Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Najcenniejszy Skarb 2/2

- Więc spójrzmy na twoje wyniki, panno Heartfilio.

Natsu usiadł na obrotowym, skórzanym krześle, stojącym blisko łóżka, na którym siedziała blondynka.

Zwrócony przodem do niej, zaczął czytać część notatek, sporządzonych przez jej poprzednich lekarzy. Zmarszczył jednak po chwili brwi, jeszcze bardziej pogłębiając się w słowach, zapisanych ręcznie lub komputerowo, uwiecznionych na papierze.

- Ostre i pojawiające się często, zapalenia oskrzeli, nie wyleczone w pełni. Przewlekłe problemy z nierówym rytmem serca... - mówił bardziej do siebie, aniżeli także do dziewczyny, która w tym czasie robiła coś na swoim laptopie. Zawzięcie, wstukiwała na klawiaturze kolejne słowa, praktycznie ignorując przydzielonego jej doktora.

Po kilku minutach, Dragneel zamknął segregator. Położył go na szafce nocnej. Poparł się łokciami o kolona i zginając się do przodu, schował twarz w dłoniach.
Westchnął głęboko, przecierając rękoma ekspresję.

- Powiedz mi, jak to możliwe, że jeszcze normalnie funkcjonujesz? Z takimi dolegliwościami... Nie. Z niezidentyfikowaną chorobą, jeszcze trzymasz się na nogach.

Wstrzymała z czynnością, jaką robiła. Odsunęła ręce od klawiatury, kładąc je powoli na swoich udach.

- Nie poddaje się. Wierzę, że mogę wyzdrowieć.

- W twoim przypadku wiara niewiele pomoże.. / - w podświadomości strzelił sobie plaskacza w twarz. Dołowanie pacjentki, było ostatnią rzeczą jaką mógłby jej zrobić - Ja... przepraszam.

- Nie szkodzi - uśmiechnęła się nikle. Natsu doskonale wiedział, że robiła to na wymuszenie - Może doktor odłożyć tą rozmowę na inny momet. Teraz chciałabym poznać mój dzisiejszy plan dnia.

Odchąknął zasłaniając się dłonią i prostując jednocześnie. Wziął swoją czerwoną teczkę. Przewrócił kilka stron do przodu, zatrzymując się kilka sekund później na jednej z nich.

Wolał już więcej nie interweniować w poprzednią dyskusje. Popełnił jeden błąd, który mógłby go wiele kosztować, w tym znalezienie się na czarnej liście u Makarova, a przede wszystkim u pana Heartfilii.

~*~

Minęło kilka dni, a Dragneel czuł jakby minęła tylko chwila odkąd jego szef przydzielił go jako nadzorującego lekarza Lucy. Do tej pory jej stan się nie zmienił, może z drobnymi poprawkami, gdyż dziewczyna miała duże parcie by iść na własnych siłach przez korytarze niż przemieszczać się na wózku inwalidzkim.

Bardzo sobie upodobała jego prawe ramię. Nie było ani razu aby go nie trzymała właśnie za tą kończynę, przy każdym spacerze. Ku jego zdziwieniu, taki stan rzeczy również i jemu nie przeszkadzał, a wręcz polubił tą czynność - szczególnie w towarzystwie blondynki. Wiele się o niej dowiedział tak jak ona o nim. Zupełnym zbiegiem losu oraz w krótkim czasie, stali się przyjaciółmi, mimo że w tym szpitalu obowiązywała zasada wśród lekarzy by żadne z nich się nie przywiązywało do jakiekolwiek pacjenta. Więzy rodzinne były ostatecznością.

Tego dnia przyszła pora na kolejny spacer, o który poprosiła Lucy.
Mijając recepcję, jednocześnie nie mogli się oprzeć, więc oboje spojrzeli na tablice korkowej, gdzie najczęściej były wywieszane codzienne artykuły. Tym samym napotkali surowe spojrzenie białowłosej.

- Ohayo, Natsu - powiedziała jedynie w słodkim akcencie, z dodatkiem miłego uśmiechu.

Za bardzo sztuczne. Natsu zmarszczył brwi, kiedy Lis patrzyła gniewnie na jego pacjentke. Ta bezemocjonalnie jedynie odwróciła wzrok.

- Chodźmy, nie mamy powodu by tu przebywać - pociągnęła mężczyznę za ramię.

Wyszli na zewnątrz. Na niewielki ogród, o który dbali ogrodnicy, pracujący zarówno dla placówki jak i dla pobliskiego parku.

Usiedli na drewnianej ławce, nieopodal wielkiego drzewa. Miało ono swoje lata.

Letni wiatr poruszał rosnące na drzewie liście. Zaszeleszczały cicho, było to przyjemne dla ucha blondynki. Uniosła brodę i przymknęła powieki. Promienie słońca padały spomiędzy korony drzewa na delikatną alabastrową skórę Lucy. Natsu siedzący obok niej, notował w tym czasie w swoim zeszycie, godziny badań przeznaczone dla dziewczyny.

- Chciałabym znowu poczuć się żywa - przerwał tą czynność - Śmiać się. Cieszyć się życiem i jedynie jaki mieć problem, to czy po wyjściu z domu do pracy, nie zostawiłam otwartych drzwi. Zabawne jest to, że zwykli ludzie tego nie dostrzegają - uniosła słabo kąciki ust - Nie doceniają tego co mają. Nie widzą ile szczęścia im daje fakt, że są zdrowi i dożyją starości. Dla takich jak ja, byłoby to cudem. Dla mnie nawet kurwa pójście do łazienki jest nielada wyzwaniem, ponieważ kruszę się jak porcelana przy każdym kontakcie z jakąkolwiek ciężką rzeczą. Moje serce jest na to za słabe. To cud, że jeszcze z tobą rozmawiam, doktorze - podniosła wzrok na różowłosego.

Patrzył na nią jak w obrazek, jednocześnie analizując wypowiedziane przez nią słowa.

Chciał dodać słowa pociechy. Że wszystko będzie dobrze. Że ona wyzdrowieje, jednakże nie mógł. Nie miał tej pewności. Nie mógł dać Lucy oraz jej bliskim nadziei. Zacisnął usta w wąską linię.

- Nie poddajesz się, nie dajesz tak łatwo na wygraną chorobie. To dobrze, dla twojego stanu psychicznego - wydukał, stukając piszącą stroną długopisa o papier.

- Masz może kogoś Ci bardzo bliskiego? Kogo nie chciałbyś za wszelką cenę stracić?

Uniósł brwi, zaskoczony. Wahał się czy mógłby jej to powiedzieć.

- To... dosyć skomplikowane...

Przerwał, gdy Lucy niespodziewanie zaczęła mocno kaszleć. Zasłoniła się dłońmi. Kiedy na moment przerwała, Dragneel złapał ją za nadgarstek, po czym spojrzał na jego wierzch.

Krew.

~*~

Czuła ból przeszywający ją na wskroś. Znowu to się dzieje. Te bolesne ukłucia w sercu. Nie mogła w takich sytuacjach także oddychać. Miała duszności. Krople potu spływały po jej czole. Było Lucy gorąco. Nie potrafiła tego opanować. Kontrolować tego.
Posmak krwi drażnił kubki smakowe Heartfilii, przyprawiając wręcz o mdłości.

Nie zwracała uwagi na otoczenie. Na to jak doktor Dragneel w biegu niósł ją, tuląc mocno przy tym do siebie. Dostrzegała tylko błyski lamp ledowych na suficie szpitala. Potem już nastała jedynie ciemność.
Straciła przytomność.

~*~

Ocknęła się w jednoosobowym pokoju z miętowymi ścianami. Lubiła tą barwę. Musiała ją polubić, zważywszy że większość swojego życia spędziła w otoczeniu właśnie takiego koloru. Podniosła się z trudem i ociężale do siadu. Całe to cierpienie znikło. Posmak krwi został zastąpiony posmakiem porannej śliny. Pamiętała niewiele i nie wiedziała ile czasu minęło odkąd zemdlała z bólu. Złapała się dłonią za głowę.

- Obudziłaś się - spojrzała mętnym wzrokiem na doktora. Był oparty o framugę wejścia. Drzwi mocniej zaskrzypiały. Mężczyzna wszedł do środka pokoju, by potem zasiąść na krawędzi szpitalnego łóżka - Jak się czujesz? - mówiąc to odczepił tabliczkę z papierami, która była przyczepiona do przedniego oparcia mebla, a długopis wyjął z kieszonki kitla.

- Naprawdę musisz nawet teraz zapisywać stan mojego zdrowia? - stękła opadając na poduszkę - Odłóż to.

- Nic cię nie boli? Nie masz uczucia mdłości czy...

- O-dłóż to - przerwała mu.

Zbyt uparta. Miał nie małe wrażenie, że jeszcze trochę i połamie ten długopis na pół, który trzymał między palcami.

- Może nie jesteś tego świadoma, ale miałaś operację, przez którą leżałaś w śpiączce przez trzy dni. Przez ten cały cholerny czas się o ciebie martwiłem!

- Trzy... dni? Ale jak? - spuściła wzrok.

Poważna postawa w Natsu puściła. Westchnął czując narastający smutek i delikatny wstyd za siebie.

- Przepraszam, niepotrzebnie podniosłem głos. Nie jesteś niczemu winna.

- Sprawiłam w tobie wiele negatywnych emocji, to ja powinnam przeprosić - polachała szybko dłonią w lekkiej panice.

Uśmiechnął się nikle na zachowanie dziewczyny. Intrygowała go z dnia na dzień. Zdecydowanie różniła się od jego poprzednich pacjentów. Różniła się również od ludzi, których zna i miał okazję poznać.

Zapał uszedł z niego jednak szybko przypominając sobie jedną niedokończoną sprawę.

- Coś się stało, doktorze? - zauważyła.

- Wcześniej pytałaś czym mam kogoś wyjątkowego. Kogoś kogo nie chciałbym stracić - podniósł się, a materac wydał z siebie chrzęk z powodu nałego braku ciężaru - Sądząc po tobie masz na tyle siły, by móc przemieszczać się na wózku.

~*~

Uchylił drzwi, pozwalając tym samym jako pierwszej wjechać Lucy do środka, trochę przy tym pomagając.

Dziewczyna przejechała szybko wzrokiem pomieszczenie. Wstrzymała jednak oddech i złapała się za serce przestraszona zatrzymując wzrok na postaci, która leżała na łóżku nieopodal ich.

- Kto.. to? - Natsu wprowadził ją wgłąb pomieszczenia. Widział, jak bardzo przyszpiliła się plecami do oparcia, bojąc się kontaktu z kobietą.

Uspokoiła się dosyć szybko, przyzwyczajając się do przedstawionego widoku. Rozluźniła wszyskie napięte mięśnie. Mężczyzna ustawił ją tuż obok zwykłego drewnianego krzesła, na którym sam usiadł.

Dziewczyna widocznie zmartwiona patrzyła na wiele kabli będące podłączone do ciała kobiety. Wyglądała jakby spała, tak sądziła Lucy. Mimo wszystko była piękna w swojej prostocie, długie lekko kręcone włosy opadły na dużą poduszkę, a blada cera kontrastowała z ich odcieniem. Miała także delikatne rysy twarzy, kilka zmarszczek były widoczne pod oczami. Klatka piersiowa uniosła się równomiernie, a EKG rytmicznie poruszało się wraz z biciem serca.

Lucy była niezwykle ciekawa co jaka barwa kryła się za tymi długimi rzęsami.

- To moja mama, Hana - odparł miękko.

- Oh - zwróciła się do Natsu współczująco. Położyła powoli dłoń na jego ramieniu - Jak...?

- Zwykły wypadek. Pijany motorzysta, potrącił ją kiedy wracała z pracy. Do swojego syna - ostatnie zdanie dodał ciszej - Kierowca wyszedł z tego bez większego szwanku, ledwie kilka zadrapań, siniaków i lekki wstrząs mózgu. Ona za to... - urwał nagle, przecierając powieki, koniuszkami palców. Głos ugrząsł mu w gardle.

- Nie zmuszaj się. Oboje wiemy jaki był z tego końcowy efekt.

- Siedem lat. Leży w śpiączce od siedmiu pieprzonych lat - chciała go skarcić za język ale powstrzymała się, kiedy kilka łez spłynęło po jego policzku.

- Moja matka umarła, kiedy miałam pięć lat. Przez trzy walczyła z rakiem, który zakorzenił się w jej sercu. Nikt nie przewidział jednak, że zaatakuje on także inne organy, w tym mózg. Dla mnie i dla ojca był to wielki cios, tak samo jak dla ciebie wypadek Hany.

- Wszyscy stracili poza mną nadzieję, że się w końcu obudzi. Każdego dnia zaglądam do niej, marząc by zobaczyć jej matczyny uśmiech. Usłyszeć jej głos.

- Wiara czyni cuda - wyrwało się Lucy z melodyjnym akcentem.

- Nie wierzę w Boga.

- *Wszyscy lekarze tak mówią. Biadolą, że modlitwy na nic się zdadzą, kiedy umiera przed nimi człowiek. Trzeba działać, powiadacie. Lecz samemu sobie zaprzeczasz, wiesz?

- W jakim sensie? - burknął przecierając nos.

- Masz nadzieję. A nadzieja umiera zawsze ostatnia. Może nie przyznasz się głośno ale wiem, że w głębi serca błagasz najwyższe siły by zwróciły, bliską Ci osobę.

Nastała między nimi cisza, zagłuszana jedynie dźwiękiem EKG.

~*~

Nigdy nie rozumiałem twoich poczynań.

Choć zaakceptowałaś swój los, to pragnęłaś spędzić każdą chwilę ze mną, aniżeli ze swoim ojcem.

- Dlaczego?

- Jest pracoholikiem. Nie jemu w głowie dziecko kobiety, którą kochał ponad wszystko. Wiem, że nienawidzi mnie. Zbyt wiele sprawiam mu bólu, za bardzo przypominam Layle - mówiłaś nad wyraz spokojnie, wpatrzona na swoje dłonie, które trzymałaś splecione na kołdrze. Mówiłaś bez krzty emocji.

- Wiesz, że to nie prawda - zaprzeczałem twoim słowom.

- Pamiętasz, o której przyjdzie ksiądz? - zmieniłaś temat, delikatnie się uśmiechając.

Dlaczego wtedy kryłaś się za maską?

- Przybędzie za godzinę.

Nie sądziłem wtedy, że twój stan się pogarszał z dnia na dzień. Słabłaś na moich oczach, a ja nie mogłem nic zrobić. I jako lekarz, i jako przyjaciel.

Twoje leki przestały działać. Terapia nie przynosiła żadnych rezultatów.

Dlaczego tak łatwo dawałaś za wygraną chorobie?

- Została mi końcówka epilogu do napisania. Mógłbyś podać mi laptopa?

No tak. Pisałaś opowiadanie. Nigdy nie pozwoliłaś mi przeczytać jego treści. Nie, puki go nie ukończysz. Do dzisiaj.

Wraz z przybyciem proboszcza, wyszedłem z sali dając Tobie prywatności, której miałaś niewiele.

Chciałem Cię jakkolwiek uszczęśliwić. Nie byłaś materialistką. Jednakże bardzo lubiłaś kwiaty, szczególnie lilie. Choć tak mógłbym sprawić, że na twoich ustach zagościłby uśmiech.

Ten prawdziwy. Niepowtarzalny, sprawiający przyjemne uczucie dla mojej duszy.

Dlaczego tak łatwo się wtedy poddałaś?

~*~

Z niecierpliwością szedł szybkim chodem by wręczyć blodynce ten niewielki prezent. Wizyta księdza powinna zakończyć się kilkanaście minut temu. Przyspieszył, gdy na zachmurzonym niebie zabłysło, a kilka sekund później nastąpił grzmot pioruna.

Nie zdziwił go, widok szybkich i głośnych działań innych lekarzy, czy też ratowników medycznych. Było to u nich na porządku dziennym. Szczególnie w takich sytuacjach pogodowych. Zaskoczyło go jednak na widok trzech sprzątaczek, które posłały mu niepewne spojrzenia, w których malował się także... smutek?

Zignorował to i wyminął je. Nie w jego głowie były opinie innych ludzi na jego temat.

Kiedy dotarł do drzwi od sali Heartfilii, nie czekając chwycił za klamkę i otworzył drzwi.

- Hej, Lucy! Zgadnij co dla ciebie... - urwał w połowie zdania, na widok kilku pielęgniarek i lekarzy, którzy oblężyli łóżko szpitalne, który należał do blondynki. Nie wróżyło to nic dobrego - Nie... - wstrząs przerażenia jakiego doznał był nieporównywalny z niczym.

Nieświadomie puścił bukiet. Ten padł na ziemię, a niektóre waniliowe płatki, odczepiły się od kwiatów. Natsu padł na kolana, z szokiem i z trudem analizował sytuację. Nic do niego nie docierało.

Dopiero silne uderzenie w policzek, ożeźwiło go, niczym kubeł ziemnej wody.

- Otrząśnij się Dragneel! Nie patrz jak ciele w malowa i szykuj się na operację! - krzyczała do niego Scarlet.

- Dlaczego... - wyszeptał. Erza zmarszczyła brwi.

- Wezwijcie pilnie doktora Makarova i Laxusa! - zarządziła pielęgniarka, biorąc ramię Natsu na swoją szyję.

Wyprowadziła go z pokoju, po czym usadziła go na krześle dla oczekujących.

- Weź się w garść, Natsu. Chcesz bym Ci przyłożyła w drugi policzek? - zatrzymała otwartą rękę, gdy wydobył z siebie zdanie.

- Obiecała, że się nie podda. Że będzie walczyć... Obiecała - westchnęła ciężko, kładąc tą samą rękę na jego ramieniu.

- Takie jest życie i nie poradzisz, że jest ono niestety nieprzewidywalne. Wszyscy teraz na ciebie liczą
Lucy na ciebie liczy. Jesteś lekarzem. Pomóż jej. To jest twoja powinność.

Spojrzał na nią. Dotarły do niego słowa kobiety. Odzyskał trzeźwoźć myślenia.

Nabrał do płuc powietrza i westchnął głęboko, w myśląch klnąc na swoją słabość. Następnie nakazał Erzie o dopisanie go na listę chilurgów, którzy mieli być uczestnikami operacji.

~*~


Jego dłoń drżała wraz ze skalpelem, który był cały we krwi, podobnie jego lateksowe rękawice.

Głośny, nieprzyjemny i nieprzerwany pisk zagłuszał ciszę na sali operacyjnej.

- To niemożliwe - mówił do siebie. Upuścił przedmiot. Podobnie, jak bukiet kilka godzin temu - niemożliwe - szepnął, powtarzał to słowo jak mantrę.

Myśli kłębiły się w nim niespokojnie. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mimo tego, że zrobili co mogli, to to nic nie dało.

Dlaczego musiał wtedy ją opuścić? Co gdyby był wtedy przy niej, a nie w kwiaciarni?

Uniósł ręce, a reszta lekarzy postąpiła tak samo, cofając się o krok.

- Czas zgonu, dwudziesta trzecia, dwadzieścia, siódmy lipca...

- Doktorze Dragneel! - do pomieszczenia wbiegła Evergreen z maską przyłorzoną do ust. Była cała roztrzęsiona, z jej oczu płynęły łzy.
Nie smutku, a szoku z drobną domieszką szczęścia - Pańska matka. Ona... Obudziła się!

~*~

- Głupia.

Ukląkł nad grobem. Obok zapalonych wielu zniczy, położył również wazon z lilią. Wyróżniał się on wśród bukietów czy też wieńców.

Wstał, by następnie zasiąść na ławce vis, a vis marmurowego grobu. Zgarbił się nieznacznie podpierając się łokciami o kolana.

- Jak się masz tam po drugiej stronie? Zapewne nie brak Ci nic tam ważnego - czuł się dalej nieswojo, rozmawiając z nagrobkiem, mimo że nie była to jego pierwsza wizyta - Czytałem twoją książkę. Jest świetna, wczoraj otrzymałem także wiadomość od bardzo znanej redakcji, również są nią zachwyceni. Twoja opowieść będzie sławna, tak jak o tym marzyłaś, choć to ja będę tym wszystkim dowodzić. Nie pozwolę by ktoś przywłaszyczył sobie prawa nad twoim dziełem - rzekł poważnie.

Przerwał na moment wyciągając z torby przedmiot, w postaci książki.

- To pierwszy egzemplarz. Szkoda, że za późno się odezwali i ją wyprodukowali. Położyłbym ją do trumny obok ciebie, byś mogła ją czytać. Choć pewnie znasz ją na pamięć, jakby nie patrzeć to ty jesteś jego autorem - plątały mu się słowa, skrępowany zaśmiał się niepewnie i podrapał po głowie. Schylił się do szkatułki, utopionej wśród wielu kwiatów. Położył w nią książkę, po czym zamknął i przekręcił klucz w zamku. Przedmiot schował w kieszeń garnituru - Rozmawiałem z powieścio-pisarzem Kameu Zaleonem, który był twoim idolem. Wesprze reklamowanie twojej opowieści.

Uśmiechnął się nikle pod nosem.

- Co do Hany. Jej stan coraz bardziej się poprawia. Wie, że byłaś moją drogą przyjaciółką. Jest szczęśliwa, że choć przez te siedem miesięcy nie doskwierała mi samotność. Że te siedem miesięcy wypełniły tą siedmioletną pustkę, po niej.

Zamilknął. Wargi zwinął w wąską linię. Nie zamierzał płakać, jak to robił ostatnimi czasy.

Ze wszystkich skarbów świata... ty byłaś moim najcenniejszym.

~*KONIEC*~

_________

*Nawiązanie do Dr. Rieux'a, z "Dżumy".

** Lilie powszechnie są kojarzone z artystami literatury. Taka mała ciekawostka. Jeśli umierał pisarz, powcherznie na jego pogrzebie górowały głównie właśnie takie kwiaty.

W dużej mierze moje one Shoty kończą się Happy Endem. Ta mała dwuczęściowa historia, jednak od początku miała ma celu smutne zakończenie. Coś mnie zwyczajnie natchnęło by ją napisać.

Dlatego proszę, bez obelg tudzież chęci zlinczowania mnie za obrót wydarzeń ^^"

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro