Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

67 Bartra x Durm

Mówiłam już, że Borussia Dortmund to moja miłość? Nie?
No to mówię.


Dość niechętnie zareagowałem na informację, że chłopaki z drużyny postanowili zorganizować mi urodziny w domku Reusa poza miastem. Z jednej strony cieszyłem się, że o mnie pamiętali, jednak wiedziałem, że chciali po prostu zrobić dobrą imprezę, na której nie muszą obawiać się sąsiadów.
Domek ten znajdował się na jakimś odludziu, czterdzieści minut drogi od Dortmundu. Ponadto w okolicy ciężko było znaleźć innych mieszkańców.
Mimo to zgodziłem się i liczyłem na naprawdę dobrą zabawę. W końcu prawie każda impreza z udziałem moich kumpli była udana. Najlepsze było późniejsze wspominanie, co kto zrobił.
Można było naprawdę pośmiać się z historii, których bohaterowie zwykle nie pamiętali.
Moim celem na tą imprezę także było porządnie się upić. W końcu nie codziennie kończy się dwadzieścia pięć lat.
Ustalałem właśnie szczegóły imprezy, gdy Marco oznajmił mi najgorszą możliwą informację.
- Erik, nie mam miejsca już w moim samochodzie, dlatego pojedziesz z Bartrą.
- Co? Ten idiota też ma tam być? - Westchnąłem. Nie wiem dlaczego, ale nie lubimy się od pierwszego treningu, na którym Bartra się pojawił. Strasznie mnie wkurza. Ciągle sobie dogryzamy. Reszta śmieje się, że pomiędzy nami iskrzy, przez co nie raz się na nich obraziłem. Marc Bartra to największy kretyn na świecie.
- Mają być prawie wszyscy. Czemu mieliśmy go nie zaprosić?
- Może dlatego, że mnie nienawidzi? Tak jak ja jego.
- Nie przesadzaj. Może akurat się dogadacie. Poza tym, kto się czubi, ten się lubi... - Marco uchylił się przed moim ciosem. Po raz kolejny ktoś mówi mi coś takiego. Czy oni nie mogą zrozumieć, że my zwyczajnie się nie lubimy? Nie tolerujemy?
I nic tego nie zmieni. Nawet ta pieprzona wspólna podróż, na którą w końcu się zgodziłem.
- Czyżbyś bał się konfrontacji z tym przystojniakiem? - zaśmiał się Reus.
- Jakim przystojniakiem? To jednak nie jadę z Bartrą? - powiedziałem, udając uśmiech.
- Zobaczysz, nie będzie tak źle. - powiedział do mnie Mario, wsiadając do samochodu Reusa. Było z nimi jeszcze kilku chłopaków oraz oczywiście obowiązkowo cały bagażnik jedzenia i alkoholu.
- Taa. - powiedziałem.
- Zobaczymy się na miejscu! - usłyszałem jeszcze zanim odjechali. Westchnąłem i poprawiłem plecak.
Marc jak zwykle spóźniał się, a ja stałem jak idiota przed własnym domem.
Mógłbym do niego zadzwonić, ale oczywiście duma nie pozwalała przyjąć mi od Reusa jego numeru. W dodatku nie mógłbym zadzonić jako pierwszy i słuchać jego aroganckiego głosu.
Najgorsze w tym było to, że Marc zachowywał się tak tylko względem mnie. Od razu zaczął wygłaszać w moim kierunku sarkastyczne komenarze, które inni traktowali jako żarty. Ja jednak tak nie myślałem.
Przewróciłem oczami, gdy w końcu zobaczyłem czarne BMW Bartry i jego ironiczny uśmieszek.
- Dłużej się nie dało? - Zapytałem, wsiadając do luksusowego auta. Od razu poczułem mocne, drogie perfumy obrońcy. Marc miał na sobie skórzaną kurtkę i okulary przeciwsłoneczne. Wyglądał jak pieprzony model.
- W przeciwieństwie do niektórych lubię dobrze wyglądać.
- Jakoś tego nie widać. - powiedziałem cicho.
- Słyszałem. - uśmiechął się do mnie sztucznie i odpalił silnik. - Boże, daj mi na niego siłę przez te cztery godziny. - powiedział błagalnym tonem, śmiejąc się.
- Co?! Jakie cztery godziny?
- Oh, czyżbyś był aż tak zajęty swoim wspaniałym życiem, że nawet nie wiesz gdzie jedziemy?
- Marco mówił, że to czterdzieści minut. - syknąłem. Będę musiał poważnie porozmawiać z tym oszustem.
- Boisz się mnie? - zapytał, a ja myślałem, że się przesłyszałem.
- Chyba w twoich fantazjach.
- Bałbym się o tobie fantazjować. - Zaśmiał się. - Poza tym, byłyby to prędzej koszmary.
Przewróciłem oczami.
- Nie stać cię na nic lepszego?
- Jasne, ale obawiam się, że mogłoby to zdecydowanie wykraczać poza twój poziom intelekualny.
- Ja przynajmniej jakiś mam.
Marc prychnął i wbił adres do GPSa. Rzeczywiście pokazywał około cztery godziny jazdy. Po raz kolejny westchnąłem i wyciągnąłem komórkę.
Sprawdziłem Facebooka i inne portale społecznościowe, starając się ignorować siedzącego obok osobnika, który skupił się na drodze.
Jednak gdy nie miałem już co robić, ukradkiem na niego spojrzałem.
Musiałem przyznać, że Reus jednak miał rację, Marc był przystojny. Jeśli ktoś lubił jeszcze aroganckich dupków, to śmiało mógł się za niego brać.
- Wiem, że nie możesz mi się oprzeć, ale nie gap się tak na mnie.
- Nie gapiłem się. - momentalnie odwróciłem głowę. Poczułem się zażenowany. Kolejny powód do śmiania się ze mnie.
- Jasne. Schlebia mi to, jednak za bardzo mnie rozpraszasz. - powiedział. Uniosłem zdziwiony brwi.
- Rozpraszam?
Jednak Marc nic już nie powiedział. Uśmiechał się pod nosem, kierując wzrok wyłącznie na drogę.
- Ej, to twoje urodziny. - Powiedział nagle.
- Brawo, odkrywco.
- Chodzi mi o to, że jesteś już taki stary. - Zaśmiał się.
- Przecież ty jesteś o rok starszy!
- Przynajmniej po mnie nie widać. - znów posłał w moją stronę ironiczny uśmieszek.
- Jak ja cię nie lubię... - westchnąłem.
- A ja siebie kocham.
- Chyba tylko ty. - Tym razem ja uśmiechnąłem się ironicznie.
- Opowiedz mi o tym wypadku.
- Co?
- Nie mów, że ten brak szarych komórek masz od urodzenia.
- Jesteś idiotą. - odwróciłem się do okna i znów zacząłem przeglądać telefon.
Kolejne godziny drogi minęły nam właśnie na wszelkiego rodzaju komentarzach, zaczepkach i docinkach.

- Przepraszam, najwybitniejszy kierowco na świecie, ale nie powinniśmy być już na miejscu?
- Zamknij się. Dobrze wiem, gdzie jadę, Panie Idealny.
- Właściwie dlaczego to ty prowadzisz? Przecież nawet nie znasz Dortmundu, a co dopiero okolic. Mam wrażenie, że źle skręciłeś jakąś godzinę temu.
- Zauważyłbym to. W końcu od czegoś jest GPS. - warknął.
- Byłeś zbyt zajęty obrażaniem mnie.
- Nie gadaj tyle, zaraz dojedziemy. - Powiedział, a ja rozejrzałem się dookoła. Po obu stronach drogi ciągnął się gęsty las.
Nagle samochód zatrzymał się.
- Ja pierdolę. - westchnął Bartra. Wyciągnął komórkę i próbował się gdzieś dodzwonić.
- Dlaczego stoimy? - Zapytałem.
- Skończyło się nam paliwo. - powiedział.
- Co? Czy naprawdę jesteś aż taki głupi, że nie zatankowałeś? Nawet jakbyśmy dojechali, to jak miałeś zamiar wrócić?
Nie odpowiedział, tylko wysaidł z samochodu i znów próbował zadzwonić.
Spojrzałem na własny telefon.
'Tylko połączenia alarmowe'
Westchnąłem i także wysiadłem.
- Nigdzie się nie dodzwonisz. Tu nawet nie ma zasięgu. Gdzie my w ogóle jesteśmy? - Marc przeklął i wybrał numer jeszcze raz. Oparłem się o samochód i schowałem ręce do kieszeni jeansów.
- Możesz jeszcze bardziej mnie nie denerwować? Wsiadaj do wozu.
- Nie będziesz mi rozkazywał.
- Jak chcesz. - usiadł za kierownicą i oparł głowę na fotelu. Na dworze zaczęło robić się coraz ciemniej i chłodniej. Mimo, że był już maj, nadal noce były zimne.
Schowałem ręce do kieszeni bluzy i założyłem kaptur. Czekała mnie ciekawa noc, nie ma co.
- Wsiadaj, bo zachorujesz. - Marc uchylił szybę. Zaśmiałem się.
- A co ciebie to obchodzi?
- Nie mam zamiaru wieźć cię z zapaleniem płuc do szpitala.
- Chyba żartujesz, jeśli myślisz, że gdziekolwiek jeszcze z tobą pojadę, idioto. - powiedziałem, ale wsiadłem do auta, ponieważ zaczynałem się trząść. Mimo, ża Marc włączył w samochodzie ogrzewanie, dalej było mi zimno.
- Pieprzone urodziny. - fuknąłem.
- Masz. - Marc zdjął swoją kurtkę i zarzucił mi na ramiona.
- Nie chcę. - zaprotestowałem i spojrzałem na niego jak na debila.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
- Dorosły się znalazł. I do tego mega odpowiedzialny. - Zrobiłem obrażoną minę i więcej się nie odezwałem. Mocniej okryłem się kurtką, która prawdę mówiąc, pachniała nieziemsko.
Marc nagle wybychnął śmiechem.
- Czemu się cieszysz?
- Wyglądasz naprawdę słodko z taką naburmuszoną miną.
- Co? Wcale nie jestem..
- Jesteś. - Chciałem walnąć go w ramię, ale złapał mnie za nadgarstek i pociągnął do siebie.
Poczułem, jak moje serce przyspiesza.
Bartra pociągnął mnie jeszcze bardziej i teraz opierałem się na jego klatce pieriowej, patrząc mu prosto w oczy.
- Co ty... - Marc nie dał mi dokończyć, tylko zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewałem. Musnął delikatnie moje usta.
- Kocham to, jak się złościsz. - wyszeptał i znów mnie pocałował. Tym razem wyraźnie poczułem jego szorstkie wargi na swoich. Zabrakło mi tchu, gdy wsunął swój język do moich ust.
Objął moje ramiona, a ja nie mogłem się ruszyć. Byłem jak zahipnotyzowany. Po chwili Marc puścił mnie. Oddaliłem się i spojrzałem na niego. Spuścił głowę i się zmieszał.
Miałem w głowie milion myśli, jednak wyparłem je wszystkie. To, co poczułem gdy Marc mnie pocałował, chyba pozbawiło mnie myślenia.
- Przepra... - Nie dałem mu dokończyć, tylko zamknąłem jego usta gorącym pocałunkiem. Usiadłem na jego kolanach, presuwając siedzenie do tyłu i robiąc nam więcej miejsca.
Objąłem dłońmi jego szyję, a językiem badałem wnętrze jego ust.
Widziałem, że mu się to podoba. Rękami objął mnie w pasie i dłońmi masował moje plecy. Jęknąłem, gdy zjechał na moje pośladki. Nigdy nie czułem się tak, jak w tej chwili. Bartra pochłonął mnie całkowicie. Jego dotyk na mojej skórze rozpalał całe moje ciało. Chciałem go mieć już tylko i wyłącznie dla siebie. Całowałem się z nim jak jeszcze nidy dotąd. Nasze języki połączyły się w tańcu pełnym złości, energi i erotyzmu.
Mimo iż w mojej głowie cały czas paliła się czerwona lampka, nie miałem najmniejszego zamiaru tego przerywać. No ale to w końcu był Bartra. Mój największy wróg. A teraz siedzę na jego kolanach i całuję się z nim jak jakiś napalony nastolatek.

Nagle zadzonił telefon Marca.

Niechętnie odsunąłem się od niego. Obaj mieliśmy przyspieszone oddechy.
- Halo, Marco?
- No w końcu się dodzwoniłem! Gdzie wy jesteście?! Żyjecie?
- Tak. Spokojnie. Po prostu skończyło się nam paliwo. I trochę się zgubiliśmy.
- A ty co, biegałeś? - Usłyszałem z telefonu i nie mogłem powstrzymać śmiechu.
- No tak... ym, wiesz. Żeby było cieplej... - Tłumaczył się chłopak.
- Taa. No dobra. To przyjechać po was?
- No przydało by się. Ale to może już jutro rano. Jest już późno a Erik śpi.
- Nie wierzę, że ominie własną imprezę urodzinową. Ale dobra. To zadzwonię jutro. Jakoś się zgadamy gdzie jesteście.
- Jasne. I bez niego będziecie się dobrze bawić.
- Ma się rozumieć. Przekaż Erikowi najlepsze życzenia. Tylko grzecznie! - Reus się rozłączył, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu. Dalej siedziałem na kolanach Bartry.
- Widzisz, Marco kazał nam być grzesznie. - poruszył 'seksownie' brwiami.
- A to nie miało być czasem grzecznie?
- Niee. - Uśmiechnął się i chciał mnie pocałować, ale odwróciłem głowę. Zrobił zdezorientowaną minę.
- Idź pobiegaj.
- Co?
- No przecież miałeś biegać. Idź, ja poczekam. - zaśmiał się z moich słów. Położył dłonie na moich policzkach i przyciągnął do siebie całując.
- Znam lepsze sposoby na rozgrzanie. - wyszeptał.
- Naprawdę? Jakie? - Poczułem, jak coś twardego wbija mi się w udo. Zdałem sobie sprawę, że ja wcale nie znajduję się w lepszej sytuacji.
- Chętnie zademonstruję. - Z mojego gardła wydobył się jęk, gdy przygryzł moje ucho.
Jego dłonie znów znalazły się na moich pośladkach. Rozpiąłem rozporek jego spodni.
Przygryzłem jego szyję, gdy wziął do ręki mojego penisa.
Zaczął nią poruszać, więc zrobiłem to samo co on.
Uczucie ekstazy zaczęło wypełniać moje ciało. Nie minęła minuta, gdy doszliśmy w swoje dłonie, szepcąc własne imiona i całując się niezdarnie.
Nigdy przedtem nie przeżyłem takiego orgazmu, jaki zafundował mi Marc za pomocą swojej ręki.
Pocałowałem go, wplatając palce w jego włosy.
- Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. - Powiedziałem. Pocałował mnie w czoło.
- W końcu musiało do tego dojść. - odpowiedział, a ja spojrzałem mu w oczy.
- Chcesz powiedzieć, że te wszystkie marne, sarkastyczne komenarze były po to, żeby mnie poderwać?
- Wcale nie były marne! Ale w sumie to.. tak.
- Jesteś idiotą. - powiedziałem, znów go całując.
- Przecież zadziałały. Mój mały głupku.
- Jasne. Najlepszy kierowco świata. - odparłem i zasnąłem, wtulony w klatkę piersiową Marca Bartry.
To wcale nie były takie najgorsze urodziny.

To chyba najdłuższe coś jakie napisałam.
Na początku miałam zamiar publikować tu shoty ze skoczkami, ale kocham Durtre i musiałam ich dodać. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro