Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pisek? - (Bruiseshipping)

Siedziałem na skraju lasu a plaży, słuchając odgłosów śpiących zwierząt, szumu morskiej wody i wiatru ocierającego się o liście, oraz morską trawę. Czarne niebo pokryło się gwiazdami, a piękny księżyc odbijał się od tafli morza. Wysypywałem szarawy piasek z moich dłoni, oglądając jak mała jego ilość, wracała spowrotem na miejsce. Zawsze czułem się niezwykle związany z ziemią, skałami, w różnych postaciach. Nagimi stopami przekopywałem ziarenka. Kim jest zapytasz? Jestem małą, dziwną istotką, wychowaną wśród drzew. Nie wiem skąd się wziąłem, dlaczego tu jestem, ale jednego jestem pewien. Jestem kimś wyjątkowym. Dostałem wyjątkowy dar. Jestem hybrydą wilka, oraz jakiegoś dziwnego stworzenia. Chodzę jak ono na dwóch kończynach, a moja mama uważa, że jestem półczłowiekiem. Nigdy kogoś takiego nie widziałem, ale słyszałem mnóstwo historii, na tematych tych istot. Las huczy jacy to moi przodkowie są bezlitośni, bestialscy, źli, okrutni i niesprawiedliwi. Podobno niszczą lasy, palą drzewa, śmiecą, krzyczą, zabijają. Przez nich niektóre leśne stworzenia mnie nienawidziły obrażały, odtrącały. Po kilku wiosnach na szczęście zrozumieli, że ja chce tu tylko mieszkać. Nikomu krzywdy nie zrobiłem. Żywię się najróżniejszymi roślinami i mięsem, które ludzie zostawili, lub jakieś zwierze zdrowe umarło ze starości. Wszystko wygląda pięknie, jestem poza łańcuchem pokarmowym. Żaden mnie nigdy nie zaatakował. Czuję się przez to odmieńcem. Kimś, mimo że ma tu tylu przyjaciół, jest samotny, pusty, wybrakowany. Chciałbym pasować, lecz nie umiem. Teraz mając za sobą kilkanaście zim, nadal to odczucie mam głęboko w swoim sercu.

Wstałem szybko, otrzepując skórę z ziaren i ruszyłem w las. Charakterystyczny zapach już mogłem poczuć, będąc zaledwie w "progu". Starałem się jak najlżej stawiać bose stopy, aby nie obudzić nikogo. Pozostawiona za mną biała mgła dwutlenku węglu, tworzyła ładną odmianę od przezroczystego powietrza między drzewami. Lekko zmarznięty szukałem mojej małej jaskini. Możliwie skromna ilość futra na rękach, głowie i torsie, nie dawała oczekiwanego ciepła. Lekki wiatr zawiewał moje za długie, czarne kudły na zielone oczy, zasłaniając widok.

Nagle zatrzymałem się, słysząc płacz. Dziwne łkanie rozchodziło się po lesie. Zdezorientowany szukałem źródła dziwnych dźwięków. Obracałem powoli głowę, aż zauważyłem ruchy przy jednym z drzew. Nieznana mi istota najwyraźniej błagała pomocy. Wspinałem się po pniach, przeskakując między nimi, aż nie wylądowałem na gałęzi tusz nad nią. Było to coś małego. Przywiązane liną płakało i nie mogło się uwolnić. Światło księżyca padało na jej czerwony, mokry, oraz dziwnie płaski pyszczek. Futro miało tylko na głowie w kolorze ciemnej wiewiórki. Najdziwniejszy jednak był fakt, że przypominało mnie. Układ kończyn, głowa. Czy to jest... człowiek? Wzdrygnąłem się o tym na samą myśl.

Zeskoczyłem zwinnie, a maleństwo umilkło i wbiło we mnie swój przestraszony wzrok. Jej malutkie, intensywnie niebieskie oczka wpatrywały się w moje ze strachem. Ktoś biedactwo tu zostawił specjalnie, bezbronne, prawdopodobnie głodne. Podszedłem cicho, spokojnie, aby go nie przerazić jeszcze bardziej.

- Pomioci!!! - wybuchło płaczem.

To na pewno ludzkie dziecko. Pamiętam niewiele z tego języka, ale rozpoznać go umiem.

Im byłem bliżej, tym mniej wierzgało. Obwąchałem je dokładnie. Śmierdzi obcym zapachem dymu, ludzkiego potu i solą. Przejechałem delikatnie po policzku malucha. Trzęsło się, popiskując na ruchy moich palcy. Teraz dopiero poczułem smród krwi. Cała skóra w okolicach oka była rozcięta.

Musze je stąd zabrać, zanim ktoś wyniucha krew i uzna je za jedzenie. Wysunąłem pazura i ostrożnie rozciąłem sznur.

- Pisek, cio lobjisz? - pisnęło.

Nie bardzo je zrozumiałem. Chyba jest ciekawe co robię. Ciekawe czemu nazwało mnie psem.

- Cole. Być Cole - uwolniłem je i odsunąłem się odruchowo

Zapomniałem stanowczo języka, skoro nawet dziecko lepiej odmienia ode mnie. Było wyraźnie zdziwione moją reakcją. Chwile trzymało bolącą łapkę, aby zaraz wyciągnąć obie w moją stronę. Odskoczyłem czując jego dotyk i poleciałem na drzewo. Nie znam ludzi, skąd mam wiedzieć czy nie chce mnie zjeść?

- Pisek? Gdzi ty pisek? - rozglądało się przerażone - pisek róć.

Co teraz mam zrobić? Wiem, że wcześniej mówiłem, że je stąd zabiorę, ale co dalej? Wydaje się takie malutkie, słabe, bezbronne. Maleństwo skuliło się i ponownie zaczęło płakać.

Coś w sercu mnie ścisnęło. Pożerało mnie poczucie winy i litość. Stanowczo nie mogę go tu zostawić.

Zjechałem powoli po korze i spokojnie doczołgałem się do tej małej istotki. Usiadłem wlepiając niepewny wzrok. Schowałem pazury, kładąc się brzuchem na ziemi. Nosem dotknąłem temu stope. Była lodowata.

- p-pisek? - zabrało z załzawionych oczu łapki, wlepiając swoje diamenciki w moje szmaragdy - pisek!!!

Zerwało się i na mnie rzuciło. Zamknąłem oczy czekając na ból, który nie nastąpił. Za to małe paluszki trzymało mocno skórę, wplątując je w futerko na biodrach. Patrzyłem oniemiały, co ta kruszynka wyrabia. Czy to jakiś dobry początek długich tortur czy zaraz wgryzie się w szyje i wypije całą moją krew? Jednak, nic się takiego nie stało. Mała głowka przytuliła się jak najbliżej najcieplejszego miejsca, a mały uśmiech pokazał się na różowej buzi. Chwyciłem ostrożnie malucha, podnosząc się z ziemi. Czy to na prawdę jest ten człowiek? Jak dla mnie to maleństwo nie różni się od moich malutkich braci. Uśmiechnąłem się lekko do tego słodziaka, a ono zaczęło się śmiać i piszczeć radośnie. Jakie ono jest urocze.

- Ty imie? - zapytałem zmieszany.

- Jay - mocniej złapało się mojej czarnej sierści - pisek ni zostjawi Jayja?

Nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, więc musiało mu wystarczyć to, że z nim idę. Jayuś skulił się, a po chwili cichutko pochrapywał, ssając jeden z palców. To ma być urodzona maszyna do zabijania? Zwierzęta chyba pokoloryzowały trochę prawdę...

Po kilku minutach marszu napotkałem górę przed sobą. Mój cel. Wczłapałem się na do mojej jaskini, jak to woli domu. Odsunąłem kamień, wniosząc malucha do środka. Zasunąłem kamień, oraz odłożyłem śpiące maleństwo w kokon z kocy. Rozpaliłem małe ognisko, abyśmy nie zmarlzli. Położyłem się do swojego "łóżka" i przysunąłem zawiniątko do siebie. Jutro go umyje, oraz nakarmie. Szkoda mi go teraz obudzić. Jak można było zostawić takie maleństwo samo w lesie?! I to jeszcze celowo?

♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

Obudziły mnie jasne promienie słońca, przecierające się przez nieszczelne, kamienne ściany. Odkopałem się z sterty kocy i rozciągnąłem. Przechylając się na czworka najpierw w przód, potem w tył, spojrzałem na malucha. Spał uroczo tuląc do swojego noska rączki. Wyjąłem je ostrożnie i zszedłem z góry na wilgotną trawę. Przysiadłem nad moim wodopojem, oraz krzakiem malin, budząc ostrożnie Jaya. Po kilku sekundach pokazał swoje zaspane oczka, ziewając słodko. Uśmiechnąłem się mimowolnie, a wiewióreczka pisnęła wyciągając w moją strone rączki. Będąc naprawdę tępym stworzeniem, nie wiem czemu to robi. Odkryłem powoli z poszarpanych ubranek jego podrapane, oraz zaniedbane ciałko. Teraz widze, że to na pewno jest chłopczyk. Bez dwóch zdań. Przeniosłem chłopca do małej tafli wody po porannym deszczu i porządnie umyłem. Tylko w co ja go ubiore? Ja nie musze mieć ubrań bo mi skóre oraz to specjalnie okrywa mniejsza lub większa ilość futra. A Jay kompletnie nie ma nigdzie kudłów poza głową. Swoich mu nie oddam. Westchnąłem zrezygnowany.

- Czy nie przeszkadzam? - wzdrygnąłem się lekko, ale po chwili rozpoznałem głos mojej mamy.

Odwróciłem szczęśliwy wzrok lekko na prawo, aby zobaczyć czarną, silną, oraz moją ukochaną wilczycę. Spoglądała na mnie rozbawiona, a gdy Jay uderzył łapką wodę, zaskoczona odskoczyła na kilkanaście centymetrów.

- Ludzkie dziecko?!- krzyknęła.

- Mamo spokojnie. Nie jest groźne. Jest bardziej zagubione i przerażone od nas więc nie mu... - uspokoiłem ją wyjmując maleństwo z wody.

- Jaki słodziaaaak!!! -  przerwała mi zanim zdążyłem skończyć i pisnęła liżąc po pyszczku chłopczyka.

Zaczął się śmiać. Cała ona. Od zawsze kocha maluchy i wprowadza ją w euforie widok takiej kruszynki. W końcu wykarmiła już hybryde, cztery lisy, trzydzieści cztery w większości jej szczeniaki, jednego niedźwiadka i dwa zające. W sumie mam czterdzieści trzy rodzeństwa. Całkiem sporo nie?

- Domyślam się mamuś - zaśmiałem się cicho.

- O cim lozmawiacje? - zapytał zdezorientowany winowajca naszej rozmowy.

- Co z nim zamierzasz zrobić? - zapytała.

Pewnie nawet rudzielca niezrozumiała.

- Zajme się nim. Nie zostawie go samego. Pozatym, on już się do mnie przywiązał - pogłaskałem Jaya po głowie, a on złapał moją łape palcami i zaczął się nią bawić -widzisz?

- Moje dziecko stało się tatą! Jestem z ciebie dumna!!! - uśmiechnęła się, a po chwili jej język atakował mój policzek.

- Maaaamoooo - jęknąłem, śmiejąc się.

♥♥♥♥♥

- Coooleee! Obudź się ! - usłyszałem krzyki, a coś ciężkiego gniotło mi organy wewnętrzne.

- Jeszcze dwie minuty... zaraz dam Jay'owi butelke... mamo sam dam rade... nie pomagaj... - mruczałem widząc skrawki mojej krainy snów, zanim otworzyłem oczy.

Małe, roziskrzone oczka biegały po orbicie gałki ocznej. Długie do szyi, brązowo-rude futerko na głowie pokazywało niezrównoważony bałagan. Opalona cera niezamaskowała uroczych kropek.Mały nosek lekko się zmarszczył, a kąciki ust kompletnie wpłynęły na łagodny wyraz twarzy, jeszcze mocniej chcąc pokazać jaki to młodzieniec jest szczęśliwy. Z takiego małego chucherka wyrosło coś naprawdę pięknego. Ta mała kupka słodyczy nauczyła mnie mówić, czytać i słuchać jak człowiek. Ale żeby nie było. Nadal jestem" ludziopodobny", jak to określił. Ciałem człowiek sercem pies. W pierwszej chwili byłem z tego powodu obrażony, ale jak zaczął mi tłumaczyć. Sam do dzisiaj niedokońca zrozumiałem.

Wyglądasz jak człowiek, ale nim nie jesteś. Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy. Ludzie to potwory, egoiści. Niewiele z tego okrutnego świata jestem sobie w stanie przypomnieć. Ja nadal jednak pamiętam te noc. Gdy miałem te marne trzy lata. Moja matka zabrała mnie od mojej przybranej mamusi. Ta wyrodna kobieta miała chyba na imie Alicja, a jej siostra Edna. Ją akurat pokochałem z wzajemnością. Nigdy tej farbowanej, wrednej, istoty nie uważałem za rodzicielke, tylko tą piękną, miłą, sympatyczną brunetke. Miałem przybrane rodzeństwo, bo tak zawanych ojczymów nigdy nie potrafiłem zliczyć. Clauds i Sunny zawsze chroniłem. Pijana "matka" nigdy nie znała litości. Zawsze biła do upadłego, aż nawet oddychać nie mogłem. Zabrała nas potem ciocia, któregoś dnia. Nie pamiętam dokładnie, ale wtedy byliśmy szczęśliwi. Niestety, ona znowu wszystko zniszczyła. Wyrwała mnie stamtąd i w geście zemsty za jej ubzdurane skarżenie przywiązała w środku lasu do drzewa. Rozcieła nożem pół mojej twarzy, mając skrytą nadzieje, że już nigdy na jedno oko nie będę widział. Miotałem się, płakałem, ale nikogo nie było. Sam w ciemny lesie miałem umrzeć. Zmarznięty kuliłem się, aby nie paść jak sopel lodu martwy na skrzepnięte błoto. Gdy  jednej chwili coś wydało dźwięk, trącając przypadkowo liście. Tym cosiem okazałeś się ty. Wyglądem przypominałeś wilka, ale nim niebyłeś. Oczy, nos, usta były ludzkie. Przerażony sam dobrze wiesz rozpłakałem się, ale ciebie zamiast nieumyślnie zachęcić do natychmiastowego pozbawienia mnie życia, to wzbudziłem jakiś instynkt. Zachowałeś się dziwnie spokojnie, bez agresji patrzyłeś głęboko w moje oczy. Zabrałeś mnie stamtąd, a potem pokochałeś jak swojego dzieciaczka. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczny. Uratowałeś mnie, zabierając do kompletnie innego świata. Zawsze mi wmawiano, że wilkołaki, razem z wampirami to najgorsze zwierzętopodobne stwory, lecz stało się jak zwykle. Kłamstwo to domena tamtego świata. Ty jesteś wilkołakiem. Teraz ci właśnie mówie, że wiem jak się twój gatunek nazywa. Półczłowiek-półwilk. Ciałem wilk duszą człowiek. Zapomnij to, bo jest to tylko kolejna bzdura. Jesteś duszą wierny jak pies, sercem przywiązany jak wilk, a uwięziony w ludzkim, grzesznym ciele - spokojnie mały siedmiolatek pił gorącą zupe z jagód, a ja gapiłem się oszołomiony na niezywkle inteligente dziecko.

-  Ktoś ci kiedyś powiedzieć, że ty bardzo mądry? - stanowczo mu niedorównuje.

- Nie, ale miło mi, że tak myślisz - uśmiechnął się przyjaźnie.

Czy ja go kiedyś zrozumiem, lub moje dziwne uczucia od jakiegoś czasu. Im więcej ma lat, tym bardziej w jego towarzystwie czuje się niezręcznie.

- H-hej - zatrzymałem się jak idiota na pierwszej literze, a rudzielec tylko się rozbawiony uśmiechnął.

Podniósł się ze mnie zwinnie i mnie pomógł wstać. Przez ten czas zdążył sobie wypracować całkiem niezłe mięśnie.

- Chodź jąkaczu - zaczął się uroczo śmiać i zaciągnął na naszą ulubioną łąkę.

Usiadłem na samym środku, oglądając zachmurzone niebo. Słońce próbowało walczyć i czasem udoawało mu się osiągnąć cel,pokazując smugi światła. Przejechałem opuszkami palców po wilgotnej trawie. Nie wyobrażam sobie innego życia. Jay opowiadał o szarych, pustych betonach. Smrodzie i hałasie pędzących aut. To musi być straszne. A propo tego już nie malucha. Wpasował się idealnie w to otoczenie. Nauczyłem go język zwierząt, a on mnie ludzkiego. Opowiada mieszkańcą o swoim świecie, a nawet przeprowadził z nimi nalot na śmietniki. Co ci ludzie wyrzucają. Do dzisiaj nam większość tych przedmiotów służy.

- Cieszę się, że zabrałeś mnie z tamtego piekła. Nawet nie wiesz jak dobrze się tu czuje - dosiadł się obok mnie, jak zawsze z *bumerangiem na buzi.

- To ty nie wiesz jak cieszy mnie twój widok. Rozumem, światopoglądem zbliżony do mojego - utknąłem wzrokiem gdzieś daleko.

- Cole, a wiesz... co to jest miłość? - zapytał zbaczając z tematu, a ja wróciłem nagle myślami na Ziemie.

Serce przyśpieszyło, a oddech zatrzymał się na chwile. Wędrowałem oczami po jego zmieszanej twarzy.

- To jakaś sugestja? - zapytałem zbity z tropu.

- Nie, pytałem czy... kochałeś kiedyś... kogoś nie jak rodzine, tylko coś więcej. Niewiem czy rozumiesz co mam na myśli. To trochę skomplikowane, oraz bardzo ważne dla mnie - jąkał się cały czerwony.

- Jay, wiesz jaki jestem zacofany. Nie rozumiem - przekrzywiłem głowę.

Jak zwykle jestem tępy. To się chyba nigdy nie zmieni. A zwłaszcza te całe uczucia.

- Posłuchaj. Ja już nie jestem mały i znam prawie wszystko wokół mnie na wylot. Wszystko tylko nie ciebie - wzdrygnąłem się niewiedząc czy to dobrze, czy źle - wcale nie miałem na myśli nic złego! Tylko, ty zawsze jesteś taki inny, fascynujący - uśmiechnął się - Cole, ty pewnie nie wiesz co się teraz dzieje. Nie nauczono cię okazywać odczuć, a jednak to umiesz. W mojej głowie dzieje się tyle, że sam czasem nie moge się przebić przez ten gwar. Wiem, że masz te może trzydzieści lat, a ja szesnaście i to naturalny zamęt. Poprostu dąże do jednej rzeczy. Nie chce cie już jako ojca od jakiegoś czasu... - burczał coś pod nosem, a na końcu nie wytrzymałem, przerywając mu.

- C-co? - ścisnęło się nagle moje serce, a łzy napłyneły do oczu - ch-chcesz od-ddejść?!

Moja mała kruszynka, chce mnie zostawić? Ja bez niej niewyobrażam sobie życia, a ona odchodzi? Dlaczego?! Przecież sie tak bardzo starałem!!!

- Kompletnie nie o to mi chodziło!!! - krzyknął - absolutnie nie mam zamiaru się od mojego opiekuna oddalać!!! Tu raczej chodziło mi... o zmiane roli jaką w moim życiu odgrywasz - spojrzał swoimi pięknymi oczami, głęboko topiąc się w moich.

Jego pyszczek stopniowo się przybliżał, a ja głupio patrzyłem co robi. Po chwili zamknął oczy szarpią mocno mój skrawek koszuli i przyciskając moje usta do swoich. Zacisnąłem dłonie, a serce prawie zniszczyło półklatki piersiowej. Co on robi? To jest mega dziwne, ale jakie przyjemne. Czułem dziwne ruchy na moich ustach, a po chwili niewiedząc jak włączyłem się w ten dziwny gest. Moje ręce nieświadomie powędrowały na jego plecy. Moje zamknięte oczy nie mogły się doczekać otwarcia. Mam tyle pytań w głowie. Zdyszany puściłem jego podbródek oglądając zachwycony ślepka rudzielca.

- T-ty m-mnie kochasz? - uśmiechnął się szeroko czerwony jak truskawka - Cole'uś... - mocno się do mnie przytulił.

- N-no ten... ja nawet nie wiem co to było - zmieszałem się, otulając słodziaka.

- Cole... może inaczej. Czy czujesz widząc mnie radość, słysząc mój płacz smutek, dotykając mojej czasem zimnej skóry chęć przytulenia i ogrzania mnie? - zapytał przejeżdżając dłonią w przyjemny sposób po mojrj twarzy.

- Tak - mruknąłem zadowolony.

- To jest miłość partnerksa. Kocham cie bardzo Cole - pocałował mój nos.

- Ja... ciebie też... kocham - otuliłem go szczęśliwy.

- A robiłeś to kiedyś? -zaakcentował trzeci wyraz.

- Co robiłem? - zapytałem zaciekawiony.

- No wiesz... te rzeczy - zaczerwienił się, a ja dalej nie rozumiałem - inaczej, wiesz, że ta antenka służy nie tylko do oddawania potrzeby w krzaczkach - pokazał na moje krocze.

- Eee... jasne - wyszczerzyłem się sztucznie nie wiedząc za Ninjago do czego to jeszcze jest.

- Nie wiesz, więc ci wyjaśnie. Ten element ukryty pod twoim futerkiem czasem potrafi stać... i dzięki niemu można... robić coś takiego... no to trudne to wytłumaczenia - jąkał się bawiąc palcami.

- Twoja też tak umie? - przybliżylem się i położyłem na nim.

- Po pierwsze, tak. Po drugie, co ty wyprawiasz?! - przestraszył się lekko.

- Czy ty mi tłumaczysz, samcowi alfa, że to moge komuś wsadzić w tyłek na wszelakich tysiące sposobów? - uśmiechnąłem się chytrze, kłopocząc go jeszcze bardziej.

- Skąd ty to wiesz? - przełknął śline.

- Jay, było lepiej ukrywać swoje fantazyjne rysunki ze mną - gryzłem go po szyi.

Oj Jay. Będziesz dzisiaj pięknie się pode mną wił. Zwłaszcza, że wiem, czego chcesz. Szykuj się, bo to dopiero rozgrzewka.

Wiem. Jestem. Chora. Na. Głowe. Starałam się walczyć z błędami.Jeżeli podobały Ci się moje wypociny daj gwiazdeczke i pokaż, że jednak dla kogoś się staram w komentarzu. Jednak, gdy zawiodłeś się na mnie, pokaż i wytknij błędy. Ja nie gryzę. Pozdrawiam i do następnego moje yaoistki/ści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro