Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kochaj by żyć. Żyj żeby kochać część 3 [R18!]

By chwilę później zniknąć w głębinach lawy.

~*~

Ocknęli się w tym samym czasie, czując pod sobą zimne podłoże. A raczej ta reakcja była ze strony Dragneel'a, gdyż Hearthfilia leżała na nim opierając smukłe dłonie na jego torsie, zaś on obejmował ją jedną ręką, kiedy podniósł się razem z nią do siadu.

Mimo okoliczności uśmiech nie schodził im z ekspresji. Byli szczęśliwi, wiedząc w końcu co do siebie czuli.

- Nie jesteśmy w podziemiach? - padło pytanie z ust blondynki, kiedy wstała przy czym pomogła też chłopakowi.

Tam gdzie teraz byli, wszędzie było porośnięte gęstą zielenią. Pojedyńcze ogromne drzewa Baobabów i ich grube korzenia, sprawiały że ów teren wydawał się ciężki i potężny. Wielkich rozmiarów liście zasłaniały tutejsze niebo.

- Jesteśmy. Lecz to co teraz widzisz to tylko w połowie iluzja.

- W połowie?

- W dzień panuje tu spokój, jak sama widzisz. Jednakże w nocy... To istny chaos - zamilkł na chwilę i pochylił tył głowy ku dołu - Musimy się spieszyć. Niedługo nadejdzie pora przemiany. Widzisz tamto zaczerwienione niebo?

Wskazał palcem na południe. Spojrzała tam i spostrzegła kamienne wzgórze w kształcie czaszki. Szare ciężkie chmury osłaniały jego czubek, zaś w niektórych miejscach lały się wodospady krwisto-czerwonej lawy. Mimo dużej odległości, poczuła tą ciężką aurę. Wzdrygnęła się na sam widok i swoje odczucia.

- To tam jest nasz ostatni cel podróży - odwróciła się na głos różowłosego. Biła od niego powaga.

Kiwnęła głową na znak zgody.

Czas ruszać.

~*~

Wchodząc do środka, uderzył ją żar jaki wydobywał się z samych czeluści góry. Zaskoczyło ją jednak wnętrze. Korytarze wykonane były z kwadratowych brązowych kamieni, zaś w kilku metrach od siebie na ścianach wisiały pochodnie oświetlające panujące ciemności. Napotkali także na swojej drodze głębokie wgniecenia, a w nich jak i pod ścianą leżały wszelakiego kształtu szkielety.

Nie chcąc pozostać w tyle, podbiegła bliżej do Dragneel'a i chwyciła jego dłoń. On idąc przed siebie i nie patrząc na blondynkę, odwzajemnił jej uścisk.

- Katakumby - powiedziała cicho, a jej głos rozniósł się echem.

- Te kości, to byli wygnańcy. Sprzeciwili się panującej tu monarchii, a karą za taki postęp była śmierć. Część z nich to więźniowie bądź niewinne niczemu demony - mówił dalej nie przestając marszu i patrząc na drogę. Widziała gorzkie emocje w jego oczach, i przez to również to poczuła.

- Tutaj nie ma sprawiedliwości, Luce. Nie ma spokoju. Nie ma ciszy. Każdy musi walczyć o jedzenie, by przetrwać. Dlatego jest nas coraz mniej, a garsce której udało się uciec z tego więzienia, żyje na ziemi choć i na niej zdarzają się kłótnie i bójki. Porwania, gwałty, morderstwa, okupy to codzienność. Tu nie ma miłości ani szczęścia. Tu istnieje tylko groza i chaos.

- Dlatego uciekłeś...

- Ja nie mieszam się w nie swoją wojnę. Ten świat nie jest już moim domem. Nic mnie tu nie trzyma - odparł grobowym tonem.

- Nie miałeś rodziny? Kogoś bliskiego?../ - zatrzymała się, przez nagłe szarpnięcie.

Wciąż trzymała rękę, różowłosego dlatego kiedy on stanął w miejscu, ona też to uczyniła. Spostrzegła, że chłopak miał spuszczoną głowę, przez co nie mogła ujrzeć dokładniej jego twarzy, lecz udało jej się dojrzeć czarne linie, pojawiające się na jego licach, jak i na innych widocznych częściach ciała - ramiona, szyja, dłonie, tors. Ale nie zobaczyła tego na zabandażowanej prawej ręce. Na głowie zaczęły wyrastać rogi, uszy nabrały elfich kształtów, a zaraz po tym pojawiły się na jego plecach skrzydła. Jednakże tym razem większe i potężniejsze, przez co rozewały czarny płaszcz, który cały w strzępach spadł na ziemię.

Puścił dłoń Hearthfilii, która tępo opadła obok jej uda. Ta sama aura jaką jeszcze niedawno poczuła, pojawiła się znowu, ale tym razem silniejsza, przez co blondynce zrobiło się słabo. Jakby ktoś żywił się jej siłą i sam nią wzmacniał.

- Już się zaczyna. Nie mamy zbyt wiele czasu - wysapał podnosząc głowę. Dopiero teraz mogła zobaczyć jego oczy.

Kruczoczarne źrenice stały się bardziej zwężone, jak te u węży, lecz barwa tęczówek pozostała bez zmian. Spostrzegła u niego także dłuższe kły.

- Jak to... Co się dzieje?

- Zmierzch zapada, noc się zbliża. Opowiadałem ci, co się wtedy dzieje - zaczął się drapać za karkiem i wznowił marsz.

- A co z tobą? Przecież.../ - ruszyła za nim.

- Jestem inny od reszty - spojrzał na nią. - Potrafię nad tym zapanować, jednakże kiedy nadejdzie pora zaćmienia... Kiedy zło będzie mogło przekroczyć brame - powiedział w myślach ostatnie zdanie.

- Wiem co się wtedy stanie - odparła beznamiętnie dziewczyna krocząc tuż obok niego. - Nastąpi koniunkcja. Dojdzie do tragedii, chyba że wybraniec się ujawni i zdoła pokonać Króla ciemności.

- Wierzysz w to?

- Czasem wiara daje uszczerbek nadziei i podnosi na duchu - uśmiechnęła się ciepło do Dragneel'a.

Ten poniekąd zawstydzony, odwrócił szybko głowę chcąc ukryć wypieki. Zaśmiała się na jego czyn, ale nie skomentowała tego i szła dalej.

Trasa nie trwała jednak długo. Już z dużej odległości zauważyli wyjście, z którego błyskało się światło. Nie tracąc ani chwili, skrócili resztę drogi truchtem. Będąc blisko wyjścia, Hearthfilia już chciała ją przekroczyć, jednakże przeszkodziła jej w tym ręka Natsu, która złapała ją za nadgarstek, a sam chłopak przygwoździł blondynkę do ściany.

- C-co ty..!? - jęknęła głośno, cała czerwona ale jej dalszy monolog przerwała ta sama dłoń różowłosego, która zasłoniła jej usta.

- Cii~

Bacznie obserwował teren przed nimi. Dzięki wyostrzonym zmysłom, czuł że nie są tu sami. I nie mylił się, gdyż nie całe kilka sekund potem przed wyjściem z korytarza pojawiła się olbrzymia łapa, którą pokrywały rubinowe łuski, a szpony osiągały co najmniej dwa metry. Wraz z "krokiem", gorący piasek wielkości małej burzy pisakowej zamazał całą widoczność. Dragneel używając skrzydeł, osłonił ich przed spotkaniem z owym wiatrem.

Było to tylko kilka sekund. Jednakże Hearthfilia myślała, że zaraz stanie jej serce, gdy przed otworem do korytarza, wyłoniło się oko koloru bursztynu prawie że tej samej wielkości co wejście. [Normalnie Hobbit mi się widzi 😂 dop.aut] Widząc to przez małą szparę między skrzydłami należących do Natsu, przez całe ciało Lucy, przeszedł dreszcz. Zaczęła się trząść, kiedy kruczoczarna pionowa źrenica, jak u smoka patrzyła na wszystko, tylko nie ma nich, co dziękowała po części w duchu, lecz to i tak nie pomogło w nagłych dragawkach u dziewczyny.

Bała się.

Poraz pierwszy bała się śmierci.

Czerwonooki widząc ją w takim stanie, zmarszczył brwi myśląc. Chwilę później objął blondwłosą ramionami, mając nadzieję, że to w pewnym stopniu pomoże. Przyciągnął drobne ciało do siebie, więżąc je niczym imadło, przy czym zamknął oczy. Czuł jak i ona go objęła, mocno tuląc się do niego.

Nie bój się. On nas nie dostrzega, dzięki kamuflażowi.

Otworzyła powieki wlepiając wzrok w zagłębienie szyi różowłosego. Ten ton głosu. To... on. Ale jak?

Nie trzęś się. Jesteś bezpieczna.

Kim to coś jest?

Spróbowała zapytać w myślach, sądząc że dostanie odpowiedź.

Stworzenie z krainy cieni. Niegdyś pilnował zamku samego króla, lecz kiedy on przepadł, ten został zabrany tu by strzec jego skarbca przed złodziejami.

Więc te szkielety...

Zamilkła chcąc przeanalizować to czego się dowiedziała. Więc te szczątki, byłych zdrajców i więźniów, znajdowały się tu ponieważ ich właściciele chcieli zdobyć to co pilnowało owy stwór.

Od kiedy potrafisz czytać w myślach?

Od nigdy, gdyż nie potrafię. Mogę się jedynie komunikować z jedną osobą przez co najmniej kilkanaście sekund. Wiele rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz, moja droga.

Poczuła jak zaczął rechotać nie wydając z siebie dźwięku, na co zarobił uderzenie w klate, dlatego przestał.

Słuchaj, kiedy stwór odejdzie, ty czym prędzej polecisz w stronę kolejnego wejścia, znajdującego się po drugiej stronie i zabierzesz ostatni element, jasne?

A co z tobą?

Wraz z tym usłyszała obok nich warknięcie łuskowatej bestii, która tuż po tym wycofała swój łeb i ruszyła w przeciwną stronę.

- Ja kupię ci trochę czasu - cmoknął ją w usta i jak z petardy ruszył przed w kierunku stwora.

Biegł wprost na kreature, a kiedy dogonił ją do przednich łap, uniósł się nad ziemią podlatując do pyska. Czujne oko zwierzęcia, zauważyło intruza. Wraz z tym ryk wyłonił się z jego gardła, ukazując szereg ostrych zębów oraz długi język.

- BIEGNIJ!

Usłyszała krzyk. To był sygnał. Ruszyła czym prędzej, w stronę wejścia skarbca, od którego dzieliło ją kilkanaście​ metrów. Biegła ile miała sił. Gorące powietrze nie pozwalało jej na duży dostęp do tlenu, dlatego w połowie drogi chcąc, nie chcąc musiała zwolnić. Sapiąc zwróciła wzrok na chłopaka, obecnie odwracającego uwagę...

... Smoka.

Rozszerzyła oczy nie wiedząc w to co widzi. Przecież one wyginęły setki lat temu z niewidomych przyczyn i nikt od tamtej pory ich nie zobaczył.

Olbrzymie kilkunastu metrowe cielsko, ledwo mieściło się w danym obszarze. Jednakże zauważyła brak u niego skrzydeł. Zapewne nie posiadał ich przez zastosowanie w terenie, i ze względu małego miejsca, w jakim był za młodu.

Biegnąc nie zauważyła długiego ogona, który pojawił się znikąd. Jednak w ostatnim momencie udało się Hearthfilii, go przeskoczyć starając się go przypadkiem nie drasnąć.

Znajdując się tuż przed kolejnym wejściem, nie zastanawiając długo wbiegła do środka, słysząc za sobą odgłosy walki.

~*~

[LUCY POV.]

Ciemność.

Tylko to zobaczyłam, gdy przekroczyłam próg. Nie wiedziałam ile się tu błąkam, lecz zapewne niedługo.

Chciałabym coś ujrzeć poza morkiem, jednakże na nic moje wskurania. Nawet moja moc nie może choć odrobinę oświetlić mi pomieszczenia, w którym jestem. Cały czas szłam przed siebie, nie zwalniając tempa. Patrzyłam wszędzie, mimo że było to daremne. Wszędzie widziałam tylko tą barwę czerni.

Nawet nie wiem, czy w ogóle jestem w jakimkolwiek pokoju - terenie, pomieszczeniu.

- Rety...

Westchnęłam cicho wycierając pot z czoła. Im dłużej tu tkwie tym bardziej zaczynam się martwić, czy w ogóle stąd się wydostanę. I czy Natsu da sobie radę z tym smokiem?...

Idąc, zdziwiło mnie to że nie słyszę nic poza odgłosem swoich butów o płaską, kafelkową podłogę.

Nagle znikąd usłyszałam czyjeś szepty. Uczyłam się przez wiele lat różnych języków, ale z tym spotykam się poraz pierwszy. Dochodziły one z każdej strony.

Odruchowo przywołałam miecz i ustawiłam się do pozycji obronnej. Wtedy też głosy stały się głośniejsze. Ciągle wymawiaono tylko to jedno słowo.

Nagle poczułam trzęsienie ziemi. Z dotąd panującej ciemności wyłoniło się złote światło, mające swe ujście z pęknięcia będącego w podłożu. Powiększało się ono coraz bardziej, aż nastąpił wybuch, przez co wręcz cofnęło mnie do tyłu i padłam na plecy.

Puściłam ostrze jakie miałam w dłoni, zaś ono wylądowało ślizgając się, stanęło przed szarym kłębem dymu. Zasłoniłam ręką oczy, kiedy dym opadł, a światło na chwilę mnie oślepiło. Robiąc sobie "daszek", zobaczyłam jak mój miecz powoli zaczyna się unosić, by sekundę później zniknąć w złotych strumieniach.

Działo się to szybko. Strugi światła zaczęły kształtować się na wzór ośmiokąta z niewielkim wgłębieniem, zaś ono potrzymywane było przez słup, przypominające berło. Gdy blask przygasł, wstałam i podeszłam do owego... wodopoju dla ptaków? Bynajmniej tak przypominała ta niewielka błękitno-srebrna budowla.

Spojrzałam na znajdującą się tam wodę. Zobaczyłam w niej swoje odbicie. Zaśmiałam się na swój wygląd. Twarz w niektórych miejscach brudna od błota, bądź zadrapana. Włosy spięte w kitke, teraz były roztrzepane w każdą stronę.

Nadal nie pojmuje co się tu stało i dlaczego w ten sposób. Gdzie jest trzeci odłamek? Co to do cholery za miejsce!?

Chcesz wiedzieć, gdzie się znajdujesz?

Rozszerzyłam szeroko oczy na głęboki głos, który wyłonił się ze źródła. Co jest?

Masz wiele pytań, lecz żadnych odpowiedzi. Jednakże nadejdzie i na nie niedługo pora, a wtedy twe dalsze życie obróci się diametralnie.

Zegar dalej tyka. Czas odlicza ostanie dni do tego, co stanie się niebawem.

Wybraniec, nadal się nie ujawnił, lecz żyje wśród aniołów, jako jeden z nich.

Jak to? Przecież wszyscy najsilniejsi i najmądrzejsi obywatele próbowali... Wszyscy próbowali wydobyć Miecz Światła... Wszyscy prócz...

... Dwóch osób.

Tylko wybraniec dobędzie ostrza i tylko on będzie w stanie pokonać władcę ciemności, czychającego w zaświatach.

Decydująca walka nadchodzi wielkimi krokami. Zło ma w swoich szeregach sprzymierzeńca, który zagrodzi drogę przepowiedni.

Klucz stracony. Miłość zdrady dozna. Siły żołnierzy opadną, zrównując się z armią wroga. Krew się przeleje, łzy popłyną goryczą. Chaos zapanuje nad trzema światami, mając swe miejsce na ziemi.

Jaki wynik z tego będzie?

Kto okaże się zwycięzcą, a kto przegranym?

- No właśnie, kto?

Odwróciłam się natychmiast w stronę kolejnego obcego mi głosu. Światło dochodzące od rzeźby pokazywało oblicze spokojnie stojącej postaci. Mężczyzny.

Długi czarny płaszcz z ciemno fioletowymi płomieniami na poszarpanych końcówkach materiału, a do tego białe z lekka zakurzone spodnie i czarne buty. Długie czarne roztrzepane włosy związane w koński ogon. Przydługa grzywka zasłaniała po części oczy, od których biło chłodem, lecz widać w nich było rozbawienie. Insynułował to także perfidny uśmiech, jak przez ten cały czas nie schodził mu z twarzy.

Z racji braku miecza, skłonna musiałam przyzwać swoją lance, którą zawsze miałam przy sobie na straży. Zmieniałam także odzienie na zbrojne.

- Czyżby to była Zapomniana magia? Integrujące.

- Kim jesteś! - krzyknęłam, przyjmując pozycję gotową do kontrataku, kierując do czarnowłosego drugą ostrą część broni.

Ten zaś zaśmiał się na mój czyn, a potem... zniknął. Rozpłynął się w powietrzu pozostwaiajc po sobie czarne smugi dymu. Zaczęłam się rozglądać na wszystkie strony. Czułam nadal jego obecność. Zła energia, kumulowała wszędzie, co nie pomagało mi ani trochę.

Ponownie usłyszałam ten okropny śmiech tuż przy moim uchu, jednakże gdy tylko się zamachnęłam w celu zadania ciosu, mężczyzna skoczył omijając mój atak. Sprawnie mu to wychodziło, ale za każdym razem, kiedy tylko ominął mój atak... Kiedy wraz z tym ukazywał swoją znudzoną twarzy... Tym bardziej moja złość rosła w siłę.

Z głośnym krzykiem irytacji, puściłam lance i będąc tuż obok zdezorientowanego demona, uderzyłam go z całej siły nogą w brzuch, przez co ewidentnie poleciał do tyłu.

W zagarbionej pozycji, podniosłam z powrotem broń i opierając się o nią rękoma, spuściłam głowę. Brałam głębokie wdechy i wydechy. Nie pamiętam kiedy ostatnio, miałam tak silnego przeciwnika nie licząc Natsu. Ten mimo, że nic mi nie zrobił, to czułam jakby ktoś odebrał mi większą część energii. Dlaczego?

- Tylko na tyle stać anioła? Strażnika Miecza Światła? Doprawdy żenujące, hah...

- Skąd to wiesz? - mrurząc powieki, spojrzałam na mężczyznę.

Widziałam jak się podnosił. Był do mnie tyłem, lecz tym razem aura jaka unosiła się wokół niego, stała się jeszcze mroczniejsza. Odwrócił się, trzymając lewa dłoń na twarzy i odchylając głowę, druga swobodnie wisiała wzdłuż jego biodra. Nadal mając na sobie ten politowany uśmiech, pokręcił lekko głową.

- Jesteś taka naiwna, a zarazem głupia. Dażysz uczuciem kogoś, kto na to nie zasługuje. Lgniesz do niego zaślepiona przez pryzmat ufności.

- Nie znasz, go i co on ma do mojej osoby! - wściekłam się.

Ponownie wycelowałam w niego lancą, na co zarechotał.

- Oj dużo więcej niż mogłoby ci się wydawać... - po tych słowach, poraz kolejny zniknął w odmętach mroku.

Z tą różnicą, że nie mogłam go tym razem wyczuć. Specjalnie mnie zdenerwował by zacmić moją koncentracje. Co za...

Nagle znikąd zostałam kopnięta w plecy, przez co z hukiem padłam na ziemię, robiąc w niej wgniecenie. Ale na tym się nie skończyło. Gdy tylko podparłam się dłońmi w celu wstania, czarnowłosy na tym nie poprzestał. Ponownie mnie kopnął. W bok, na co wydałam z siebie zduszony jęk. Z siłą jaką to zrobił, plunęłam krwią i uderzyłam wprost na rzeźbę, co spowodowało jej całkowitym zniszczeniem.

Tym razem się nie podniosłam. Nie wiem jak, lecz w tej chwili nie mogłam ruszyć ciałem. Nie miałam czucia. Jedynie czym byłam w stanie, to głową. Z nienawiścią w oczach patrzyłam na demona, który podniół złotą broń i chwilę i się jej przyglądał z widocznym zainteresowaniem, po czym zwrócił się ku mnie. Powolnym krokiem z każdą mijaną sekundą zbliżał się do mnie. Nadal trzymając w rękach lance.

- Taka piękna broń, należy do tak słabej kobiety jak ty... - westchnął sztucznie, po czym kucnął przede mną.

- Jak śmiesz - syknęłam. Krew nadal płynęła z prawego kącika ust.

- Nie rozśmieszaj mnie. Doprawdy nie pojmuje co cię tu przywiodło i jak ominełaś strażnika tego skarbca - zamyślił się chwilę. - Może... To?

Wyjął zza płaszcza błyszczący przedmiot. Moje serce znacznie przyspieszyło, a źrenice się rozszerzyły.

- Czyli zgadłem? - na jego ustach znów pojawił się ten perfidny uśmiech, od którego szczerze brało mnie na mdłości.

- Ty dupku... - chciałam się podnieść jednak mimo największych chęci, na nic mi to wskurało.

Jego ekspresja diametralnie się zmieniła. Na miejsce zadowolenia, ukazał się gniew wymieszany z irytacją. Wstał, dalej górując nade mną. Ścisnął mocniej w swoich dłoniach broń i niespodziewanie nogą przewrócił mnie na plecy.

- A więc tak chcesz grać, co kobieto? - odparł przez zęby.

Odwrócił ostrzem w moją stronę i przyłożył ją do mojego brzucha nie przestając patrzeć mi w oczy. Wstrzymałam oddech, dalej przybierając nie wzruszoną postawę, lecz w środku aż trzęsłam się z przerażenia.

- Nie udawaj tego kim nie jesteś. Wiem że jesteś słaba. Widziałać to po tobie, a raczej po twoich oczach. Żyjesz w kłamstwie, grając silną wśród swoich, ale będąc samej już nie jest tak samo, czyż nie? Mój pan powróci i nic was nie ocali! Polegniecie! Wszyscy umrzecie! A to tylko dlatego, że macie u siebie zdrajcę! A nawet i dwóch, co bratają się z demonami...

- Dlaczego mi to mówisz? - sapnęłam, krzywiąc się.

- A czy to ważne? - znowu ten znudzony ton. - Mimo że nie przeżyjesz przed zagładą swoich z to pozwolę Ci próbować dalej... Jestem ciekaw jak dasz sobie radę.

Z tymi słowami, przebił moje ciało na wylot. Krzyknęłam z bólu, gdy wyciągnął zakrwawione ostrze, po czym rzucił je na ziemię, tuż obok mnie. Poczułam się z każdą chwilą senna. Słabsza, a szkarlatnej cieczy pojawiało się coraz więcej.

- A to na pamiątkę - rzucił na mój mostek ostatni fragment klucza. - Wspomnisz moje słowa. Zagłada nadchodzi. Nic was nie uratuje. Wasz wybraniec to bujda, i pogódź się z tym - dodał na odchodę i zniknął.

Zaś ja straciłam przytomność.

~*~

[Narracja trzecio-osobowa]

- Mamo! - krzyknęła mała dziewczynka podbiegając do swej rodzicielski. W małych rączkach trzymała mały bukiet wielu kwiatów.

Obecnie znajdowały się na kwitnącej łące. Były to wyjątkowo ciepłe początki wiosny, dlatego starsza Hearthfilia postanowiła zabrać swoją córkę na spacer.
Blond włosa z uśmiechem na ustach przyjęcia prezent, czym nagrodziła całusem w zaróżowiony policzek dziecka.

Ta z jeszcze większym entuzjazmem powróciła do ponownego zbierania kwiatów do nowego bukietu.

- Laylo, dlaczego jesteście na ziemi?! - usłyszała z góry głos swojego jak zwykle nadopiekuńczego męża.

- Chciałam zobaczyć okres rozkwitu, Jude. Rzadko kiedy miałam okazję na to popatrzeć, a dzisiaj wyjątkowo miałam wolne od służby, więc czemu by tu nie skorzystać. Dodatkowo jest piękna pora - podała słuszny argument, po czym wstając podeszła do szatyna.

- I jak zwykle nie ostrożna. A gdyby jakiś demon czajił by się w pobliżu? - zapytał obejmując czekoladowooką.

- O to się nie martw, jest dobrze prawda Lucy?

Odpowiedziała jej cisza.

- Lucy? - tym razem odezał się mężczyzna.

- Gdzie ona jest?... Lucy!

Małżeństwo panicznie zaczęło się rozglądać po otoczeniu. Jednak nie zobaczyli ani śladu po swojej córce. Nigdzie nie mogli jej znaleźć, dlatego nie mając innego wyjścia uwolnili swe skrzydła, po czym wzbili się w powietrze.

- Lucy!

- Pomocy!

Cichy krzyk zabrzmiał dla rodziców jak najgłośniejszy alarm.

- To ze wschodu! - oznajmiła kobieta, wyprzedzając męża i lecąc szybciej od niego, zmieniła ubiór na zbroję.

- Layla! - zniknęła z mu oczu.

Bał się co mogło stać się ich jedynej córce. Domyślał się, ale nie chciał w to wierzyć. Zwłaszcza, że blond włosa, nie pozwoliłaby na jakiekolwiek zranienie ich dziecku.

Doleciał na miejsce. Jednakże to zobaczył, spowodowało u Hearthfilii szok jak i uczucie, jakby ktoś wbił mu prosto w serce ostry sztylet.

Widział...

Jak jego żona zabija demona, zaś on puszczając do tej pory trzymane w swych łapach nieprzytomną Lucy, odwdzięczył się kobiece tym samym i swymi szponami, przebił jej kruche ciało na wylot...

Jude w tym czasie, w ostatniej chwili, złapał czterolatkę i ponownie spojrzał zrozpaczony w górę.

Starsza Hearthfilia, cały czas spadała w dół, zaś jej ciało zaczęło świecić i rozpływać się powoli. Jednak mimo to, na jej ustach dalej gościł delikatny uśmiech.
Była szczęśliwa... Że udało się jej ocalić swe dziecko. Nawet takim kosztem z jakim było życie.
Zamykając oczy wydała swe ostanie tchnienie i zniknęła wśród światła, które jak i ona rozpłynęło się w powietrzu.

- Nie... - słone łzy zaczęły płynąć z jego oczu. Kręcił przecząco głową nie wierząc w to co widzi. - LAYLA!!!

~*~

- NIE!

Krzyczała. Cały czas, a pot spływał jej po każdej cząsce. Była przy tym. Widziała śmierć swojej matki. To co mówił Jude było jedynie garstką prawdy. Nie podawał przyczyny ataku demona i czemu obrał sobie właśnie na cel właśnie ją. Teraz wiedziała. I czuła przez to jeszcze większe cierpienie.

- Lucy!

Poczuła, jak ktoś zaczął ją potrząsać, dlatego otwarła szybko powieki i gwałtownie uniosła się do pozycji siedzącej. Niestety takim czynem spowodowała, że jej czoło spotkało się z czołem Dragneel'a. Z jękiem, oboje złapali się w bolące miejsce.

- Co ja takiego zrobiłem, że na to sobie zasłużyłem? - mruknął pod nosem i opadł głową o materac.

Dopiero zorientowała się, że leży na dosyć dużym łóżku w obcym jej położeniu.

- Gdzie jesteśmy?

- Na ziemi. W moim kolejnym tymczasowym domu i obecnie panuje wieczór jakbyś chciała wiedzieć.

- U ciebie? - podniosła zdziwiona brew i zaczęła skanować otoczenie.

Był to nieduży, ale też i nie mały pokój. Jasne panele idealnie komponowały się z ciemnymi ścianami koloru brązu. Na suficie z tego samego tworzywa co podłoga wisiał żyrandol, gdzie paliły się nikle świece. Napotkała po drodze także kamienny komin, z którego palił się ogień, dając przyjemne uczucie ciepła a jego światło dawało komfortowy półmrok. Kilka kroków przed łóżkiem, były drzwi.

Zza okna można było dostrzec granatowe niebo.

Następnie spojrzała po sobie i z westchnieniem, zobaczyła swoją czarną bokserkę jak i białe spodnie, jakie zawsze miała pod zbroją. Włosy swobodnie padały na ramiona i plecy. Uczucie kolejnego materiału, zasugerowało jej że to bandaż. Natsu natomiast ubrany był w dres składający się z szarej koszuli i czarnych spodni. Siedział na małym drewnianym krzesełku bez oparcia, znajdującego się przy łóżku.

- Tak, ale mniejsza. Dlaczego krzyczałaś i płakałaś?

- Płakałam? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Natsu na dowód swoich słów, starł wskazującym palcem mokry ślad na licu dziewczyny. Zesztywniała na jego czyn, ale też nie odtrąciła jego dłoni z gdy spoczęła na jej policzku, gładząc go opuszkiem kciuka.

- Co się ze mną stało? - szepnęła cicho, spuszczając głowę i dotykając swoją dłonią, jego.

- Kiedy skończyłem z tym gadem pobiegłem do ciebie, ale kiedy dotarłem na miejsce... - puścił policzek Hearthfilii i zapał mocno za to jej dłoń. - Byłaś ranna. Poważnie. Wokół było dużo krwi, zaś ty prawie nie oddychałaś. Nie wiem jak do tego doszło, lecz przysięgam że jeśli spotkam winowajcę...

- Natsu.

- Jak mogłem do tego dopuścić...

- To nie twoja wina, to była moja nie ostrożność.

- To moja wina.

- Natsu! - powiedziała głośniej.

- Bałem się, rozumiesz! - wrzasnął ukazując przy tym swe drugie oblicze. Zdjął maskę, za którą ukrywał swoje drugie ja. - Bałem si, że Ciebie stracę... Ledwo zatankowałem krwawienie i samo opatrzenie tego... - odparł przez zęby i zamykając mocno powieki odwrócił głowę.

- Ale zdążyłeś... Jestem tu. Żyje, dzięki tobie... - położyła rękę na jego zaskakująco miękkiej​ różowej czuprynie i przejechała nią delikatnie​ po głowie, kończąc na licu Dragneel'a.

Zwrócił ku blond włosej szkarłatne tęczówki, przepełnione czymś czego jeszcze u niego nie widziała.
Wyrażały troskę i strach.

Zbliżyła nieznacznie swoją ekspresję do chłopaka, po czym oparła swoim czołem o jego, nie przestając patrzeć na niego z pół przymkniętych powiek.

- Nie stracisz mnie tak łatwo...

- Mylisz się, Lucy - ponownie otwarła oczy, w zdziwieniu. - Jesteśmy przeciwieństwem siebie. Każde z nas należy do innego świata... Do innego życia. Ten związek nie będzie miał przyszłości, mimo naszych największych starań. Masz wszystkie trzy fragmenty. Będziesz mogła wrócić do siebie. Z czasem zapomnisz o mnie, jak wszyscy. O tym co nas spotkało. Wrócisz do swojego monotonnego życia, tak samo jak ja.

- Nie zapomnę cię, Natsu - wyszeptała starając się wstrzymać łzy, jakie usiłowały wyjść na powierzchnię. - Nie zapomnę tego co przeżyłam razem z tobą, mimo że to było jedynie kilka dni. Nie zapomnę tego uczucia, jakim ciebie darzę. Nie chcę by to wszystko się zakończyło, tylko dlatego że nasze światy są wrogami. Ja.../

Zamkną jej usta swoimi, łącząc je w geście pocałunku.

~❤~

Zszokowana zamarła na chwilę, jednakże po chwili odwzajemniła go. Mocniej. Zachłanniej, łapiąc przy tym rękoma kark i tył głowy Natsu, chcąc go mieć jak najbliżej. Odpowiedział Hearthfilii tym samym, kładąc swe jak zawsze ciepłe dłonie na jej plecach i talii.

Zadrżała pod wpływem jego dotyku.

Granica jaka ich dzieliła, ograniczyła się do zera, kiedy chłopak pod siłą naporu sprowokował ją, by się położyła na plecy, zaś on zawisł nad nią nie przerywając pocałunku.
Całowali się z pasją. Każde z nich brało tyle co dawało drugie. Dla nich liczyła się teraz ta chwila. Chwila, na którą nie sądzili że wyrażą zgodę, szczególnie Hearthfilia. Ale czy takie rzeczy się planuje? To się po prostu, dzieje!

Wiedziała, że to co robi i to co się za niedługo wydarzy, przesądzi tym jak będzie brnęło jej dalsze życie. Jednakże teraz miała to najzwyczajniej gdzieś. Ten zdrowy rozsądek, jakim zawsze się kierowała został zaćmiony przyjemnością, jaką teraz doznawała, kiedy Natsu delikatnie wodził swoimi rękoma po całym jej ciele.

On natomiast płoną. Nic nie było w stanie opisać tego co teraz czuł. Gdy miał pod sobą, rozpaloną kobietę, którą kochał, lecz nie potrafił tego wyrazić słownie. Powiedzieć jej tego. Pożądanie rosło w nim, z każdą sekundą. Chciał ją mieć tylko i wyłącznie dla siebie. Przez ten ostatni czas, przywiązał się do niej choć to tylko miało być grą. Ale to się zmieniło. On się zmienił. Coś rozbiło mur, jaki otaczał jego serce nie dając do niego wstępu nikomu. Aż do tamej chwili w skarbnicy Posejdona, kiedy to poraz pierwszy było tak blisko i poraz pierwszy ich usta się połączyły. Pamiętał to, był wtedy w miarę świadomy kiedy Hearthfilia go reanimowała. Ona tego nie wie i nie dowie się.

- Pragnę Cię, Lucy - powiedział seksownym głosem tuż przy jej uchu, i przegryzł potem jej małżowinę, co wywołało u niej kolejny jęk, który powodował u niego jeszcze większe podniecenie.

- Natsu.

Pokochał ten dźwięk i to w jaki sposób to robiła.

Drżącymi smukłymi dłońmi, złapała go za policzki ponownie przyciągając jego twarz do swojej, gdy ten obsypywał pocałunkami jej szyję, tworząc ścieżkę z nich, kończąc na ramionach. Rozchyliła usta Dragneel'a językiem, a kiedy jego spotkał się z jej, rozpoczęła się walka o dominację. Zadowolona ze swojego sukcesu, przeniosła ręce na wyćwiczone barki, a z nich na plecy, wsadzając palce pod skrawek jego szarej koszuli, prowokując go, by pozwolił pozbyć się nie potrzebnej teraz im rzeczy.

Zrobił to samo, a jego oczom ukazał się czarny stanik, skrywajacy za sobą ponętny biust złotowłosej. Poczuł mocne napięcie w kroczu, na ten podniecający widok. Ponownie schylił się i pocałował ją, jedną ręką wodząc od biodra, przejeżdżając po idealnym wcięciu w talii, a zatrzymując się tuż przy zapięciu na plecach Lucy.

Przejechała dłońmi po jego wybrzeźbionym brzuchu, charatając go paznokciami. Przyjemny dreszcz przeszedł przez ciało Natsu, zakańczając na lędźwiach.

Nim się obejrzeli ich ubrania znalazły się w różnych zakątkach pokoju.
Pieścili się dając sobie jeszcze więcej doznań. Dotknął wargami jej nagą pierś, sprawdzając czy to ją nie zrazi. W odpowiedzi usłyszał jedynie kolejny jęk. Odważnej ujął sutek między zęby i zassał. Na ten czyn chwyciła go za ramiona, ściskając je mocno, dysząc przy tym. Nie była jednak świadoma, że sama doprowadzała go do istnego obłędu.

Kiedy jego prawa ręka masowała okrężnymi ruchami drugą pierś napawając się błogim kształtem, lewa zniknęła pomiędzy ich ciałami, zatrzymując się tuż przy zwieńczeniach ud Hearthfilii. Zagłębił w niej dwa palce i po chwili zaczął nimi lekko poruszać, powodując u brązowookiej kolejny przeciągły głośny jęk. Wygięła plecy w łuk czując, jak jest u szczytu podniecenia.

Pozostawiał mokre ślady na każdym skrawku delikatnego ciała, przed tym ucałując zabandażowane miejsce na brzuchu. Przegryzł prawą stronę szyi dziewczyny, pozostawiając po sobie czerwony ślad. Zlizał spływającą krew z rany. Pieścił jej ramiona; piersi, płaski brzuch, długie nogi, tylko po to by na zawsze zapamiętała tę noc. By nie mogła porównać tego z żadnym, jaki będzie przeżywać to z kimś innym. Ta myśl wypalała w nim dziurę, sprawiając ból w okolicach serca.

Wrócił z powrotem do malinowych ust, całując je tym razem delikatnie. Z milionem gorących uczuć jakim ją darzył. Zarzuciła ręce na jego barki i oplotła nogami wokół bioder, wydając z siebie krzyk.

- Na pewno tego chcesz? - wysapał odrywając się na chwilę i patrzył w te brązowe tęczówki​.

Nie chciał jej zmuszać, jeżeli nie chciała. To była jej decyzja, czy zechce ofiarować mu swoją cnotę.

Nie odpowiedziała mu, a kiwnęła jedynie głową, pochylając się do przodu łącząc po raz kolejny ich usta w francuskim pocałunku.
Nie przedłużając już tej chwili, objął ją rękoma pod łopatkami, przy czym delikatnie, aczkolwiek stanowczo zagłębił się w jej ciele.

~❤~

Stali na obrzeżach polany, w miejscu w którym wylądowali. Słońce wschodziło znad gór, oświetlając ich postury wpatrzone w siebie.
Nadszedł czas rozłąki. Nie sądzili, że to będzie takie trudne. Zwłaszcza, że jeszcze niedawno czuli do siebie nienawiść, a teraz...

Tatuaże zniknęły. Zorientowali się o tym nad ranem. Nic ich już nie trzymało. Odłamki zostały zebrane. Wystarczy tylko wypowiedzieć zapomniane zaklęcie naprawy.

- To nie będzie nasze ostanie spotkanie, prawda? - padło pytanie z ust Lucy. Jej oczy zaszkliły się pod wpływem emocji. Nie wierzyła, że to miał być koniec.

- Nie wiem tego, Lucy. Ale jedno jest pewne. Zawsze będę z tobą... Tutaj - ujął dłoń blond włosej i położył ją w na swojej klatce piersiowej. W miejscu, gdzie znajdowało się serce.

- Nie chcę, by zakończyło się to w taki sposób.

- Ja też nie, lecz nie od nas to zależy. Wojna zbliża się wielkimi krokami. Musisz ostrzec swoich ludzi nim będzie za późno. Jeżeli to co powiedział Ci ten demon i tą wyrocznia jest prawdą to musisz się spieszyć.

- Wiem.

Oparli o siebie czoła, zamykając oczy tym oczy i wzdychając cicho. Pogładził opuszkiem kciuka jej lico, po czym musnął swoimi wargami jej i puścił ją, otwierając powieki. Uczyniła to samo, chwilę później. Puścili się, zaś chłopak oddalił się na małą odległość, dając znak że może zaczynać.

Odwróciła się plecami do niego i spojrzała na na fragmenty klucza. Szepcząc cicho, przyłożyła je do mostka i uwolniła skrzydła, co oznaczało że zaczęła działać.

Z czasem odłamki zaczęły świecić coraz jaśniej, aż w końcu Hearthfilia rzuciła je wysoko w powietrze, krzycząc ostanie słowa zaklęcia. Wszystkie trzy części powoli łączyły się w jedno i zmieniać się w złotą łunę światła z w kształcie okręgu na kształt portalu.

Patrzył na to wszytko z podziwem i widocznym tylko dla niej smutkiem. Opuścił głowę, sam uwalniając moc w celu wzlecenia w niebo, lecz nim to uczynił poczuł jak ktoś go objął w mocnym uścisku. Odwzajemnił to ukrywając twarz w włosach Lucy i ostatni raz zaciągając się tym zapachem kwitnących kwiatów.

Zanim odeszła wyszeptała cicho tylko dwa słowa, które wprawiły Dragneel'a w osłupienie. Jednakże kiedy się ocknął i chciał zdążyć coś powiedzieć, jej już nie było. Jednak pozostawiła po sobie coś. A miękkiej trawie leżało jedno z białych jak śnieg piór.

- Długo będziesz tak stał w cieniu? - zapytał bez emocji, zmieniając łagodną ekspresję na kamienną. Nie wzruszoną. Taką jaka była kiedyś.

- Nie ładnie postąpiłeś E.N.D-dzie pozwalając wybrańcowi tak po prostu wrócić do siebie. Wiesz co się teraz stanie z twoim bratem, czyż nie?

- Mard Geerd... Insynuujesz, że puściłbym dziewczynę bez celu? Spójrz w niebo i dostrzerz to czego nie widzą oczy.

Czarnowłosy pochylił głowę do tyłu i wytężył wzrok. Nic się nie stało, dlatego zrobił skwaszoną minę i ponownie zwrócił się do Natsu.

- Kłamiesz. Nic tu nie widzę. A mistrz cię pokarze, gdy się tylko uwolni.

- Patrzysz oczami. Nie potrafisz jednak spojrzeć na coś głębiej. Nie potrafisz spojrzeć, duszą.

Usłyszał tylko parsknięcie śmiechu.

- Zmiękłeś Dragneel.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Ten anioł. Ta kobieta cię zmieniła. Czyż nie mam racji?

Wiśniowłosy zacisnął szczękę, ukazując białe uzębienie.

- Gdyby mnie zmieniła... - sapnął. - To nie pokazałbym bramy prowadzącej do jej świata.

Machnął ręką w niebo, mrucząc cicho słowo jakie wyłapał kiedy wypowiadała zaklęcie. Kiedy to zrobił, ich oczom ukazał się zamknięte białe wrota. Demon na ten widok, uśmiechnął się słabo po czym podszedł do Dragneel'a kładąc rękę na jego ramieniu.

- Gratuluję.

Nie będziesz już nam potrzebny.

Zszokowany chciał coś powiedzieć, lecz niespodziewanie poczuł jak ten powala go na ziemię, wbijając przed tym sztylet w pierś i wyjmując go szybko.

Zakasła krwią posyłając nie zrozumiane spojrzenie na Geerd'a.

- Możesz pozdrowić swojego brata, kiedy do niego dołączysz.

Schował zakrwawioną broń za płaszczem i kucnął tuż przed zranionym.

Czas minął.

~*~

Leciała jak najszybciej by dolecieć do głównej stolicy.

Nie kryła już łez, które płynęły swobodnie po zaróżowionych licach. Nie kryła bólu, jaki oplatał serce jak imadło.

Z daleka dostrzegła rysy miasta, co niezmiernie ją z jednej strony ucieszyło. Dolatując kilka minut później z ruszyła do swojej komnaty, by móc zmienić swe odzienie. Ku zdziwieniu nikogo nie zauważyła. Zawsze o tej porze grupy aniołów latały, bądź chodziły po korytarzach w celu wykonania swoich obowiązków.

Docierając do odpowiednich drzwi, otworzyła je po czym weszła do środka. Nic się nie zmieniło, wszystko było na swoim miejscu, w jakim je zostawiła. Pędem pobiegła do szafy i wyjęła z niej pierwszy lepszy strój. Biała sukienka. Kiedy się w nią przebrała, nie oglądając się za sobą, ruszyła w stronę sali koronacyjnej, w której przebywał król Leo.

Chcąc skrócić sobie drogę, użyła skrzydeł. Będąc niedaleko po raz kolejny zdziwiła się brakiem jakichkolwiek żywej duszy.

- Co się dzieje?...

Zmarszczyła brwi, lądując i kierując się ku ogromnym bramom prowadzących do wejścia do sali. Zatrzymała się gwałtownie widząc postać wyłaniającą się zza jednej długich korytarzy.

- Levy-chan! - zawołała szczęśliwa na widok drobnej McGarden, która zastygła w miejscu słysząc tak dobrze znajomy jej głos.

- Lu-chan? - upuściła plik zwiniętych pergaminów - Co ty tu robisz?... Przecież...

Szok jaki malował się w oczach niebieskowłosej był coraz większy.

- Levy, powiedz co się dzieje? Gdzie są wszyscy i czemu jest tak cicho? Tu nigdy nie jest cicho o tej porze!

Dziewczyna otrząsnęła się dopiero, gdy poczuła jak Hearthfilia złapała ją za ramiona i lekko potrząsnęła. Z wielkimi przerażonymi oczyma, zasłoniła usta widząc cienie poruszające się za blond włosą.

- Lucy... Uciekaj.

- Co..?/

Nie zdążyła zapytać o co chodzi, gdyż poczuła jak ktoś uderzył ją w kark. Padła na ziemię jak długa. Jedynie co udało się jej zobaczyć nim straciła przytomność to czyjąś zniekształconą sylwetkę oraz męski głos, mówiący: Zabierzecie ją do lochów.

[ Czas teraźniejszy ]

Srebrny zardzewiały kajdan na szyi jak i będący na nadgarstkach i kostkach utrudniał jej ruchy. Mozolnym krokiem szła boso, kierując się w stronę schodów prowadzących do głównej cytadeli. Zamglone oczy ciągle wpatrywały mąkę przed siebie. Nie okazywały żadnych uczuć. Nie myślała o niczym. Chociaż pewna część chciała wiedzieć, czemu tak obróciły się losy.

- Nie ociągaj się! - krzyknął jeden z towarzyszących brązowookiej strażaków. Szarpnął za łańcuch przymocowany do kajdan nadgarstków.

Syknęła posyłając mu groźne spojrzenie, jednak ten nawet nie zareagował. Widzieli jaka mogła być silna Hearthfilia podczas swojej dotychczasowej służby. To były jedynie zalety ciągłych treningów, ale teraz będąc bez zbroi czy broni i będąc dodatkowo skrępowana. Była słaba.

Dlaczego to tak się wszystko potoczyło? Dlaczego teraz kiedy wojna jest blisko?

Znalazła się na dziedzińcu. Uniosła głowę, wpatrując się w stojący kilkanaście metrów dalej długi słup, na jaki miała być przywiązana. Jak niegdyś w średniowieczu, zostanie spalona na stosie. Ironia losu. Chciało jej się śmiać, ale przez ból nie było to możliwe.

Miała tłum cywili, widocznie zadowolonych i pragnących sprawiedliwości. Za co? Co takiego uczyniła, że została skazana na taki los? Widziała jednak garstkę swoich przyjaciół, którzy pragnęli do niej podejść. Ale straż im na to nie pozwalała.

Jej spojrzenie skrzyżowało się oschłymi brązowymi tęczówkami króla.

Padła przed nim na kolana, przez popchnięcie jednego ze strażników.

Brązowowłosy, wchodząc na pisuar, uniósł ręce w geście uciszenia tłumu, a następnie spojrzał na blond włosą.

- Lucy Hearthfilio. Za swój postępek, splamiłaś dumę naszego świata. Dopuściłaś się zdrady, a dobrze wiesz co za tym idzie... Skazuje Cię na śmierć w męczarniach!

- Anioły nie zabijają! - krzyknęła podnosząc się gwałtownie. Nawet siła czterech mężczyzn nie była w stanie jej powstrzymać w tej chwili - Czyniąc to sam złamiesz prawo pierwszego króla!

- Twa matka zabiła demona!

- W mej obronie i sama zginęła, czyniąc to!

- Zbezcześciłaś swoją osobę, oddając cnotę demonowi! - wrzasnął, czyniąc krok przed nią i zamarł. Tak jak i ona.

- Skąd to wiesz? - odpowiedziała jej głucha cisza. Dotąd szepczący tłum, również zamilkł.

- Pytam skąd!? Skąd to wszystko wiesz!? Że zdradziłam, choć tego nie chciałam! Że wiesz o tym co uczyniła moja matka!? - wysapała, od walki z kajdanami. Gniew i nienawiść, skumulowało się w siłę, dzięki której wyswobodziła się z ciążącego na niej metalu.

Nagle sobie coś uświadomiła. Wpatrywała się w Króla, również zszokowanego jak i ona.

- To ty... Ty zawarłeś pakt z demonami!

- ZAMILCZ! - wściekł się.

Schodząc ze kwarcowych schodów, przywołał miecz krocząc dalej przed siebie. Wprost na Hearthfilie. Zdemaskowała go. I to przed tłumem poddanych, którzy ze strachem wpatrywali się w ich dwójkę. Nie miał już czasu. Zaraz rozpocznie się koniunkcja i Król Ciemności objawi się. Nim to nastąpi, musi pozbyć się wybrańca.

- Loki nie! - Aries złapała go za ramię.

- Zejdź mi z drogi! - Odepchnął ją, przez co padła na ziemię.

- Nie rób tego! - podniosła się szybko i podbiegła do niego chcąc go powstrzymać.

Zrobił coś czego się nie spodziewała.

Czego nikt się nie spodziewał.

Tłum wraz z Lucy zamarł.

Zakrwawione ostrze przebiło się przez kruche ciało biało-skórej. Dopiero wtedy odzyskał rozum. Wyjmując miecz, przerażony patrzył jak ciało różowłosej osuwa się i turla po schodach. Zatrzymało się tuż przed nogami złotowłosej.

- Aries!

Padła na kolana, unosząc jej plecy ręką, a drugą starając się zatamować krwawienie. Łzy cisnęły się do oczu kobiety.

- To nic nie da, Lucy... - wyszeptała prawie niesłyszalnie.

- N-nie mów tak. To nie prawda.

- Lucy... Musisz ich powstrzymać... nim będzie za późno... O-oni tu idą... Powstrzymaj zło... wybrańcu.

Wydała swe ostanie tchnienie.

Umarła.

Zginęła.

Z rąk mężczyzny, którego darzyła uczuciem. I z którym planowała wspólną przyszłość.

Delikatnie położyła ciało dziewczyny i stanęła na równe nogi. Głowę miała nadal spuszczoną.

- Coś ty zrobił... Powiedz! I kto tu uchodzi za zdrajcę!? Za...

Potwora?...

- Nic nie wiesz, Lucy! Zrozum, że robię to dla naszego dobra!

- Dobra!? Zawarłeś pakt z kimś, od kogo tak bardzo nas odciągałeś! Wmówiłeś nam, że to wrogowie, że nie można się z nimi dogadać, a tym bardziej zaufać!

Nagle znikąd, rozbrzmiał odgłos klaskania. Wszyscy zwrócili się w stronę źródła. Tam gdzie znajdował się kamień i wbitym w nim mieczem. Mroczna postać, stała oparta o jego rękojeść i wpatrywała się rozbawiona w przerażonych obywateli.

Hearthfilia zorientowała kim jest ta osoba, i przez to bez wahania zaczęła iść w jego stronę.

- Doskonale wykonałeś swoją rolę, Królu. Dzięki Tobie plan mojego mistrza się ziścił. Armia już tu jest, gotowa by zaatakować i służyć naszemu władcy!

Tłum zawrzał na te słowa. Leo tak samo jak Lucy, zaczął iść w kierunku czarnowłosego.

- Mard Geerd, nie taka była umowa!

- Ty o tym nie decydujesz, nędzny aniele. Wasza era już się skończyła. Wybraniec się nie objawił, mimo że jest tu wśród nas.

To już koniec.

~*~

Ziemia zatrzęsła się pod ich stopami. Niebo zmieniło barwę,a czerwień, a towarzyszyły mu szare ciężkie chmury.
Mrok zapanował nad ich królestwem.

Miecz Światła zaczął się trząść i zmieniać barwę ze złotego na czarny. Jakby zło, go pochłaniało.

Znikąd rozbrzmiał czyiś śmiech. Różnił się od wszystkich jakie znała. Posiadał w sobie szaleństwo połączone z grozą.

Kamień pękł. Bez niczyjej pomocy, a broń wysunęła się z niego i z głuchym łoskotem upadło na podłoże. Zaczął się trząść, a sekundę później ciemność wyłoniła się z jego środka. Uwalniając czarną smugę, od której biło złą energią. Kiedy całkowicie wydostało się na powierzchnię, przekształciła się w ludzką postać. Mężczyznę.

Geerd podbiegł do i ściągając swój płaszcz, zarzucił na jego ramiona.

Lucy i Loki patrzyli zszokowani na zjawisko jakie przed chwilą się tu wydarzyło.

Ciemno niebieskie włosy, powiewały przez zimny wiatr. Błękitne wzory zaświeciły i zgasły, jak serce nadawało swój rytm. Złowieszczy uśmiech, zrodził się na twarzy nieznajomego.

- Nareszcie... Wolność. Po tylu dekadach, hah!

Podniósł głowę, a czerwone ślepia skrzyżowały się z brązowymi tęczówkami Hearthfilii. W błyskawicznym tempie, znalazł się tuż przed nią i złapał za jej podbródek jedną ręką. Wyrwała mu się, odskakując na bezpieczną odległość.

- Wybraniec. Cóż za spotkanie! Decydująca walka... Nadeszła!

Wyprostował się pokazując swoją wyższość.

- Mylisz się. Nie jestem nim.

Cały czas nie spuszczała go z oczu. Chciała go ominąć i dobiec do broni, leżącej niedaleko niej, a demona.

- Mistrzu, ja twój oddany sługa, Mard Geerd przykazuje ci wieści, że cały twój plan jest gotowy do.../

Nie zdążył powiedzieć. Zakasłał krwią i spojrzał zszokowany na rękę, która była pokryta szkarłatną cieczą. Jego.

- Acnologio... Dlaczego? - złapał się za mostek i padł przed nim.

Ciało czarnowłosego zaczęło pokrywać się mrokiem i rozpadać.

- To już nie ma znaczenia, pokorny sługo. Twe wsparcie jak i innych demonów nie będzie mi potrzebne.

- Co?...

- Zniszcze trzy światy, bez niczyjej pomocy! Ja JESTEM APOKALIPSĄ I KOŃCEM WSZYsTKIEGO!

Odwracając się napotkał przed sobą ostrze zwrócone ku niemu. Drżące dłonie blond włosej trzymały rękojeść. Patrzyła przed siebie, tylko nie w jego oczy.

- Nawet nie drgnij, a zabije - rzekła pewnie.

- Sądzisz, że mnie pokonasz? To że posiadasz taki tytuł. To że zostałaś wybrana przez wyrocznie, nie znaczy że masz siłę by stawić mi czoła.

Mówiąc to złapał za ostrze gołą ręką. Krew spływała w miejscu przecięcia. Nie wzruszyło go to i ścisnął mocniej aż miecz rozpadł się na kawałki. Zwinął dłoń w pięść, po czym uderzył nią w brzuch dziewczyny, przez co skuliła się łapiąc za bolące miejsce. Spuściła odruchowo głowę, lecz to był błąd. Ponownie ją uderzył, tym razem z łokcia w plecy na co, krzyknęła padając na kolana. Kopnął przewracając ją na plecy.

Rana się otworzyła. Czuła jak opadają powoli jej siły, jednak nie okazała tego. Z trudem brała oddechy i malowaną nienawiścią wpatrywała się w stojącego przed nią demona.

- Tylko na tyle Cię stać? Nie rozśmieszaj mnie. Walcz! Powstań i pokaż ile jesteś warta!

Ponownie uderzył Hearthfilie z nogi, przez co poleciała kilka metrów dalej.

- Co ci to da? - szepnęła cicho. - Jeśli zniszczysz wszystko, to pozostaniesz sam. Życie zniknie z powierzchni ziemi. Z czasem i tobie dobiegnie kres dni. Umrzesz w samotności i nikt nie będzie o tobie pamiętał. Na prawdę tego chcesz?

- Sądzisz, że same słowa cię uratują? A zatem jesteś w błędzie. Kiedy skończę z tobą, zajmę się tym światem. Potem ten sam los spotka i pozostałe dwie!

Podszedł do brązowookiej szybkim krokiem i złapał za gardło unosząc ją całą do góry. Nie mając dostępu do tlenu, zaczęła się wyrywać jednakże przyniosło to nikły rezultat. Przeniosła błagalne spojrzenie w miejsce, gdzie stał Regulus lecz nie zastała go tam. Uciekł pokazując swoje tchórzostwo w starciu z silniejszym od siebie przeciwnikiem. Tak samo jak reszta obywateli, którzy rozpoczęli ewakuacje.

- Potwór - synknęła prosto w oczy Acnologii, haratając paznokciami jego ręce, chcąc się wyswobodzić.

- Dziękuję za dostrzerzenie tego.

Powoli traciła świadomość z rzeczywistością. Umiera. Przez tego, co przyczynił i przyczyni się do morderstwa wielu niewinnych ludzi. Zniszczy światy pozostawiając po sobie destrukcje. Przepowiednia się myliła. Nie ona jest tą, co przezwycięży zło. Bynajmniej nie da rady sobie sama.

Nie ma nikogo. Chciałaby teraz ponownie ujrzeć tą różową czuprynę i rubinowe oczy. Usłyszeć ten głęboki głos, poczuć jego dotyk... To jak wymawiał jej imię i to jak wręcz kochał się z nią drażnić...

Kochał..

Dlaczego mimo swojego wyznania, zostawiła go choć jak sobie o tym pomyśli to boli ją serce?

Chciałaby by tu był.

Chciałby po raz ostatni ujrzeć postać Natsu.

Jej uścisk zelżał. Ręce osunęły się i opadły swobodnie wzdłuż nieruchomego ciała Lucy.

Puścił ją, pozwalając paść kobiecie na ziemię.

- I na co ci to było, co?

i wtedy też wydarzyło się coś czego, sam Acnologia nie zdążył przewidzieć.

Szpony przypominające tu smoka, przecięły jego rękę od reszty ciała. Ciemna ciecz prysnęła, a sam mężczyzna ryknął, łapiąc się za ranę. Odwrócił się wściekły, lecz i tu napotkał opór jakim była czyjaś pięć, jaka zderzyła się z jego twarzą.

Przeturlał się w stronę kwarcowych schodów, które pod wpływem uderzenia uległy destrukcji. Podniósł głowę w celu zobaczenia śmiałka jaki z nim zadarł.

Dym zasłaniał jego postać. Ogień tlił się ze wszystkich stron tworząc okrąg nie pozwalający na ucieczkę.

- E.N.D. ... - warknął na widok specyficznej barwy włosów.

W oczach chłopaka były puste. Nie posiadały w sobie nic prócz czystej Wściekłości i chęci mordu. Spokojnym krokiem szedł w jego stronę co rusz wywołując podnoszenie temperatury w płomieniach.

Czerwone łuski błyszczały pod wpływem światła. Można było je dostrzec na rękach; klatce piersiowej i licach. Smocze skrzydła rozszerzyły swą objętość dając wrażenie potęgi swojego właściciela.

- Acnologia...


Jak potoczą się dalsze losy tej historii? Istnieje wiele pomysłów jak może zakończyć to opowiadanie.

Śmiercią Władcy Ciemności i ponownemu przywróceniu równowagi we wszystkich trzech krainach. Rozkwit miłości wśród naszych głównych bohaterów i obaleniu niegodziwego Króla Lokiego.

Czy takie zakończenie wam pasuje? Czy jednak wyobrażacie sobie ostatni fragment fabuły inaczej? To już zależy od was jak wynik nastąpi w czasie ostatecznej walki pieczętującej NOWE JUTRO.

Safira_StarDragon

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro