I'll tell you everything ☆ kaibaek
Postanowiłem opowiedzieć swoją historię, bo nie miałem już nic do stracenia. Właśnie dlatego siedziałem w kałuży krwi, pisząc list.
/ kaibaek, broken!baekyeol / angst, romans / WORDS UNSAID PREQUEL
☆★☆
Od zawsze postrzegałem świat nieco inaczej.
Wybierałem drogi, których nie wybrałby żaden normalny człowiek, ani nawet ten niespełna umysłu. Bo ja nie byłem normalny i nigdy nie będę. Dlatego, że mój czas już się skończył, a to tylko część historii, którą muszę opowiedzieć; chcę. I tak nie mam już nic do stracenia.
Prawdopodobnie w życiu człowieka następuje pewien przełomowy moment. Decyduje on o tym, co dalej stanie się z naszym życiem i to my musimy wybierać.
Ja również wybierałem. I chyba właśnie ta decyzja sprawiła, że jednocześnie nienawidziłem, ale i kochałem.
.....
Nadal pamiętam jaką radość sprawiało mi przebywanie w pobliżu Chanyeola. Robiliśmy wszystkie rzeczy, jakie robią normalne pary i na pierwszy rzut oka, byliśmy ideałem. Może jedynie oprócz momentów, które ukazywały nasze prawdziwe oblicze. To, jacy byliśmy naprawdę. Jednak, mimo to, nikt nie powiedziałby, że coś było inaczej.
Ja kochałem Chanyeola za to, że zapominałem o rzeczy, jakiej pragnąłem najbardziej.
Chanyeol za to, iż dostawał ode mnie wszystko, czego chciał. Bez wyjątku.
Tak naprawdę oboje byliśmy kimś, kto za kłamstwa płacił wszystkim, co posiadał. Bo tylko one utrzymywały nas przy życiu, a my nie mieliśmy już innego wyboru.
Były takie dni, kiedy wydawało nam się, że naprawdę możemy być przykładem. Że nasz zawiązek w żaden sposób nie był udawany, a i my istnieliśmy w rzeczywistości. To znaczy, nie do końca było tak, że nie istnieliśmy. Po prostu sami utraciliśmy wszelkie nadzieje. Na poprawę wszystkiego i zniszczenie niczego. Byliśmy, bo musieliśmy. Albo po prostu dlatego, że oboje za bardzo obawialiśmy się naszych pragnień.
I znowu, kłamstwa pomagały nam przetrwać, stając się jednocześnie naszymi jedynymi przewodnikami po życiu.
Niestety, nastawały też takie chwile, podczas których obłuda nie pomagała w niczym, a pytania Chanyeola pogarszały wszystko.
— Mogę? — Wyszeptał mi do ucha, kiedy przeniósł dłoń na moje spodnie i lekko je szarpnął.
Wydawało mi się, że to był jedyny moment, w którym liczył się z moim zdaniem.
Słyszałem jak ktoś szedł przez korytarz. Przepychał wszystkich uczniów, którzy stali mu na drodze, a ci kierowali w jego stronę obelgi. Następnie odepchnął Jongdae na bok w końcu docierając do mnie. Mocnym ruchem pchnął mnie w stronę ściany. Jedną dłoń położył na moim biodrze, a drugą wplótł we włosy. Później wpił się łapczywie w moje usta. Na oczach wszystkich.
Wydałem z siebie przeciągłe jęknięcie. Nie dlatego, że było mi przyjemnie, a dlatego, że się bałem. Nic nie widziałem i nie mogłem się tego spodziewać.
— Jesteś mój. — Powiedział i zaczął wodzić językiem po dolnej wardze.
Wiedziałem czego chciał. Rozchyliłem usta, a on wtargnął do nich pogłębiając pocałunek.
Nigdy więcej nie pytał. Sam za mnie decydował, a ja nie mogłem się sprzeciwić, bo zawsze byłem krok za nim. Jednak jeśli byliśmy właśnie w takiej chwili, kiedy od objęcia nade mną władzy brakowało mu jedynie kilku milimetrów, on pytał. Jednak ja zawsze kręciłem głową. Chanyeol odpychał mnie wtedy zupełnie tak, jakbym był jakimś obrzydliwym stworzeniem i przestawał na mnie patrzeć albo po prostu wychodził z mojego domu.
Kolejna rzecz, której nie robiliśmy: nigdy nie chodziliśmy do niego. Ja miałem nawet o tym nie wspominać. I nie robiłem tego, bo miał nade mną zbyt dużą przewagę.
I właśnie tak wyglądała nasza rzeczywistość przez dłuższy czas. Przyciąganie się, a później ranienie, bo inaczej nie potrafiliśmy. Tak naprawdę obojgu nam to pasowało, bo nadal nie mieliśmy siły na spełnianie naszych marzeń, które jednocześnie zakończyłyby wszystko. Chociaż, prawdę powiedziawszy, nie wiem do końca, czy było to też jego marzenie. Być może byłem kompletnie sam nawet się tego nie spodziewając i to tylko, i wyłącznie dzięki kłamstwom, które zawładnęły moim życiem.
Jednak za sprawą rzeczy, nie do końca przeze mnie pojętej, poznałem jego. Zdarzyło się to na początku kolejnego roku szkolnego. Szedłem do trzeciej klasy liceum, razem z Chanyeolem, a on do pierwszej i jako, że był tym z "nowych" nie wiedział rzeczy, o której miała pojęcie cała szkoła. Dlatego nie uważał na mnie. Sądził, że zejdę mu z drogi tak, jak wszyscy, ale ja tego nie zrobiłem, bo nie mogłem.
Wpadł na mnie, przez co wylądowałem na podłodze. Później poczułem, jak chwyta mnie za nadgarstki i pomaga wstać. Wydawało mi się, jakby zostały tam trwałe ślady, które już nigdy nie znikną.
— Uważaj jak chodzisz, idioto — powiedział wtedy, a ja przeniosłem swój pusty wzrok w miejsce, w którym prawdopodobnie stał.
Przez chwilę otaczała nas cisza, która na tamten czas była moją rzeczywistością. Czarne milczenie. Tak zwykłem ją nazywać.
— Jesteś ślepy? — Zadał pierwsze i ostatnie pytanie.
— Nie. Jestem niewidomy. To wcale nie oznacza, że nic nie widzę.
— Ciekawe, co takiego widzisz — oznajmił lekko kpiącym głosem i pociągnął mnie w bliżej nieznanym kierunku.
— Gdzie idziemy? — Zapytałem i wykonałem ruch, który byłby, dla ludzi widzących, równoznaczny z rozglądaniem się.
— Pod ścianę. Staliśmy na środku korytarza.
Kiwnąłem głową.
— Pustkę — nie odpowiedział nic. — Widzę pustkę.
— Ah, tak. Czyli nic jest czymś... — Znowu ten kpiący głos.
— Nie zrozumiesz tego, dopóki nie doświadczysz czegoś podobnego. Dla mnie jest wszystkim.
— Rozumiem... — Zlekceważył mnie. Tego nigdy nie zrozumie ktoś, kto nie ma o tym pojęcia. Nawet nie słuchał mojej wypowiedzi.
Jednak wtedy do zignorowałem. Jak później się dowiedziałem, Kim Jongin — bo tak nazywał się ten, który wpadł na mnie na korytarzu, był osobą interesującą. Nie mogłem przestać o nim myśleć. Nawet podczas spotkań z Chanyeolem, które odbywały się coraz rzadziej. Szczególnie po tym, jak powiadomił mnie, że powoli zaczynałem mu się nudzić.
— Rzygam tą monotonią, rozumiesz? Nigdy nie dajesz mi do siebie dostępu, a ja jestem mężczyzną, do cholery! — Popchnął mnie na łóżko i usiadł na biodrach. Ręce natomiast trzymał mi nad głową. Nie miałem ucieczki.
— Channie, nie.
— Co nie? Tyle razy to mówiłeś, a nadal ci się to nie znudziło! — Szarpnął za moją koszulę, a guziki poodpadały ukazując klatkę piersiową, po której zaczął mnie całować.
— Chanyeol, przestań — zacisnąłem z całych sił powieki, mimo że kompletnie nic to nie dało. Pierwszy raz w życiu naprawdę się bałem mojego kłamstwa. Mojego Chanyeola. — Nie rób tego. Yeollie...
Odsunął się. Przez ułamek sekundy odetchnąłem z ulgą i byłem prawie pewien, że zaraz odejdzie. Jednak Chanyeol chwycił mnie mocno za włosy i pociągnął do góry. Później pocałował łapczywie, a ja nie robiłem zupełnie nic. Byłem jak marionetka, która straciła nadzieję na jakiekolwiek powodzenie w jej życiu. Nawet jeśli bardzo dobrze wiedziała, że należała tylko i wyłącznie do innych. Nigdy do innych.
Później uderzył mnie w twarz i wyszedł z mieszkania. To było nasze pożegnanie. Nigdy więcej się nie widzieliśmy. Dopiero później ktoś poinformował mnie, że Chanyeol odszedł. Na dobre. Jego rodzicie nie wyjawili przyczyny zgonu.
Jednak to było już po tym, jak mój związek z Jonginem rozpadł się.
Tak, byłem z nim.
Pewnego dnia przyszedł do mojego domu i oznajmił, że odtąd będziemy w związku. Nie zapytał, bo nigdy tego nie robił. Nawet w momencie, w którym po raz pierwszy chciał posiąść moje ciało. Jemu to się udało. Chanyeolowi nie. I może właśnie dlatego pokochałem go na tyle, na ile potrafiłem. Niemniej jednak, nasza relacja wyglądała na dużo mniej przykładną niż ta z Parkiem. Odnosiliśmy się do siebie w sposób, w jaki robią to zwykli znajomi. W sumie można powiedzieć, że jedynie pocałunki i seks tworzyły z nas parę.
Kai wychodził z założenia, które miało na celu ukazanie mi, iż nie mogę czekać. Uważał, że marzenia trzeba spełniać. Że jeśli jest nam źle w miejscu, w którym obecnie się znajdujemy, musimy zmienić je choćby o milimetr. Aby nie było już takie samo, jak poprzednie. Abyśmy czuli się lepiej i dostrzegali jakąkolwiek zmianę, która pozwoliłaby nam powiedzieć, że robimy coś ze swoim życiem; że nie stoimy w miejscu.
Że istniejemy, w prawdziwym znaczeniu tego słowa.
Dlatego odkładał pieniądze.
By w końcu mógł kupić coś, co pozwoli mu na orzeknięcie się osobą istniejącą, mimo że w chwili, gdy to zrobi, umrze. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało, uważałem, że ma to sens. Wierzyłem, iż nie popełni samobójstwa. Że nie strzeli sobie kulką w łeb i nie zostawi mnie. Bo był kimś, kto kazał mi spełniać marzenia. Nawet jeśli one same prowadziły do śmierci.
Podżegaliśmy się do tego bez przerwy, aż w końcu on to zrobił.
Zostawił mnie samego. Już więcej nie usłyszałem jego złośliwego śmiechu, kiedy oznajmiał mi, że jestem ślepym głupcem, bo wierzę w pustkę. Kiedy poniżał, bo sądził, że jestem w nim zakochany. Kiedy pieprzył, a z moich pustych oczu leciały łzy, które na krótką chwilę je wypełniały.
Nie było nic. Została jedynie pustka. To jej zawdzięczałem wszystko, bo nigdy mnie nie zostawiła.
Nawet wszystko dookoła ulegało zniszczeniu. Uciekało ode mnie, a ja siedziałem w łazience i wylewałem z siebie więcej obelg, aniżeli krwi, która ciekła z moich nadgarstków.
Bo nienawidziłem, kochałem i dziękowałem.
W kałuży krwi, w której pisałem list.
.....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro