Cole x Jay ,,Inaczej"
Jay
Relacja z Cole'm od zawsze była inna, dziwna, niejednoznaczna. Żaden z nas niewiedział kim jest dla tego drugiego tak konkretnie.
》Znajomym? - myśle, iż by się obraził, gdyby to słowo padło z moich ust. Za długo się znamy, abym tak go skrzywdził.
》Kumplem? - zbyt dużo dla siebie znaczymy. Tacy kumple zazwyczaj jedynie tylko spotykają się piwie w barze, aby ponarzekać na dosłownie wszystko.
》 Przyjacielem? - to nie jest relacja czysto przyjacielska. To nadal jest zbyt odległa prawdzie nazwa. Stosunki między nami są znacznie bliższe.
》Najlepszym przyjacielem? - najbliżej pozostałych opcji. Mimo to, nadal jest nie tak jak powinno. Troska, uczynność, lojalność jest dla nas obu zbyt znacząca. A raczej w naszej relacji. Trzymamy się siebie blisko. Spędzamy jak najwięcej czasu w swoim towarzystwie.
》Miłością? - boje się tego określenia. Czy nie jest ono zbyt... dosłowne? Pozatym miłość z oczywistego punktu widzenia każdego człowieka to: trzymanie się za rączki, wyrażaniu czasem zbyt przesadnie uczuć. Po co to wszystko?
Jedno jest pewne. Nigdy się nie dowiem jak jest rzeczywiście. Cole to naprawde wyróżniająca się istota, chyba we wszystkim. Nałogowo używa najprzeróżniejszych "masek". Kocha wręcz udawać kogoś kim nie jest. Patrząc jednak w jego złote oczy, mam inne odczucia. Jest zagubionym człowiekiem. Gubi się miedzy światem realnym, a tym którego nie ma. Zbyt duże ilości ciasta sprawiają, że on odpływa daleko. Majaczy, trzęsie się, śmieje. Zupełnie jak po narkotykach. Z tą różnicą, że jedyne co mu może w konsekwencji paść to trzustka, od takiej ilości cukru.
Jeszcze czego w nim nierozumiem to jego próba ukrycia się przed wszystkim co żyje. Zamknięty w czterech ścianach bazgrze niezrozumiałe dla mnie symbole. Naszczęście ma mnie. Wkurzającego ktosia, którego on jednak uwielbia. Czasem dla jego uśmiechu, warto zrobić z siebie idiote. Zwłaszcza, że i tak wszyscy cię za niego biorą. Wszyscy tylko nie on. Brunet z nietypowymi oczami widzi we mnie odmieńca, który jest tak samo dziwny jak on sam. Złotooki tylko mi się zwierza i tylko mnie postrzega w sposób niestanowiący dla niego zagrożenia. Według niego nie jestem głupim dzieciakiem, który do wielu rzeczy jeszcze nie dorósł. Jestem niezwykły w jego oczach. Jak widzicie, może czasem mieć racje.
Im dalej szliśmy w przyszłość, tym bliżej byliśmy. Dwie kompletnie różne planety, kręcące się szczęśliwie razem.
- On jest silny fizycznie, ja psychicznie.
- On boi się ludzi, ja ich odstraszam.
- On czuje smutek, ja radość, którą się z nim dziele.
- On jest stabilną skałą, ja wzburzonym morzem.
- On kocha ciemność, ja światło.
- On jest czarnym aniołem, ja niebieskim demonem.
- On potrzebuje ciszy, a ja hałasu.
- On musi mieć co przytulać, a ja musze być przytulany.
- On mnie potrzebuje, a ja jego.
Mimo że, jesteśmy tak odmienni, jesteśmy sobie potrzebni. Nawet gdy nasza drużyna się rozpadła, on dalej jest blisko mnie. Niewyobrażam sobie pobudki innej niż tej w wykonaniu Cole'a. Uwielbiam gdy po trzydziestym ,,Wal się" podniesie mnie z łóżka i wytacha do salonu. Zazwyczaj, aby z mojej twarzy niezrobił się placek, musze użyć mięśni i zachować równowagę. Żaden budzik w życiu by tak niezrobił. W końcy nie jest tak niesamowity jak Cole.
W naszym domu jest dosyć ciemno. Cole ma alergie skórną, jak i mentalną na tą wielką, świecącą kule. Szlag go trafia jak musi odczuć skutki jej promieniowania. Nie mówie o wysypce, raczej o jego nietoperzych oczach. Mówiąc krótko, ten baran unikał słońca i lamp, jak tylko mógł i teraz ma problemy z jasnym światłem. Jedyna okazja, żeby wyszedł to zachmurzenie zupełne lub opady czegokolwiek. Jasnooki lubuje się w spacerach, gdy akurat leje.
Do dzisiaj nie mam pojęcia, dlaczego żadne choróbsko go niedopadło. Ja dawno leżałbym na wpół martwy i walczył o życie. To jest jednak Cole, czyli jedna wielka anomalia. Anomalia która jest jak tlen.
Czuje się tak bezpiecznie, gdy wpakuje się pod jego kocyk i przytulony mogę zapomnieć o wszystkich moich lękach. Zwłaszcza, że panicznie się boje burzy. Tak wielki Mistrz Piorunów boi się swojego żywiołu. W moim odczuciu, te błyskawice są inne. Groźniejsze i kompletnie mnie niesłuchają. Nic na nie niedziała. Naszczęście mam żywą przytulanke w tym samym pokoju. Przytulance też to nieprzeszkadza, a nawet cieszy fakt, że jest potrzebna.
Obaj niemusimy pracować, przez emeryture bohatera. Wypłacją nam całkiem dużo, ale nam starcza mały domek gdzieś na uboczu i wzajemne towarzystwo. Wydaje się, że ciągle mówie o tym samym, ale ja nadal próbuje nazwać naszą relacje.
Czy odpowiedzialne jest o to zapytać? A co jeśli się obrazi?
Nabrałem szybko powietrza do płuc i równie prędko wypuściłem. Jeżeli o to niespytam, to nie da mi to spokoju. Wstałem ze swojego łóżka i po kilku krokach poleciałem na pościel bruneta.
- Cole, śpisz? - zapytałem, aby się upewnić, że żyje.
- Nie, pacanie, bo mnie obudziłeś - podniósł kołdrę i z rozdrażnieniem w głosie, burknął.
- Posłuchaj, pewnien pacan ma do ciebie pytanie - uśmiechnąłem się głupio.
- A w takim razie - zrobił dziubek i przysunął blisko siebie, przez co byłem razem z nim w "jaskini" - o co ten pacan chciał pytać?
- Ja od dłuższego czasu zastanawiam się nad tym, co jest między nami - jak zwykle powiedziałem ,,prosto z mostu".
- To znaczy? - uniósł wyżej swoją prawą brew.
- Ja... chciałbym wiedzieć na czym stoje - spojrzałem pewnie w jego oczy.
- Wciąż Jay nierozumiem - przechylił lekko głowę, podnosząc wyżej jeden kącik jego ust.
- Mam na myśli, kim my dla siebie jesteśmy. Rodzeństwem? Przyjaciółmi? A może czymś więcej... - zagryzłem wargę, starając utrzymać pewny ton głosu.
- A więc o to ci chodzi - powiedział z szerokim uśmiechem - a jak ty czujesz rudzielcu?
Uwielbia mnie tak żartobliwie przezywać.
- Ja, ja nie wiem. Czuje, że naprawde cię potrzebuje i nie umiem bez ciebie żyć. Jesteś wszędzie od kiedy cię poznałem i niewyobrażam sobie rzeczywistości inaczej - odleciałem myślami i powiedziałem szczerze.
- Przecież ty już wszystko wiesz - przytulił mnie, ucałowując moje czoło.
- Nierozumiem - spojrzałem zbit z tropu.
- Jay, to jest miłosne przywiązane - uważnie obserwował moją twarz szczęśliwymi oczami - ja ciebie też kruszynko kocham - przybliżył delikatnie moją głowę do swojej twarzy i musnął moje usta.
Przez kilka pierwszych sekund niewiedziałem co się stało. To jest cudowne. Zamknąłem oczy i oddałem pewnie pocałunek. Przez moje ciało przechodziła fazowo fala dreszczy.
Teraz jestem już wszystkiego pewny. Jesteśmy dwoma dziwadłami, które kochają siebie nawzajem całym sercem. I tak już zostanie. Na zawsze...
Inny od ludzi, inaczej niż ja. Nic nas nierozdzieli, aż do końca świata.
The end
To tyle moje kochane ludziki. Taki luźny shocik :p w roboczych mam jeszcze dwa wiec trzymajcie kciuki,abym skonczyla. Byo :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro