Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

miasteczko halloween

Ryan

Spokojny wieczór, za oknem jesień, żółkniejące liście wpadające na taras. Cztery dynie ze strasznymi twarzami przy drzwiach wejściowych, pajęczyny rozwieszone w kątach salonu, plastikowy szkielet siedzący przy stole z czaszką w misce plastikowych jak on pająków.

Na żyrandolu zrobiona z papieru czarownica, w kuchni tasak ze sztuczną krwią wbity w czaszkę szkieleta, gdzieniegdzie świeczki porozstawiane po kątach jako jedyne źródło światła w domu, a w telewizji denny horror w stylu "zombiebobry" czy "rekinado".

Siedziałem z Nickiem na kanapie, przytuleni do siebie, pod miękkim kocykiem, ciesząc się z własnego towarzystwa i nadchodzącej nocy Halloween. Molly i Kris dzisiaj pierwszy raz będą chodzić po domach, aby zbierać cukierki, a razem z nimi Wendy, która jest już bardziej w to wprawiona jako dziewięciolatka.

My oczywiście idziemy z nimi, są za mali aby chodzić od domu do domu sami, nawet jeśli jest Halloween.

- Tato? - zapytał nasz siedmiolatek, który wszedł do salonu. Jego rude włosy były rozczochrane na wszystkie strony świata, a górę miał przykrytą własnej roboty kapeluszem. Twarz miał pomalowaną na biało, podkreślone na czerwono policzki, a nawet pomalowane oczy. Wybrał sobie strój szalonego kapelusznika z "Alicji w Krainie czarów", a ja zbyt poważnie biorę Halloween, aby nie dać z siebie wszystkiego do stroju.

- Hm? - mruknął w odpowiedzi Nick, spoglądając na naszego ubranego jeszcze w piżamę syna.

- Drugi tato - zaśmiał się radośnie malec, podbiegając do nas - Widziałeś może kokardę?

- Kokardę? - zapytałem, unosząc brew - Tą do stroju?

- Tak, tak! - pokiwał energicznie głową Kris, łapiąc mnie za dłoń - Pomożesz mi ją znaleźć? Pomożesz?

- Pomogę, pomogę - zaśmiałem się pod nosem, wstając z kanapy. Chłodniejsze powietrze od razu uderzyło mnie o te ogrzewane wcześniej miejsca przez Nicka i koc - Nick, też się zaraz będziemy przygotowywać.

- Się wie kapitanie - mąż puścił mi oczko, wyłączając telewizor. Kris ciągnął mnie do swojego pokoju dzielonego z młodszą siostrą.

- Idę, idę - zapewniałem malucha, który wprowadzał mnie do dzielonego z rodzeństwem pokoju.

- Tata, bo my mamy pomysł - zaczął mówić nasz mały szalony kapelusznik, puszczając mnie za rękę i podając w dłonie kilka drobiazgów do jego stroju - Pójdziemy sami z Molly, Wendy, ciocią i wujkiem.

- Sami? Nie ma takiej opcji - od razu zaprzeczyłem, odstawiając elementy na szafkę obok. Kris wziął swój przygotowany garniaczek i z moją pomocą zaczął go zakładać - Skąd taka myśl, kochanie?

- No bo - zaczął mówić rudowłosy, nadymając wargę w niezadowoleniu - Bo Wendy powiedziała, że jej przyjaciółki rodzice się rozwiedli, bo nie mieli dla siebie czasu przez nią i wszyscy się zaczęliśmy martwić o was i ciocie i wujka i tata ja nie chce abyście się rozwiedli! - granatowe oczka chłopca zaszły łzami, a małe rączki przytuliły mnie mocno. Wziąłem swojego synka na ręce, ściskając go mocno.

- Nie rozwiedziemy się, kotek - wyszeptałem do malca, całując czule jego umalowane czoło - Tatusiowie bardzo się kochają i bardzo was oboje kochają. Chcieliśmy, abyście byli na świecie i to nie sprawi, że będziemy chcieli się przez to rozstać - wyjaśniłem rudzielcowi, który pociągnął noskiem.

- Obiecujesz?

- Obiecuję na paluszek - powiedziałem chłopcu, wyciągając w jego stronę mały palec, który po chwili został złapany malutkim palcem Krisa.

- Tata opowiadał mi kawał - rozchmurzył się od razu chłopczyk, podnosząc swoje rączki do góry - Chcesz usłyszeć?

- Jaki to kawał? - zapytałem, sadzając chłopca na łóżku, aby założyć wszelkie dodatki do jego garnituru.

- Jak się nazywa człowiek, który straszy dynie? - zapytał, machając radośnie nogami, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.

- Jak? - zapytałem, przyczepiając szpilki do kapelusza mojego małego szalonego kapelusznika.

- BuDyń! - rzucił radosny Kris, nadzwyczaj dumny z nauczonego żartu. Zaśmiałem się cicho, wiedząc że chłopak specjalnie wypytuje swojego tatę o kolejne żarty, aby rozbawić kogokolwiek tylko jest w stanie. Złoty dzieciak.

- Naprawdę dobry żart - przyznałem z uśmiechem, poprawiając na twarzy malucha makijaż - Znasz jeszcze jakiś?

- Co mówi piłkarz do fryzjera? - zapytał chłopczyk, zeskakując z łóżka w pełnym stroju swojej ulubionej postaci.

- Co takiego?

- Goooool! - krzyknął szczęśliwy wybiegając z pokoju. Zacząłem się śmiać, patrząc za rudzielcem, który biegł gdzieś do salonu. Chłopak jest niemożliwy, aż trudno uwierzyć że tak wdał się w ojca.

- Tato? - zapytała Molly, wchodząc nieśmiało do pokoju. Miała na sobie czarną sukienkę w białe malutkie groszki z równie białym kołnierzykiem - Zrobisz mi warkocze? Tak jak traktor u fryzjera?

Czasami się zastanawiam czy nie trafiłem do sit-comu z żartami dla boomerów, które śmieszą mnie bardziej niż powinny. Parsknąłem śmiechem i pokiwałem głową.

- Chodź tutaj - powiedziałem do córeczki, która od razu w podskokach znalazła się przy mnie. W dłonie dała mi swoją różową szczotkę w biedronki (sama wybierała, nie wiem skąd u tych dzieci fascynacja żabami i biedronkami) oraz dwie czarne gumeczki - Spodobał ci się jednak pomysł na Wednesday Addams?

- Mhmm! - wyznała, odkręcając się do mnie tyłem, abym rozczesał jej włosy szczotką - Wednesday jest świetna, uwielbiam ją.

- Już się jej nie boisz? - zapytałem, zaplatając dwa równe warkocze w czarnych, długich włosach pięciolatki.

- Ani trochę.

- Nawet jeśli przyjdzie do ciebie w nocy? - zapytałem, zawiązując warkocz u dołu, aby zbliżyć dłonie do klatki piersiowej Molly - I zacznie cię łaskotać?

- Nie będę się bać!

- Akurat! - zacząłem łaskotać małolatę, która wybuchła szczerym i radosnym śmiechem. Nick porównywał jej śmiech do lustrzanej melodii, cokolwiek to znaczyło, o dziwo miał jakąś dziwną rację.

- Tato! - krzyknęła przez śmiech, starając się wydostać z moich objęć.

- Molly! - zaśmiałem się, po dłuższej chwili przestając ją łaskotać, aby dokończyć zaplatanie jej warkoczyka. Dziewczynka ciężko dyszała, ale uśmiechała się od ucha do ucha.

- Tato?

- Tak?

- Jesteś z drugim tatą najlepszymi rodzicami na świecie - powiedziała tak bez większego kontekstu - A wiem, bo u innych nie ma nawet jednego tak fajnego taty jak wy!

- Aw Molly - zawiązałem warkoczyk u dołu, aby przytulić mocno czarnowłosą - A wy jesteście najlepszymi dziećmi o jakich można było marzyć, aby wychowywać. Oboje was bardzo bardzo mocno kochamy.

- Bardzo bardzo bardzo?

- Bardzo bardzo bardzo bardzo i tak w nieskończoność - dotknąłem czule w nosek córeczkę, która dala mi buziaka w czoło i uciekła w tę samą stronę co jej brat.

Wstałem z ziemi i udałem się do pokoju, aby przebrać się w swój strój, na który bardzo nalegał Nick.

I tego się nikt absolutnie nie spodziewa...

Bo mam być przebrany za Brawurkę z atomówek.

Tak.

Brawurkę.

Nick ma się przebrać za Bójkę, a Travis za Bajkę. Astra ma za zadanie nie posikać się ze śmiechu.

Wszedłem do naszej sypialni, która okupował już mój mąż zakładający różową sukienkę i czarny pasek. Nie wiem skąd miałem tę siłę i resztkę godności, aby nie wybuchnąć śmiechem...

A nie, chwila, oba straciłem wychodząc za tego kretyna.

Wybuchłem tak głodnym śmiechem, że się prawie dusić zacząłem. Nick spojrzał na mnie aktorsko urażony, jednak sam długo nie wytrzymał dołączając do mnie w śmiechu.

Przysięgam na wszystko co mam i posiadam.

Kocham Halloween, zawsze kochałem, ale pomysły Nicka? Przez nie pokochałem to święto dziesięć razy bardziej.

Trudno powiedzieć czy za samą jego obecność, pomysłowość czy wytrwałość w pomysłach, ale cokolwiek by to nie było... Naprawdę działało.

Halloween spędzone z moją rodziną to najlepsze Halloween o jakie mógłbym prosić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro