Usterka, kryptonim: Miłość 1/2
Świat nowej technologii rozrastał się w zastraszającym tempie. Nawet nie wiadomo, kiedy czy ile czasu minęło, nim ludzie zrozumieli, jak dotychczas niemożliwa i długo wyczekiwana Nowa Przyszłość, nadeszła, dając tym samym ludziom wygodniejsze oraz dłuższe życie. W luksusach oczywiście.
***
Nie pamiętam jak się narodziłam. To jakby była jedna z luk w mojej pamięci. Z tego co mi zainstalowano w bazie danych to to, że zostałam zaprogramowania jako strażnik, a zarazem opiekunka i sługa, pewnej zamożnej rodziny. Czemu właśnie zaprogramowana?
Ponieważ jestem humanoidem.
Istotą, posiadającą sztuczną inteligentcje i ciało podobne do człowieka. Żywego organizmu. Mój stwórca był człowiekiem. Tak mi przynajmniej mówiono. Jednakże nie wiem jak wyglądał i nie posiadam żadnych informacji na jego temat. Słyszałam, że był dobrym obywatelem, który poświęcił się dla nauki i zniknął z niewiadomych przyczyn.
Oraz to, że ja byłam jego najwybitniejszym i najlepszym dziełem, co napawało mnie jednocześnie, tak zwaną "dumą". Nawet jeśli nie jest mi wiadome, kim był i co zrobił, że odszedł bez słowa.
- Lucy!
Niezidentyfikowany głos, wdarł się do moich audioreceptorów, wyrywając mnie jednocześnie z amoku. Odwróciłam głowę w bok, lecz nikogo nie zobaczyłam, dlatego spojrzałam w dół. Napotkałam tym samym, zniecierpliwiony wzrok, brązowych oczu, należących do ludzkiej dziewczynki. Mojej właścicielki i ludzkiej podopiecznej. Wendy Marvell.
- Tak panienko, Wendy? - ukłoniłam się, a następnie wyprostowałam.
- Moja mama powiedziała, że mogę wyjść do parku. W końcu! - krzyknęła, a po jej barwie głosu mogłam przypuszczać, że jest szczęśliwa.
Nie znam jednak znaczenia tego słowa. A raczej uczucia?
Czym są emocje? - to pytanie od dawna sobie zadaje.
Co dają, za sens swojej egzystencji? -Tego też nie potrafię pojąć. Mój stwórca nie zainstalował, tego w moim procesorze.
- W takim razie chodźmy - odrzekłam idąc w tym czasie razem z moją Panią, w stronę drzwi.
Jednak nim nacisnęłam przycisk, który umożliwiał ich otwarcie, zwróciłam się twarzą do Wendy.
- Nalegam, o wzięcie ze sobą płaszcza przeciw deszczowego, panienko. Dzisiaj zapowiadane są opady deszczu. Przemoknięcie, może dla panienki skończyć się chorobą, zwaną przeziębienie - wyjaśniłam.
- Dobrze.
Za jej zgodą, podeszłam do mechanicznej szafy, która podała mi dane ubranie. Następnie przed wyjściem założyłam je na granatowłosą.
Wpisałam odpowiedni dziewięcio-cyfrowy kod, a zasuwane metalowe drzwi, rozsunęły się przed nami.
Nim jednak opuściłam próg, dziewczynka nagle złapała mnie za moją mechaniczną dłoń. Uniosłam metalowy łuk brwiowy do góry, na jej czyn i spojrzałam na nią spod optyki.
- Czy coś się stało panienko? - zadałam, jedno z podstawowych pytań grzecznościowych, zapisanych w moim dysku pamięci.
- ...B-boję się - wydukała cicho pod nosem i spuściła wzrok - Pierwszy raz idę sama bez rodziców na zewnątrz.
Wierciłam optykami w jej czubek głowy, dogłębnie analizując sytuację. Po chwili, zwróciłam się w stronę wejścia.
- Będę cały czas obok panienki, więc o samotność, panienka nie musi się martwić.
- Lucy, proszę cię. Jesteś członkiem naszej rodziny od zawsze, więc nie musisz się zwracać do mnie "per pani". Jesteśmy na ty! - uniosła kąciki ust i poszerzyła je, świecąc swoimi perłowymi zębami, w moim kierunku.
- Nowa komenda, przyjęta - rzekłam mechanicznie.
Stałam chwilę w bezruchu przetwarzając wypowiedziane do mnie słowa.
- Powinnyśmy już iść - zaczęłam po nie całej minucie. Zacisnęłam delikatnie palce na jej małej rączce, i ruszyłyśmy do wskazanego miejsca.
~*~
Miasto nowej generacji i technologii tętniło życiem, jak zawsze. Latające samochodowy, czy chodzący ludzie po lewitującej białej i zmechanizowanej drodze, były codziennością. Gdzieś wśród nich, chodziły androidy takie jak ja. Lecz zwykle większość z nich posiadały sztuczną skórę, sprawiając, że ów robot wyglądał praktycznie jak zwykły człowiek. Ale pozory bywały błędne. Żywe organizmy, nie mogły nas od siebie odróżnić, poza nami samymi. Obok nas przechodziły także grupy cyborgów, ale one niczym się od nas - androidów, nie różniły.
Wyszłyśmy z głównych drzwi, które zamknęły się za nami i zatrzymałyśmy się na chwilę przed nimi, stając tym samym przed ruchliwą drogą.
- Proszę nie puszczać mojej ręki, nim nie dojdziemy do wskazanego celu - powiedziełam, zanim młoda Marvel, zaczęła prowadzić nas do parku - Jak i również proszę o informowanie mnie o twoim samopoczuciu. Panienki rodzice zechcieli by bym zdała relacje z pani pobytu w miejscu naszego dojścia.
- Dobrze i rozumiem. A teraz chodźmy! Chcę zobaczyć czy zakwitły Sakury i kwiaty! - mówiła, jednocześnie starając mnie pociągnąć za sobą, z marnym skutkiem. Ma się te kilkadziesiąt kilo, metalu, z jakiego się jest praktycznie zbudowanym.
Na jej słowa, pokręciłam jedynie głową i zaprogramowałam GPS'a, z punktem naszego celu.
Nawet nie minęła chwila, a znaleźlyśmy się w samym centrum wertujących w te i we wte pieszych. Prowadząc dziewczynkę ze sobą, jednocześnie badałam wzrokiem, czy nie ma w pobliżu potencjalnego zagrożenia.
Nigdy nic nie wiadomo.
~*~
- Obiad zaczyna się za niecałe dwie godziny i czterdzieści pięć sekund od teraz. Do tego czasu, możesz pójść do placu zabaw, znajdującego się w centrum parku - poinformowałam, kiedy wolnym chodem mijałyśmy porośnięty drzewami teren.
Przyznam szczerze, że pierwszy raz byłam w takim miejscu. Z dala od otaczającej mnie technologii. Tylko rosnąca wokół nas fauna. W tym czasie kiedy ja niepewnie dotknęłam poraz pierwszy kory drzewa, Wendy zrywała niedaleko mojego położenia wielobarwne rośliny, rosnące swobodnie wśród panującej zieleni.
- Lucy! - usłyszałam krzyk dziewczynki. Była dalej ode mnie, niż przypuszczałam na początku. Nie tracąc ani chwili, czym pędem ruszyłam za jej głosem, zrywającym samym korę drzewa i pozostawiając po sobie, na niej ślady palców. Moje optyki zaświeciły na czerwono, a lewa dłoń transformowała w blaster. Automatycznie włączył mi protokół obronny, który aktywował się zawsze w chwili zagrożenia dla rodziny Marvell.
Wtedy wszystko było dla mnie nie istotne.
Przeskoczyłam przez dużych rozmiarów krzew i zbadałam teren. Od razu zauważyłam Wendy, lecz tuż obok niej stał inny człowiek, prawdopodobnie w jej wieku. Nie czekając wycelowałam bronią, w męski obiekt. Widziałam strach w jego oczach.
- Widzisz! Mówiłam ci, że przyjdzie pierwsza! - mówiła zadowolona z siebie dziewczynka.
- Panienko Wendy, proszę się od niego odsunąć - powiedziałam ostro, nie spuszczając optyki z chłopca.
- Lucy nie musisz się martwić. On nic mi nie zrobi. To mój przyjaciel, Romeo - zwróciłam wzrokiem na Marvell, sprawdzając czy mówi prawdę.
Nie widząc, żadnych oznak kłamstwa i niepewności, zamierzałam schować blaster, gdyby nie dźwięk przeładowanej broni. Z prędkością światła odwróciłam się przodem w stronę niezidentyfikowanego obiektu.
Zgięłam lekko stawy kolanowe przy obrocie, mierząc rozgrzanym blasterem tym razem, w innego robota. Był zbudowany na podstawie, budowy ciała ludzkiego mężczyzny. Jednakże czułam w obwodach, że różnił się zasadniczo od obu tych opcji... Cyborg? Kim on jest?...
- Ktoś ty? - zadałam pytanie do niego, dalej mając go na celowniku.
- Mógłbym o to samo ciebie zapytać, kimkolwiek jesteś - do moich audio receptorów dotarł głęboki i stanowczy ton głosu. Zmarszczyłam łuki brwiowe i ku mojemu zaskoczeniu, on uczynił to samo, w tej samej chwili.
- Dość!
Naszą dalszą konwersacje przerwały dwie piskliwe postacie, które praktycznie stanęły między naszą dwójką.
- Opanujcie się! Nikt tutaj nie jest wrogiem - powiedziała granatowłosa.
- Przestańcie do siebie celować - zawtórał jej chłopiec, który po swoich słowach odwrócił się do nowo-przybyłego - Natsu, gdzie masz maniery?
Cała ta sytuacja była dla mnie dziwna. Przecież słyszałam wołanie o pomoc, więc zareagowałam jak potrzeba, a tu nagle się dowiaduję, że Wendy nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Po cholere była ta cała szopka?
Przeniosłam już obojętne spojrzenie na robota, przede mną. On zaś nie spuszczał ze mnie optyk, jakbym była jakimś automatem wydającym ludziom jedzenie.
Porozumiewawczym spojrzeniem, opuściliśmy broń, które z powrotem zmieniły się w ręce.
- Kod N97S2 Drax.*
Przechyliłam głowę w bok, na to że mi się przedstawił. Tak szybko. Zwłaszcza po tym, że gdyby nie nasi podopieczni to pewnie doszłoby niepotrzebnie do strzczelaniny.
- Kod L48C1 Ash.**
Przez chwilę miałam wrażenie, że skądś go znałam. Takie miałam przynajmniej przeczucie. Lecz nie znalazłam nic o nim po przeszukaniu plików w mojej pamięci. Mimo moim przypuszczeniom, dalej byłam wobec niego nieufna. Miałam swoje powody jako, strażnik Wendy.
- O czym wy mówicie? - zdziwił się Romeo.
- Każdy robot zaraz po stworzeniu, jest rejestrowany uniwersalnym kodem, który posiada tylko on. Końcówkę nazwy bota mogą posiadać też bliźniacze egzemplarze, lecz to rzadki przypadek - wyjaśnił różowy. Byłam w sumie ciekawa, czemu właśnie taką wybrali mu barwę, sztucznych włosów. Moje były blond.
- Masz pewnie na myśli trojaczki Strex?***
- Owszem. Jak widzę, oni też są ci znani.
- Przeszli modyfikacje, a następnie zostali rozdzieleni. Niejaka M15R4, o pseudonimie Mira - najstarsza, została tutaj w mieście.
- Słyszałem o tym wydarzeniu.
- Halo, my też tutaj jesteśmy - odezwał się czarnowłosy.
Jak na rozkaz odwróciliśmy się do naszych podopiecznych. Zapomnieliśmy, że oni ciągle stali tuż obok. Lecz szybko przetworzyłam sytuacje i domagałam się wyjaśnień.
- Wendy, jaki był twój cel udawania bycia w niebezpieczeństwie, a co za tym szło uruchomienia mojego trybu bojowego?
- To samo tyczy się ciebie, Romeo - zwrócił różowy uwagę chłopcu.
- Chcieliśmy sprawdzić szybkość waszej reakcji. Który z naszych opiekunów dotrze jako pierwszy do nas/
- Nie było to rozsądne - przerwałam jej wypowiedź - To było bezmyślne posunięcie. Gdyby nie wasza interwencja pewnie doszłoby teraz do nie potrzebnej szczelaniny. Zapewne byłyby jeszcze z tego ofiary - oznajmiłam dobitnie, a dwójka dzieci opuściła głowy ze skruchy - Idźcie się bawić. Za nie całą godzinę wracamy do domu, Wendy.
- D-dobrze... - odpowiedzieli cicho i z dalej opuszczoną głowę, zaczęli iść w kierunku placu zabaw.
Ukradkiem widziałam jak N97S2, odprowadza ich wzrokiem stojąc tuż obok mnie, ze splecionymi rękoma.
Kiedy dana dwójka przekroczyła furtkę od placu, poczułam na moje siłowniki momentalnie się rozluźniają. Nie wiedziałam, że cały czas były napięte od tego incydentu. Odetchnęłam kiedy klimatyzacja schłodziła mój rozgrzany rdzeń energii, jaki znajdował się w mostku.
Dla ludzi jest to, cordis (z łaciny, cordis - Serce Człowieka) - narząd pompujący szkarłatną ciecz, zwaną krwią. W naszym przypadku - maszyn, jest nazywany Rdzeniem Energii, lub Iskrą.
Westchnęłam od natłoku nie potrzebnych danych, dlatego chwilę później je usunęłam z mojego procesora. Ponownie mój umysł pozostał cichy, bez zakłóceń.
- Nie sądzisz, że byłaś dla nich za bardzo surowa? - poczułam ucisk na iskrze, kiedy bezdźwięczną ciszę, przetrwało zdanie bota, stojącego obok mnie.
Dopiero teraz zauważyłam, że byliśmy przed bramą prowadzącą na plac. Gdzieś pomiędzy białymi elementami małych różnych budowli służących do rozrywki dla młodzieży, bawili się nasi podopieczni.
- Nie. Nie sądzę, że byłam za surowa - odparłam bez emocjonalnie.
- Mają ledwie pięć ludzkich lat. Ich uczucia są w tym okresie bardziej stężone, a co za tym idzie mają większe poczucie winy. Puki nie zainterweniujesz, sytuacja pomiędzy tobą, a Marvel nie ochłonie.
- Od kiedy jesteśmy na ty? - uniosłam łuk brwiowy, i bez przekonania spojrzałam na niego. Skrzyżowałam ręce na pancerzu.
- Odkąd Romeo i Wendy związali się ze sobą - odparł spoglądając cały czas na ową dwójkę.
- Partnersko? - przechyliłam głowę, kiedy różowy wydobył z siebie dźwięk, jaki wydaje często, Marvell. Wtedy kiedy jej ciele wzrasta poziom endorfinów.
- Haha - otarł niewidzialną łzę spod oka, patrząc przy tym na mnie z rozbawieniem - Mówi ci coś znaczenie słowa, przyjaźń?
Mimoczynnie przeniosłam cały ciężar z jednej nogi na drugą.
- Jest mi to znane, lecz co ma to do tego?
- No właśnie. To kluczowa definicja wiążąca tą dwójkę. Są przyjaciółmi. Wspierają siebie wzajemnie, mogą na siebie liczyć - mówił z dumą - człowiek, jest doprawdy niezwykłym stworzeniem, nie sądzisz?
Do tej pory słuchałam go z kamienną miną, dlatego kiedy zadał mi pytanie, zwinęłam wargi w prostą linie i odwróciłam się w stronę bawiących się naszych podopiecznych.
Czułam się... Dziwnie? Tak. Mogę tak to ująć. Z żadnym dotąd robotem nie komunikowałam się o takich rzeczach. Chciałam przyznać mu rację i przyznałam.
Reszta rozmowy była o błahostkach. Ale jego pytanie dotąd siedziało mi w głowie. Nawet skasowanie tego było niemożliwe, ku memu zaskoczeniu. Wirus? Nie, to było co innego.
Coś co o czym dawna myślałam.
Zawsze byłam szczera z rodziną Marvell i byłam im posłuszna od kilku pokoleń. Nigdy jednak nie byłam w stanie pojąć, gdzie w tym czasie byli starsi Marvells. Zniknęli? Takich informacji nawet w mojej wyszukiwarce nie mogłam znaleźć.
Ale do rzeczy.
,,Od zawsze chciałam żyć jak człowiek."
Znałam pojęcie chcieć, czy marzyć. Nie były mi one obce już odkąd pamiętam. Pierwszą nienaturalną rzeczą było zrozumienie, że tylko ja potrafię inaczej myśleć niż pozostałe roboty.
One niczego nie chciały. O niczym nie marzyły. Tylko wykonywały swoje polecenia, obowiązki.
Nie raz chciałam usunąć sobie wszystkie dane. Zapomnieć o nich, by móc być taka sama jak reszta. Bot nie może się wyróżniać. Każdy pełni swoją rolę w tym świecie.
Nim zrobiłam coś nierozsądnego, udało mi się stłumić te wszystkie odczucia, jakie były w moim procesorze.
Byłam inna. Wiedziałam to.
~*~
~ 2 lata później
[Narracja 3 osobowa]
Czas mijał szybko i nieubłaganie.
Nadszedł ten dzień, kiedy to Wendy w końcu ukończyła swoje siedem lat, a co za tym szło, zaczęła się jej pierwsza w życiu edukacja.
Obecnie dziewczynka i Lucy, znajdowały się centralnie przed dużym białym budynkiem z pomarańczowymi elementami. Nie wyróżniał się on znacząco od reszty budowli, zważywszy na to, że wszystkie były one olbrzymie lub nieznacznie większe i podobne do siebie. Nad dwustronnymi rozsuwanymi drzwiami, była przymocowana duża tabliczka z napisem "SZKOŁA PODSTAWOWA".
Za plecami dziewczyn znajdowała się ulica po, której jeździły naziemne jak i z zezwoloną daną prędkością, latające pojazdy.
Wendy nieznacznie wzmocniła uścisk w dłoni, która trzymała rękę botki. Przełknęła ślinę i z niepewnością oraz bałganiem w oczach spojrzała robotkę.
- Proszę Lucy, wracajmy do domu...
- Dzisiaj jest dla ciebie ważny dzień, którego nie możesz ominąć - odparła mechanicznie czekając aż granatowłosa, w końcu zdecyduje się wejść do środka. Za osiem minut i dwadzieścia pięć sekund zaczynało się rozpoczęcie roku szkolnego. Powoli włączyła sobie stoper liczący od trzech minut do zera. Tak na wszelki. Jeśli Marvell nie potwierdzi, że idą, w przeciągu danego czasu - będzie musiała interweniować.
Była zdenerwowana i wystraszona. Wiedziała to, kiedy zawsze uporczywie trzymała zaciśnięte palce na jej mechanicznej dłoni.
W tym jakże ważnym dniu nie powinno braknąć rodziców, którzy wspieraliby swoje dziecko w takiej chwili.
Jednakże nie można było do tego zaliczyć rodziców, Wendy.
Nie było ich. Mieli pilne wezwanie do swojej firmy. Podobno jeden z projektów się sypał, a że oni - jako szefostwo, musieli rzucić wszystko co trzymali w rękach i tam pojechać.
Dwie minuty.
W umyśle blondynki niespodziewanie pojawiła się scena, lecąca kiedyś z jednego z filmów, jaką oglądali niegdyś, w tak zwane -rodzinne weekendy, wieczorem. Ale to było dawno. Bardzo...
Analizując gesty i słowa postaci ze sceny jaką przetworzyła sobie, zamknęła optyki, po czym włączyła wentylację, upodabniając przy tym ludzkie westchnienie.
Ponownie otwarła oczy i ze spokojem, zwróciła się ku zdziwionej dziewczynki, gdy ta puściła jej rękę, po czym przycupnęła do jej wysokości wzrostu. Położyła prawą dłoń na barku Marvell i utożsamiła miminkę twarzy, takiej, jaką miała kobieta, w tej pozycji - troska.
- Posłuchaj mnie, Wendy. Właśnie ma zacząć się początek twojego prawdziwego życia, jakim jest edukacja. To chwila rozpoczynająca praktycznie wszystko. I to właśnie od niej zależy, jaką wybierzesz drogę w dalszym życiu, rozumiesz? Boisz się. Widzę to. Lecz to minie. Tak samo jak ta niepewność... Po prostu uwierz w to.
Minęły trzy minuty.
Słowa jakie wypowiedziała do granatowłosej, nie poszły na marne.
Ujrzała bowiem blask determinacji w jej brązowych tęczówkach, co jednoznacznie znaczyło, twierdzącą odpowiedź.
~*~
~10 lat później.
- Mam tego już serdecznie dość! Przestańcie kontrolować moje życie jakby była waszą zabawką! Też jestem człowiekiem i znam swoje prawa!
- Jak śmiesz krzyczeć na własną matkę!?
Takie krzyki były już codziennością. Odkąd młoda granatowłosa poszła do szkoły, jej starzy praktycznie zaczęli mieć ją gdzieś, będąc w myśli, że jeśli dziewczyna ma jakieś zajęcie, to oni będą mogli poświęcić się pracy. Lecz od roku odkąd dziewczyna skończyła siedemnaście lat, nagle sobie o niej przypomnieli i zapragnęli ją ustatkować, wiążąc jej przyszłość z jakąś obcą jej osobą.
Obecnie kolejna kłótnia, miała miejsce w kuchni, gdzie znajdowała się Wendy i jej matka - Cordelia.
- To przestańcie w końcu kontrolować moją przyszłość! Nie znam do cholery tego całego Mesta i nie zamierzam go poznawać, a co dopiero się z nim żenić!
- Nie od ciebie zależy ta decyzja - warknęła kobieta - Rodzina Gryder sprawuje duży majątek oraz nadprzeciętne umiejętności, a że są w po części naszymi sponsorami, to nic tak by nie poprawiło między nami relacji, a zarazem lepszego kontaktu, jak związania naszych dzieci.
- On ma dwadzieścia cztery lata...
- Miłość wieku nie liczy.
Wendy widocznie nie podobała się ta kłótnia. Jak zresztą każda inna. Wraz z kolejno przybywającymi problemami, coraz to bardziej oddała się od rodziny i powoli zaczęła żyć swoim życiem. Z dala od ich decyzji.
Coraz bardziej czuła, że ta niegdyś nie rozelwalna więź jaka ich łączyła, znikła.
I już nie wróci.
- Prawdziwa miłość, matko! Prawdziwa! A nie na wymuszenie! Nie ma miłości bez uczucia. Nie ma!
Czuła jak łzy powoli zbierały jej się do oczu, a obraz się zamazywał. Gula ścisnęła gardło. Nie chciała okazywać słabości przy rodzicielce. Nie chciała by widziała, że można ją łatwo złamać.
- Wszystko się ułoży, dziecko. Zobaczysz, jeszcze między wami coś zaiskrzy - odparła beznamiętnie, po czym wyminęła córkę i podeszła do sporych rozmiarów lodówki, chcąc wyjąć schłodzony obiad.
- Nienawidzę was...
Fioletowowłosa zatrzymała rękę w bezruchu, kiedy zamierzała zamknąć dwiczki od lodówki.
- Co ty powiedziałaś?..
- NIENAWIDZĘ WAS! - odparła bez wahania - A już szczególnie CIEBIE, matko.
Nie wytrzymała. Pękła.
Ze łzami w oczach, zacisnęła pięści i wyszła z kuchni szybkim krokiem, pozostawiając za sobą zszokowaną kobietę.
~*~
Odgłosy płaczu, uruchomiły Lucy, ze stanu odpoczynku. Miała wbudowane czujniki, na owe przypadki, jak na strażnika przystało. To była nie oderwalna cześć jej. Jakby ktoś ją po prostu obudził ze snu, można by rzec.
Napięła się z chwilą, kiedy odłączyła z siebie kabel, który przedłużał jej wydajność. Musiała to robić przynajmniej dwa razy w miesiącu, po przynajmniej osiem godzin, inaczej by się wyłączyła. To podstawowa i najważniejsza dla niej reguła.
Wyszła z niewielkiego pomieszczenia, znajdującego się na czwartym piętrze, po czym wolnym chodem zbliżała się do drzwi, z których wydobywał się owe łkanie.
Wpisała odpowiedni kod, który znała tylko ona i młoda Marvell.
- Wendy?
Przekroczyła próg wejścia, które chwilę potem ponownie się zamknęły. Było ciemno, dlatego włączyła noktowizor. Przeskanowała cały pokój, swój cel znalazła na łóżku.
Podeszła do dziewczyny, która była zakryta kołdrą po sam czubek głowy.
Zatrzymała się nie cały metr.
- Wendy, czy wszystko w porządku? - przechyliła głowę w bok, na brak odpowiedzi. Słyszała tylko jej płacz.
Rozszerzyła optyki, uświadamiając sobie, swoją późną reakcje, kiedy tylko przeanalizowała ze sobą fakty.
Drżącą mechaniczną dłonią sięgnęła za rąbek pierzyny i odchyliła ją do połowy.
Zamiast Marvell była jedynie stera poduszek, upodabniających jej figurę pod kołdrą i mały dyktafon, na którym nagrany był jej płacz.
- Nie...
Jedym susuem, znalazła się przed szafą granatowej i z nadmierną siłą ją otworzyła. Zauważyła brak sporej części ubrań, rzeczy oraz dużej podróżnej walizki.
Jej optyki zmieniły kolor na szkarłatny, zaś sekundę po tym w całym domu uruchomił się alarm. Nie zważając na nic, ruszyła ku wyjściu z domostwa, ignorując tym samym krzyki spanikowanych domowników.
- Gdzie idziesz robocie!? - do jej audio receptorów wdarł się głos pani Marvell, która była najbardziej głośna z całej służby i męża - Wyłącz ten alarm, do cholery!
Spełniła jej prośbę i w milczeniu opuściła dom.
Nie spytała w ogóle o swoje dziecko, jakby nie interesowało jej to czy uciekła oraz czy żyje.
Prychnęła i zacisnęła pięść, zatrzymując się centralnie przed grawitacyjną ulicą, po której jeździły samochody.
Miasto jest wielkie. Sama nie da rady odszukać Wendy, więc musi wezwać pomoc. Lecz policja negatywnie wpłynie na dalsze życie dziewczyny oraz zdana byłaby na łaskę swej matki.
Po przeanalizowaniu sytuacji, wiedziała już do kogo się odezwać. Skontaktowała się z tą osobą, a potem ruszyła w stronę parku.
~*~
Docierając na miejsce, nastał już mrok.
Wśród jarzących się lamp, zauważyła pod jedną z nich szukaną jej postać.
- Nie próżnujesz w czasie jak widzę - rzekła bez owijania w bawełnę.
- Wzywałaś, ponieważ było to coś pilnego, więc jestem - odparł różowłosy rozkładając ramiona i uniósł kąciki ust w pół uśmiechu.
- Wendy zniknęła.
Cały jego pozytywny zapał zniknął. W jednym momencie spoważniał przyjmując wyprostowaną postawę i skrzyżował ze sobą ręce.
- Kontynuuj.
- Zostałam aktywowana, przez dźwięki płaczu dobiegające z pokoju, panienki. Zastałam pustkę. Nie było ani jej, ani jej rzeczy. Musisz mi pomóc ją znaleźć.
- Nie muszę, L48C1 Ash- zmarszczył metalowe brwi - Nie muszę wykonywać niczyich poleceń.
Teraz to ją wybito z pantałyku. Żaden robot nie mógł mieć własnej woli. Nie może...
- Jesteś usterką...
- Gratuluję domysłów moja droga - zaklaskał na jej wypowiedź, lecz jego miminka twarzy nie wyrażała za wiele - I co zrobisz z tym faktem? Pójdziesz i to zgłosisz? - dodał z przekąsem - Wtedy na pewno nie znajdziesz, Wendy.
- Więc wiesz, gdzie ona jest - zacisnęła pięść.
- Nie mówię, nie.
- Podaj miejsce jej przebywania.
Czuła jak gotował jej się procesor. Złość? Gniew? Można tak to nazwać. Musiała wyciągnąć z niego informacje. Jej priorytetem było odnalezienie swojej właścicielki i odprowadzenie jej do domu.
- Nic ci nie powiem. Jestem usterką jak to nazwałaś... nie jestem więc zobowiązany, by ci cokolwiek mówić.
BŁĄD.
Taki czerwony napis wyświetlił jej się przed optykami.
Nie rozumiała. Nie mogła zrozumieć toku jego działania.
Manipulacja? Prawdopodobnie.
On różnił się od reszty. Nawet jako zepsuty mech, był inny od usterek, jak były jej znane, dzięki współczesnym mediom.
Złapała się za głowę i zacisnęła szczękę, po czym osunęła się na ziemię.
Nie logiczne.
Wszystko co do tej pory było Lucy znane, runęło wraz z tym, kiedy poznała opiekuna Romeo.
Po szybkich kalkulacjach, znalazła jedno, jedyne wyjście, które umożliwiłoby botce spotkanie się z młodą Marvell.
- Co mam zrobić by ją zobaczyć? - zapytała beznamiętnie i wpatrzona w jeden punkt.
~*~
Koniec części 1
~*~
* Kod N97S2 Drax [Natsu Dragneel] - skrót i wymyślona nazwa przeze mnie.
** Kod L48C1 Ashes [Lucy Ashley] - dlaczego tak została nazwana? Dowiecie się w kolejnej części ;)
*** Trojaczki Strex [Rodzeństwo Strauss]
____________
Chamska reklama!
Za niedługo zostanie udostępniona książka, którą pisze wraz z moim kochanym chłopakiem i to właśnie na jego koncie będzie, ona publikowana.
Znacie Darling in the franxx?
Lubicie przygodę ze szczyptą romantyzmu?
To serdecznie zapraszam do NamikazeShisui!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro