Basen (Percy Jackson)
Percy×Reader
Zamówienie: _Iryda_
Wyjaśnienie skrótów, bo nie wszyscy muszą się przecież znać na ×Readerach:
• [T.I] - Twoje Imię
• [T.N] - Twoje nazwisko
Percabeth tutaj nie istnieje. Po prostu nie i kropka.
Po angielsku T.I to Y.N (your name), jeśli ktoś jednak obraca się częściej po anglojęzycznej części internetu i zastanawiał się co to do diabła oznacza. Nie musicie dziękować hah.
[T.I] nienawidziła wszystkiego, co było związane z basenem. Bycia mokrą, długiego suszenia się, strojów kąpielowych, które pokazywały zdecydowanie zbyt dużo, a ukrywały zdecydowanie zbyt mało, czepków, w których wyglądała idiotycznie, okularków, przez które nie mogła nawet sprawdzić godziny, nauki pływania żabką jakby miała sześć lat, a nie prawie trzy razy tyle, trenera szkolnej drużyny pływackiej, który zachowywał się jakby wszyscy byli tam z własnej woli i chcieli się starać, a nie zostali zrekrutowani z głupiej łapanki na początku roku i który gapił się na wszystkie dziewczyny częściej, niż by sobie tego życzyła, nawet wiedząc, że po prostu obserwuje ich ewentualne błędy. Jednak co z tego, skoro widząc jego cień na dnie basenu poruszający się tak samo szybko, jak ona, czuła się źle, ale nie miała odwagi mu o tym powiedzieć.
Ale najbardziej nienawidziła godziny. Godziny siódmej, zarówno rano, jak i wieczorem w piątki, o której zaczynał się czterdziestopięciominutowy trening przed południem, a po nim taki trzygodzinny, po którym nie miała siły absolutnie na nic. Dzięki siłom wyższym, szkoły nie stać było na wynajmowanie toru we wszystkie dni robocze lub w weekendy, a tym bardziej na własny przybytek tego typu, na którym mogliby organizować codzienne treningi. Chyba by się wtedy powiesiła.
Na drugim miejscu zaś był niejaki Percy Jackson, który denerwował ją chyba głównie tym, że kojarzył jej się z tym przeklętym basenem, wydawał się z tego cholerstwa cieszyć i właził jej na ambicję, radząc sobie lepiej od niej. Nie zależało jej na tym, oczywiście, że nie, ale to nie sprawiło nagle, że chciała dać się wyprzedzić jakiemuś dzieciakowi, który był zbyt głupi, żeby wytrzymać w jakiejkolwiek szkole dłużej rok. Oj nie, tak nie miała zamiaru się bawić.
Wiele razy prosiła rodziców, aby ją wypisali albo przynajmniej przez jeden tydzień ją zwolnili, ale pozostawali głusi na jej błagania. Wyrzucała im wielokrotnie to, że wyrazili zgodę na jej uczestnictwo w tych zajęciach. Rozumiała, że to mogło jej ułatwić zdobycie stypendium i dostanie się do jakiegoś dobrego college'u, który zapewni jej wyższe wykształcenie, skutkujące ponoć dobrą pracą. Na ten moment miała w głębokim poważaniu dobrą pracę. Czuła się z tym wszystkim po prostu źle i kropka. Czekała na okres jak na wybawienie, które pozwoli jej raz uniknąć tego całego teatrzyku, ale jakoś zawsze zaczynał i kończył się w międzyczasie, jakby jej organizm również nabijał się z jej cierpienia.
Właśnie dlatego stała w starym, granatowym stroju jednoczęściowym, czepku skrywającym jej włosy i z okularkami w ręku, zastanawiając się, czy może się jeszcze wycofać do szatni, przebrać w normalne ciuchy i spędzić najbliższe ponad dwie godziny na oglądaniu głupot lub pisaniu z internetowymi przyjaciółmi o drobnostkach. Zanim jednak sama uznała, że w sumie to całkiem kusząca wizja i może bez winy uciekać, usłyszała okrzyk, za który miała ochotę kogoś udusić. Oczywiście nie byle kogo, tylko Percy'ego Jacksona, który powiedział:
- Hej [T.I]! Skoro już jesteś, to chodź się rozgrzać!
Oj, zdecydowanie chciała go udusić lub poderżnąć mu gardło.
Przez niego nie mogła już uciec. Musiała iść i cierpieć. Niechętnie podeszła do niego i zaczęła udawać, że ćwiczy. Ustawiła się plecami do ściany, aby uniknąć pogwizdów męskiej części pływaków, chociaż nigdy wcześniej nie miała miejsca żadna taka sytuacja, a po prostu strój sprawiał, że obawiała się tak irracjonalnych rzeczy. Po chwili weszło jeszcze trzech chłopaków, którzy jednak entuzjazmowo byli bliżej dziewczyny niż Jacksona oraz dwie nastolatki, jak zwykle próbujące jakoś znośnie wyglądać w czepku, co było praktycznie niemożliwe, ale usilnie się starały. Praktycznie nikt nie był tam z własnej woli. Po chwili pojawił się również trener, który kazał im szybko wchodzić do wody i pływać sto metrów żabką. [T.I] jęknęła cicho i wsunęła się do chłodnej cieczy, starając się nie wzdrygnąć. Jakim cudem Jackson zaraz po wejściu do basenu zaczął pływać zdecydowanie szybciej, niż jeszcze przed pierwszym treningiem uznałaby za możliwe tym stylem? Nikt nie wiedział, co również było denerwujące. Zaczęła dość gwałtownie machać kończynami, aby go wyprzedzić. Wystawiła głowę nad wodę, aby wziąć szybki oddech. Jak zwykle prawie się przez to zakrztusiła. Nie dogoniła Jacksona. Również jak zwykle z resztą.
Później pływali kraulem. Był to jej ulubiony styl, głównie dlatego, że był szybszy niż żabka, mniej męczący niż ten cholerny delfin, dający jednak bardziej profesjonalne wrażenie niż grzbiet czy piesek, który był właściwie jakimś upośledzonym sposobem na dramatyczne utrzymanie się na powierzchni, a nie stylem pływackim. Gdyby nie to, że próbowała wyprzedzić tego cholernego sprintera i wciąż napędzała się myślą o tym, jak nienawidziła tego pierdolnika, mogłaby nawet powiedzieć, że w tamtym było przyjemnie. Przynajmniej do momentu, gdy zatrzymała się pod ścianą, a trener głośno powiedział:
- [T.I] podczas oddechu głowę masz skierować w bok, a nie do góry. To nie żabka ani delfin.
Zirytowana spojrzała na mężczyznę. Nie myślała zbyt długo, czy pyskowanie nauczycielowi wf-u, który mógł jej się odegrać poprzez obniżenie oceny z zachowania albo dowalenia jakichś dodatkowych ćwiczeń. Oczywiście, że powiedziała, co jej ślina na język przyniosła.
- Przepraszam panie trenerze. Po prostu nie lubię się topić. To chyba naturalne, prawda?
Ktoś wydał z siebie stosunkowo głośne „Uuuu!", ale szybko przestał, gdy trener odwrócił głowę z grubsza w jego kierunku. Percy odbił się od ściany, jakby nie chciał uczestniczyć w sporze, który wisiał w powietrzu. Tym samym jednak umożliwił koleżance z drużyny uniknięcie słuchania odpowiedzi trenera na jej odzywkę, bo ruszyła zaraz za nim. Ten jeden raz zrobił coś dobrego.
Znów płynęła, nie zmieniając w żaden sposób swojej techniki. Mały sabotaż, ale jaki satysfakcjonujący. Prawie się wtedy uśmiechnęła. Prawie.
Następny był delfin, do którego [T.I] miała mieszane uczucia. Z jednej strony wyglądał bardzo profesjonalnie i był dość trudny, a co za tym idzie, satysfakcjonujący, ale z drugiej strony, był potwornie męczący. Dla rąk, dla brzucha, dla wszystkiego.
Przynajmniej według niej i reszty normalnych członków drużyny, bo Percy był chyba jakimś bogiem basenów, bo nawet z tym radził sobie bez zmniejszenia wyszczerzu. Jednak nawet on nie był perfekcyjny, co było bardzo przyjemne dla chyba wszystkich młodych pływaków, którzy widzieli w nim kogoś co najmniej równie dobrego, jeśli nie lepszego niż trener. Miło było czasem widzieć, że nawet on popełniał błędy. Nawet jeśli było to właściwie bycie lepszym, niż norma przewidywała. Mimo wszystko to dobrze działało na ich morale.
- Jackson, wszyscy wiemy, że bez problemu możesz przepłynąć nawet cały basen na jednym oddechu, ale jak mówię oddech co dwa ruchy rękami, to bierzesz oddech co dwa ruchy rękami, a nie co dziesięć.
Chłopakowi nieco zrzedła mina.
- Przepraszam panie trenerze. Po prostu, kiedy nie biorę oddechu, mogę udawać, że nikt mnie nie woła.
- Nie ważne Jackson. Po prostu płyń, jak kazałem.
- Oczywiście panie trenerze.
Popłynął już poprawnie, choć wyglądał, jakby działa mu się Bóg wie jaka krzywda. Dziewczyna przewróciła oczami. Zdecydowanie był dziwakiem.
******
Jej rodzice wytrzymali tylko pół roku jej narzekania. Choć mogło też chodzić o to, że z krzykiem zamknęła się w łazience i wyszła dopiero po tym, jak minęła godzina, po której pójście na zajęcia nie miało już sensu. Musiała się przy tym nieźle postarać, bo oczywiście drzwi dały się otworzyć od zewnątrz, jeśli się ich nie pilnowało.
Jednak te działania odniosły zamierzony skutek. W następnym tygodniu dostała od nich dokument wypisujący ją z drużyny pływackiej. Pierwszy raz od początku szkoły średniej szła w kierunku publicznej pływalni z uśmiechem na ustach, co dość mocno pokazywało, jak bardzo nienawidziła tych treningów.
Weszła do budynku szczęśliwa jak prawie nigdy. Zdjęła buty, które razem z kurtką zostawiła przy niepilnowanym, ogólnodostępnym wieszaku, zostając w jeansach i swetrze. Nie miała po co brać klucza do szafki na coś takiego. Boso weszła do rozgrzanego pomieszczenia z basenami. Jej uśmiech jeszcze się poszerzył, gdy zauważyła trenera, w którego kierunku szybko ruszyła, stosunkowo blisko krawędzi basenu, bo tak było najbliżej.
Wtedy właśnie zemściło się na niej to, że zajęcia odbywały się na publicznej pływalni.
Oczywiście, że jakiś dzieciak, biegając jak przygłup, po śliskim pomieszczeniu, jakby to było boisko, przypadkiem na nią wpadł. Oczywiście tak, że wrzucił ją do basenu. Rzecz jasna, zaskoczona i w szybko namakających ubraniach zaczęła tonąć. Jak szalona uderzała rękoma o wodę, próbując utrzymać się na powierzchni, ale bezskutecznie.
Ratownik przez chwilę nawet nie zauważył, że coś się dzieje, przeglądając jakąś stronkę ze zdjęciami roznegliżowanych modelek.
Na szczęście zamiast niego do wody natychmiast skoczył ktoś inny.
Nieoficjalny bóg basenów, Percy Jackson, nie mógł choćby na chwilę przestać zgrywać bohatera. Błyskawicznie, szybciej niż jakikolwiek normalny człowiek mógłby w ogóle zamarzyć, przepłynął całe sześć basenów w poprzek i wyciągnął ją na powierzchnię. Trzymając jedną rękę na jej ramieniu, postukał ją po plecach, aby pomóc jej pozbyć się wody z płuc. Dzięki bogom, nie było jej zbyt wiele, więc nie musiał ratować jej swoją mocą. Wolał tego jednak nie używać, żeby nie przyciągać zbędnych potworów.
Dość szybko wykrztusiła wszystko, co zaległo jej nie tam, gdzie powinno i wstała. Na niecałą sekundę weszła na inny stan świadomości, ale na szczęście nie trzeba było jej znowu ratować. Wyglądała, jakby chciała kogoś udusić, potem ciało podpalić, a szczątki utopić w kwasie. Stała, trzymając ręce daleko od siebie, najeżona jak zdenerwowana kotka.
Zaraz jednak zreflektowała się i uśmiechnęła się zaskakująco miło.
- Dziękuję Jackson.- rzuciła, a wtedy dopiero chłopak zdał sobie sprawę z tego, kogo ocalił. Nie należy go jednak winić, nie miał wcześniej okazji widzieć ją „normalnie". Poza tym Percy nawet nie wiedział, że ona potrafi się tak uśmiechać.
Jednak szybko humor na uprzejmości jej minął i wróciła do swojego zwyczajnego wyrazu Meduzy. Tak, to było zdecydowanie bardziej znajome.
Miała zamiar warknąć, aby wyciągnąć konsekwencje od osoby, przez którą prawie utonęła, ale zanim to zrobiła, podszedł trener. Nim zdążył coś powiedzieć, rzuciła grobowym tonem:
- Chciałam złożyć rezygnację z członkostwa w drużynie. Moi rodzice wyrazili na to zgodę, ale niestety odpowiedni dokument jest teraz na dnie basenu. Do widzenia i miłego dnia.
Wciąż ociekając wodą, ruszyła do szatni, zanim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać. Nie chciała nic więcej mówić.
********
Percy nie sądził, żeby czas oczekiwania przed pływalnią na styczniowym, porannym chłodzie mamę i Paula, którzy mieli go podrzucić do szkoły, mógł przynieść cokolwiek dobrego. Nie spodziewał się też niczego złego, choć gdyby do tego doszło, nie byłby tym zbyt zdziwiony. W jego życiu wydarzyło się dość dużo, by spodziewał się raczej złych rzeczy niż dobrych.
Jednak miał się zdziwić, gdy usłyszał odgłos uderzenia papierowego kubeczka o szeroką barierkę i ciche syknięcie oraz również szeptane, acz dosadne przekleństwo, po którym było jeszcze raczej oczywiste stwierdzenie typu „rozlało się". Nie przejął się tym zbytnio, choć nieco zaskoczył go fakt, że dziewczyna nie wyszła wcześniej, skoro wyszła z hali w sumie jeszcze przed początkiem treningu.
- Trzymaj Jackson.
To natomiast zdumiało go dość mocno, częściowo (głównie) dlatego, że [T.I] dość mocno dawała zawsze znać, że za nim nie przepadała. Zauważyła to, więc wzruszając ramionami, dodała:
- Zasłużyłeś. Pij, zanim zrobi się zimna. Chyba dzisiaj automat nie dał pobrudzonej wody, wygląda dobrze.
Nie miał pojęcia jak na to zareagować. Mimo całego zwariowania swojego życia nie nawykł do dostawania czekolady od ludzi, którzy wcześniej traktowali go, jakby tylko marnował tlen.
- Um... Dzięki. Czekałaś tylko na mnie?
- Coś ty. Nawet nie wiesz, jak ciężko wysuszyć ubrania przynajmniej tak, żeby dało się je założyć tymi beznadziejnymi suszarkami. Szczególnie sweter. Po prostu zobaczyłam cię, wychodząc.-zamarła na chwilę, popijając się swoją czekoladę. Uśmiechnęła się delikatnie.- To ja powinnam ci dziękować. Ocaliłeś mi tyłek dzisiaj.
Przez chwilę oboje nie mieli pomysłu, jak dalej pociągnąć rozmowę. Niby byli z jednego rocznika, mieli wspólnie niektóre lekcje, byli członkami tego samego klubu, ale praktycznie nie rozmawiali.
- Masz zadanie domowe z algebry?- spytała w końcu, czując jednak, że było to jedno z najgorszych pytań na start jednej z ich pierwszych spokojnych rozmów.
- Mieliśmy zadanie domowe z algebry?!
Zaśmiała się głośno, zdejmując plecak z ramienia, a z serca spadł jej pewien kamień. Może nie będzie tak źle. Odciągnęła zamek. Należało się odwdzięczyć za ocalenie życia, czyż nie?
- Dam ci przepisać, jeśli chcesz.
Percy spojrzał na nią jak na boski dar ratujący egzystencję na tym smętnym łez padole, co było dość blisko prawdy, biorąc pod uwagę, jaka była ich nauczycielka. Czasem poważnie zastanawiał się, czy to nie jest kolejna forma Alekto, która już raz podszywała się przecież pod nauczycielkę matmy. A algebra, to w sumie bardziej demoniczna forma matmy. Pasowałoby.
Dziewczyna wyjęła zeszyt i otworzyła go na ostatniej zapisanej stronie. Zobaczyła pewne zagubienie na twarzy chłopaka, gdy spojrzał na rozwiązane ćwiczenia.
- Nie masz pojęcia, co tu się dzieje, co nie?
- Nie.
- Chcesz, żebym ci wyjaśniła co i jak kiedyś?
- Proszę. Życie byś mi ocaliła. Jesteś chyba jedną z dwóch osób, które znam i które cokolwiek z tego rozumieją, a druga mieszka w San Francisco, więc ciężko prosić ją o korki.
- Jasne. Masz czas we wtorki jakoś między piętnasta a siedemnastą? Albo nie ważne, na razie przepisuj. Później się domówimy.
Z pewnym trudem Percy przeskrobał całe zadanie, co jakiś czas jednak dopytując się o jakieś szczegóły, aby jakoś nie zginąć, szczególnie gdyby nauczycielka jednak go spytała. Nie, żeby jakoś szczególnie to zrozumiał. Z uśmiechem zakończył spisywanie ostatniego zadanie, gdy zaskoczył go dźwięk samochodowego klaksonu. [T.I] również się wzdrygnęła i nieco zbyt szybko zabrała mu zeszyt. Rzuciła okiem na zegarek w telefonie, co poskutkowało bardzo, wręcz za bardzo siarczystym przekleństwem. Gdyby przypadkiem wychodził właśnie trener, zostałaby by pewnie zawieszona na kilka dni.
- Ja muszę już lecieć albo nie zdążę na autobus. Ogólnie pewnie nie zdążę, ale jeśli teraz nie pójdę, to nie zdążę na pewno. Do zobaczenia na angielskim. Bayo.
Nie do końca domknęła plecak, po czym ruszyła biegiem godnym rekordzisty świata w sprincie w stronę przystanku autobusowego. Co chwilę ślizgała się na oblodzonym chodniku, choć wciąż dzielnie utrzymywała się na nogach. W myślach klęła za każdym razem, gdy to się działo, wiedząc, jak bardzo ją to spowalnia. Dopadła do przystanku w momencie, gdy autobus odjeżdżał. Znowu zaklęła. Rodzice ją powieszą, jeśli dowiedzą się, że się spóźniła przez taką głupotę jak odwdzięczanie się osobie, która ocaliła jej życie.
Rozważała, jakie ma możliwości dostania się do szkoły przed lekcjami, gdy znów zaskoczył ją klakson niebieskiej toyoty priusa z dziwnym wgięciem na masce. Szyba w tylnych drzwiach opuściła się, ukazując Percy'ego, który ukrywając pewną niezręczność za szelmowskim uśmiechem godnym filmowego bad boya siedzącego za kierownicą znacznie droższego auta, spytał:
- Podrzucić cię gdzieś?
Oczywiście, nie mogła odmówić
********
[T.I] z każdą ich kolejną randką z algebrą, jak to elokwentnie nazywali, zastanawiała się coraz mocniej nad dwiema rzeczami.
Po pierwsze, jakim cudem tyle czasu mogła nie zauważyć, że Percy Jackson to całkiem w porządku facet i nie bardzo ma za co go nienawidzić. A poza tym jest całkiem niezły z wyglądu.
Natomiast po drugie to: Jakim zrządzeniem magii czy innego losu on dotarł po stopniach edukacji aż do tego poziomu? Żeby nie było, nie był głupi, ale jego dysleksja oraz jej podobne wykraczała poza wszelką skalę i nie miała pojęcia, jak na przykład zdawał dyktanda z angielskiego. Sporadyczne błędy, ok, zdarza się nawet w książkach, ale on już przechodził wszelkie granice.
Jednak ze względu na swoje zdrowie psychiczne skupiała się na tym pierwszym. Choć nie sprawiało to, że poznawała odpowiedź na swoje pytanie.
– Już rozumiesz?
– Tak, raczej tak. Jesteś genialna.
– Dzięki.–zamilkła na chwilę, popijając czekoladę, którą jakimś cudem udało im się skitrać w bibliotece – Była taka ponoć skuteczna metoda nauki, która kończy się testem pięciolatka. Chodzi w tym o to, żeby pięciolatkowi wyjaśnić dane zagadnienie tak, żeby ogarnął. Myślę, że mogę już sobie odhaczyć.
Chłopak przez chwilę nie zrozumiał przytyku i dalej się uśmiechał, ale potem przyszło zrozumienie. A razem z nim oskarżycielskie:
– Ej! A ja chciałem właśnie spytać, czy nie chciałabyś ze mną gdzieś luźno wyjść zamiast ślęczenia nad matmą. Ale nie, twój wybór, łaski bez.
Zaśmiała się odrobinę nerwowo, ale szybko przerwała uciszona przez jakiegoś ucznia i bibliotekarkę. Skuliła się nieco zawstydzona. Nie była jednak pewna, czy to przez zwrócenie na siebie uwagi, czy raczej przez propozycję kolegi (przyjaciela? Kandydata na chłopaka? Nie była pewna, bo ustalali tego, ale trzecia wersja bardzo by jej odpowiadała).
– Chętnie gdzieś z tobą wyjdę – wymamrotała, czując się dziwnie głupio. Co w tym złego, przecież może wychodzić z przyjacielem na jakieś niezobowiązujące spotkania, czyż nie?
Percy wyglądał jak ryba wyjęta z wody, otwierając i zamykając usta. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Podejrzewał raczej, że go walnie w tył głowy i zacznie się śmiać, może potem rzuci jakimś sarkastycznym komentarzem, niby mimochodem mówiąc „tak”, a nie, że tak po prostu się zgodzi.
– To... Kiedy masz czas?– spytał, w końcu odzyskując głos.
– Jakoś w weekend jak sądzę.
– Sobota o trzynastej może być? Przy wejściu do Central Parku od strony szkoły?
– Raczej tak.
– To jesteśmy umówieni.
Z jakiegoś powodu miała irytujące przeczucie, że do czasu tego spotkania nie zdoła zasnąć o jakiejś normalnej godzinie.
I z jakiegoś denerwującego powodu miała rację.
********
[T.I] niby wiedziała, że spotkanie z Percym nie będzie tak naprawdę niczym niesamowicie ważnym w jej życiu i nie powinna spędzać ponad godziny, zastanawiając się nad tym, jak się ubrać, uczesać itd.
Jednak co z tego?
Co mogła zrobić? Była zakochana i po prostu nic nie wydawało jej się odpowiednie.
Nie mogła przesadzić, bo po pierwsze rodzice by jej nie puścili, a po drugie Jackson pewnie przyjdzie jak zwykle w bluzie drużyny pływackiej lub pomarańczowej koszulce z jakiegoś obozu, o którym nigdy nie słyszała albo jednym i drugim na raz (co nie było takie złe, bo wyglądał w tym zaskakująco dobrze). Z drugiej strony nie mogła iść totalnie zwyczajnie w razie, gdyby mama jej kumpla jednak go ogarnęła i kazała mu założyć coś nieco bardziej eleganckiego.
Usłyszała alarm w telefonie, który miał ją uświadomić w czasie i tym, że powinna wychodzić. Spanikowana tym, jak bardzo była w proszku, porzuciła przeglądanie się w dużym lustrze, aby szybko spakować wypchany bardziej paragonami niż pieniędzmi portfel, telefon, jakąś paczkę chusteczek i inne niezbędne pierdoły, po czym wybiegła z mieszkania, krzycząc, że wróci koło szóstej.
Boże, co się z nią działo?
Nie miała pojęcia, ale ta myśl niemalże wgniotła ją w twardy fotel w autobusie. Czemu tak bardzo na to czekała? Jaka niby była różnica między tym spotkaniem a wszystkimi ich poprzednimi "randkami z algebrą". Niby niewielka, ale jej wnętrzności, skręcające się w skomplikowane marynarskie węzły, twierdziły coś innego. Przecież to, że Percy zaczął jej się podobać, nic nie zmieniało między nimi, czyż nie?
Ale nie długo miało się to zmienić.
Udając, że wcale nie denerwowała się tak, jak faktycznie to było, podeszła do Percy'ego i się przywitała. Jej intuicja dobrze jej podpowiedziała. Wyglądał lepiej niż zwykle. Poza tym, dlaczego do diabła na nim nawet zwykłe jeansy i biały T-shirt wyglądały świetnie? Na to powinien być paragraf.
Dość szybko zwykłe chodzenie pośród drzewek im się znudziło, więc po wyhaczeniu stoiska z watą cukrową i kupienia jednej dużej na spółkę, bo tak wychodziło taniej, usiedli na trawce stosunkowo daleko od wszystkich drużek, żeby inni ludzie za bardzo im nie przeszkadzali.
Percy musiał przyznać, że było to znacznie przyjemniejsze od ich randek z algebrą. Oj tak, spotkania związane algebrą<<< spotkania bez algebry, ale z jego „korepetytorką".
– Chciałbyś mieć kiedyś dziewczynę?
Poczuł się tym pytaniem dość mocno skonfundowany. Czy chciałby?
– Nie wiem. Może?– Zdecydowanie tak. I siedziała przed nim.– A ty chciałabyś mieć chłopaka?
– Tak.
– A masz kogoś na oku?
Uśmiechnęła się do niego zaskakująco promiennie. Pomyślał, że miała bardzo ładny uśmiech.
– Zdecydowanie tak. To fajny chłopak, ale czasem jest niezbyt lotny.
– O.– był świadomy, że była to niesamowicie elokwentna odpowiedź i powinien jakąś ją rozwinąć, ale nie miał pojęcia, jak inaczej mógłby to rozwinąć.– Kto to?
Uśmiech [T.I] nieco zrzedł. Schowała twarz w dłonie, kręcąc przy tym delikatnie głową.
– Boże, Percy, ty jednak faktycznie masz czasem jakieś zaćmienia umysłu. O tobie mówię przygłupie.– Chłopak zaczął gwałtownie mrugać, chyba wciąż nie wszystko rozumiejąc.– Albo walić konwenanse, Jackson, będę zaszczycona, jeśli zechcesz być moim chłopakiem. Czy chciałbyś wprowadzić naszą relację na tę wyższy poziom i odblokować takie dodatki jak trzymanie się za ręce, przytulanie i całowanie się? A później może coś więcej?
– Jasne. Mogę?– spytał, wyciągając w jej stronę lekko lepiącą się od waty cukrowej dłoń.
– Weź, nawet nie pytaj.– odpowiedziała, chwytając go. Przez chwilę siedzieli, szczerząc się jak głupi. Potem wstali i dalej trzymając się za ręce, jakby chcieli pokazać wszystkim dookoła swój świeżo nabyty status pary, ruszyli przed siebie w kierunku wyjścia z parku. I humorów nie zepsuł im ciepły, późnowiosenny deszcz, który przemoczył ich do suchej nitki, gdy czekali na autobus.
Miłość to jednak piękna rzecz, czyż nie?
****************************
_Iryda_ jak ci się podoba?
Ha, nareszcie to skończyłam. Ave Apollo czy coś.
Przepraszam, że od zamówienia, do realizacji minęło aż tyle czasu, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie poza tym, że szło mi to jak po grudzie, a sam rzeczony grudzień (żarty z etymologii słów, wow już zawstydzam samą siebie) miałam dość zapchany innymi pisarskimi zobowiązaniami, co nie zmienia faktu, że to powinno pojawić się znacznie wcześniej. Mam nadzieję, że długość i jakość jakoś to jednak wynagradzają, choćby częściowo.
A tak poza tym, początek wcale nie był moim sposobem na wyżycie się z mojej niechęci do basenów, ale podkręciłam wszystko do granic absurdu, żeby nie wyjść na nadwrażliwą.
Co mogę jeszcze powiedzieć? Chyba nic.
Dobranoc albo miłego dnia słoneczka, jeśli jesteście istotami bardziej myślącymi niż ja i korzystacie z Wattpada w ciągu dnia
Vide de mox
Wandixx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro