Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

BillDipp

Ciemność. I ta przerażająca cisza. Nagle zapaliło się światło i spostrzegłem, że znajduję się w należącym do mnie i sis pokoju w Tajemniczej Chacie. Z uśmiechem na facjacie zszedłem na dół. Wujek Stan siedział z wujkiem Fordem na kanapie i oglądali jakąś telenowelę, a Mabel leżała na brzuchu obok kanapy i pisała list do rodziców. Wszedłem do pomieszczenia, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Odchrząknąłem, ale to też nie przyniosło efektu.

- Em... Dzień dobry? - odezwałem się i... No, właśnie... nic. Zero odpowiedzi. Próbowałem zwrócić na siebie ich uwagę, ale bezskutecznie. Co jest? Dzień ignorowania Dippera Pinesa czy jak? Wkurzony poszedłem do kuchni i zrobiłem sobie kanapkę.

- Bro? - Usłyszałem głos Mabs i odwróciłem się z uśmiechem, który zaraz zamarł mi na ustach. Bliźniaczka stała przede mną z psychopatycznym uśmiechem i nożem skierowanym w moje serce.

- Si-sister? - Przeraziłem się nie na żarty.

- Czas pozbyć się problemu! - krzyknęła. Za nią dostrzegłem wujka Stanka z kijem bejsbolowym i wujka Forda z wylecowanym we mnie pistoletem. Zacząłem uciekać. Nawet nie wiem jakim cudem uniknąłem starcia z rodziną i wpadłem do sklepu.

- Soos! Wendy! Pomóżcie mi! - zawołałem, a oni podeszli do mnie, złapali pod ramiona i wrzucili spowrotem do domu opierając się o drzwi, żeby uniemożliwić mi ucieczkę. Wujek Stan zamachnął się na mnie swoim kijem. Skuliłem się i zamknąłem oczy...

Obudziłem się z krzykiem, a właściwie piskiem godnym pięcioletniej dziewczynki przekonanej, że pod jej łóżkiem jest potwór. Był wieczór, a ja leżałem spocony na kanapie w jakiejś drewnianej chatynce. Moje serce biło nienaturalnie szybko, a oddech był urywany.

- Spokojnie, sosenko. To tylko zły sen - Usłyszałem jego szept przy uchu i nagle zrozumiałem, że znajduję się w miejscu, w którym mieszkam już dobre pół roku.

- Bill... - wychrypiałem i spojrzałem na niego. Blondyn klęczał na podłodze i opatrywał mi rękę oraz żebra.

- Jestem tu, sosenko - Pogłaskał mnie delikatnie po włosach, po czym spojrzał mi w oczy. - Nigdy więcej mnie tak nie strasz.

- Przepraszam - wyszeptałem spuszczając wzrok na podłogę. Prawda była taka, że miałem swoje jazdy w głowie i przynajmniej raz w tygodniu wychodziłem z domu na cały dzień, po czym wracałem w opłakanym stanie. Nikt już nie miał do mnie siły: rodzice, Mabel, wujkowie... Wszyscy się ode mnie odwrócili. Tylko Bill był przy mnie. Przygarnął mnie i cierpliwie znosił moje wyskoki. Opiekował się mną starając się zrozumieć o co chodzi z moim "problemem" i mi pomóc. Mój kochany nachos. Tak bardzo go kocham. On nie musi odwzajemniać tego uczucia. Najważniejsze, żeby mnie nie zostawił. O nic więcej nie proszę.

- Słodki jesteś, sosenko - wymruczał złotooki i wziął mnie w stylu panny młodej.

- B-bill? - zdziwiłem się gdy teleportował nas do mojej sypialni.

- Ci... - Musnął moje usta, a ja się zaczerwieniłem. - Sosenko?

- Tak?

- Pamiętasz naszą rozmowę o ludzkich uczuciach?

- Oczywiście. Dlaczego pytasz?

- Bo... Bo ja... Bo ja Cię kocham, sosenko. I nigdy nikomu Cię nie oddam - szepnął kładąc mnie delikatnie na pościeli. Ucałował moje czoło, szepnął ciche "dobranoc" i się teleportował, a ja... Ja przez chwilę po prostu siedziałem na łóżku i wpatrywałem się z szeroko otwartymi ustami w miejsce, gdzie zniknął demon, po czym lekko się uśmiechnąłem.

"Też Cię kocham, Bill. Dobranoc, mój nachosie" - pomyślałem i zasnąłem. Nie wiedziałem, że w sypialni obok pewien demon usłyszał moje myśli i szczerzył się teraz, jak łysy do sera...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro