Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kou Mukami♦

-Ej! -Syknęłam coś pod nosem, uchylając jedną powiekę, rozejrzałam się jeszcze nie do końca kontaktując. Gdzie ja jestem? Chwila... Koncert. No tak... Kou kazał mi przyjść na swój koncert... Spojrzałam na chłopaka, był wściekły- Nie wierzę, że wszystko przespałaś! -Krzyknął, a na jego twarz momentalnie zrobiła się czerwona- Zabrałem cię tutaj byś zobaczyła jak pracuję! A ty zamiast mnie dopingować, poszłaś spać! 

Przewróciłam oczami, sięgając po nieotwarty kartonik z sokiem jabłkowym, ale zanim go dosięgnęłam, zniknął z mojego zasięgu. Spojrzałam na wściekłego blondyna, który ciskał we mnie piorunami. Westchnęłam przeciągle. 

-Kotek... 

Zaczęłam chcąc go udobruchać, ale sądząc po jego minie nie będzie to łatwe. Co ja poradzę na to, że pop mi nie podchodzi? Zawsze mnie usypia. 

-Nie! -Przerwał mi, wystawiając wskazujący palec w moją stronę- Tym razem nie chce słuchać wymówek! -Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i zlustrował mnie wzrokiem- Ty po prostu masz to w dupie! Nie obchodzi cię nawet jak mi poszło! 

Pluł jadem na wszystkie strony, nie dając mi dojść do słowa.

-Zapytałabym...

-Nie! -Znowu mi przerwał, poczułam, że moja powieka zaczęła drżeć, a to nigdy nie był dobry znak- Powiedz mi wprost! Dlaczego w ogóle ze mną jesteś!? -Podniosłam pytająco jedną brew, a na moje usta mimowolnie wpłynąć leniwy uśmieszek- To wcale nie jest zabawne! -Skarcił mnie, wyrzucając ręce w powietrze- Ani trochę nie interesuję cię pop, masz totalnie gdzieś moją muzykę! Nie przepadasz za moją rodziną! Ty nawet nie lubisz mojego stylu życia! Nienawidzisz tłumów, nie cierpisz imprez! -Wyrzucał mi, a ja z każdym zdaniem przytakiwałam, bo tak właśnie było- I nawet nie próbujesz temu zaprzeczyć! -Syknął z jeszcze większym rozżaleniem- Więc o co ci chodzi!? Potrzebowałaś pieniędzy!? Założyłaś się z kimś!? 

Zaśmiałam się trochę kpiąco, a to rozzłościło go jeszcze bardziej.

-Kocham cię. -Wypaliłam, zanim znowu zaczął ględzić- Nie odczuwam potrzeby, by patrzeć na to co robisz na scenie. Jakoś mało mnie to obchodzi... -Przewrócił oczami- Mam lepszą wersję ciebie w domu. -Zaskoczyłam go, Kou spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami- Znam twoje piosenki, nie słucham ich, a jednak je znam. Bo ty je śpiewasz. Cały czas. Nawet tego nie zauważasz, ale nawet przy robieniu głupiej kawy, śpiewasz. -Otworzył usta, by mi zaprzeczyć- Tak jest skarbie. Myślisz, że robisz to tylko na scenie, zakładasz swój pokazowy uśmieszek i rozkochujesz w sobie małolaty. -Zmarszczył brwi i zacisnął dłonie, jedną na moim soczku- Ja preferuję tą stronę, która wkurzona na to, że znowu nie jadłam kolacji, stoi w kuchni i robi śniadanie, nucąc nowy kawałek. -Wystawiłam język w jego stronę, gdy ponownie spojrzał na mnie z zmarszczonymi brwiami- Bo to jest strona, którą widzę tylko ja, a nie tysiące widzów. I tak jest dobrze. Bo nie ważne jak bardzo będę cię kochać, popu słuchać nie będę. Mimo że niektóre z twoich piosenek naprawdę wpadają w ucho. 

Puściłam mu oczko. Przez chwilę stał niby wkurzony, ale widziałam jak walczył z uśmiechem, pragnącym wedrzeć się na jego usta. Ostatecznie jednak dał za wygraną i usiadł obok mnie, podając mi kartonik z sokiem. Wbiłam rurkę do kartoniku i zaczęłam siorbać jabłkową ciecz, pod czujnym wzrokiem mojego chłopaka. 

-Ja też cię kocham, ale i tak jestem zły. Jak mogłaś zasnąć na moim koncercie? Spokojnie można cię nazwać najgorszą dziewczyną pod słońcem.

Zerknęłam na niego kątem oka. 

-Pod księżycem. -Poprawiłam go, w końcu mamy noc- I tak. Można mnie nazwać najgorszą dziewczyną, na szczęście ty jesteś świetnym chłopakiem, który jeszcze kilka dni temu zapomniał o moich urodzinach. 

Przez jego twarz przeszedł grymas. 

-Przecież już przepraszałem! 

Zaśmiałam się pod nosem, patrząc na niego z wyższością.

-Widocznie oboje jesteśmy beznadziejnymi partnerami.

Kou wypuścił powietrze z świstem. Po chwili zerknął na mnie z nikłym uśmieszkiem i objął ramieniem.

-Widocznie...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro