Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Uciekając przed miłością [Royai]

Anime: Fullmetal Alchemist
Główny ship: Roy Mustang x Riza Hawkeye
Uwagi: Ten shot powstał na podstawie Fullmetal z 2003r., czyli z Brotherhoodem ma wspólnego tylko tyle, że wystąpi tu Olivier. Ale chyba da się ogarnąć, co tu się dzieje

Prolog: Piękna niedoskonałość

Skórka czerwonego jabłka raz po raz opadała na kolana Rizy, kiedy ta obierała owoc, którym miała zamiar poczęstować pułkownika Mustanga. On natomiast patrzył na Rizę, skupioną na obieraniu jabłka. Blondynka nie wyglądała na specjalnie szczęśliwą - usta miała wygięte w podkówkę, co raczej nie cieszyło Roya.

— Uśmiechnij się — powiedział, wyrywając Rizę z zamyślenia.

Porucznik Hawkeye podniosła wzrok na pułkownika, który posyłał jej lekki uśmiech.

— Twój plan był doskonały — westchnęła. — Gdybym dotarła na czas, wszystko powiodłoby się jak należy.

— Nic na tym świecie nie jest doskonałe — stwierdził Roy. — Świat jest pełen niedoskonałości — tu wyciągnął dłoń, by delikatnie ująć jedno z jasnych pasm włosów Rizy, luźno spoczywających na jej ramionach — i właśnie to czyni go jeszcze piękniejszym.

To mówiąc, patrzył Rizie prosto w oczy, jakby swoje słowa odnosił do niej. To chwyciło blondynkę za serce, co z kolei spowodowało, że kąciki jej ust lekko uniosły się do góry.

Zaraz potem blondynka nabiła na nóż kawałek jabłka i skierowała owoc do ust Roya, a uśmiech nie schodził jej z ust.

I. Ostatni rozkaz

Riza Hawkeye nie miała pojęcia, jak do tego doszło, że zakochała się w Royu Mustangu, który był przecież jej przełożonym. Był, bo teraz zaginął bez śladu i nikt nie wiedział, gdzie może się podziewać. Riza nie wiedziała nawet, czy odszedł z wojska, czy nie.

Nie do zliczenia była ilość łez, które niczym wodospady popłynęły po bladych policzkach porucznik Hawkeye. Po tym, jak pułkownik stracił oko w walce z byłym generałem, to właśnie Riza była osobą, która się nim zajęła. Co prawda Mustang próbował protestować, twierdząc, że da sobie radę sam, ale Riza, jako niezwykle stanowcza kobieta, nie zamierzała się na to zgodzić.

I dzięki niej po dosyć niedługim czasie Roy Mustang czuł się o wiele lepiej, choć rzeczywistość widziana tylko jednym okiem była dla niego trudna.

Wtedy przez jakiś czas mieszkali razem i pewnego dnia rano Riza nie znalazła w mieszkaniu pułkownika, którym się opiekowała. Jedyne, co po nim zostało, to leżąca na stole karteczka, na której napisał kilka pożegnalnych słów dla Rizy:

Dziękuję za wszelką pomoc, jakiej mi udzieliłaś. Posiadanie po swojej stronie kogoś takiego jak Ty jest wprost nieocenione.

Chciałem Cię prosić, abyś mnie nie szukała. Tak będzie lepiej dla nas obojga.

Przepraszam,
Roy.

List ten doprowadził kobietę do płaczu, którego nie była w stanie powstrzymać. Nie miała pojęcia, dlaczego Mustang ją opuścił i chyba właśnie to tak bardzo ją raniło. Udzieliła mu pomocy, a on tak po prostu odszedł, po tych wszystkich wydarzeniach, przez które przeszli razem jako pułkownik i jego adiutantka.

Wiadomość ta spoczywała od tamtej pory w kieszeni porucznik Hawkeye, która niekiedy wyjmowała ją, by na nią spojrzeć, przyjrzeć się drobnym literom, które łamały jej serce na pół, potem na ćwiartki...

Jako podwładna Mustanga Riza zawsze spełniała jego rozkazy. Jednak... Rozkazu, a raczej prośby zawartej w liście nie potrafiła spełnić.

II. Zagubiony w uczuciach

Podniósłszy się z posłania, Roy Mustang odznaczył kolejny dzień swojego ukrywania się na północy Amestris. Już od miesiąca tkwił w chłodnych i zaśnieżonych górach i nie miał pojęcia, jak długo jeszcze tam pozostanie. Tak czy inaczej pomagał wojsku trochę na odległość, o czym wiedziało niewielu żołnierzy. A tak dokładnie, to prawie nikt.

Między innymi Riza Hawkeye nie miała o tym bladego pojęcia - Roy już osobiście zadbał, by tak się stało. I to wszystko z uwagi na nią - jak uważał, dla jej dobra.

Bez jednego oka Mustang czuł się jak kaleka. Nienawidził, kiedy ktoś patrzył na niego z litością, a uważał, że tak właśnie byłoby, gdyby pozostał w wojsku.

Roy nie potrafił zliczyć tego, ile razy żałował, że opuścił Rizę, przez co uważał się za tchórza. Największego tchórza na świecie. Próbował uciec przed miłością, jednak to zdecydowanie tak nie działało - przez to, że byli daleko od siebie, tylko jeszcze bardziej za nią tęsknił, co pogłębiało uczucie, którego niechętnie chciał się pozbyć.

W ich przypadku miłość nie była zbyt dobrym pomysłem, bowiem zasady panujące w wojsku nie dopuszczały możliwości związku pomiędzy podwładnym a przełożonym, co było durne zdaniem pułkownika. Niby w jaki sposób ma wyzbyć się tej miłości, którą czuł do Rizy? Najwyraźniej pozostało mu było usychać jak róża bez wody i mieć nadzieję, że porucznik Hawkeye nie czuje tego samego, co on.

Bez dwóch zdań Roy Mustang był cholernie zagubiony w uczuciach i nie był w stanie się w tym odnaleźć.

Gdzieś około południa rozległo się pukanie do drzwi. Roy zmrużył oko, po czym założywszy profilaktycznie rękawiczki, za pomocą których tworzył płomienie, otworzył drzwi. Nie musiał grozić przybyszom ogniem, ponieważ ci dwaj byli akurat jego sprzymierzeńcami.

— Pułkowniku, jak miło pana znów widzieć! — powiedział z entuzjazmem Havoc, po czym upuścił papierosa na śnieg i zgniótł niedopałek butem.

Roy raczej nie był aż tak wylewny, jednak sam przed sobą musiał przyznać, że rzeczywiście miło widzieć Havoca oraz Falmana.

Dwaj żołnierze weszli do środka, natomiast Roy zamknął drzwi na zamek. Jakoś wolał mieć pewność, że nikt niepożądany nie wejdzie do środka.

— Słychać coś ciekawego w wojsku? — zainteresował się, na co Havoc wzruszył ramionami.

— Strasznie pusto się bez pułkownika zrobiło — stwierdził. — Pułkownik jest na sto procent pewien, że nie wróci pan do wojska?

— Po pierwsze, nie odszedłem całkowicie — przypomniał mu Mustang. — A po drugie... Jestem pewien na dziewięćdziesiąt dziewięć procent.

Ten jeden brakujący procent stanowiła Riza. I Havoc, i Falman doskonale zdawali sobie z tego sprawę, jednak żaden z nich nie poruszał tego tematu.

Roy nie miał jeszcze pojęcia, z jak poważnymi wieściami przybywali do niego Falman i Havoc.

— Jest jedna rzecz, o której pułkownik koniecznie powinien wiedzieć — powiedział ostrożnie Falman.

— Mów jak na spowiedzi — polecił mu Roy, patrząc na niego stanowczo.

Falman, który nieco obawiał się reakcji Mustanga, nie miał za bardzo wyboru, więc odpowiedział:

— No, trzeba zacząć od tego, że jakieś podejrzane stwory zaczęły pojawiać się w Amestris...

— To wiem. — Roy kiwnął głową. — Nie wiem tylko, skąd one się biorą, ale pewnie znajdzie się na to jakieś logiczne lub mniej logiczne wytłumaczenie. Ale chyba nie o tym chciałeś mówić? — spytał, zauważywszy wahanie w głosie Falmana.

Jego rozmówca skinął głową.

— Chodzi o to, że porucznik Hawkeye została przeniesiona... Na północ.

III. Na północy

— To zbrodnia! — stwierdziła Rebecca, dowiedziawszy się, że generał Grumman podjął decyzję o przeniesieniu Rizy na północ. — Zabierają mi cię!

Riza zaśmiała się pod nosem, nie wiedząc, jak ma uwolnić się z niedźwiedziego uścisku swojej przyjaciółki.

— Wiesz, nie wyjeżdżam na zawsze...

— Ale na pewno na długo — ucięła Rebecca. — Ostatnio przenieśli Havoca na trzy miesiące. Trzy miesiące dzisiaj minęły, a jego nadal nie ma!

Riza pominęła fakt, że Havoc zapewne siedzi teraz w pociągu powrotnym do centrali, by rzeczywiście wrócić po trzech miesiącach. Jednak fakt, że Rebeccę tak interesował Jean Havoc, był dosyć ciekawy.

Tyle że Catalina nie pozwoliła Rizie tego skomentować.

— No dobra, to ty jedź na tę północ i rozglądaj się za przystojnymi facetami, musisz mieć mi o czym później opowiadać.

— O, jeden już tu jest — zaśmiała się Riza, po czym podniosła z ziemi Black Hayate, który oczywiście wędrował na północ wraz ze swoją panią. — Popatrz tylko, jaki przystojny i oddany.

Rebecca zaśmiała się pod nosem.

— Tak, tak, wprost cudowny — przytaknęła i pogłaskała zwierzaka po głowie. Następnie pożegnalnym gestem cmoknęła przyjaciółkę w policzek. — No to miłej podróży, Riza. I powodzenia w poszukiwaniach.

Porucznik Hawkeye udała, że nie ma pojęcia, o jakich poszukiwaniach mówi Rebecca, jednak tak naprawdę doskonale wiedziała, o co chodziło.

W końcu jednym z priorytetów Rizy stało się odnalezienie Roya Mustanga. Chociażby po to, by dowiedzieć się, dlaczego odszedł, nie mówiąc jej ani słowa.

Olivier Armstrong roztaczała wokół taką aurę, że nawet najodważniejszy trząsł się przy niej ze strachu. Riza spokojnie patrzyła, jak pani generał sprawdza jej dokumenty, a następnie podnosi na nią wzrok. Jej błękitne oczy były niezwykle piękne, ale jednocześnie chłodne, jak przystało na mieszkankę skutego śniegiem Briggs. Bez dwóch zdań była kimś zupełnie innym od majora Armstronga, będącego jej bratem.

— Porucznik Riza Hawkeye, mam rację? — spytała, marszcząc brwi. Wbijała w Rizę takie spojrzenie, jakby zamierzała jak najbardziej zapamiętać jej twarz.

— Zgadza się.

— Podwładna Roya Mustanga, jak widzę... — dodała Olivier bardziej sama do siebie. — Swoją drogą, gdzie on się teraz podziewa? Tak nagle sobie zniknął, co to ma być za jawny przejaw tchórzostwa?

— Nie mam pojęcia, gdzie może się podziewać pułkownik Mustang, pani generał.

Generał Armstrong odrzuciła do tyłu blond włosy, które na chwilę przysłoniły jej widok.

— W każdym razie jego sprawa, gdzie jest i co robi. Mniej kandydatów do stołka generała to dobry znak — stwierdziła optymistycznie, po czym znów zerknęła w dokument od Rizy. — Och, i jest pani wybitnym strzelcem — tu posłała Rizie krótki i bardzo przyjazny (jak na nią) uśmiech. — Diament nam się trafił.

Do komplementów od przełożonych Riza raczej nie przywykła, ale za bardzo się na tym nie skupiała. Teraz pozostawało odnaleźć Roya, który mógł być wszędzie. Tak na dobrą sprawę mogło go nawet tutaj nie być, jednak Riza miała wrażenie, że mógł ukrywać się gdzieś na północy. Było to w końcu miejsce, gdzie ciężko było przetrwać, więc pułkownik mógł uznać, że nikt nie będzie go tam szukał.

I niestety (albo i stety) się przeliczył.

IV. Poszlaki

Wraz z Black Hayate u boku Riza przemierzała zaśnieżone okolice, wedle rozkazu generał Armstrong patrolując teren. W końcu wszędzie mogli ukrywać się wrogowie, a Riza, która po dwóch tygodniach na północy zyskała w oczach pani generał naprawdę dobrą reputację, nadawała się do tego doskonale.

Blondynka przykucnęła obok Hayate, po czym wyciągnęła z kieszeni ostatnią wiadomość od Roya. Pies przybliżył nos do kartki, po czym oddalił się nieco, szukając tropu. Koniec końców jednak niczego nie znalazł - powrócił do Rizy i trącił nosem jej łydkę.

— Czyli go tu nie było — westchnęła porucznik Hawkeye i schyliła się, by pogłaskać Hayate po głowie. — Mimo wszystko dobrze się spisałeś.

Pies zaszczekał w odpowiedzi i ruszył za swoją właścicielką, która ruszyła w dalszy obchód.

Riza wciąż nie traciła nadziei na odnalezienie Mustanga - codziennie przy patrolowaniu ośnieżonych granic próbowała ponownie natrafić na jakiś trop pułkownika. Któregoś dnia ze zdziwieniem zauważyła, że w jednej z jaskiń widnieją osmolone ślady, które mógł pozostawić po sobie Płomienny Alchemik.

Blondynka przejechała opuszkami palców po ciemnych śladach na ścianie. Osmolone ślady nieco ubrudziły jej palce, a kiedy Riza przejechała nimi po wierzchu dłoni, czerń rozmazała się również na niej. Blondynka spokojnie potarła dłonią o dłoń, chcąc pozbyć z niej brudu.

Hayate, który przed chwilą kręcił się w kółko wokół dawno już wygaszonego ogniska, teraz zaszczekał kilka razy, w ten sposób zwracając na siebie uwagę Rizy.

— Był tu — powiedziała na głos. — Te ślady na ścianie mogły być zostawione przez niego...

Porucznik Hawkeye dokładnie przeszukała jaskinię, mając nadzieję na znalezienie w niej jeszcze jakichś poszlak świadczących o tym, że Mustang rzeczywiście tu był. Jednak pułkownik był przezorny i nie zamierzał zostać wytropiony, dlatego jedyne, co udało jej się znaleźć, to osmolona ściana i fakt, że Hayate wyczuł jego obecność.

To już stanowiło jakiś punkt zaczepienia. Riza nie zamierzała się poddać - skoro postawiła sobie za cel odnalezienie Roya, to go odnajdzie, choćby miała ją po drodze pożreć śnieżyca.

Jakiś tydzień później napadało jeszcze więcej śniegu, a chłód wciąż trzymał. Riza, mając śniegu po kolana i policzki zaróżowione od zimna, nie zamierzała pozwolić, by pogoda ją zatrzymała. Jakimś sposobem Hayate udało się znaleźć przez śnieg trop, który doprowadził ją do niewielkiej chaty, w której najprawdopodobniej ktoś rezydował, sądząc po wydobywającym się z dymnika dymie. Zmierzając w tamtym kierunku, Riza miała nadzieję, że Hayate złapał dobry trop.

Jak się okazało, nos Hayate nigdy się nie mylił.

V. Odnaleziony

Usłyszawszy głośne pukanie do drzwi, Roy posłał im podejrzliwe spojrzenie. Nie spodziewał się dzisiaj gości, a przynajmniej Havoc i Falman nie przychodzili aż tak często. Ostatnio byli u niego w zeszłym tygodniu.

Zbiegłemu pułkownikowi przeszło przez myśl, że mogła to być Riza, ale prędko odrzucił od siebie tę myśl.

— Kto tam? — spytał, zmieniając nieco głos.

W następnej chwili usłyszał znajomy głos, który kiedyś słyszał codziennie. I który cholernie kochał.

— Proszę otworzyć, poszukujemy imigrantów z Dra... — odpowiedziała Riza zgodnie z prawdą, jednak umilkła, kiedy drzwi otworzyły się z impetem i zobaczyła w nich Roya. — ...chmy.

Wytrzeszczyła oczy na jego widok. Z zaskoczenia jej dłoń powędrowała na serce - czuła, że w tym momencie waliło tak, jakby za chwilę miało przebić się przez klatkę piersiową.

Roy był równie zaskoczony, jak ona. Najchętniej to pochwyciłby porucznik Hawkeye w ramiona i przytulił do siebie, przepraszając za to, że ją opuścił. Powstrzymał się od tego. Jeśli jakimś sposobem ona to wszystko odwzajemnia... Nie może robić jej jeszcze większej nadziei.

Cofnął się o krok do tyłu, wciąż patrząc z zaskoczeniem na Rizę. Niewiele się zmieniła. Niezmiennie miała bladą cerę, okrągłą twarz i te same brązowe oczy, jak zawsze pełne ciepła. Tym razem czaiło się w nich jeszcze zaskoczenie. Blond włosy spięte miała z tyłu, co było typowe dla niej, a dodatkowo dodawało jej poważnego wyglądu. Za paskiem zatknięte miała kilka pistoletów, a otulona była ciepłym płaszczem z puszkiem na ramionach. Policzki miała lekko zaróżowione, co sugerowało, że przebyła długą drogę. Tuż obok niej trwał niezmiennie jej wierny towarzysz, Black Hayate.

Roy z obrzydzeniem do samego siebie pomyślał, że Hayate jest dużo bardziej oddany niż on. Zdecydowanie Mustang powinien brać z niego przykład.

Przez chwilę obydwoje milczeli, nie wiedząc, co mają powiedzieć. To Roy jako pierwszy przerwał milczenie.

— Wejdź. Chyba wystarczająco już się wymarzłaś, ogrzejesz się.

Riza nie protestowała - przekroczyła próg chaty i w czasie, gdy Roy mocował się z wiatrem, by je zamknąć, ona rozejrzała się po pomieszczeniu. Jedyne, co mogła powiedzieć o wystroju tego miejsca, było to, że jest niezwykle skromne. Rozświetlał je jedynie ogień z paleniska, do którego Riza się zbliżyła i wystawiwszy dłonie w kierunku ognia, od razu czuła przyjemne ciepło, które ogarniało jej zmarznięte dłonie. Gdzieś w kącie izby znajdowało się skromne posłanie, a po drugiej stronie stół z dwoma krzesłami, a także jakaś skrzynia. Stół zasłany był kartkami, na których rozpisane były jakieś notatki Roya.

— Jak mnie tu znalazłaś? — zapytał w pewnym momencie pułkownik, odwracając uwagę Rizy od przyjemnie ciepłego ognia.

— Wspominałam już kiedyś, że poszłabym za tobą nawet do piekła, nieprawdaż? — odpowiedziała pytaniem, wciąż patrząc na ogień. — W związku z tym poszukiwania na północy Amestris były drobnostką.

— No jasne. — Mustang zaśmiał się nerwowo. — Zresztą z psem nie jest tak trudno.

— To też, Hayate bardzo mi pomógł — przytaknęła blondynka, po czym obróciła się do Roya przodem, tak, że teraz patrzyła wprost na niego. — Mogę teraz ja zadać pytanie?

Mustang powoli skinął głową.

— Dlaczego odszedłeś, nie mówiąc ani słowa? Zamartwiałam się o ciebie... Nie wspominając o tym, ile się przez to napłakałam...

Jej głos zaczął się łamać, a Roy zdecydowanie czuł się winny. Podszedł do niej, przez co ona uniosła wzrok na niego i w ten sposób ich spojrzenia się spotkały.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję tego, że odszedłem. Bo prawda jest taka, że nie jestem nikim innym, jak największym tchórzem, jaki chodzi po tej ziemi.

— Nie da się ukryć — powiedziała cicho Riza. — Ale co cię tchnęło do nazywania tak samego siebie?

W tym momencie Roy odwrócił wzrok i odpowiedział:

— Bo uciekałem przed miłością, oczekując, że ta odejdzie i zostawi mnie w spokoju.

Riza była tak zaskoczona, że nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Zresztą nawet nie zdążyła, bo Mustang kontynuował, obróciwszy się do niej tyłem i przeszedłszy kilka kroków:

— Jak możesz się domyślać, przed miłością nie da się uciec. Za bardzo cię pokochałem, by teraz tak po prostu o tobie zapomnieć. Liczyłem, że jeśli odejdę, to miłość przeminie, ale... To tak nie działa. Liczyłem, że ty nie kochasz mnie tak, jak ja ciebie, bo inaczej to wszystko by cię zraniło. Zasady panujące w wojsku nam na to nie zezwolą. No i... Po co ci taki kaleka bez oka, jak ja?

Po tych słowach przez chwilę panowała pomiędzy nimi cisza. Roy, który wciąż obrócony był tyłem do Rizy, usłyszał jakiś szelest za sobą i wreszcie odważył spojrzeć na nią. Teraz wiedział, co spowodowało ten hałas - Riza opadła na kolana, ukrywając twarz w dłoniach. Black Hayate podszedł do niej, a kiedy kobieta odsłoniła twarz, Mustang zauważył łzy na jej twarzy, które zaraz potem zostały zlizane przez Hayate.

Pułkownik podszedł do porucznik Hawkeye i psa, a przykucnąwszy obok nich, ułożył dłoń na jej ramieniu. Blondynka spojrzała na Roya i zauważyła, jak po policzku pułkownika spływa samotna łza.

— Zaskoczę cię — powiedziała w pewnym momencie. Głos wciąż jej się łamał, ale mimo to chciała mówić dalej. — Nie chcę nikogo innego od kaleki bez oka, za... Za jakiego się uważasz.

Normalnie te słowa zachwyciłyby każdego innego człowieka, jednak... Roy nie czuł powodu do radości. Zbliżył się do Rizy i przytulił ją do siebie, czując, jak jej łzy moczą mu ubranie.

— Przepraszam — powiedział cicho, na co Riza tylko otoczyła ręką szyję Mustanga. Z jej oczu nie przestały płynąć łzy, które opadały na jego ubranie.

Dlaczego żołnierze, pomiędzy którymi rozkwitła miłość, musieli wieść tak nieszczęśliwy żywot?

VI. Akt odwagi

Szczęśliwym trafem dla Rizy generał Grumman postanowił wreszcie zmienić bezsensowną zasadę, która nie dopuszczała romantyczności wśród żołnierzy. Nikt o tym nie wiedział, jednak Grumman pracował nad tym już od jakiegoś czasu, wiedząc, że jego wnuczkę, którą była Riza, łączy coś z pułkownikiem Mustangiem. I, jak przeczuwał, było to coś poważniejszego od relacji adiutant-oficer.

Problem polegał tylko na tym, że Mustang nie mógł zebrać się na powrót do wojska. Jak niby zostałby przyjęty? Nie inaczej, niż jako tchórz.

Zasada wojskowa dotycząca romansów w wojsku została zmieniona jakiś tydzień po tym, jak Riza odnalazła Roya. Wtedy od razu ponownie odwiedziła pułkownika i przekazała mu tę wieść. Problem polegał tylko na tym, że ten wciąż nie potrafił się zebrać na powrót, przez co Riza czuła się nieco zraniona. Istotnie Roy Mustang był tchórzem.

— Na tym świecie nikt nie jest doskonały — przypomniała mu przez odejściem z chaty. — I właśnie to czyni go tak pięknym. Nawet tchórzostwo może się zmienić w największy akt odwagi.

Zaraz potem opuściła chatę, pozostawiając w niej skołowanego Mustanga.

Kilka dni później Riza musiała wrócić do centrali, która została zaatakowana przez dziwne stwory, łudząco podobne do zbroi, w której niegdyś była uwięziona dusza Alphonse'a Elrica. Riza, jako jeden z lepszych strzelców, wróciła do centrali, by bronić tamtejszych ludzi.

Zdecydowanie nikt nie spodziewał się, że zaraz potem na miejscu walki pojawią się płomienie, które doszczętnie zmiotą stwory z powierzchni ziemi.

— To pułkownik! — mówili zaskoczeni żołnierze, widząc Mustanga, który dumnie pozbył się stworów.

Obawy Roya ani trochę się nie spełniły - żołnierze wprost oczekiwali na jego rozkazy, a kiedy je otrzymali, od razu ruszyli, by je wykonać. I ani trochę nie uważali go za tchórza.

Kiedy żołnierze się rozbiegli, na polu bitwy została tylko jedna osoba. I była nią Riza, patrząca na Roya z uśmiechem, który śmiało można było nazwać uśmiechem pełnym dumy i rozczulenia.

Niewiele myśląc, blondynka pobiegła w kierunku Mustanga, po drodze gubiąc hełm, który spowodował głośny huk, upadając na bruk, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Wpadła prosto w wyciągnięte w jej kierunku ramiona Roya, który następnie przytulił ją mocno do siebie.

— Chciałem tylko powiedzieć, że twoje słowa dały mi sporo do myślenia — powiedział. — Te o tchórzostwie... No i jeszcze to, że powtórzyłaś moje słowa o niedoskonałym pięknie...

— A ja chcę tylko powiedzieć, że jestem z ciebie dumna — odpowiedziała Riza, wycierając łzę, która zamgliła jej widok. — I cieszę się, że jednak przybyłeś.

— Teraz muszę pomóc Elricom — oznajmił i uścisnął dłoń Rizy.

— Elricom? Ale...

— Stalowy wrócił — wyjaśnił jej Mustang. — Nie wiem, jak tego dokonał i gdzie był, ale długo by wyjaśniać.

Miał już odejść, kiedy Riza zatrzymała go, chwytając go za dłoń. Jak przypuszczała, to, co pułkownik zamierzał zrobić, było niebezpieczne, bo czego innego można było się spodziewać po Royu Mustangu?

— Ale... Uważaj na siebie, dobrze?

Posłała mu stanowcze spojrzenie, z którego Mustang wyczytał, że jeśli nie zastosuje się do jej polecenia, porucznik Hawkeye zamorduje go własnymi rękami, a nie strzałem z pistoletu.

— Obiecuję — zapewnił ją. — No i chyba pokuszę się o jeszcze jeden akt odwagi...

Zanim Riza zdążyła zapytać, co to za akt odwagi, Roy zbliżył się do niej i złączył ich usta w pocałunku, jedną dłonią wciąż trzymając jej dłoń, a drugą obejmując ją w talii.

Po tych wszystkich aktach odwagi, których tego dnia dopuścił się Roy Mustang, przestał uważać samego siebie za największego tchórza na świecie. A Riza Hawkeye nigdy więcej nie pozwoliła mu dopuścić do siebie tej myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro