Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

,,Nienawidze siebie" - Bruiseshipping (Cole x Jay)


Spojrzałem zawiedziony w lustro. Nienawidzę swojego ciała. Jego widok sprawia, że mam ochotę skoczyć z okna i roztrzaskać się o beton. Dotknął delikatnie dłonią odbicia. Mojego odbicia.

Rudawe, rzadkie włosy, których nienawidzę.

Blizna rozcinająca pół twarzy, której nienawidzę.

Długie, chude palce, których nienawidzę.

Wiotkie, pocięte ręce, których nienawidzę.

Mały nos, którego nienawidzę.

Ciemnoniebieskie oczy, których nienawidzę.

Żyletka wbita w nadgarstek, której nienawidzę.

Różowe usta, których nienawidzę.

Blada, anemiczna cera, której nienawidzę.

Ja sam siebie nienawidzę.

Ciemne chmury zebrały się na niebie i odbijały się w tafli lustra. Samotna łza spływała powoli po moim podrapanym policzku. Tak samo jak krew na mojej ręcę. Ciemna ciecz stworzyła rzeczki, a na samym dole sporą kałużę krwi. Wyjąłem z kieszeni kolejną żyletkę.

Nie moge tego kontrolować

Czy naprawdę chcę to zrobić? Zabić się? Jak ostatni tchórz? Czy ktokolwiek tęskniłby, za taką brzydotą jak ja?

Najpierw za gruby, potem za chudy. Czemu ludzie są tacy bezlitośni? Miałem zadać sobie ostateczny cios w tętnice szyjną, gdy ktoś wszedł do mojego pokoju. Przełknąłem ślinę, a moje oczy wypełniły się nowymi łzami.

Zielone, rzadko radosne oczy szukały czegoś. Wykrzywione w uśmiech usta, drgały z podniecenia. Czarne kudły stały jak zawsze w nieporządku.

Nagle jego szczęśliwa twarz, przybrała przerażony wyraz. Patrzył na mnie. Czemu teraz? Wszystko szło perfekcyjnie.

- Jay!!! Ty skończony idioto!!! Oszalałeś!? - podbiegł do mnie z prędkością światła, wyrywając metalowe ostrze, jeszcze niezanurzone w mojej skórze.

Nie moge tego kontrolować

Widać było, że się bał. Nie miał jednak czasu na panikę, bo właśnie ulatywały ze mnie resztki życia. Chwycił zręcznie pasek od swoich spodni i ucisnął ranę. Teraz, przepełnione troską oczy, wyjęły ostrożnie żyletkę. Syczałem cicho z bólu. Dyskusja z brunetem nie przyniosłaby żadnego skutku. Nawet przedłużyła nieuniknione kazanie.

Owijał dokładnie ranę, wcześniej ją przeczyszczając. Jestem totalnym idiotą, chowając w pokoju apteczkę, gdy zaplanowałem samobójstwo. Pozaklejał jeszcze plastrami, niektóte, mniejsze ranki i założył na mnie swoją, dużą bluzę.

Czuje się jak potwór

Było mi ciepło. Czułem sie jak w ciepłym pojemniku czekolady. Dodatkowo brunet otulił mnie mocno swoimi, silnymi ramionami.

- Ty mały głuptasie - oparł podbródek o czubek mojej głowy - nie rób mi tak nigdy więcej.

Rozpłakałem się jak dziecko w jego bokserke, a on mnie dalej tulił.

Czuje się jak potwór

- Prz-przepraszam - mruknąłem przez łzy.

- To ja przepraszam. Nie miałem ostatnio dla mojego malucha czasu - westchnął - już nigdy nie dopuszcze do takiej sytuacji, obiecuje.

Cały Cole. Zawsze będzie się martwił o każdego z nas, jak o własne dziecko do pilnowania. Za główną ofiarę wybrał sobie jednak mnie. Od kiedy zrozumiał, że żartamo chciałem się tylko przybliżyć do niego, to przestał kompletnie się na mnie denerwować. Co więcej, chroni mnie gdy coś przeskrobie.

Złapał moją twarz w dłonie i spojrzał wzrokiem bólu, którego tak nie lubie.

- Jay - westchnął - dlaczego do cholery to zrobiłeś? Wiesz jak bardzo...

Spuściłem tylko wzrok i słuchałam cierpliwie jego kazania. Wszystko mówił z tak niebywałą troską. Każde słowo starał się mi przekazać jak głupio postąpiłem.

Gdy wreszcie skończył, wybiła równie godzina. Przytulił mnie znowu, roniąc roztrzęsiony łzy.

- Obiecaj mi - zaczął - że już nigdy więcej tego nie zrobisz.

- Obiecuje...

~♥~

Uśmiechnął się pod nosem. Właśnie miałem cały pyszczek, oraz dłoń wysmarowane lodem. Musiałem uroczo wyglądać, ponieważ Cole nie mógł przestać powtarzać ciągłego: ,,awww". Co we mnie słodkiego? Jestem chodzącą szkaradą.

- Jay! - zasmiał się - daj bo nienadążasz!

Złapał mój nadgarstek i zaczął lizać dłoń. Zrobiłem się czerwony jak dorodny burak. Moje serce zabiło trzy razy szybciej. On wyglądał tak pociągająco gdy czyścił moje palce z roztopionych śmiatankowych lodów. Jay przestań się gapić...

- Odrazu lepiej - uśmiechnął się rozbawiony i wrócił do spożywania swojego czekoladowego przysmaku.

A ja dalej patrzyłem oniemiały. Kompletnie nic sobie z tego niezrobił. Jakby to była najnormalniejsza sytuacja. Czy tylko ja mam jakieś dziwne myśli?

Odwróciłem wzrok od pałaszującego swój przysmak czarnowłosego i jadłem powoli swojego. Czemu się przyjaźni z taką miernotą jak ja?

Tak bardzo się nienawidze...

~♥~

Siedziałem w swoim pokoju na parapecir, gapiąc się na bezchmurne niebo. Znowu dręczą mnie koszmary. O tym jak mną: gardzą, poniżają, wyzywają. Nienawidze tych wspomnień. Najgorsze jest to, że nie mogę o tym nikomu powiedzieć. Jeżeli zaczne ten temat z Colem skutki mogą być nieprzyjemne. Spojrzałem, załzawionymi oczami, na żyletke w moich dłoniach. Tak bardzo chce sobie ulżyć, ale niemogę. Mistrz Ziemi tłumaczył mi, że się szpece bliznami. Tylko czy można oszpecić coś brzydkiego? Wątpie. Nie da się być okropniejszym ode mnie. Uroniłem łzę bólu patrząc na migoczące gwiazdy. Dlaczego ja niemoge być dla kogoś taką gwiazdką? Czemu Pierwszy Mistrzy Spinjitzu stworzył mnie? Wtuliłem twarz w kolana dając upust swoim emocją, w postaci kilkunastu słonych kropel.

- Jay? - usłyszałem cichy szept, ale go zignorowałem.

Często słysze głosy. Najczęściej negatywne komentarze. Wszyscy mnie obgadują. Czy to już jest choroba?

- Jay nie płacz - coś ciepłego dotykało mojej głowy.

Znałem ten głos, ale jakby był wytłumiony. Śmiechy ze mnie w mojej głowie wszystko tłumiły.

Nagle długi, bolesny pisk rozbrzmiał w moich uszach, a potem cisza... cisza przerywana dźwiekem uderzanego serca. Coś ciepłego przyciskało mnie do swojego ciała. Zlekka szorstkie, ale łagodne palce ocierały moje łzy. Powoli odzyskiwałem kontakt z rzeczywistością. Plamy nabiarały konturów, a do mnie docierały powoli pojedyńcze wyrazy.

- Zabiore... pomoge... niebój... jestem...  tobą... - wyraźnie słychać było troske.

Co za głupiec się mną przejmuje? Takim nic niewartym śmieciem?

Ten ktoś podniósł mnie i zaniósł w ciepłe i miękkie miejsce. Opatulił jakimś materiałem i wyciągnął świecący przedmiot. Zbyt zamazany mam obraz, aby się nawet domyślić co to.

- Halo... tak...niemoge... teraz... jestem... zajęty... - znowu urywki zdań.

Postać rzuciła świecącym przedmiotem, który już po chwili przestał świecić. Ktoś usiadł bardzo blisko mnie.

- Masz gorączkę - westchnął - jest z tobą coraz gorzej.

Jestem chyba chory. Czuje się taki słaby. W sumie ja zawsze jestem tym słabym.

- Co się stało z moim radosnym Jay'em? - sylwetka nie kryła swojego zmartwienia moim stanem.

Tak naprawde nigdy go nie było. Tylko żałosny proch.

- Zobaczysz. Naprawię cię... - usłyszałem zanim zapanowała ciemność.

~♥~

Obudziłem się i otworzyłem oczka. Białe ściany. Wszędzie tylko białe, zbyt sterylne meble.

Niespodziewanie usłyszałem głosy. Szybko opuściłem powieki, aby udać, że śpie.

- Pański przyjaciel jest zbiegiem z naszego szpitalu. Dobrze, że pan do nas zadzwonił. Kto wie jak mogło się to skończyć - znałem skądś ten głosy.

- Jay? Moja zawsze radosna mała kuleczka, jest chora psychicznie? - i ten też poznawałem.

- Przykro mi to mówić, ale tak. Ma stwierdzonych wiele urazów na psychice. Schizofremia, silne stany lękowe. Jestem pełen podziwu, że aż tak długo wytrzymał bez leków.

- Czy jest szansa, aby wyzdrowiał?

- Jeżeli mam być szczery, to naprawde nikła. Jest naszym pacjentem od kiedy pamiętam.

- Dziękuje za pomoc. Czy moge do niego podejść?

- Może się pana wystraszyć. Pana i pańskich przyjaciół.

- Rozumiem... - westchnął ten bardziej mi znany głos.

Usłyszałem kilkanaście równomiernych kroków. Otworzyłem po chwili swoje paczadła. Jacyś ludzie patrzyli się wprost na mnie. Nie wiem kim są, ale wyglądają dziwnie. Zapiszczałem przerażony widząc pewną dziewczyne. Była straszna i wyglądała jak demon.

- Nya, on się ciebie boi - odezwał się ten z kolczastymi włosami.

- Nic na to nieporadze - wyszła obrażna, a ja dalej czułem się zagrożony.

Roniłem nieopanowane łzy strachu. Oni spojrzeli po sobie zrezygnowanymi spojrzeniami.

- Jezeli będzie bał sie również Cole'a, to jesteśmy w kropce - westchnął bialowłosy.

Zgromadzeni odsuneli się o dwa kroki, a obok mnie znalazł się jakiś czarnowłosy chłopak. Nie... to był miś! Miał takie słodkie uszka i nosek!

- Jayuś - powiedział z lekkim uśmiechem.

To on był tym głosem który uratował mnie od tych śmiechów i rozmawiał z innym obok mnie. Dotknął delikatnie mojej dłoni, a ja jej niezabrałem. Nie bałem się. Przecież to miś. A misie są fajne.

- Czyli mi ufa - uśmiechnął się.

- Tyle dobrego. My będziemy już szli skoro tylko go przerażamy. Zadzwoń jakby co - powiedział jakiś głos a różnokolorowe postacie zniknęły.

Uśmiechnąłem się słabo, patrząc w te piękne, zielone oczy. Nie miałem siły ruszyć rzadną kończyną.

- Hej maleńki. Nie wiem co się z tobą dzieje, ale ja tu zostaje. Wylecze cie z tych wszystkich choróbstw mój piękny - ucałował moje czoło - przyrzekam ci to.

Czy on właśnie obiecał, że będzie obok mnie? Czy on już postradał zmysły? Ja piękny?

- Zapomniałem, że mogło ci umknąć moje imie przez to wszystko. Jestem Cole Jayuś.

- Misio - wyszeptałem.

- Nie misio... Cole - zachichotał.

Nie oszukasz mnie! Widze te twoje uszka i ogonek! Jestem sprytniejszy niż myślisz.

- Misio Cole...

- Niech ci będzie - ucałował moją dłoń, splatając ją ze swoją.

Wiedziałem! Hah! Mnie się nie da oszukać! Wyczuje niedźwiadka na kilometr. Fajne ma futerko na głowie.

- Czemu ktoś cie ogolił misiu? - spojrzałem smutny na reszte jego ciała, bez futerka.

Zaśmiał się cicho i pogłaskał moją dłoń. Co jest takie śmieszne? Pozbawili go futerka a on się śmieje!? Dziwny on jest.

- Zaraz wróce maleńki. Pójde po coś do picia - pogłaskał mój policzek i wyszedł.

Chciałem za nim pobiec. Gdziekolwiek poszedł, ja też chce tam być. Złapałem dłońmi metalowych rur łóżka i próbowałem się podnieść. Już prawie usiadłem, gdy coś pociągnęło mnie w dół. Spojrzałem na tego kogoś i to był gruby duch w białym ubraniu. Zacząłem krzyczeć i płakać.

- Odejdź! - miotałem się gdy zjawa krępowała mi ręce i nogi. - Wypuść mnie! Misio!!! Pomocy! - płakałem.

- Co pani wyprawia!? - mój bohater podbiegł do mnie - prosze go zostawić!!!

- Zaczął się miotać to go skułam - burknęła wyraźnie oburzona.

- Phi! - porozpinał mnie mimo protestów tego potwora - co z pani za pielęgniarka! Musiała go pani wystraszyć.

- Misio! - przytuliłem jego dłoń przerażony.

- Głupi bahor - warknął grubas odchodząc.

- Ciii... już dobrze - otulił mnie ocierając moją twarz z łez - misio wrócił.

Przyczepiłem się do jego torsu i niezamierzałem puścić.

- Zabierz mnie z tego lochu misiu - łkałem przerażony.

- Kruszynko, narazie nie mogę, ale zrobie wszystko, żebyś jak najszybciej opuścił to miejsce - ucałował mój nosek i położył powoli, oraz ostrożnie.

Zamknąłem oczka spokojny gdy trzymał mnie za rękę. Poczułem jego twarz blisko mojej twarzy.

- Kocham cię... i nigdy niezostawie moje chora miłościo - szepnął do.mojego ucha, a potem delikatnie ucałował moje usta.

Zasnąłem szczęśliwy z myślą...

Że ktoś mnie kocha...

Hejcia! To już druga część maratonu! Jeżeli ktoś jest zainteresowany tym co się dzieje dalej to niech napisze. Może zrobie kontynuacje. Napisałam ponad 1.600... jestem z sb dumna :'). Wesołych świąt ~ Futercia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro