Let's not fall in love ☆ taoris
Nad morzem znalazł butelkę. W butelce była wiadomość. W wiadomości ukryte przesłanie, a w ukrytym przesłaniu nieposkromiona ciekawość. W niej natomiast jego nowe życie.
/ taoris / angst, obyczaj, romans, smut /
☆★☆
Homoseksualista. Gej. Pedał.
Wykolejeniec.
Człowiek gorszy, pozbawiony praw do życia, uczuć i czegokolwiek, co przysługuje tym normalnym. Ktoś, kto powinien zginąć i nie zaznać niczego, co dobre. Bo nie może.
Jest gorszy. Niezaakceptowany. Jest nikim.
Należy do zdecydowanej mniejszości przez co brak jego obecności niczego nie zmieni. A jeśli już, to tylko na lepsze.
Palcem wskazującym rysuje serce. Małe, ledwo zauważalne. Zupełnie jak jego marzenie. Miłość.
Homoseksualista. Gej. Pedał.
Człowiek, którego upodobania seksualnie różnią się od kanonu normalności. To, co piękne i pociągające dostrzega w przedstawicielach jego płci. Natomiast na osoby o przeciwnej nie zwraca uwagi.
Ignoruje, ale ceni i szanuje. Wie, że oni też są ludźmi i również mają prawo do wyboru, wyrażania własnych poglądów i kochania drugiego człowieka.
Każdy, bez wyjątku, potrzebuje miłości.
Homoseksualista, homofob, gej, rasista, pedał.
Każdy.
Unosi wzrok i dostrzega zachodzące słońce. Ucieka przez złem tego świata, choć i tak ma gwarancję porażki, mimo to próbuje. On też będzie. W końcu dowie się kim naprawdę jest i ujrzy wschód swojej nowej przyszłości, w której w końcu stanie się kimś.
Homoseksualista. Gej. Pedał.
Co za różnica? Jedna, druga, czy trzecia nazwa zawsze będzie oznaczała dokładnie to samo.
Odmieńca.
Tym właśnie był.
Odmieńcem nieakceptującym siebie, który ucieka nad morze. Bo ma wrażenie, że tyko ono go wysłucha. Nie odpowie, ale też nie powie, że ma się zamknąć. Jak inni. Jak rodzice. Jak znajomi.
Jak każdy.
Ciszy. Tego właśnie potrzebował. Chociaż raz w życiu chciał ciszy. Świętego spokoju i możliwości wysłuchania własnych myśli. Chociaż ich też nienawidził.
Chciał miłości i akceptacji.
Boże, jakie to pedalskie.
.....
Na czarnym łóżku siedzi dwóch mężczyzn. Jeden, ten wyższy, blondyn o dużych gładkich dłoniach z głębokim głosem obejmuje młodszego, dość szczupłego chłopaka siedzącego mu na kolanach.
— Boję się — szepcze Zitao, wtulając się bardziej w nagi tors Yifana.
Ten zaczyna głaskać go po plecach zakrytych cienką, czarną koszulką, którą niedługo z niego ściągnie. Pożąda go.
Chce w końcu posiąść jego ciało. Dotykać każdego miejsca, którego tylko uda mu się dosięgnąć. Sprawić, że ten będzie myślał tylko o nim i przyjemności, jaką mu daje. O niczym więcej. Chce, aby stał się jedną wielką kupką skołatanych myśli, które wyrażają jedynie to, jaką rozkosz daje mu on.
— K-Kris...
Nawet nie zna jego prawdziwego imienia, a raczej tego, którym się posługuje. Urodził się jako Kris, teraz jest Wu Yifanem, który wskazuje drogę zagubionym chłopcom takim, jak on. Takim, którzy się boją.
Tym, którzy nie wiedzą, kim są.
Którzy ciągle szukają.
A on jest tym, którego znajdują.
— Tao? Pamiętasz, co ci mówiłem? — Gładzi go po policzku.
— Yhm. Ufaj, słuchaj, ale nie k-kochaj.
— Dokładnie, skarbie. Nie kochasz mnie, prawda?
— N-nie.
W odpowiedzi dostaje pocałunek.
Mocny, stanowczy i długi.
Wkrótce jego wszystkie ubrania znajdują się na podłodze, a on śledzi wzrokiem każdy pewny ruch Krisa. Nie wie, czy to, co robi jest dobre. Nie wie czy to właśnie to powinien robić, ale nie wie też, kim jest poza tym pokojem. Tutaj jest Tao; chłopakiem Krisa. Chyba. Nie powiedział mu tego, lecz sam mianował się jego chłopakiem; kochankiem.
Tak jest dobrze, bo nie do końca zna prawdę i właściwie nigdy nie pozna.
Ale nie żałuje.
Tak jest dobrze.
Musi.
— Będzie bolało?
— A ufasz mi?
— Tak — mówi zdecydowanie.
Kris uśmiecha się delikatnie i ignoruje go.
Po chwili przychodzi tępy ból wraz z częstymi pchnięciami. Tao jęczy myśląc jedynie o Krisie, bólu i przyjemności.
Kris, ból, przyjemność.
Kris. Ból. Przyjemność.
Nic więcej.
Przyśpiesza, a młodszy oddaje się mu w całości, całuje Krisa, patrzy na niego i wychodzi naprzeciw jego stanowczym pchnięciom. Jęczy, rumieni się i milczy. Blondyn dotyka go; jego ręce są wszędzie. Sprawiają przyjemność, ale i ból. Chwilę później znikają, a w następnej sekundzie znowu są obecne jak pocałunki. Krótkie, przerywane posapywaniami starszego i jękami czarnowłosego. Świat wiruje, nie wie co się dzieje, boi się, że jeśli otworzy oczy nie będzie z nim nikogo. Że okaże się, iż był to jedynie wymysł jego wyobraźni i wcale nie kochał się z Krisem. Niestety taka jest prawda. Uprawianie miłości to marzenie.
Wu Yifan pieprzy go do osiągnięcia spełnienia, a gdy rozlewa się w nim, postanawia jeszcze przez kilka chwil poruszać się niechętnie aby to samo dostał również i Tao.
Po wszystkim Kris zostawia go. Idzie do łazienki, a Zitao czuje tępy ból nie tylko w dolnych częściach ciała, ale i w sercu. Promieniuje. Parzy. Rani. Jest nie do wytrzymania, ale nie ma wyjścia. Przetrwa, bo Kris pokazał mu kim jest.
Homoseksualistą. Gejem. Pedałem.
I akceptuje siebie coraz bardziej dlatego, że wie, co robić.
— Jestem skarbie — mówi ciepłym głosem i obejmuje go, a Tao krzywi się lekko. — Boli?
— Tylko troszkę — kłamie.
Boli, cholernie mocno.
— Tao?
— Słucham? — Unosi lekko głowę i napotyka wzrok mężczyzny.
Patrzy na niego. Nieco ciekawsko, ale Tao nie widzi w tym nic złego.
Po chwili ich spojrzenia krzyżują się, a blondyn zbliża się coraz bardziej. Zamyka oczy. Całują się. Kris go całuje. Powoli, delikatnie. Prawie z uczuciem, a Huang odpowiada na pocałunek za każdym razem.
Wu odsuwa się.
— Pamiętasz co ci mówiłem?
— Tak — mówi nieco niepewnie. — Ufaj, słuchaj, ale nie kochaj.
— Dokładnie, skarbie. Nie kochasz mnie, prawda?
— Nie — odpowiada stanowczo.
Ale kocha. I milczy.
.....
Morze.
Bezkresne. Bezlitosne. Bezdenne. Ale nadal niezmiernie piękne.
Piasek.
Sypki. Ulotny. Nietrwały. Ale liczny.
Huang Zitao.
Samotny. Zagubiony. Pogrążony w tęsknocie.
Wu Yifan. Kris.
Manipulujący. Pewny siebie. Bez uczuć. Ale osiągający sukces w tym, co robi.
Wszystko, choć tak różne, można opisać w identyczny sposób. Różnica polega wyłącznie na tym, iż należy użyć innych słów. Bo właśnie słowa są tym, co pozwala opisywać człowieka.
Homoseksualista. Gej. Pedał.
To też tylko słowa, ale dużo bardziej bolesne od innych. Te opisują coś, co ma swoją definicję, również bolesną, więc muszą zadawać cierpienie.
Dla utrzymania reguły.
Bo tak trzeba.
Czarnowłosy siedzi na piasku i patrzy na morze. Myśli o Krisie. O tym, co mu zrobił. Co oni zrobili i co dalej ma począć. Znowu nie wie nic, ale dochodzi do wniosku, że niewiedza nie boli. Pozostawia, a właściwie tworzy pustkę za tym, czego nie pozwala się dowiedzieć, bo wtedy zginie. Odejdzie i każdy zapomni, że w pewnym momencie życia była jego towarzyszką. Tao chyba chce wrócić. Do Krisa; osoby, która zadała mu cierpienie, ale jej nieobecność pozostawia, a właściwie tworzy pustkę, za człowiekiem, którego nie ma teraz przy nim. Za kimś, kogo nigdy nie powinno być w pobliżu.
Nieobecnym wzrokiem przeszukuje plażę aż w końcu coś wyciąga go z letargu. Mała, szklana butelka leżąca na brzegu. Porzucona i niechciana. Jak on.
Podchodzi powoli, rozgląda się dookoła i w końcu podnosi ją. W środku znajduje się karteczka, ale nie ma możliwości dostrzeżenia, co w niej jest póki jej nie wyjmie. Wacha się przez chwilę. Nie ma pewności, że to właśnie on powinien ją znaleźć, lecz z drugiej strony nikt nie powiedział, że nie jest to jego szansa na dowiedzenie się czegoś nowego.
W końcu siada i po kilku nieudanych próbach wydostaje ze środka nieco przemokniętą karteczkę. Rozwija ją.
Czasami najtrudniejsze rozwiązania są tuż pod nosem, wiesz?
To... Dlaczego ma wrażenie, że ta wiadomość jest skierowana WŁAŚNIE do niego? Zupełnie tak, jakby to on miał pojawić się w tym miejscu, dokładnie o tym czasie i z dokładnie tym samym nastawieniem. Nie wierzył w przypadek. Nie wierzył w przeznaczenie. To musiało być zaplanowane. Musiało.
I rzeczywiście. Gdyby tylko odwrócił się, jego oczom ukazałaby się osoba, którą zna. Której oddał wszystko co czyste i pierwsze. Swoją niewinność, akceptację i swój los.
Zobaczyłby blondyna patrzącego na niego z widocznym bólem w oczach, ale nie odwrócił się.
I nie zobaczył go.
Dlatego przychodził tu każdego dnia. Zostawiał wiadomość i przesłanie, które miało zmienić życie Huanga Zitao. Miało mu pomóc, jednak nikt nie wie, czy tak naprawdę było.
Nie myśl o bólu. To nie jest Ci potrzebne.
Przestań się zadręczać.
Uciekaj od tego, co nie pomaga rozwinąć Ci skrzydeł. Co nie akceptuje Cię i jedynie wykorzystuje.
Biegnij! I nie odwracaj się za tym co było. Nie idź w przeszłość. Jej już nie ma.
Tao... Słuchaj...
Jego imię... Tak dawno nikt go nie użył. Nawet on sam. Nie jest w stanie, nie chce być sobą; kimś kogo Kris zostawił. Nie chce być samotny.
Siedzi przy oknie i czeka na godzinę, o której znowu pójdzie szukać wiadomości, które czasami były słowami napisanymi patykiem na piasku. Czasami były w butelce, a czasami na kartce przyczepionej do drzewa. A za jego plecami zawsze był on.
Kris. Wu Yifan.
Czekał aż się odwróci. Jednak nigdy tego nie zrobił, bo zapatrzony był w puste słowa. Nie w ich przesłanie.
Dzień za dniem... Dzień za dniem.
Wygląda przez okno. Wieje wiatr, chmury kłębią się. Są ciemne.
Nadchodzi burza.
.....
Zadzwonił. Napisał. Wezwał.
Dlatego Tao znowu leży pod nim. Jęczy, wykrzykuje w ekstazie jego imię. To, które kiedyś było jego; już nie jest. Odpowiada na pocałunki agresywniejsze niż wcześniej, przyjmuje bolesne pchnięcia i uważa, że daje blondynowi przyjemność choć w równym stopniu. Słyszy ciche westchnięcia, słowa obiecujące wiele, ale takie które nie posiadają żadnego pokrycia.
Wszystko przyśpiesza. Pocałunki, pchnięcia, a krzyki zyskują na sile. Tao dalej leży i stara się nie myśleć o bólu wierząc, że jest przyjemniej niż za pierwszym razem. Przekonuje siebie samego do tego sposobu myślenia, ale prawda jest taka, że jest o wiele gorzej. I jeśli młodszy myślał, iż to co teraz się dzieje będzie okazywaniem miłości to niestety Kris pokazuje mu jak bardzo się mylił.
Z każdym kolejnym uderzeniem. Słowem i wyznaniem. Do samego końca, aż w końcu otrzymuje spełnienie odrzucając Tao na bok i nawet nie myśląc o zaspokojeniu młodszego. Ten siada w rogu łóżka i patrzy jak wysoki blondyn idzie do łazienki.
Jest przerażony. Przed oczami przewija się każda wiadomość, jaką znalazł. Każda z nich miała uratować go przed tym momentem, ale on nic nie widział. I już nie zobaczy, bo jest za późno.
— Jestem skarbie — mówi ciepłym głosem i obejmuje go, a Huang odsuwa się lekko z cierpieniem wypisanym na twarzy — Boli?
Milczy, bo ból jest nie do zniesienia. Jego serce krwawi. Eksploduje. Wybucha i rozrywa ciało na małe kawałki.
— Tao? — Stanowczy głos nieznoszący sprzeciwu.
Unosi spłoszony głowę i napotyka wzrok mężczyzny.
Patrzy na niego i ukrywa złość oraz pożądanie. Po chwili blondyn zbliża się coraz bardziej. Zamyka oczy. Całują się. Kris go całuje. Szybko, boleśnie i mocno. Prawie agresywnie, a Huang odpowiada na pocałunek za każdym razem.
Wu odsuwa się i mierzy pogardliwym spojrzeniem. Już wie.
— Pamiętasz co ci mówiłem?
— Tak — mówi nieco niepewnie. — Ufaj, słuchaj, ale nie kochaj.
— Dokładnie, skarbie. Nie kochasz mnie, prawda?
— K-kocham — odpowiada ze spuszczoną głową, a na pościel spada pojedyncza łza.
Kris podnosi się i ubiera w pośpiechu. Chwilę przed wyjściem odwraca się i patrzy na Huanga Zitao. Pogardliwie, lecz mimo to widać w tym wzroku rozczarowanie. Chciał tego uniknąć? On? Uratować go przed tym wszystkim? Był dobry?
Jest dobry?
Młodszy przełyka ślinę i zbiera całą silną wolę jaką posiada, aby po raz ostatni spojrzeć na Wu Yifana. Mężczyznę, który pokazał mu kim jest i na czym to polega.
Homoseksualista. Gej. Pedał.
Teraz już wie, że to człowiek, któremu należy się samotność. Taka osoba musi zostać opuszczona.
— Niedługo wrócę — mówi Wu Yifan i odwraca się plecami do płaczącego Tao.
Nie widzi tego.
Tak zawsze było. Ktoś musiał trwać w niewiedzy i unikać momentu, w którym dana jest mu szansa na odwrócenie biegu wydarzeń.
— Już cię nie zobaczę, prawda? — pyta czarnowłosy siląc się na zdecydowany ton głosu.
— Nie, Tao.
.....
Nie myślał o niczym i nie zadręczał się, bo nie było mu to potrzebne. Uciekał od wszystkiego, co nie pozwalało rozwinąć mu skrzydeł i nie akceptowało go. Nie odwracał się i nie szedł w przeszłość, bo jej już dawno nie było.
Bo Wu Yifan słuchał.
.....
☆ Witam ;3 To opowiadanie również pisane było jakiś czas temu. Być może nie powala. Jest prosty, wszelkie powtórzenia są zamierzone, opisy krótkie, a fragment ze smutem czy jak chcecie to nazwać - niepoprawnie opisany i zły. Ale to wszystko takie miało być. Jest upustem dla moich uczuć i właściwie w pewien sposób pozwolił mi przelać większość moich negatywnych emocji, które gdzieś tam głęboko we mnie się zagnieździły. I pomimo jego niedoskonałości chcę dać Wam możliwość zapoznania się z tym opowiadaniem. Nie wiem dlaczego. Po prostu... Coś jak wewnętrzna potrzeba. ☆
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro