Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Buty (Harry Potter)

Rouna (Luna × Ron)
Zamówienie: Nielcia14

Luna Lovegood była uznawana za dziwaczkę, chociaż to wcale nie była prawda. Ona po prostu widziała więcej niż inni i nie wstydziła się do tego przyznawać. Widziała i wierzyła, bo mimo usilnych starań nigdy nie udało się jej zobaczyć plumpka, nargla lub innego gnębiwtryska. Mimo wszystko nie przestawała w nie wierzyć. Chociaż na jej ksywkę Pomyluna wpływ mógł mieć również dość nietypowy sposób ubierania się albo niezwykła szczerość połączona ze sporym brakiem taktu. Najprawdopodobniej jednak było to wszystko na raz.

Z tego powodu do czasu dołączenia do Gwardii Dumbledore'a miała raczej niewielu przyjaciół. Wróć, nie miała w ogóle żadnej bliskiej osoby innej niż jej rodzice. Nie sprawiało to jednak, że była w jakikolwiek sposób smutna. Nie zwracała na to uwagi i dalej szukała nargli oraz boso karmiła testrale.

Ron Weasley nie był jakoś specjalnie blisko z tą Krukonką. Przez większość swojej nauki w Hogwarcie nawet nie wiedział o jej istnieniu, a gdy się o niej dowiedział przez długi czas, tak jak większość osób, nie czuł oporów przed nazywaniem jej Pomyluną. W końcu faktycznie zachowywała się jak pomylona, więc czemu by nie? Potem jednak ją poznał, może nie zrozumiał, ale zdecydowanie ją poznał i nauczył się doceniać jej inteligencję, a Luna mimo swojego braku taktu nigdy nie zaśpiewała przy nim żadnej obraźliwej piosenki go dotyczącej, jakie krążyły wówczas po Hogwarcie. Swobodnie mogli nazywać się przyjaciółmi. W Gwardii Dumbledore'a zdarzało się im czasami pojedynkować ze sobą, przez co Ron musiał przyznać sam przed sobą, że w tej kwestii jak i w wielu innych dziewczyna była niezwykle kreatywna, ale jednocześnie z powodu swojego sposobu bycia, raczej niepozorna, co czyniło ją jeszcze bardziej niebezpieczną, choć najprawdopodobniej nie zdawała sobie z tego sprawy.

Pewnego dnia Ron miał okazję by przekonać się o tym jak bardzo Luna nie zdawała sobie sprawy z tego jak utalentowaną była czarownicą. Miało to miejsce w piątek pod wieczór, kiedy wracał z treningu Quiditcha. Postanowił wracać bardziej okrężną drogą, bo potrzebował parę rzeczy przemyśleć. W pewnym momencie usłyszał głosy kilku osób. Nie wiedział ile ich jest, ani co mówią, więc, jak na Gryfona przystało, bez zastanowienia ruszył w tamtym kierunku. Trzymał różdżkę w pogotowiu, gotowy na konfrontację. Kiedy skręcił w prawo w jakiś rzadko wykorzystywany korytarz, zobaczył grupę nastolatków mniej więcej w jego wieku, stojących dookoła kogoś, kogo nie było widać. Chciał podejść zobaczyć co się dzieje i ich rozgonić, bo spodziewał się, że będą to Ślizgoni nabijający się z jakiegoś niewinnego ucznia. Nie miał zamiaru tego tolerować po pierwsze dlatego, że był honorowy, a po drugie dlatego, że po prostu nie miał zamiaru tego tolerować. No i był Prefektem, ale na to raczej nie zwracał uwagi.

- Jesteście tak okropni, że nawet gnębiwtryski nie chcą się do was zbliżyć.- usłyszał śpiewny głosu Luny, przez co z niewyjaśnionych przyczyn poczuł się... dziwnie. Wściekł się, że ktoś odważył się obrazić jego przyjaciółkę, ale poza tym było coś jescze coś, czego nie umiał nazwać.

W sumie nie bardzo miał na to czas, bo jeden z oprawców Luny zerwał jej z czoła okulary i złamał je na swoim kolanie po czym powiedział:

- Pomyluma faktycznie jest szalona. Aż szkoda, że pozwalają takim ludziom uczyć się w tej szkole.

Ten gest i te słowa przelał czarę goryczy. Gryfon zacisnął mocniej palce na różdżce i siląc się na spokój warknął:

- Odszczekaj to w tym momencie.

Cała grupa odwróciła się w jego kierunku jakby zaskoczona, że ktoś spróbował im się postawić albo że broni Lovegood. Chociaż najpewniej chodziło o jedno i o drugie. Gdy zobaczyli kto to powiedział, wymienili między sobą spojrzenia i popełnili drugi wielki błąd tego wieczoru. Zaczęli śpiewać. Jednak nie śpiewali byle czego. W ich wykonaniu Ron usłyszał początek piosenki Weasley naszym królem, która sprawiła, że przestał jakkolwiek nad sobą panować.

Właśnie wtedy po raz pierwszy w praktyce zastosował różne zaklęcia, których nauczył się w Gwardii Dumbledore'a.

Właściwie porwał się sam na chyba siedmioosobową grupę co było bardzo głupie. W rzeczywistości nie można zaprzeczyć, że początkowo nawet nieźle sobie radził, nawet zdawało się, że ma szansę, aby to wygrać, ale dobra passa nie trwała długo. Jego przeciwnicy w końcu wyrwali się z szoku wywołanego tak nagłym atakiem i zaczęli kontratakować. Wprawdzie czarodziejami byli dość miernymi, ale było ich więcej, a Ron też nie był w pojedynkach jakiś wybitny. Wydawało się, że zaraz przegra gdy wydarzyło się coś jeszcze gorszego. Za jego plecami rozległ się przesłodzony głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby w całym Hogwarcie. Obecnej nauczycielki Obrony Przed Czarną Magią, Dolores Umbridge.

- Moi drodzy, w naszej szkole pojedynki są zabronione. Dostaniecie szla...

- Ale proszę pani, to on zaczął, myśmy się tylko bronili. On jest szalony.- przerwał jej jakiś chłopak, którego głos tak bardzo przypominał Ronowi jego starszego brata Percy'ego, że aż zebrało mu się na wymioty.

- Trzeba było nie obrażać Luny i mnie.- stwierdził udając rozluźnionego. W końcu nawet Umbridge musi wiedzieć oraz stosować się do zasad sprawiedliwości i pojąć, że inaczej się nie dało.

- Myśmy nic nie zrobili, to on nas zaatakował- powiedziała jakaś dziewczyna, a reszta jej grupy zgodnie pokiwała głowami.

- Panie... Weasley wszyscy świadkowie tego wydarzenia twierdzą, że bezpodstawnie zaatakował pan dobrze zachowujących się uczniów. Proszę przyjść do mnie na szlaban w poniedziałek o piątej po południu.

- Dobrze zachowujących się uczniów?!- zawołał oburzony- Jeśli wyzywanie innych uczniów i niszczenie rzeczy do nich należących jest dobrym zachowaniem to ja jestem Ministrem Magii.

To był głupi pomysł. Różowa ropucha czciła swoich pracodawców prawie tak jak Percy, co sprawiało, że takie żarty denerwowały ją jeszcze bardziej niż bezpośrednie obrażanie jej samej. Tymi słowami Ron mimowolnie pogrzebał swoje szanse na obronę.

- Dosyć. Ma Pan przyjść do mnie w poniedziałek o piątek koniec i kropka. A teraz rozejdźcie się.

Właśnie ten moment Luna Lovegood uznała za odpowiedni by się odezwać.

- On nic złego nie zrobił. Melanie powinna mi oddać podręcznik. Jeśli tego nie zrobisz heliopaci nie dadzą Ci spokoju. One bardzo nie lubią złodziei. Pomaganie nie jest czymś za co powinno się karać.- stwierdziła ciągle patrząc przez okno, jakby osoba, do której mówiła, była na zewnątrz. Wszyscy zebrani spojrzeli w jej kierunku zaskoczeni. Właściwie, to zapomnieli o tym, że dziewczyna ciągle tam była, a nauczycielka nawet jej nie zauważyła. 

Mowa obronna Luny niestety nie odniosła skutku i Ron dostał szlaban. Mimo to gdy  kilka dni później wracał do Wieży Gryffindoru z poranioną dłonią, pomyślał, że niczego nie żałuje. Ponieważ dla niego szczęście Luny było czymś wartym takich poświęceń.

*-*-*-*-*-*-*-*

Kiedy Ron wracał z któregoś już kolejnego szlabanu i plamił podłogę krwią z rozcięcia na ręce (pomyślał, że Filch się wścieknie, co dziwnie poprawiło mu humor) do jego uszu dotarł cichy plask bosych stóp na posadzce. Przystanął na chwilę i nasłuchiwał. Zdecydowanie ktoś szedł bez butów, a jakby tego było mało, zbliżał się do niego. Po chwili Weasley ruszył jednak dalej, a gdy minął zakręt, jego oczom ukazała się blondwłosa Krukonka, rozglądająca się po korytarzu. Przez chwilę Ron chciał to zignorować, bo niezależnie od ich przyjacielskich relacji, w tamtym momencie nie miał ochoty na jakąkolwiek ingerencję z dziewczyną. Jednak zanim zdążył się gdzieś ukryć Luna go zauważyła.

- Cześć Ron.- powiedziała tym swoim rozmarzonym tonem, jednocześnie patrząc na niego w taki sposób, że po prostu nie mógł tego zignorować.

- Luna- zaczął- dlaczego chodzisz na bosaka?

- Zabrali mi buty. 

- Kto?- spytał, a w jego głosie pobrzmiewała złość.

- Może to Melanie. Ona lubi zabierać mi różne rzeczy i nazywać mnie Pomyluna. Tak, to może być Melanie i Jake i ich przyjaciele. 

- Niech ja ich tylko dorwę... Pożałują, że się w ogóle urodzili.

- Pomógłbyś mi znaleźć buty?- spytała dziewczyna zdawałoby się zupełnie ignorując to, co powiedział. Co niezwykłe, te słowa podziałały na niego jak wiadro zimnej wody i z niewyjaśnionych przyczyn jakby wymyły z niego złość. 

- Oh... Jasne...- Przez chwilę Ron razem ze swoją przyjaciółką szli przez korytarz zaglądając dosłownie wszędzie w celu znalezienia zguby, ale potem chłopak przypomniał sobie o tym, że można by zrobić to prościej. Przystanął na chwilę i machając różdżką powiedział:

- Accio buty Luny- Jakieś trzydzieści sekund nic się nie działo, przez co chłopak zaczął się zastanawiać, gdzie ktokolwiek mógłby dać poszukiwany przez nich przedmiot, że zaklęcie na niego nie podziałało, ale gdy już chciał ruszyć dalej, dostał różowoczerwonymi trampkami w twarz. Zamarł na chwilę zaskoczony, a Krukonka w tym czasie zabrała swoją własność z ziemi. Rzuciła szybkie:

- Dziękuję- po czym pobiegła do Pokoju Wspólnego Ravenclawu. Nie chciała by usłyszała jak się śmieje. Pomyślała również, że wyglądał całkiem uroczo, gdy próbował zrozumieć, co się przed chwilą stało.

*-*-*-*-*-*-*-*

Rumieńce to piękna rzecz. Zwłaszcza jeżeli rumieni się Ron Weasley. Tak przynajmniej uważała Luna Lovegood. Szczególnie, jeśli to najwyraźniej ona była ich przyczyną.

- Luna?

- Tak Ron?

- Mógłbym ci coś pokazać?

- Jasne. Co to takiego?

- Eee... Powiedzmy, że to niespodzianka.

- Dobrze- Ruszyli razem przed siebie. Po pokonaniu całej masy schodów dotarli na siódme piętro i Luna domyśliła się, jaki był cel tej wędrówki. Jej podejrzenia zostały potwierdzone, gdy Ron otworzył duże drzwi charakterystyczne dla Pokoju Życzeń. Gdy weszli do środka dziewczyna usłyszała ciche pyknięcie. Jednak nie zwróciła na to zbytniej uwagi, bo w końcu chłopak, który się jej podobał zaprosił ją gdzieś w cztery oczy.

- Luna, chiałbym ci coś powiedzieć... Wiesz... Chciałbym ci powiedzieć, że cię lubię... Tak lubię, lubię... Tak bardzo lubię, lubię.

- Lubię, lubię znaczy kocham?

- Tak.

*********

I jak Nielcia14 podoba się?

Szczerze mówiąc, nie szło mi to zupełnie, może dlatego, że staram się raczej nie niszczyć kanonu, a to bardzo się z nim kłóci. Mam nadzieję, że ten rozdział nie jest tak zły, jak mi się wydaje.

Headcannon:

Kiedyś Ron podczas jednej z ich wspólnych randek dał Lunie czerwoną różę. Dziewczyna przez chwilę nie wiedziała co z tym zrobić, ale po chwili z uśmiechem podziękowała i włożyła sobie kwiatek za ucho. Tak jak swoją różdżkę, którą miała wtedy za drugim uchem.

To się miało pojawić w tym shocie, ale nie miałam chęci i pomysłu jak to wpleść. No i chciałam to szybko opublikować.

Art w mediach został zrobiony przeze mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro