romans dzieci itd
Nick
Tak szybko mija ten czas. Trudno mi uwierzyć, że już siedem lat temu wziąłem ślub. Siedem pięknych lat, jako oficjalny mąż tego emosa z Żabki, jakiego poznałem jedenaście lat temu.
Jak ten czas leci.
Oświadczyny i ślub wydają się być już tak odległą historią, to aż dziwne.
- Nick? - dobiegł mnie głos mojego męża z kuchni. Omg mojego męża. Jak to pięknie brzmi. Mam męża. Męża. To już nie jest mój chłopak, to mój MĄŻ.
- Tak żabko? - zapytałem, podnosząc się z kanapy i podchodząc do czarnowłosego mężczyzny. Otuliłem jego talię ramionami i schowałem nos w jego szyi. Chłopak wplótł palce w moje włosy i mruknął coś pod nosem.
- Wyjedźmy na noc gdzieś poza miasto - zaproponował, patrząc coś na telefonie - Dzisiaj noc spadających gwiazd, Chris i Molly na pewno by się ucieszyli.
- Jeśli wyjrzą poza swoje pluszanki, to jestem pewien że się im spodoba - zapewniłem Ryana, całując czule jego szyję. W odpowiedzi usłyszałem cichy pomruk - Możemy jechać za jakieś piętnaście minut.
- Weź maluchy, wezmę koc - zaproponował, chowając telefon do kieszeni spodni.
- Mhmm - mruknąłem, nie mając zamiaru w najbliższym czasie puścić swojego męża (omg, męża. Tak będę się tym podniecać do końca życia). Ryan szybko zrozumiał, że nie ma wyjścia z moich objęć i zamiast z tym walczyć, obrócił się do mnie przodem i odwzajemnił uścisk. Schowałem nos w jego ciemnych włosach, ciesząc się ciepłem jakie jego ciało oddawało.
Nasza piękna chwila nie trwała za długo, bo z sypialni dobiegł nas płacz naszych dzieci.
- Mogę się założyć, że chodzi o pluszową żabę - mruknął Ryan, podnosząc głowę z mojej klatki piersiowej.
- Taaataaa! - krzyczał Chris, lecąc do nas z płaczem. Mały, rudy chłopczyk z granatowymi, mądrymi oczkami, które teraz były całe we łzach, ciągnął mnie za materiał spodni - Zablała!
- Co zabrała skarbie? - zapytałem, biorąc zapłakanego synka na ręce. Ryan zaczął głaskać go kojąco po plecach.
- Zabę! - wyseplenił Chris, łapiąc się mocno mojej koszuli. Kołysałem się na boki z synkiem, a po chwili przybiegła do nas czarnowłosa, młodsza od Chrisa dziewczynka z okularami na nosie.
- Ne zablałam! - krzyknęła dziewczynka urażona - Mamy się dzelić!
- Zablałaś!
- Ne pada!
- Tak!
- Ne!
- Tato! - krzyknęli oboje, zwracając się do mnie. Ryan zaśmiał się pod nosem i wziął na ręce Molly. Dziewczynka urażona, schowała buzię w koszulce swojego tatusia.
- Gdzie macie żabę? - zapytałem, patrząc na rodzeństwo z pytaniem. Oboje cicho fuknęli w odpowiedzi, przypominając tym całkowicie Ryana.
- Molly ukladła.
- Ne e - wyburczała niezadowolona czarnowłosa, nadymając wargę.
- Gdzie jest? - zapytałem jeszcze raz, na co oboje coś cicho wymarkotali pod nosem.
- W łóziu - wyjaśniła najmłodsza, bawiąc się koszulką Ryana - Ale telaz ja powinnam miec zabe tata!
- A biedronka ci się nie podoba? - zapytał Ryan, zakładając kosmyk włosów za ucho dziewczynki.
- Ale tataaa!
- A gde bedonka? - zapytał Chris, patrząc się z zainteresowaniem na Ryana. Trudno było mi nie wybuchnąć śmiechem w tej chwili.
- Tam gdzie ją odłożyłeś - odpowiedział żabkownik, idąc z Molly do pokoju łączonego dzieci. Szedłem za nim, trzymając Chrisa blisko siebie - O, jest i zguba.
- Zabka - mruknęła Molly, opierając głowę o ramię swojego taty, swoją malutką dłonią sięgała w stronę łóżka, chcąc dosięgnąć pluszowej żabki. Ryan w tym czasie podnosił z ziemi pluszową zabawkę biedronki.
Ironia losu, nie?
Ogarnięcie nas i dzieci zajęło nam godzinę, ale w końcu wyszliśmy z domu i wyjechaliśmy poza miasto, aby mieć lepszy widok na gwiazdy. Rodzeństwo siedziało z tyłu samochodu w fotelikach, Molly gryzła żabkę po oczach, a Chris podrzucał i łapał biedronkę, śmiejąc się jak mały aniołek.
Ryan siedział na miejscu pasażera i przysypiał, korzystając z chwili spokoju z dziećmi. Na każdych światłach patrzyłem na jego spokojną twarz, na każdy jego pieg, każdą niedoskonałość, na jego opadającą na prawe oko grzywkę, na kolczyk w ustach, który zdecydował się zrobić jako ostateczny bunt przed Kendallem. Na mój kochany ideał, który zgodził się być ze mną do sameg końca.
Zaparkowałem przy mało uczęszczanej górce w środku lasu. Wokoło było cicho, a światła miasta nie sięgały tak mocno jak zwykle, więc niebo było widać o wiele lepiej niż zwykle.
Zbliżyłem się do Ryana, delikatnie głaszcząc go po policzku, aby się obudził. Z tyłu samochodu zapadła cisza, dzieciaki pozasypiały w drodze, a ich zabawki opadły na ziemię.
- Ryan, żabko - wyszeptałem do męża, na co ten zaczął się powoli przebudzać - Jesteśmy na miejscu.
- Oh - mruknął, ocierając oczy dłońmi - To tutaj?
- To tutaj - szepnąłem do niego, otulając jego talię ramieniem. Chłopak szybko opadł głową na moje ramię i starał się skupić na widocznym przez szybę niebie, jednak oczy szybko mu się zamykały.
Nie miałem serca go budzić. Wziąłem ze swoich kolan bluzę i otuliłem nią Ryana, czule składając pocałunek na jego głowie. Czarnowłosy cicho mruknął i ułożył się wygodniej na moim ramieniu, śpiąc w najlepsze. Dzieciaki z tyłu brały przykład ze swojego taty, cicho pochrapując co jakiś czas, a ja nie mógłbym być bardziej szczęśliwszy niż teraz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro