Mafia bad bitch boss au
Wendy
- Szefie - rozbrzmiał niski głos, przerażonego mężczyzny, który z pokorą i niechęcią wszedł do mojego biura. Nie spojrzałam na niego, co jak co, ale on nie zasługuje nawet na jedno moje spojrzenie.
Z ust wyjęłam cygaretkę, wypuszczając ciężki dym z płuc, przez nos, wzrok skupiając gdzieś przed siebie, za oknem, gdzie świat jedynie wyczekiwał lepszego dnia, obawiając się dzisiejszego i wczorajszego, obawiając się mnie.
- Zdobyliśmy okup, ale okazuje się być... Nie tym czym się spodziewaliśmy, że być będzie - kontynuował mężczyzna, a ja stąd słyszałam jak jego serce drży ze strachu, wiedziałam że musi zaciskać dłonie, aby się nie trzęsły, bo wszyscy się mnie tu boją. Całe miasto, cała baza, wszyscy ludzie, którzy o mnie przynajmniej słyszeli. Wszystkich oblewa nieposkromiony strach, kiedy tylko usłyszą moje imię, ludzie boją się nazywać swoje dzieci imionami choćby podobnymi do mojego.
- O czym mówisz? - zapytałam, zgaszając papierosa w popielniczki, obracając się przodem do zwykłego pionka w wielkiej grze jaką prowadziłam.
- Więc... To nie są pieniądze. To dziewczyna.
- Dziewczyna? - zapytałam zdziwiona, w końcu patrząc na mężczyznę stojącego w drzwiach. Wyglądał jakby zaraz miał zemdleć przez samo moje spojrzenie.
- Tak.. To.. To dziewczyna, ma może ee.. ten - jąkał się mężczyzna, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słowa.
- Na litość, wykrztuś to z siebie! - krzyknęłam na mężczyznę, szukając w szufladzie kolejnej cygaretki jagodowej. Kiedy tylko jakąś znalazłam, włożyłam ją pomiędzy usta.
- Jest w twoim wieku, szefie! - wyrzucił z siebie mężczyzna - Została nam podana w nadziei, że zapiszemy pokój z wrogim gangiem poprzez wasze małżeństwo. W innym wypadku chcą wywołać wojnę!
Z ust wypadł mi papieros.
Wypełniła całe moje ciało czysta furia.
Uderzyłam z całej siły o biurko pięścią, które złamało się w miejscu uderzenia.
- Że CO!? - krzyknęłam na mężczyznę, podchodząc do niego i zdzielając go z całej siły w policzek - Czyś TY OSZALAŁ? - złapałam za kołnierz koszulki pionka, zbliżając nasze twarze do siebie - WIESZ W CO TY NAS KURWA WPAKOWAŁEŚ?
- Błagam nie zabijaj mnie - wymamrotał mężczyzna, na skraju łez. Cały drżał, jego głos był roztrzęsiony, a ja miałam za dużo w tej chwili na głowie, aby przejąć się jego śmiercią czy życiem. Odrzuciłam pionka na ziemię, zaczynając chodzić nerwowo po pokoju.
- Przyprowadź ją - zarządziłam, stukając palcem o swój obojczyk - Pozbędziemy się problemu. Chcą wojny, będzie wojna.
- Ale szefie-
- CO TY TU JESZCZE ROBISZ, WYPIERDALAJ! - krzyknęłam na mężczyznę, który w popłochu uciekł z mojego biura. Zaczęłam masować się po skroniach, starając się ulżyć migrenie związanej z nagłym stresem. Dlaczego muszę pracować z takimi kretynami?
Po niecałych pięciu minutach i naładowaniu broni, którą położyłam na biurku, drzwi w końcu się otworzyły, ukazując w framudze dziewczynę niewiele młodszą ode mnie. Co dziwne, w jej otoczeniu nie było żadnych z moich ludzi.
- Chciałaś mnie widzieć - powiedziała dziewczyna cicho, jednak w jej oczach widziałam żar, którego łatwo się nie zapomina.
- Przyszłaś sama?
- Prowadził mnie jeden gość, ale chyba spanikował jak tylko zobaczył drzwi do pokoju - wyjaśniła dziewczyna, zakładając swoją za dużą bluzę bardziej na dłonie, aby bawić się jej materiałem. Jej brązowe, podchodzące pod żółty kolor oczy, nie opuszczały mnie nawet na krok. Oceniała każdy mój oddech, każdy mój ruch, każde mrugnięcie.
- Siadaj.
- Postoję.
- To nie była prośba - warknęłam do czarnowłosej, która uparcie stała w drzwiach, gotowa zareagować na każdy mój niewłaściwy ruch. Nie wiem w jaki sposób miała niby zareagować, kiedy to ja jestem na wygranej pozycji, ale skoro tak chce grać...
- Mi też się nie widzi to małżeństwo i nie mam zamiaru się zgadzać na cokolwiek co zaproponujesz.
- Mam gdzieś twoje zdanie - odpowiedziałam, kładąc z delikatnością dłoń na mojej ukochanej spluwie, która uroczyście nazywała się "Camila" - Zrobisz jak ci mówię albo szybciej się pożegnasz z życiem.
- Oh tak, bo szala mojego życia jest dla mnie tak cholernie ważna, że szybko popędzę na kolana przed tobą i zrobię co zechcesz, jak grzeczny piesek - drażniła się ze mną, podchodząc jedynie o krok bliżej do mojego biurka - Znam twoje gry Meáin, mnie nie przekonasz do tego, abym była ci uległa.
- Mówi to osoba z pierścionkiem w białe króliczki - skomentowałam, patrząc jak okup szybko chowa swoje dłonie za plecami - Uznajmy, że nie jest mi na rękę ani twoje życie ani śmierć - warknęłam pod nosem, opierając czoło o swoją dłoń - Co w takim kurwa razie proponujesz?
- Ślub, tak jak chce tego mój ojciec, ale tylko na papierze - zaproponowała, robiąc kolejny krok w moją stronę - Żadnych zobowiązań, obie żyjemy jak chcemy, wyjebane w siebie nawzajem, ale na moich zasadach, bo o wszystkim powiem ojcu, a on zniszczy ciebie i to śmiechu warte miejsce. Myślisz, że nie byłabym w stanie się dowiedzieć o twoich słabościa-
- Dobra, dobra, zamknij pizdę - uciszyłam kobietę, wstając ze swojego siedzenia rozdrażniona - Niech będzie, nie potrzeba mi więcej problemów niż to konieczne. Jedna zasada.
- Jaka?
- Nie wpierdalasz się w nieswoje sprawy.
- Taki mam zamiar.
Nasza umowa została podpisana, związek małżeński zawarty jedynie na papierze, obecność dziewczyny w moim mieszkaniu była jednak częstszą niż się spodziewałam. Często wchodziła bez pytania do mojej sypialni, pytała o coś, często jadłyśmy razem posiłki w trakcie których opowiadała mi o czymś co się działo, co znalazła. Czasami odciągała mnie od pracy na dłużej niż to konieczne, a ja przestawałam z dnia na dzień to zauważać.
Rozmawiałyśmy coraz więcej, jej obecność w moim domu czy bazie zaczynała być bardziej przyjazna, bardziej potrzebna. Sam fakt, że była w jakimś pomieszczeniu sprawiał, że od razu zaczynało chcieć mi się żyć, że wszystko stawało się jaśniejsze, miało większy sens.
Z dnia na dzień dowiadywałam się z większym zainteresowaniem o Camili najmniejszych szczegółów. Choćby faktu, że kiedy kicha, zakrywa nos dwoma dłońmi, czy tego że pierścionek z króliczkami wygrała kiedyś z przyjaciółką w salonie gier, a nawet tego że strasznie podobały się jej bardziej wyzywające ubrania, ale bała się ich zakładać sama. Dowiadywałam się, że lubi deszcz, że chciała tańczyć w deszczu, ale za bardzo się wstydziła.
Dowiadywałam się o niej takich małych głupot, takich ważnych dla mnie rzeczy, które ktoś mógłby uznać za niepotrzebne. Ha! Sama bym tak uznała, patrząc na siebie sprzed poznania Camili.
...
Nie wiem w takim razie dlaczego to ja ją pociągnęłam do tańcu w deszczu w środku lata.
Nie wiem dlaczego to ja ją namawiałam na bardziej odkrywające ubrania w których paradowała dumnie gdzie chciała, mając większą odwagę.
Nie wiem dlaczego to ja ją zaczepiałam i wypytywałam o jej dzień.
Nie wiem dlaczego to ja jej dałam srebrny pierścionek z białym króliczkiem.
Nie wiem dlaczego to ja się w niej zakochałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro