BillDipp
Ciemność. I ta przerażająca cisza. Nagle zapaliło się światło i spostrzegłem, że znajduję się w należącym do mnie i sis pokoju w Tajemniczej Chacie. Z uśmiechem na facjacie zszedłem na dół. Wujek Stan siedział z wujkiem Fordem na kanapie i oglądali jakąś telenowelę, a Mabel leżała na brzuchu obok kanapy i pisała list do rodziców. Wszedłem do pomieszczenia, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Odchrząknąłem, ale to też nie przyniosło efektu.
- Em... Dzień dobry? - odezwałem się i... No, właśnie... nic. Zero odpowiedzi. Próbowałem zwrócić na siebie ich uwagę, ale bezskutecznie. Co jest? Dzień ignorowania Dippera Pinesa czy jak? Wkurzony poszedłem do kuchni i zrobiłem sobie kanapkę.
- Bro? - Usłyszałem głos Mabs i odwróciłem się z uśmiechem, który zaraz zamarł mi na ustach. Bliźniaczka stała przede mną z psychopatycznym uśmiechem i nożem skierowanym w moje serce.
- Si-sister? - Przeraziłem się nie na żarty.
- Czas pozbyć się problemu! - krzyknęła. Za nią dostrzegłem wujka Stanka z kijem bejsbolowym i wujka Forda z wylecowanym we mnie pistoletem. Zacząłem uciekać. Nawet nie wiem jakim cudem uniknąłem starcia z rodziną i wpadłem do sklepu.
- Soos! Wendy! Pomóżcie mi! - zawołałem, a oni podeszli do mnie, złapali pod ramiona i wrzucili spowrotem do domu opierając się o drzwi, żeby uniemożliwić mi ucieczkę. Wujek Stan zamachnął się na mnie swoim kijem. Skuliłem się i zamknąłem oczy...
Obudziłem się z krzykiem, a właściwie piskiem godnym pięcioletniej dziewczynki przekonanej, że pod jej łóżkiem jest potwór. Był wieczór, a ja leżałem spocony na kanapie w jakiejś drewnianej chatynce. Moje serce biło nienaturalnie szybko, a oddech był urywany.
- Spokojnie, sosenko. To tylko zły sen - Usłyszałem jego szept przy uchu i nagle zrozumiałem, że znajduję się w miejscu, w którym mieszkam już dobre pół roku.
- Bill... - wychrypiałem i spojrzałem na niego. Blondyn klęczał na podłodze i opatrywał mi rękę oraz żebra.
- Jestem tu, sosenko - Pogłaskał mnie delikatnie po włosach, po czym spojrzał mi w oczy. - Nigdy więcej mnie tak nie strasz.
- Przepraszam - wyszeptałem spuszczając wzrok na podłogę. Prawda była taka, że miałem swoje jazdy w głowie i przynajmniej raz w tygodniu wychodziłem z domu na cały dzień, po czym wracałem w opłakanym stanie. Nikt już nie miał do mnie siły: rodzice, Mabel, wujkowie... Wszyscy się ode mnie odwrócili. Tylko Bill był przy mnie. Przygarnął mnie i cierpliwie znosił moje wyskoki. Opiekował się mną starając się zrozumieć o co chodzi z moim "problemem" i mi pomóc. Mój kochany nachos. Tak bardzo go kocham. On nie musi odwzajemniać tego uczucia. Najważniejsze, żeby mnie nie zostawił. O nic więcej nie proszę.
- Słodki jesteś, sosenko - wymruczał złotooki i wziął mnie w stylu panny młodej.
- B-bill? - zdziwiłem się gdy teleportował nas do mojej sypialni.
- Ci... - Musnął moje usta, a ja się zaczerwieniłem. - Sosenko?
- Tak?
- Pamiętasz naszą rozmowę o ludzkich uczuciach?
- Oczywiście. Dlaczego pytasz?
- Bo... Bo ja... Bo ja Cię kocham, sosenko. I nigdy nikomu Cię nie oddam - szepnął kładąc mnie delikatnie na pościeli. Ucałował moje czoło, szepnął ciche "dobranoc" i się teleportował, a ja... Ja przez chwilę po prostu siedziałem na łóżku i wpatrywałem się z szeroko otwartymi ustami w miejsce, gdzie zniknął demon, po czym lekko się uśmiechnąłem.
"Też Cię kocham, Bill. Dobranoc, mój nachosie" - pomyślałem i zasnąłem. Nie wiedziałem, że w sypialni obok pewien demon usłyszał moje myśli i szczerzył się teraz, jak łysy do sera...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro