Tradycje (Harry Potter)
Hinny (Harry×Ginny)
Zamówienie: oenophilie
Z tego wyszedł bardziej zbiór headcanonów niż normalny, fabularny one-shot, ale mam nadzieję, że ci się spodoba.
Harry i Ginny byli dość głośną parą. Nie chodziło o to, że szukali poklasku, czy coś tego typu albo głośno i często się kłócili. Nie po prostu to był Harry Potter. Złoty Chłopiec, Wybraniec, ulubieniec Dumbledore'a, jak zwał tak zwał. Dzieciak, który chcąc nie chcąc zawsze co najmniej raz w roku skupiał na sobie wzroku całej szkoły i łamał taką ilość szkolnych zasad, że normalnego ucznia można by za to wyrzucić co najmniej pięć razy każdego roku. Szukający drużyny Gryffindoru, który zaczął jako najmłodszy gracz Quidditcha od... w sumie nie wiadomo jak dawna. Po prostu gwiazda w każdym calu i ze wszystkich stron.
Prywatnie zaś chłopak, który chciałby być normalny oraz miał pewne problemy ze swoją samooceną. Gotowy skoczyć w ogień za swoich przyjaciół. Na co dzień odważny nastolatek, każdej noc bojący się zasnąć przez zło, które widział. Uśmiechający się do przyjaciół, narzekający na zadania domowe, wykradający jedzenie z zamkowej kuchni i gadający z przyjaciółmi o głupotach. Nie wyglądał jakoś szczególnie. Prawie normalny dzieciak. Ogólnie dość przeciętny.
Ginny była zaś dokładnym przeciwieństwem popularności. Dobra, może to lekkie przegięcie, biorąc pod uwagę to, że była młodszą siostrą największych rozrabiaków Hogwartu i tego rudego kolegi Harry'ego Pottera. Poza tym wyglądała dość dobrze, więc chłopcy czasami się odwracali, gdy przechodziła korytarzem. Nie miała jednak nawet jednej dziesiątej części popularności swojego chłopaka.
Dla przyjaciół zaś była cudowną osobą, akceptującą wszystkie dziwności, gotowa pobić się z każdym kto takiej akceptacji dać nie potrafił. Ciepłą, uśmiechniętą i niesamowicie miłą. Była pewna siebie, odważna, gotowa do poświęceń. Ogólnie zbyt dobra dla tego świata.
*~*~*
Zawsze na powitanie dawali sobie buziaka w policzek. Chociaż teoretycznie nie było zasady, które powinno zrobić to pierwsze, zaczynała zazwyczaj Ginny, a Harry przez chwilę zawieszał się, zastanawiając się, czym zasłużył sobie na możliwość chodzenia z tak cudowną dziewczyną, po czym również cmokał ją w policzek. To była taka mała, niepisana i nieustalana tradycja.
Po powitaniu siadali razem przy stole i jedli wspólnie śniadanie. Rozmawiali przy tym o różnych głupotach, typowych dla nastolatków. Czasami w czasie największej głupawki "dyskretnie" podkradali sobie jedzenie lub wygłupiali się na inne sposoby. Ile razy inni Gryfoni musieli oglądać bitwy na widelce lub inne udka kurczaka, nie wie nikt, ale było tego bardzo wiele. Jednak z jakiegoś powodu nikt, nawet Hermiona, nigdy nie próbował ich przed tym powstrzymać.
Po posiłku zwykle z uśmiechem przybijali sobie żółwika przed rozstaniem się na czas lekcji. Ogólnie bardzo dużo się wtedy uśmiechali.
Czyż nie na tym polegała miłość? Na uśmiechaniu się, szybkich buziakach, przytulaniu się gdy nikt nie patrzy, tęsknieniu za drugą połówką gdy akurat jej nie ma obok dłużej niż przez pięć minut i nieopisanej radości gdy pojawiała się znowu? Ich zdaniem zdecydowanie tak.
Po zajęciach starali się spędzać jak najwięcej czasu razem. Nie musieli nawet rozmawiać, samo siedzenie w ciszy obok siebie i odrabianie zadań domowych wystarczyło. Wystarczała sama obecność. Poza tym, to też była taka mała tradycja.
W końcu jednak zawsze dzień się kończył i musieli iść do swoich dormitoriów wcześniej całując się krótko.
Gdy Harry nie mógł spać, brał Mapę Huncwotów, żeby patrzeć na imię Ginny nieruchomo tkwiące z jej dormitorium. Być może było to nieco niepokojące, ale nie miał zamiaru tego zmieniać. Tradycji nie powinno się zmieniać.
*~*~*
Po każdym wyjściu do Hogsmeade Ginny dostawała od "tajemniczego" adoratora różne słodycze. Dzień w dzień przez jakieś dwa tygodnie z rana przed drzwiami do jej dormitorium znajdowała się paczka czekoladowych żab, cukrowych piór lub innych tego typu przekąsek z dopiskiem:
Dla najładniejszej dziewczyny z ognistymi włosami (tak mówię o tobie Ginny)
Kocham cię ♡
Weasley zawsze się wtedy uśmiechała, a podarunek znikał zawsze jeszcze tego samego dnia zjedzony przez Ginny i Lunę. To była taka mała tradycja.
*~*~*
Każdy weekend oznaczał spacer. Przynajmniej jeden, króciutki, jeśli mieli dużo rzeczy do zrobienia. Wychodzili na błonia i w najgorszym wypadku robili jedną krótką rundkę wokół jeziora, a w najlepszym, gdy okazywało się, że nie mają już nic do zrobienia, znikali na kilka godzin. Jeśli było bardzo zimno, przesiadywali ten czas w Pokoju Życzeń, popijając gorącą czekoladę zabraną z kuchni.
Z takich spotkań nie dało się ich wciągnąć z powrotem, choćby się ich przyjaciele starali rękami, nogami i różdżkami. Znaczy się, fizycznie można było im taką schadzkę przerwać, ale to jak chłodno się wobec takiego natręta odnosili przez następne tygodnie, było wręcz legendarne. Nikt nie chciał ryzykować gniewu tej dwójki, bo nawet jeśli nie robili fizycznej krzywdy, to zabójczością samego wzroku mogliby konkurować z bazyliszkiem.
Przynajmniej przy ludziach, bo tak na prawdę, to nie chodzili zbyt długo obrażeni i później śmiali się z przerażenia z jakim podchodziły do nich osoby, które im podpadły. Oczywiście nie przy nich, tylko później przy przyjaciołach.
Jednak nie zmieniało to faktu, że początkowo lepiej dla takiego ewentualnego natręta, żeby się nie zbliżał, bo mogłoby się to skończyć źle. Nie powinno się przeszkadzać osobom kultywującym ich własne, małe tradycje.
*~*~*
Jeśli dziewczyna miała gorszy humor, Potter całował ją pierwszy na powitanie. Zawsze się wtedy uśmiechała oraz mówiła co się stało albo po prostu wtulała się w jego ramię, jeśli nie czuła się gotowa na rozmowę o swoim problemie. W takiej sytuacji Harry nie naciskał, ale robił szeroko zakrojony wywiad środowiskowy, jednocześnie tworząc masę niestworzonych teorii na temat tego, co doprowadziło jego dziewczynę do takiego stanu. Nie ważne, że zazwyczaj okazywało się, iż ma okres albo stresuje się przed sprawdzianem lub meczem Quidditcha. Jednak mimo wszystko okularnik za każdym razem denerwował się tak samo mocno i był gotowy znaleźć powód zmartwień dziewczyny, żeby połamać mu nos albo rzucić na niego zaklęciem Sectum Sempra. Jeśli był osobą oczywiście, chociaż trema przed meczem też nie mogłaby czuć się bezpiecznie gdyby miała jakiekolwiek fizyczne ciało. Choćby była smokiem, Harry przyszedłby do niej żeby połamać jej skrzydła i kończyny, bo nikt nigdy nie miał, ani nie będzie miał prawa na martwienie Ginny. Nie na jego warcie.
Natomiast jeśli Harry z jakiegoś powodu czuł się źle, zazwyczaj dusił o w sobie. Udawał, że wszystko jest jak zwykle, szczerzył się, ale każdy kto go znał widział problem. Mówił mniej, chodził rozkojarzony, jego uśmiech wyraźnie nie sięgał oczu i wyraźnie był sztuczny. Wtedy zazwyczaj do początkowych prób zażegnania problemu przystępowali całą drużyną w składzie:
☆ Ron, którego techniką było namolne pytanie, jaki był problem do momentu aż Harry ostatecznie zmęczony mówił co się stało albo zaczynał grozić wydłubaniem oczu różdżką.
☆ Hermiona, która za pomocą dość zgrabnego pociągania za język wyciągająca podstawowe informacje, sporej części się domyślając na podstawie zdawkowych odpowiedzi przyjaciela, ale bez szczegółów, bo w przeciwieństwie do Rona starała się być dyskretna.
☆ Luna, która głównie ostrzegała go przed narglami, bawiąc się różdżką wetkniętą za ucho.
Czasem również:
☆ Neville, który jednak nie miał wyrobionego konkretnego, skutecznego sposobu, więc po prostu pytał wprost, mając nadzieję na odpowiedź, ale nie gniewał sie gdy jej nie otrzymywał.
Oraz oczywiście:
☆ Ginny, która najpierw z niemałym trudem wyciągała Pottera w jakieś odosobnione miejsce, w którym miała przygotowaną pyszną gorącą czekoladę i z pomocą informacji od Hermiony, poznawała całą prawdę.
Jednak próba pomocy Harry'emu była zadaniem wręcz syzyfowym. Zazwyczaj jego problemy nie zawierały się w grupie typowych zmartwień nastolatków. On nie martwił sie wynikiem kolejnego meczu jego domu czy następnym sprawdzianem. Znaczy, martwił się, ale nie to było jego głównym problemem. Kłopoty związane ze szkołą były dla niego jak drobinki żwiru dorzucane do worka pełnego wielkich głazów, który musiał nosić na swoich plecach jako Wybraniec. Nie można było powiedzieć mu:
- Wszystko będzie dobrze.
Albo
- Pomogę ci z tym.
To nie miało szans podziałać, bo nikt nie mógł zagwarantować, że będzie dobrze i nie mógł mu pomóc. Wizja możliwej śmierci z rąk zabójcy jego rodziców, presja ze strony całego społeczeństwa, zapominającego o tym, w jakim był wieku oraz co to oznacza dla jego psychicznej gotowości na niemal pewną śmierć oraz traumatyczne wspomnienia nie mogły zostać mu odebrane. Nikt nie mógł zabrać przynajmniej części kamieni z jego worka, mógł co najwyżej powiedzieć pocieszająco:
- Nie mogę wziąć twojego ciężaru, ale mogę spróbować przynajmniej pomóc utrzymać ci się na nogach, kiedy się potkniesz albo zachwiejesz.
Hermiona mówiła do niego w ten sposób. Ginny również. Ron nie był zbyt mocny w rozmawianiu o emocjach, ale potrafił przekazać to bez słów. Zawsze gdy to robili Harry zastanawiał się czym sobie zasłużył na poznanie tak cudownych osób, po czym prostował się i uśmiechał, jakby ktoś rzeczywiście zdjął część zmartwień z jego ramion. Szedł dalej, jakby nie miał chwili słabości, roztaczając wokół siebie świetlistą aurę nadziei na zwycięstwo Złotego Chłopca.
Jednak ludzie zapominali, że złoto samo w sobie nie świeci. Tak samo Harry Potter, jako Złoty Chłopiec był pewien, że sam nie świecił. Po prostu oddawał blask gwiazd. Gwiazd, którymi byli jego przyjaciele.
*~*~*
Ponieważ Ginny i Harry byli tylko dwójką nastolatków, próbujących normalnie żyć pomimo widma zabójczej przepowiedni oraz wojny, która wisiała im nad głową, chuchając strachem w ich karki. Pomimo świata, który ze wszystkich sił starał się odebrać im szansę na spokojną młodość. Pomimo, że w ich czasach, ich miłośc pozostawała jedną z niewielu rzeczy, których mogli być pewni.
*******
I jak oenophilie podoba się?
Wiem, że zamawiałaś długiego one-shota i pewnie spodziewałaś się czegoś bardziej fabularnego, ale mam nadzieję, że jednak jesteś zadowolona z tego co stworzyłam. Jeśli nie, to przypominam, że przyjmuję reklamacje i w razie czego mogę napisać shota jeszcze raz.
Tak przy okazji przepraszam, że tyle to trwało. Na prawdę nie mam pojęcia, czemu zajęło to tak dużo czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro