcze.
- Albo o tej. - Chloe pokazała jej długą, koronkową suknie do ziemi. Znacznie odchodziła krojem od tradycyjnych sukien ślubnych nie mówiąc już o smolistoczarnym kolorze. Jednak Marinette mimowolnie zapragnęła zrobić trochę na złość paskudnemu losowi.
- Wezmę tą - złapała czarną suknię i skierowała się z nią do przymierzalni. Gdy wyszła Chloe wciągnęła gwałtownie powietrze.
-Wow. Czarny Kot normalnie aż zapomni "tak" powiedzieć.
- Wyglądasz jakbyś szła na pogrzeb. - Alya zmarszczyła brwi.
Marinette odwróciła się z powrotem do lustra, a na jej usta wpłynął złośliwy uśmiech.
- I o to chodzi.
-----------------------------
Marinette siedziała sztywno na kanapie. Jej matka siedziała obok i wypłakiwała oczy w chusteczkę, za to ojciec od pół godziny chodził po salonie wyklinając Czarnego Kota od najgorszych ścierw.
- Tato, uspokój się - powiedziała przerażona Marinette, kiedy na blacie został odciśnięty ślad pięści mężczyzny.
- Jak mogę się uspokoić!? Ten...ten gnój cię zaszantażował Marinette! Nie pozwolę na to! Zadzwonimy na policję, Marinette. Nie martw się. Ta... Ta podróba człowieka palcem cię nie tknie - twarz mężczyzny zrobiła się purpurowa ze złości
- Co!? Nie!?
- Dlaczego? - Tom spojrzał na nią zdziwiony - nie mów, że naprawdę chcesz za niego wyjść...
- Oczywiście, że nie chcę - żachnęła się Marinette - po prostu mieliśmy umowę. On dotrzymał swojej części - dopowiedziała cicho.
Jej ojciec westchnął.
- Chcemy tylko, żebyś była szczęśliwa. Co mam zrobić, by ci to dać?
- Zaprowadź mnie do ołtarza tato. A resztą zajmę się sama.
----------------------------
- Zawsze możemy zadzwonić na policję Marinette. Jest jeszcze czas - powiedziała Sabine ze łzami w oczach kończąc upinać kok swojej córki. Ostatecznie razem z mężem postanowili uszanować decyzję swojego dziecka, jednak nadal nie mogli się pogodzić z tym, że już za chwilę będą mieli zięcia. I to jeszcze nie do końca chcianego.
- Nie trzeba mamo - odparła Marinette przeglądając się krytycznym wzrokiem w lustrze. Czarna suknie podkreślała talię, ciemny makijaż uwydatniał duże oczy, a czarna woalka była przypięta prosto. To już czas.
- Oh, dziecko tak mi przykro - Pani Cheng wybuchnęła płaczem - zawsze chcieliśmy, dla ciebie jak najlepiej, byś miała małżeństwo z miłości, troskliwego mężczyznę...
- Mamo - dziewczyna podeszła do matki i przytuliła ją mocno - dam sobie radę. Mam nadzieję - dodała ciszej, tak, żeby matka już tego nie usłyszała.
- Już czas - Alya podeszła do przyjaciółki i również ją przytuliła - powodzenia Marinette....
Tom Dupain podszedł do córki i wziął ją pod rękę. Dziewczyna złapała ojca za ramię i dała mu się poprowadzić.
Przy ołtarzu stał Czarny Kot razem z wysokim, chudym księdzem. Jego twarz pozostawała bez uczuć. Był sam. Po jego stronie nie było nawet świadka, fiołkowooka podejrzewała, że jego rodzice nawet nie wiedzieli o dzisiejszym wydarzeniu. W końcu ciężko byłoby im przyjść nie ujawniając tożsamości bohatera.
Dziewczyna zauważyła, że zamiast zwyczajowo lateksowego stroju miał na sobie koszulę i kamizelkę, a pod szyją - smolistoczarną muszkę.
Stanęła naprzeciwko bohatera nie patrząc mu w oczy. Chudy ksiądz z drżącymi rękami rozpoczął ceremonię.
- Czy ty Marinette Dupain-Cheng przysięgasz miłość, wierność i posłuszeństwo t-temu oto Chat Noirowi i bierzesz go sobie za męża?
Dziewczyna podniosła podbródek i rozejrzała się po sali. Po policzkach jej matki spływały gorące łzy i na pewno nie były to łzy szczęścia. Chloe siedziała z marsową miną, a twarz jej ojca była czerwona z gniewu.
Następnie przeniosła wzrok na twarz swojego byłego już partnera. Zielone oczy nie wyrażały żadnych emocji, a minę miał znudzoną. Zapragnęła nagle, żeby jego usta rozciagnęły się w charakterystycznym, flirciarskim uśmiechu. Gdzieś z tyłu głowy przeszła jej myśl, że to niemożliwe, aby zmienił się aż tak bardzo.
- Tak.
- A czy ty Chat Noirze przysięgasz tej oto Marinette Dupain-Cheng miłość, wierność i posłuszeństwo i bierzesz ja sobie za żonę?
- Tak - ochrypły głos rozległ się w pomieszczeniu. Brzmiało to jakby chłopak bardzo długo się do nikogo nie odzywał, albo całą noc przepłakał.
- Ogłaszam was mężem i żoną.
Chat pochylił się lekko, a Marinette zamknęła oczy. Jednak zamiast na ustach poczuła jego ciepłe wargi na policzku.
- Masz szczęście, że dzisiaj mam dobry humor Marinetta - ciepły oddech owiał jej ucho, a ona się wzdrygnęła. Bohater wyprostował się po czym uśmiechnął nieszczerze do nielicznych gości i dodał głośniej - zapraszam na drobny poczęstunek...do naszego domu.
----------------------
Marinette musiała przyznać, że Czarny Kot jest w miarę ludzki i potrafi się zachować. Mimo jej licznych (niestety niezbyt owocnych) protestów i tak wziął ją na ręce i przeniósł przez próg mieszkania. Pozwolił jej też symbolicznie pokroić sernik zamiast tortu oraz grzecznie siedział w kącie, kiedy rozmawiała z przyjaciółkami, a matka wypłakiwała jej się w ramię.
Goście przebywali w mieszkaniu jak najdłużej byle by tylko nie zostawić jej sam na sam z blondynem. Chłopak nie protestował, pozwolił siedzieć im do drugiej w nocy i jedynie przysłuchiwał się rozmowom oglądając swoje pazury ze znudzoną miną.
W końcu jednak nie znaleźli już więcej wymówek, by zostać. Na pożegnanie poprzytulali ją, życzyli powodzenia i zapewnili, że cały czas czekają pod telefonem na wypadek gdyby coś się stało.
Dziewczyna poczuła jak na dzwięk zamykanych drzwi przechodzą jej ciarki po plecach. Czuła na swoich plecach wzrok przenikliwych, zielonych oczu.
- Ja...Emm... Pójdę już na górę - odwróciła się najszybciej jak się dało wspięła się po schodach nie odwracając za siebie. Mieszkanie do którego zaprowadził ich Czarny Kot było dwupoziomowe z salonem, trzema pokojami, kuchnią i łazienką. Miało konkretny metraż i dziewczyna zaczęła się zastanawiać skąd chłopak wziął na to pieniądze i czy zamierza zostać tu już na stałe.
Otworzyła pomalowane na biało drzwi i weszła do pomieszczenia. Naprzeciw wejścia stało ogromne, dwuosobowe łoże obok której widniała ogromna szafa, do niej przylegało biurko. Marinette złapała fałdy czarnej sukni, by przypadkiem się o nią nie potknąć i podeszła do okna. Roztaczał się z niego piękny widok na wieżę Eiffla. Pod żelazną damą zauważyła malutkich ludzi tańczących w rytm muzyki, a cała konstrukcja oświetlona była czerwonymi i zielonymi lampionami. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać o jakim ważnym święcie znowu zapomniała, a gdy w końcu dotarło do niej jaki dziś dzień aż oparła się o ramę okienną, by nie upaść.
Dzisiaj mijały dokładnie cztery lata od kiedy Biedronka i Czarny Kot pojawili się na paryskich ulicach.
-------------------------
Czarny Kot zatrzasnął trzymaną na kolanach książkę i przeciągnął się. Wstał z fotela, z zamiarem podążenia śladami Marinette i udania się do sypialni, jednak spomiędzy kartek księgi wypadł świstek papieru. Westchnął ciężko i schylił się, by podnieść zdjęcie Biedronki, w które skrycie wpatrywał się przez cały wieczór.
Cztery lata. Dokładnie tyle czasu minęło odkąd zobaczył ją po raz pierwszy, odkąd dosłownie spadła mu z nieba.
Wydawała się idealna. Adorował ją przez tyle lat, przez tyle lat jego serce biło tylko i wyłącznie dla niej, a oczy nie zwracał uwagi na żadną inną dziewczynę. Tyle wspólnych momentów i tyle wspólnych chwil... Sądził, że choć trochę jej na nim zależy, wystarczyłaby mu zwykła przyjaźń. Zwykła przyjaźń.
Jednak ona zostawiła go bez pożegnania, a o tym, że oddała miraculum dowiedział się dopiero od Plagga po przekupieniu niewyobrażalnie wielkimi ilościami śnierdzącego sera. Nie był dla niej nawet na tyle istotny, by się chociażby pożegnać...
Dzisiaj ludzie bawili się pod wieżą Eiffla składając bohaterom swojego miasta podziękowania. Dostali z Biedronką zaproszenia, oczywiście, że dostali. Mieli nawet zamiar się tam wspólnie wybrać. Jednak ten dzień wyglądał zupełnie inaczej niż się spodziewał...
Wcisnął zdjęcie z powrotem do książki i odstawił ją na półkę. To nie czas na rozmyślania o nieudanej miłości. Chcąc, nie chcąc, teraz jego żoną jest Marinette. Mała, słodka Marinette, która przypominała Biedronkę tak mocno, że miał wrażenie, że granatowowłosa zaraz wypowie formułke i przemieni się w obrończynię Paryża.
Westchnął ciężko i wszedł na górę po schodach. Otworzył drzwi do sypialni i mimowolnie westchnął cicho.
Marinette stała do niego tyłem. Czarny tren sukni rozlewał się po podłodze, a srebrzyste promienie księżyca tańczył między fałdami materiału. Granatowe włosy powypadały z koka obkręcając się wokół uszu.
Czując coraz większe napięcie w powietrzu ruszył w jej kierunku. Nadal miał na sobie galowy strój Czarnego Kota, a ten w przeciwieństwie do zwykłego posiadał normalne guziki i zamki błyskawiczne.
Jego lewa dłoń wylądowała na wąskiej talii dziewczyny, a prawa spoczęła na suwaku sukienki. Musnął ustami ciepłą skórę na szyi i zaczął pomału rozpinać ubranie. Wyczuł, jak fiołkowooka sztywnieje ze strachu.
Rozpiął już w połowie... Trzy czwarte... Już. Rękami cały czas trzymał ją w pasie, a usta przyssane były do skóry na obojczyku. Chciał to zrobić. Wszedł do tego pokoju z takim zamiarem i był pewien, że nic nie może go od tego odwieść. Jednak gdy czuł jej drżące ramiona i patrzył na profil pobladłej ze strachu twarzy gdzieś z tyłu głowy odzywał się cichy głosik, aby jednak tego nie robił.
Kątem oka spojrzał na jej profil. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczył ciepłe łzy, spływające po policzkach i skapujące na ciemne panele, którymi wyłożona była sypialnia
To przeważyło szalę.
Zacisnął powieki, po czym...delikatnie, powoli oderwał usta od jej karku i wysunął dłoń spod ubrania. Z kamiennym wyrazem twarzy odsunął się o kroczek do tyłu.
- Wykąp się i odpocznij. Zobaczymy się rano- jednym, sprawnym ruchem ściągnął z dużego łoża jedną z dwóch kołder, a pod pachę wsadził poduszkę, po czym, już nie oglądając się za siebie, wyszedł z pokoju.
Gdyby został choć chwilkę dłużej zobaczyłby, jak Marinette się odwraca, a w jej fiołkowych, zapłakanych oczach błyszczy najszczersze zdziwienie.
____________________
Dziewczyna obudziła się rano z bólem głowy i zatkanym nosem. Nie potrafiła spać całą noc, a jej rozmyślania urozmaicił kilkugodzinny płacz. Za Chiny nie potrafiła zrozumieć Czarnego Kota, ani jego postępowania.
Podniosła się z ogromnego łóżka i skierowała do łazienki, przylegającej do sypialni. Złapała sztoczeczkę i pastę i, z siłą większą niż była potrzebna, zaczęła szorować zęby.
Spojrzała w lustro i jednomyślnie stwierdziła, że wygląda gorzej niż potwór z Loch Ness zmutowany z Gollumem. Obrzuciła niepewnym spojrzeniem kosmetyki do makijażu, jednak po chwili machnęła na nie ręką. W tym domu nie było nikogo dla kogo mogłaby się stroić, a po za tym Czarnego Kota i tak na pewno nie będzie.
Przebrała się szybko w luźny T-shirt i dżinsowe rybaczki po czym, czesząc włosy szczotką, zeszła do kuchni.
Ku jej zdziwieniu w pomieszczeniu, tyłem do niej, stał najzwyklejszy chłopak. Zielony T-shirt i dżinsy sprawiły, że Marinette przeżyła szok. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że chłopak nie nosi na co dzień maski i jest to również zwyczajny człowiek. Tak bardzo przyzwyczaiła się do jego kociego wydania, że do głowy nawet nie wpadłaby jej inna możliwość.
Jakby wyczuwając jej obecność, chłopak odwrócił się. Na twarzy nadal widniała maska, jednak była to tania replika z pierwszego lepszego marketu. Mimowolnie do dziewczyny powróciły jej dawne rozmyślania, czy oczy partnera w ludzkiej postaci są tak samo intensywnie zielone, jak pod przemianą. Teraz już wiedziała, że tak.
- Dzień dobry - odwrócił się z powrotem do blatu i powrócił do smarowania świeżych tostów masłem. Po chwili postawił na stole dwa talerze, pełne smakowicie pachnących grzanek - Smacznego.
Zdziwiona dziewczyna przetarła oczy, mając nadzieję, że choć trochę usunie to z nich nieprzytomny wyraz, po czy ostrożnie usiadła, na samym brzegu krzesła.
Jedząc śniadanie i wpatrując się w swojego, chcąc nie chcąc, męża przed oczami stanął Marinette inny zielonooki blondyn. Adriena nie widziała od dobrego miesiąca, kiedy to ten przestał nagle pojawiać się w szkole. Media, do tej pory rozpisujące się o nim umilkły, a do magazynów od dawna nie trafiła żadna sesja zdjęciową z udziałem młodego dziedzica fortuny.
Dziewczyna zdała sobie sprawę jednak, że nie tęskni za nim aż tak bardzo, jak można by się spodziewać po zakochanej dziewczynie. Martwiła się o niego i zastanawiała co też takiego mogło z nim stać, ale nie wariowała, ani nie usychała z miłości.
-O czym myślisz? - spojrzała na Czarnego Kota. Przeżuwał właśnie ostatni kęs śniadania i obserwował ją badawczo.
- O Adrienie Agreste.
-Jesteś jego fanką? - w jego głosie dało się słyszeć nutkę goryczy - To tylko rozpieszczony bachor.
Marinette spojrzała na niego z oburzeniem.
-Pod tą otoczką rozpieszczonego bachora - odparła lodowatym tonem - kryje się bardzo wrażliwa osoba, niekoniecznie lubiana przez życie. A właściwie nie wiem, po co Ci to mówię.
Ze złością wstała od stołu, odstawiła talerz na polerowany blat, po czym wyszła z pokoju.
-------------------------
Złość na wstrętnego kocur przeszła jej dopiero w czasie obiadu, kiedy to poczuła uporczywe burczenie w brzuchu. Może i miała wyrzuty do chłopaka za wszystko co jej zrobił, to musiała przyznać, że gotować potrafił.
Zeszła do kuchni, przy okazji odpisują Alyi na sto czterdziesty pierwszy SMS z rzędu. Dziewczyna bardzo się o nią martwiła i obiecała, że wpadnie za jakieś pół godziny.
Mieszkanie było tak zbudowane, że żeby dojść do kuchni musiała przejść przez salon, a zza oparcia kanapy wystawał blond kosmyki, pomiędzy którymi spał mały kotek, najprawdopodobniej jego kwami. Chłopak wydawał się czymś bardzo zajęty, a ciekawska z natury Marinette nie mogła przejść obok tego obojętnie. Przechyliła się przez oparcie kanapy i natychmiast zapomniała o głodzie.
Bohater trzymał w rękach zdjęcie. Nie byle jakie. Zrobili je wspólnie na wieży Eiffla, a raczej on je zrobił, z zaskoczenia. Ona widniała na pierwszym planie, szczerząc zęby w uśmiechu z powodu pięknego widoku, a jego głowa widoczna była nad jej ramieniem. Wargi chłopaka wykrzywione były w uśmiechu szaleńczego szczęścia.
Z zaskoczenia aż przeleciała nad oparciem i wylądowała na podłodze po drugiej stronie, u stóp Czarnego Kota. W oczach chłopaka pojawiła się panika, szybko wcisnął zdjęcie do kieszeni.
- Nieładnie tak podglądać.
- Kochałeś ją, prawda? - spytała dziewczyna, całkiem ignorując jego uwagę. Podniosła się z ziemi, rozmasowywując obolałe czoło.
Spodziewała się wybuchu złości, w najlepszym wypadku ostentacyjnego wyjścia, jednak zielonooki po prostu odwrócił głowę i zapatrzył się w okno.
- Jak nic innego - odparł po dłuższej chwili. Dziewczyna nie przerwała mu i pozwoliła zatopić się w myślach - była moją jasną gwiazdą. Jedyną osobą, która w jakiś sposób okazywała mi troskę. Liczyłem, że kiedyś odwzajemni moje uczucie do niej - spuścił wzrok na swoje dłonie - a potem, zdarzył się ten wypadek. Jeden z oficerów zginął i nie umiała sobie z tym poradzić. Miała takie okropne wyrzuty sumienia, a ja nie umiałem jej pomóc. A potem... odeszła.
Wstał z kanapy i zaczął przechadzać się po pokoju. Każdy krok był nasycony wściekłością, w oczach pojawiły się łzy bezradności.
- Zostawiła mnie. Nie pozwoliła sobie pomóc. Ona nawet nie wie, jak bardzo za nią tęsknie. Jak jej potrzebowałem - chłopak wplątał palce we włosy i zaczął szarpać jasne kosmyki - a ty... - podszedł do dziewczyny, przykucnął przy niej i nerwowym, ale zarazem delikatnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy - jestem paskudnym egoistą, ale jesteś do niej taka podobna. Czasami mam wrażenie, że to ona stoi naprzeciwko mnie, a nie ty. Obydwie jesteście tak samo wspaniałe, lecz to jej oddałem serce. A gdy ona odeszła... Zostałaś mi tylko ty.
Marinette siedziała zesztywniała. Zdawała sobie sprawę, że z Czarnym Kotem stało się coś złego, lecz nawet przez myśl jej nie przeszło, że to wszystko z jej winy. Zawsze myślała, że to tylko niewinne flirty i, po jakimś czasie, bohater oswoi się z jej brakiem. Tymczasem było z nim coraz gorzej.
- Ja... Ja...
Wtedy w domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Dziewczyna jak oparzona zerwała się z podłogi i marząc, by znaleźć się jak najdalej od chłopaka pognała w kierunku drzwi.
- Marinette! - Alya wpadła do mieszkania i przytulił przyjaciółkę - Wszystko w porządku? Czy on cię...? - ostatnią część dokończyła szeptem.
- Nie, Alya. Wszystko w porządku - odszepnęła granatowowłosa.
- Cześć, Alya.
Mulatka odsunęła się od Marinette i spojrzała na bohatera z pogardą. Jednak, gdy przyjrzała mu się jej oczy powiększyły się kilkakrotnie. Tyle lat dociekała kim jest paryski obrońca, a teraz od tej jednej prostej informacji dzielił ją jeden ruch ręką, podczas którego zdarłaby maskę z jego twarzy grzebiąc sekret skrywany tyle lat.
Domyślając się zamiarów przyjaciółki Marinette złapała ją za dłoń i pociągnęła w stronę salonu. Doskonale rozumiała wagę tego sekretu i doceniała zaufanie, którym obdarzył je Czarny Kot paradując przed nimi jedynie w tekturowej podróbie.
_______________
Młody mężczyzna podniósł się z kanapy, słysząc dzwonek do drzwi. Dobrze wiedział, że jego świeżo upieczona żona nie otworzy, gdyż siedzi z przyjaciółką w pokoju gościnnym.
Z zamachem uchylił je i rozejrzał się zdezorientowany. Klatka schodowa była pusta. Miał zamiar wyjść na nią i się rozejrzeć, ale potknął się o małe pudełeczko z akacjowego drewna i wylądował na chłodnej podłodze, jak długi.
Klnąc pod nosem z powrotem stanął na równe nogi i podniósł przedmiot, który sprawił, że stłukł sobie kolano. Było to takie same pudełko, w jakim dostał swoje miraculum. Zerknął na pierścień na swoim palcu. Tak, to na pewno to.
Jednak skoro już ma jeden magiczny kamień, to dlaczego to stoi akurat pod progiem jego domu?
Otworzył pudełko i zmrużył oczy. Jednak biżuteria nie zaczęła lśnić, tak jak się spodziewał, a dalej leżała spokojnie na miękkim odbiciu.
Do wewnętrznej strony wieczka przyczepiona była malutka karteczka. Z coraz bardziej rosnącą ciekawością złapał ją i odkleił.
Czas by wróciły do prawowitej właścicielki. Jeśli nie wierzysz oddaj je Marinette Agreste.
Dziwne. Nie ustalił z Marinette, jakie będzie nosiła po nim nazwisko.
Szybko zapomniał o tym problemie i przyjrzał sie nowemu miraculum. To były tak dobrze mu znane kolczyki Biedronki.
Zacisnął palce na karteczce, po czym, blady jak ściana i na chwiejącym się nogach, wyszeptał słowa przemiany.
____________________
- Ja będę się już zbierać, Marinette. Informuj mnie na bieżąco - Alya wysunęła rękę z telefonem, dając niemy znak, że czuwa, po czym odwróciła się i wyszła z mieszkania.
Granatowowłosa odetchnęła z ulgą i skierowała się do kuchni. Od kilku godzin kiszki grały marsza, a nie wypadało tak po prostu zrobić sobie poważnego obiadu w towarzystwie Alyi. Zwłaszcza, że nadal nie czuła się pewnie w tym domu.
Przyrządzając zapiekankę z cebulą zauważyła kartkę przyczepioną do chlebaka.
Wyszedłem na patrol.
Super. Ma cały dom tylko dla siebie przez conajmniej pół godziny.
Szybko zjadła swoją zapiekankę i wspięła się po schodach do sypialni z zamiarem poszukania jakiegoś dobrego filmu. Z tego co wczoraj zauważyła stała tam pokaźnych rozmiarów biblioteczka z przeróżnistymi płytami.
Zanim jednak zdążyła dojść do regału spojrzała na biurko i stanęła jak wryta. Serce zabiło jej mocniej, a palce zaczęły się pocić.
Wolnym krokiem podeszła do biurka i pogładziła palcem akacjowe drewno pudełeczka. Położyła je sobie na dłoni i odblokowała złoty zatrzask.
- Marinette! Tęskniłam za tobą! - Tikki dosłownie wyskoczyła z kolczyków i przytuliła się do policzka swojej podopiecznej.
Zszokowana fiołkowooka uniosła dłoń i pogłaskała stworzonko po malutkiej główce.
- Ja też Tikki.
- Mam nadzieję, że masz ciasteczka. Wiesz, jestem strasznie gło... - kwami przerwało gwałtownie i spojrzało przerażone w kierunku drzwi.
Dziewczyna odwróciła się błyskawicznie, a mina jej zrzedła na widok stojącego w drzwiach Czarnego Kota pod przemianą.
- To naprawdę ty - wyszeptał. Po jego policzkach spływały łzy, bohater zaczął dosłownie się dławić. Chłopak upadł na kolana i przycisnął ręce do piersi bełkocząc coś niezrozumiale pod nosem.
- Czarny Kocie...
- Dlaczego!? - wychrypiał unosząc głowę. Marinette aż się serce ścisnęło - tyle rozpaczy w jednym człowieku nie widziała jeszcze nigdy - DLACZEGO MI TO ZROBIŁAŚ!?
Dziewczyna stała jak wryta, a bohater nie doczekawszy się reakcji ponownie spuścił głowę. Szloch wyrwał się z jego piersi mieszając się z dzwiękiem pierścienia.
- Czarny Kocie... - powtórzyła pobladła Marinette i podeszła do chłopaka. Usiadła przy nim na piętach i złapała za ramiona przyciągając do siebie. Chłopak wtulił się ufnie w jej ramię, a ona poczuła, jak w gardle rośnie jej ogromna gula złożona z wyrzutów sumienia.
Żadne z nich nie przejęło się pikaniem pierścienia, ani Tikki, siedzącą na lampce nocnej. Blondyn wbijał pazury w ramiona dziewczyny, cały czas roztrzęsiony, a ona zaciskając zęby - co jak co, ale pazurki to miał ostre - gładziła go po złotych kosmykach szepcząc uspokajające słówka.
- Dlaczego...?
W końcu pierścień wydał ostatnie, rozpaczliwie piśnięcie, a lateksowy strój zaczął pomału znikać odsłaniając ubrania, w których dziewczyna widziała go rano. Za uszami nie zauważyła jednak gumki od maski, a serce zaczęło bić jej szybciej na myśl, że jak tylko chłopak uniesie głowę zobaczy jego twarz.
Po kilku, może kilkunastu minutach - obydwoje stracili poczucie czasu - zielonooki uspokoił się. Podniósł się i otarł rozpaloną twarz, po czym spojrzał w fiołkowe, załzawione oczy, odsłaniając twarz Adriena Agreste.
- Adrien... - Marinette odchyliła się do tyłu, uważnie skanując każdy centymetr jego twarzy, a rozszerzone oczy przypominały rozmiarem spodki od filiżanek.
Blondyn jeszcze raz przetarł policzki dłońmi, po czym wstał, nie patrząc dziewczynie w oczy.
- Podpiszę wszystkie papiery rozwodowe, kiedy je złożysz.
Był zrezygnowany. Całe szanse jakie miał przepadły, gdy zmusił dziewczynę swoich marzeń do ślubu. Tyle kłamstw nigdy nikomu nie wychodzi na dobre.
Odwrócił się i szybkim krokiem wyszedł z pokoju.
- Adrien! - Marinette zerwała się z klęczek i pobiegła za chłopakiem z zamiarem zatrzymania go.
Nie zdążyła.
Oprócz niej w mieszkaniu już nikogo nie było.
______________________
Marinette czekała na powrót męża od trzech dni. Od czasu, gdy wyszedł z mieszkania minęły trzy, cholerne dni i ani razu się nie pokazał. Media również milczały.
Cały czas chodziła zmartwiona i dosłownie rwała sobie włosy z głowy. Tikki pocieszała ją i mówiła, że Adrienowi na pewno nic nie jest, ale Marinette po tym czego się dowiedziała nie umiała spać spokojnie. Trzeciego wieczoru nie wytrzymała i przemieniła się z zamiarem poszukania dachowca.
Przemierzała miasto za pomocą yo-yo, jednak nigdzie nie widziała samego zainteresowanego. Kilka razy w tłumie mignęła jej jasna czupryna, albo zielone oczy, jednak żadna z nich nie należała do chłopaka, którego chciała znaleźć.
Najpierw sprawdziła rezydencję Agreste'ów, park i wieżę Eiffla. Nigdzie go nie było. Westchnęła zrezygnowana i pognała w ostatnie miejsce, które wpadło jej do głowy - dach katedry Notre Dame, gdzie zawsze się spotykali.
Był tam. Siedział opierając się o ścianę, a wokół niego walały się butelki po piwie. Jasne włosy były lekko przetłuszczone, a sylwetka zgarbiona.
Marinette podeszła do niego od tyłu. Skrzywiła się, czując odór alkoholu, ale brnęła dalej w ten gesty smród, pomieszany z wiszącą w powietrzu nieludzką rozpaczą.
- Adrien - Biedronka ukucnęła przy nim, kładąc mu dłoń na ramieniu. Ten zmrużył oczy nieprzytomnie, zaciskając palce na szklanej butelce. To pewnie znowu jakiś pijacki sen - Adrien, chodź do domu.
Potrzasnął głową w kierunku swojego omamu i uniósł butelkę do ust. Zdenerwowana dziewczyna wyrwała mu ją z rąk i wyrzuciła za siebie - wylądowała na chodniku tłukac się u stóp jakiegoś przypadkowego przechodnia. Spojrzał na swoją pustą rękę ze zdziwieniem, ale jego zamglony umysł nie zdążył się nad tym zastanowić, gdyż został brutalnie złapany za ramię i podniesiony na równe nogi.
- Wracamy - zakomenderowała granatowowłosa i złapała go w pasie, po czym zaczepiła yo-yo o najbliższy komin. Przemieszczanie się z chłopakiem było niezwykle trudne, bo chyba nawet w największym przebłysku nie wpadłoby mu teraz do głowy takie coś jak współpraca.
Dziewczyna weszła do sypialni przez okno i dosłownie zrzuciła partnera na łóżko. Zachichotała cicho, kiedy okazało się, że już śpi, po czym wyszła do kuchni wracając z pokaźną porcją camemberta. Zdjęła mu pierścień z ręki doprowadzając do przemiany zwrotnej.
- Przepraszam Cię za nie...Camembert! - kwami Czarnego Kota rzuciło się na trzymany przez nią ser - A dag w szumie to jeftem Plagg - dodało stworzonko z pełną buzią.
-Miło cię poznać, Plagg. Tikki odkropkuj!
Marinette, już w cywilnej postaci, rozpuscila włosy i przebrała się w szorty i bokserkę. Dwójka kwami odleciały wspólnie w nieznanym jej kierunku.
Spojrzała na leżącego na łóżku Adriena.
- I co ja mam z tobą zrobić? - mruknęła pod nosem. Po dłuższym zastanowieniu odetchnęła głęboko i powstrzymując zawiązujący się w żołądku supeł podniecenia i niepewności wślizgnęła się pod kołdrę obok niego.
___________________
Adrien otworzył oczy i od razu uderzyły w niego oślepiające promienie słońca. Zmrużył powieki i opadł z powrotem na poduszkę, przypominając sobie swój pijacki sen. To było takie piękne, że aż niemożliwe....
Poczuł ból w żebrach. Syknął cicho i podniósł się gwałtownie do pozycji siedzącej, sprawdzając co było przyczyną nagłej pobudki. Okazało się, że był to łokieć pewnej granatowowłosej damy...
Chłopak przetarł szybko oczy i ponownie spojrzał w to samo miejsce. Dziewczyna jak leżała, tak leży.
Ostrożnie, by jej nie obudzić (i przy okazji nie spowodować większego bólu głowy niż miał obecnie) ułożył się z powrotem na poduszce, bokiem, by móc podziwiać z bliska delikatne piegi znaczące jej blade policzki.
Czyli naprawdę po niego przyszła.
Był przekonany, że po tym wszystkim nie będzie chciała go znać i czym prędzej złoży papiery rozwodowe. Jednak ona nadal tu była, w tym domu, obok niego.
- Cześć - zatopiony w myślach nie zauważył, że dziewczyna już się obudziła. Patrzyła na niego dużymi, fiołkowymi, lekko zaspanymi oczami, a na jej ustach czaił się nieśmiały uśmiech.
- Dlaczego po mnie przyszłaś? - wyszeptał wyszukując pod kołdrą jej delikatną dłoń i łącząc ich palce. Na policzkach dziewczyny wykwitły delikatne rumieńce - myślałem, że mnie nienawidzisz. Za to wszystko.
- Czy gdybym cię nienawidziła dalej bym tu była? - zapytała dziewczyna z przekąsem.
- Nie powinno cię tu być - wyszeptał. Marinette spojrzała na niego zdziwiona nic już nie rozumiejąc - jestem okropny. Nie powinnaś marnować sobie przy mnie życia.
Odsunął się od niej i chciał rozpleść ich dłonie, jednak Marinette tak mocno zacisnęła palce, że nie mógł się oswobodzić.
-To nie tylko twoja wina - w jej oczach, zaczęły zbierać się łzy - nie umiałam sobie poradzić z porażką i zamiast to z tobą uzgodnić po prostu się poddałam.
- Hej - chłopak wysunął spod pościeli drugą dłoń i otarł kilka słonych kropli - nie płacz. Skoro już się czegoś nauczyłaś nie poddawaj się znowu, tylko walcz. Skoro nic do mnie nie czujesz, walcz.
Poczuł się jak kiepski psycholog i tak też trochę zaczął mówić.
- Ty naprawdę chcesz mnie zmusić do rozwodu?
- Chcę, żebyś była szczęśliwa -odparł zgodnie z prawdą.
- Głupi dachowiec - uśmiechnęła się przez łzy - gdybym nic do ciebie nie czuła w życiu nie zgodziłabym się na ten ślub, tylko negocjowała. Sama wtedy tego nie wiedziałam, ale wydaje mi się, że chciałam odzyskać mojego flirciarskiego kocura. Zacznijmy wszystko od nowa, dobrze?
Adrien słysząc te słowa omal znowu się nie rozpłakał.
- W takim razie -złapał ją w talii, na co ona pisnęła zaskoczona i przyciągnął ją do siebie - kocham cię Moja Pani.
Po czym nachylił się i złożył delikatny pocałunek na jej nosie.
Zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Ja też cię kocham dachowcu - złapała go za policzki i przyciągnęła do siebie. Ignorując smród alkoholu pocałowała go prosto w usta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro