miasteczko halloween
Ryan
Spokojny wieczór, za oknem jesień, żółkniejące liście wpadające na taras. Cztery dynie ze strasznymi twarzami przy drzwiach wejściowych, pajęczyny rozwieszone w kątach salonu, plastikowy szkielet siedzący przy stole z czaszką w misce plastikowych jak on pająków.
Na żyrandolu zrobiona z papieru czarownica, w kuchni tasak ze sztuczną krwią wbity w czaszkę szkieleta, gdzieniegdzie świeczki porozstawiane po kątach jako jedyne źródło światła w domu, a w telewizji denny horror w stylu "zombiebobry" czy "rekinado".
Siedziałem z Nickiem na kanapie, przytuleni do siebie, pod miękkim kocykiem, ciesząc się z własnego towarzystwa i nadchodzącej nocy Halloween. Molly i Kris dzisiaj pierwszy raz będą chodzić po domach, aby zbierać cukierki, a razem z nimi Wendy, która jest już bardziej w to wprawiona jako dziewięciolatka.
My oczywiście idziemy z nimi, są za mali aby chodzić od domu do domu sami, nawet jeśli jest Halloween.
- Tato? - zapytał nasz siedmiolatek, który wszedł do salonu. Jego rude włosy były rozczochrane na wszystkie strony świata, a górę miał przykrytą własnej roboty kapeluszem. Twarz miał pomalowaną na biało, podkreślone na czerwono policzki, a nawet pomalowane oczy. Wybrał sobie strój szalonego kapelusznika z "Alicji w Krainie czarów", a ja zbyt poważnie biorę Halloween, aby nie dać z siebie wszystkiego do stroju.
- Hm? - mruknął w odpowiedzi Nick, spoglądając na naszego ubranego jeszcze w piżamę syna.
- Drugi tato - zaśmiał się radośnie malec, podbiegając do nas - Widziałeś może kokardę?
- Kokardę? - zapytałem, unosząc brew - Tą do stroju?
- Tak, tak! - pokiwał energicznie głową Kris, łapiąc mnie za dłoń - Pomożesz mi ją znaleźć? Pomożesz?
- Pomogę, pomogę - zaśmiałem się pod nosem, wstając z kanapy. Chłodniejsze powietrze od razu uderzyło mnie o te ogrzewane wcześniej miejsca przez Nicka i koc - Nick, też się zaraz będziemy przygotowywać.
- Się wie kapitanie - mąż puścił mi oczko, wyłączając telewizor. Kris ciągnął mnie do swojego pokoju dzielonego z młodszą siostrą.
- Idę, idę - zapewniałem malucha, który wprowadzał mnie do dzielonego z rodzeństwem pokoju.
- Tata, bo my mamy pomysł - zaczął mówić nasz mały szalony kapelusznik, puszczając mnie za rękę i podając w dłonie kilka drobiazgów do jego stroju - Pójdziemy sami z Molly, Wendy, ciocią i wujkiem.
- Sami? Nie ma takiej opcji - od razu zaprzeczyłem, odstawiając elementy na szafkę obok. Kris wziął swój przygotowany garniaczek i z moją pomocą zaczął go zakładać - Skąd taka myśl, kochanie?
- No bo - zaczął mówić rudowłosy, nadymając wargę w niezadowoleniu - Bo Wendy powiedziała, że jej przyjaciółki rodzice się rozwiedli, bo nie mieli dla siebie czasu przez nią i wszyscy się zaczęliśmy martwić o was i ciocie i wujka i tata ja nie chce abyście się rozwiedli! - granatowe oczka chłopca zaszły łzami, a małe rączki przytuliły mnie mocno. Wziąłem swojego synka na ręce, ściskając go mocno.
- Nie rozwiedziemy się, kotek - wyszeptałem do malca, całując czule jego umalowane czoło - Tatusiowie bardzo się kochają i bardzo was oboje kochają. Chcieliśmy, abyście byli na świecie i to nie sprawi, że będziemy chcieli się przez to rozstać - wyjaśniłem rudzielcowi, który pociągnął noskiem.
- Obiecujesz?
- Obiecuję na paluszek - powiedziałem chłopcu, wyciągając w jego stronę mały palec, który po chwili został złapany malutkim palcem Krisa.
- Tata opowiadał mi kawał - rozchmurzył się od razu chłopczyk, podnosząc swoje rączki do góry - Chcesz usłyszeć?
- Jaki to kawał? - zapytałem, sadzając chłopca na łóżku, aby założyć wszelkie dodatki do jego garnituru.
- Jak się nazywa człowiek, który straszy dynie? - zapytał, machając radośnie nogami, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
- Jak? - zapytałem, przyczepiając szpilki do kapelusza mojego małego szalonego kapelusznika.
- BuDyń! - rzucił radosny Kris, nadzwyczaj dumny z nauczonego żartu. Zaśmiałem się cicho, wiedząc że chłopak specjalnie wypytuje swojego tatę o kolejne żarty, aby rozbawić kogokolwiek tylko jest w stanie. Złoty dzieciak.
- Naprawdę dobry żart - przyznałem z uśmiechem, poprawiając na twarzy malucha makijaż - Znasz jeszcze jakiś?
- Co mówi piłkarz do fryzjera? - zapytał chłopczyk, zeskakując z łóżka w pełnym stroju swojej ulubionej postaci.
- Co takiego?
- Goooool! - krzyknął szczęśliwy wybiegając z pokoju. Zacząłem się śmiać, patrząc za rudzielcem, który biegł gdzieś do salonu. Chłopak jest niemożliwy, aż trudno uwierzyć że tak wdał się w ojca.
- Tato? - zapytała Molly, wchodząc nieśmiało do pokoju. Miała na sobie czarną sukienkę w białe malutkie groszki z równie białym kołnierzykiem - Zrobisz mi warkocze? Tak jak traktor u fryzjera?
Czasami się zastanawiam czy nie trafiłem do sit-comu z żartami dla boomerów, które śmieszą mnie bardziej niż powinny. Parsknąłem śmiechem i pokiwałem głową.
- Chodź tutaj - powiedziałem do córeczki, która od razu w podskokach znalazła się przy mnie. W dłonie dała mi swoją różową szczotkę w biedronki (sama wybierała, nie wiem skąd u tych dzieci fascynacja żabami i biedronkami) oraz dwie czarne gumeczki - Spodobał ci się jednak pomysł na Wednesday Addams?
- Mhmm! - wyznała, odkręcając się do mnie tyłem, abym rozczesał jej włosy szczotką - Wednesday jest świetna, uwielbiam ją.
- Już się jej nie boisz? - zapytałem, zaplatając dwa równe warkocze w czarnych, długich włosach pięciolatki.
- Ani trochę.
- Nawet jeśli przyjdzie do ciebie w nocy? - zapytałem, zawiązując warkocz u dołu, aby zbliżyć dłonie do klatki piersiowej Molly - I zacznie cię łaskotać?
- Nie będę się bać!
- Akurat! - zacząłem łaskotać małolatę, która wybuchła szczerym i radosnym śmiechem. Nick porównywał jej śmiech do lustrzanej melodii, cokolwiek to znaczyło, o dziwo miał jakąś dziwną rację.
- Tato! - krzyknęła przez śmiech, starając się wydostać z moich objęć.
- Molly! - zaśmiałem się, po dłuższej chwili przestając ją łaskotać, aby dokończyć zaplatanie jej warkoczyka. Dziewczynka ciężko dyszała, ale uśmiechała się od ucha do ucha.
- Tato?
- Tak?
- Jesteś z drugim tatą najlepszymi rodzicami na świecie - powiedziała tak bez większego kontekstu - A wiem, bo u innych nie ma nawet jednego tak fajnego taty jak wy!
- Aw Molly - zawiązałem warkoczyk u dołu, aby przytulić mocno czarnowłosą - A wy jesteście najlepszymi dziećmi o jakich można było marzyć, aby wychowywać. Oboje was bardzo bardzo mocno kochamy.
- Bardzo bardzo bardzo?
- Bardzo bardzo bardzo bardzo i tak w nieskończoność - dotknąłem czule w nosek córeczkę, która dala mi buziaka w czoło i uciekła w tę samą stronę co jej brat.
Wstałem z ziemi i udałem się do pokoju, aby przebrać się w swój strój, na który bardzo nalegał Nick.
I tego się nikt absolutnie nie spodziewa...
Bo mam być przebrany za Brawurkę z atomówek.
Tak.
Brawurkę.
Nick ma się przebrać za Bójkę, a Travis za Bajkę. Astra ma za zadanie nie posikać się ze śmiechu.
Wszedłem do naszej sypialni, która okupował już mój mąż zakładający różową sukienkę i czarny pasek. Nie wiem skąd miałem tę siłę i resztkę godności, aby nie wybuchnąć śmiechem...
A nie, chwila, oba straciłem wychodząc za tego kretyna.
Wybuchłem tak głodnym śmiechem, że się prawie dusić zacząłem. Nick spojrzał na mnie aktorsko urażony, jednak sam długo nie wytrzymał dołączając do mnie w śmiechu.
Przysięgam na wszystko co mam i posiadam.
Kocham Halloween, zawsze kochałem, ale pomysły Nicka? Przez nie pokochałem to święto dziesięć razy bardziej.
Trudno powiedzieć czy za samą jego obecność, pomysłowość czy wytrwałość w pomysłach, ale cokolwiek by to nie było... Naprawdę działało.
Halloween spędzone z moją rodziną to najlepsze Halloween o jakie mógłbym prosić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro