Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Leci, leci samolocik

Talerz stał na stole obok mnie, wypełniony kawałkami mózgu. Darcy śliniła się, patrząc w bliżej nieokreślonym kierunku, nie potrafiąc się na niczym skupić, ani usiedzieć za długo prosto. Mamrotała coś i warczała jak potwory w Minecrafcie. Uśmiechnęłam się do dziewczyny ciepło, schodząc z jej kolan.

- Już spokojnie Darcy, po takim wysiłku na pewno jesteś głodna - stanęłam na równe nogi, szukając chwilę po jej szafkach blendera, który pomieściłby wszystkie części mózgu, które z niej wydobyłam. Tyle mądrości i wspomnień zmarnować.

Dolałam do zapełnionego blendera oleju Kujawskiego, zamknęłam pojemnik i zmiksowałam całość w jedną wielką papkę. Można powiedzieć, że wleje jej do głowy trochę oleju.

Nie, a tak poważnie trzeba się pozbyć w dobry sposób dowodu zbrodni, więc nakarmimy Darcy jej własnym mózgiem. Proste? Proste.

Wyjęłam z szafki łyżkę, otwierając pojemnik i łapiąc za jego rączkę. Usiadłam obok Darcy, nakładając na łyżkę trochę papki. Blondynka nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na mnie.

- Otwórz buzię Darcy. Zobacz, leci, leci samolocik - mówiłam, zbliżając łyżkę do ust kobiety, która otworzyła usta i zjadła zawartość łyżki z moją pomocą. Duża część wypłynęła z jej ust, trochę jak u dziecka - Ślicznie, widzisz? Jednak do czegoś się przydałaś. Jeszcze jedna łyżka, powiedz "aaa".

Łyżka za łyżką, Darcy połykała swój mózg połączony z olejem, opluwając się jak tylko mogła. Chwaliłam blondynkę za każdym kęsem, patrząc jak papka znika powoli z pojemnika.

Wszystko by się udało, gdyby nie otwierające się drzwi wejściowe. Moje serce na chwilę stanęło. Zatrzymałam łyżkę w połowie drogi do ust mojej ofiary i spojrzałam w stronę drzwi.

- Wróciłam! - krzyknął za dobrze znany mi głos. Wystarczyło jedno słowo od niej, aby moje serce zaczęło bić nieubłaganie szybko, aby sprawić że od razu się uśmiechnęłam, ale również wprawić mnie w wielką panikę co teraz.

- Vercia! - krzyknęłam, wstając z krzesła, mając zamiar stanąć w wejściu, aby dziewczyna nie zobaczyła półżyjącej Darcy, ze spływającym shakem mózgowym po brodzie - Jesteś w domu, u Darcy, nie u siebie. Co tu robisz?

- Co... Co ty tutaj robisz? - zapytała Vera, zdejmując z ramienia torbę i podchodząc do mnie - Z którą osobowością rozmawiam?

- Andy - stanęłam czym prędzej przed ukochaną, starając się zakryć zajście w kuchni swoim ciałem. Vera patrzyła na mnie ze ściągniętymi brwiami - Może usiądziemy w salonie i opowiesz mi o swoim dniu?

- Andy, nie podoba mi się twoje zachowanie, gdzie jest Dar-

Vera spojrzała mi przez ramię. Cała zbladła. Otworzyła usta w szoku, przerażeniu. Nie ruszała się.

Jej oczy zapełniły się łzami. Nie chciałam jej zasmucić. Przecież nie ma czym się smucić, możemy być w końcu razem, nikt nam nie przeszkodzi.

- Vercia spójrz na to z innej strony, w końcu nikt nam nie przeszkodzi w naszej miłości - złapałam za dłonie brunetki, zaciskając nasze ręce razem. Patrzyłam w jej najpiękniejsze na świecie oczy, próbując ocenić jakiego odcienia brązu są. Vera jednak nie patrzyła na mnie. Wpatrywała się w swoją zombie-dziewczynę, która wydawała z siebie niezrozumiałe dźwięki na przemian z krztuszeniem się własną śliną i papką, które pewnie wypluwała na samą siebie.

- Darcy ona... Darcy... - powtarzała Vera, w tak wielkim szoku, łzy spływały po jej policzkach, a ona cała zaczynała drżeć. Chciałam ją przytulić, zapewnić że teraz już będzie tylko lepiej, przecież pozbyłam się głównego problemu w naszej historii - PUŚĆ MNIE TY PSYCHOLKO, ZOSTAW MNIE! - krzyknęła Vera, zabierając swoje dłonie i odsuwając się ode mnie jak najszybciej. Nogi się pod nią załamywały.

- Veruś słońce, przecież tego chciałaś. Chciałaś, abyśmy były tylko we dwie, więc jesteśmy.

- NIE DOTYKAJ MNIE - krzyknęła jeszcze bardziej przerażona brunetka, kierując się do drzwi, nie spuszczając ze mnie na chwilę wzroku - Nie zbliżaj się do mnie. Odejdź.

Jej dłoń nerwowo szukała klamki do drzwi wyjściowych, a ja szłam krok za krokiem przed nią, chcąc podejść do niej jak do dzikiego zwierzęcia, chciałam ją oswoić. Mogło to być dla niej za dużo, ale nie znaczy to że to coś złego, prawda? Przejdzie jej, potrzebuje to może przyswoić.

- Veruś.

- Nie "Veruś" mi tutaj - syknęła przerażona, w końcu odnajdując klamkę i otwierając drzwi - Zostaw mnie, zostaw - dodała na odchodne uciekając w bliżej nieokreślonym dla mnie kierunku. Nie biegłam za nią.

Wróci.

Wiem, że wróci.

Twarz przerażonej, zapłakanej Very biegała po moich myślach, sprawiając że moje serce biło boleśniej. Moja biedna Vercia.

-------

- Słuchaj - zwróciłam się do osoby stojącej przede mną, łapiąc ją za ramię - Skarbie, stoimy tu od kilku godzin. Wiesz przecież, że nie wróci. Mówiłam Ci to już.

Byliśmy na cmentarzu. Patrzyliśmy na nagrobek przed nami. Miałam już dość bezsensownego stania i wpatrywania się w tekst, który znałam już na pamięć.

"Ś.P. Darcy Romanoff~ 13.05.2004 - 07.06.2023
Córka, siostra, przyjaciółka i miłość. Spoczywaj w pokoju"

Tuż obok niej był drugi nagrobek.

"Ś.P. Veronica Pitagoras~ 16.08.2004 - 30.06.2023
Jedyna prawdziwa miłość, jedyna kobieta która rozumiała. Córka, przyjaciółka i narzeczona
Spoczywaj w pokoju

Ś.P. Andy Project~ ________-30.06.2023
Narzeczona
Spoczywaj w pokoju"

- Wiem - odpowiedziała osoba stojąca przy mnie - Nie mogę się jednak pogodzić.. Nie mogę... Nie mogę zrozumieć - zaciskała usta, łzy spływały po jej pięknej twarzy - Dlaczego?

- Veruś, bo tylko w taki sposób będziesz moja na zawsze - złapałam za dłoń ukochanej, ucałowując jej palce - Wtedy nie będziesz niczyja inna, dla nikogo mnie nie zostawisz, a ja nie zostawię ciebie.

- Boję się.

- To zrozumiałe.

- Darc- znaczy. Andy - poprawiła się szybko brunetka - Nie chcę... Proszę cię, to nie jest.. To nie jest opcja. Proszę cię, przemyśl to jeszcze.

Uśmiechnęłam się ciepło, patrząc na spływające wodospady łez po jej policzkach, prowadząc ją prosto do jej trumny. Zapamiętywałam każdy szczegół jej twarzy, każdy kolor, który teraz wydawał się bledszy. Zapamiętywałam ją w świetle księżyca.

- To jedyna opcja, jeśli masz być ze mną bezpieczna - zapewniałam, kładąc ukochaną spokojnie w trumnie. Pocałowałam czule jej czoło, ścierając z jej policzków łzy - Śpi spokojnie aniołku.

Wyjęłam z kieszeni truciznę w strzykawce. Uklęknęłam przy trumnie Verci, wstrzykując w jej żyły całą zawartość strzykawki i patrząc jak jej oczy tracą życie. Łzy przestają spływać. Dłonie robią się chłodne.

To jedyna opcja, abyśmy były razem, prawda? Tak będziemy razem na zawsze, nawet śmierć nas nie rozłączy.

Weszłam do trumny z ukochaną, zamykając wieko i wstrzykując w swoje własne żyły chłodna ciecz, przez którą zaczynałam drętwieć. Nieprzyjemne uczucie.

Przytuliłam z całej siły Verę, czułam jak powieki mi opadają z ciężkością. Veruś teraz jesteśmy na zawsze razem.

Nic nas już nigdy nie rozłączy. Nawet śmierć...

Zaczynałam być senna. Moje serce biło wolniej. Było mi zimno. Było ciemno, ale to nie była ta ciemność którą znałam.

Ha. Will, jednak wygrałeś. Koniec końców, przeznaczona była mi śmierć. Szkoda tylko, że umrzesz w takim razie ze mną.

Uśmiechnęłam się ostatkiem sił.

Vera, kocham cię całą sobą. Naprawdę jesteś moim słońcem. Moim wszystkim.

Jesteś...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro