Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

romans dzieci itd

Nick

Tak szybko mija ten czas. Trudno mi uwierzyć, że już siedem lat temu wziąłem ślub. Siedem pięknych lat, jako oficjalny mąż tego emosa z Żabki, jakiego poznałem jedenaście lat temu.

Jak ten czas leci.

Oświadczyny i ślub wydają się być już tak odległą historią, to aż dziwne.

- Nick? - dobiegł mnie głos mojego męża z kuchni. Omg mojego męża. Jak to pięknie brzmi. Mam męża. Męża. To już nie jest mój chłopak, to mój MĄŻ.

- Tak żabko? - zapytałem, podnosząc się z kanapy i podchodząc do czarnowłosego mężczyzny. Otuliłem jego talię ramionami i schowałem nos w jego szyi. Chłopak wplótł palce w moje włosy i mruknął coś pod nosem.

- Wyjedźmy na noc gdzieś poza miasto - zaproponował, patrząc coś na telefonie - Dzisiaj noc spadających gwiazd, Chris i Molly na pewno by się ucieszyli.

- Jeśli wyjrzą poza swoje pluszanki, to jestem pewien że się im spodoba - zapewniłem Ryana, całując czule jego szyję. W odpowiedzi usłyszałem cichy pomruk - Możemy jechać za jakieś piętnaście minut.

- Weź maluchy, wezmę koc - zaproponował, chowając telefon do kieszeni spodni.

- Mhmm - mruknąłem, nie mając zamiaru w najbliższym czasie puścić swojego męża (omg, męża. Tak będę się tym podniecać do końca życia). Ryan szybko zrozumiał, że nie ma wyjścia z moich objęć i zamiast z tym walczyć, obrócił się do mnie przodem i odwzajemnił uścisk. Schowałem nos w jego ciemnych włosach, ciesząc się ciepłem jakie jego ciało oddawało.

Nasza piękna chwila nie trwała za długo, bo z sypialni dobiegł nas płacz naszych dzieci.

- Mogę się założyć, że chodzi o pluszową żabę - mruknął Ryan, podnosząc głowę z mojej klatki piersiowej.

- Taaataaa! - krzyczał Chris, lecąc do nas z płaczem. Mały, rudy chłopczyk z granatowymi, mądrymi oczkami, które teraz były całe we łzach, ciągnął mnie za materiał spodni - Zablała!

- Co zabrała skarbie? - zapytałem, biorąc zapłakanego synka na ręce. Ryan zaczął głaskać go kojąco po plecach.

- Zabę! - wyseplenił Chris, łapiąc się mocno mojej koszuli. Kołysałem się na boki z synkiem, a po chwili przybiegła do nas czarnowłosa, młodsza od Chrisa dziewczynka z okularami na nosie.

- Ne zablałam! - krzyknęła dziewczynka urażona - Mamy się dzelić!

- Zablałaś!

- Ne pada!

- Tak!

- Ne!

- Tato! - krzyknęli oboje, zwracając się do mnie. Ryan zaśmiał się pod nosem i wziął na ręce Molly. Dziewczynka urażona, schowała buzię w koszulce swojego tatusia.

- Gdzie macie żabę? - zapytałem, patrząc na rodzeństwo z pytaniem. Oboje cicho fuknęli w odpowiedzi, przypominając tym całkowicie Ryana.

- Molly ukladła.

- Ne e - wyburczała niezadowolona czarnowłosa, nadymając wargę.

- Gdzie jest? - zapytałem jeszcze raz, na co oboje coś cicho wymarkotali pod nosem.

- W łóziu - wyjaśniła najmłodsza, bawiąc się koszulką Ryana - Ale telaz ja powinnam miec zabe tata!

- A biedronka ci się nie podoba? - zapytał Ryan, zakładając kosmyk włosów za ucho dziewczynki.

- Ale tataaa!

- A gde bedonka? - zapytał Chris, patrząc się z zainteresowaniem na Ryana. Trudno było mi nie wybuchnąć śmiechem w tej chwili.

- Tam gdzie ją odłożyłeś - odpowiedział żabkownik, idąc z Molly do pokoju łączonego dzieci. Szedłem za nim, trzymając Chrisa blisko siebie - O, jest i zguba.

- Zabka - mruknęła Molly, opierając głowę o ramię swojego taty, swoją malutką dłonią sięgała w stronę łóżka, chcąc dosięgnąć pluszowej żabki. Ryan w tym czasie podnosił z ziemi pluszową zabawkę biedronki.

Ironia losu, nie?

Ogarnięcie nas i dzieci zajęło nam godzinę, ale w końcu wyszliśmy z domu i wyjechaliśmy poza miasto, aby mieć lepszy widok na gwiazdy. Rodzeństwo siedziało z tyłu samochodu w fotelikach, Molly gryzła żabkę po oczach, a Chris podrzucał i łapał biedronkę, śmiejąc się jak mały aniołek.

Ryan siedział na miejscu pasażera i przysypiał, korzystając z chwili spokoju z dziećmi. Na każdych światłach patrzyłem na jego spokojną twarz, na każdy jego pieg, każdą niedoskonałość, na jego opadającą na prawe oko grzywkę, na kolczyk w ustach, który zdecydował się zrobić jako ostateczny bunt przed Kendallem. Na mój kochany ideał, który zgodził się być ze mną do sameg końca.

Zaparkowałem przy mało uczęszczanej górce w środku lasu. Wokoło było cicho, a światła miasta nie sięgały tak mocno jak zwykle, więc niebo było widać o wiele lepiej niż zwykle.

Zbliżyłem się do Ryana, delikatnie głaszcząc go po policzku, aby się obudził. Z tyłu samochodu zapadła cisza, dzieciaki pozasypiały w drodze, a ich zabawki opadły na ziemię.

- Ryan, żabko - wyszeptałem do męża, na co ten zaczął się powoli przebudzać - Jesteśmy na miejscu.

- Oh - mruknął, ocierając oczy dłońmi - To tutaj?

- To tutaj - szepnąłem do niego, otulając jego talię ramieniem. Chłopak szybko opadł głową na moje ramię i starał się skupić na widocznym przez szybę niebie, jednak oczy szybko mu się zamykały.

Nie miałem serca go budzić. Wziąłem ze swoich kolan bluzę i otuliłem nią Ryana, czule składając pocałunek na jego głowie. Czarnowłosy cicho mruknął i ułożył się wygodniej na moim ramieniu, śpiąc w najlepsze. Dzieciaki z tyłu brały przykład ze swojego taty, cicho pochrapując co jakiś czas, a ja nie mógłbym być bardziej szczęśliwszy niż teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro