when the day met the night ¦ yoonseok
Kolejne nudne popołudnie, albo przyjdzie kolejny nudny klient z kolejną nudną sprawą, albo nie przyjdzie nikt, co też będzie nudne.
Blond włosy opadały spokojnie na blade czoło. Szczupłe palce rytmicznie uderzały o blat biurka z ciemnego, polakierowanego drewna. Takie biurko mogłoby znaleźć miejsce w kancelarii premiera.
Marynarka strasznie go uwierała, przeszkadzając w myśleniu. Nienawidził sztywnych ubrań dla sztywnych ludzi. Co to w ogóle był za pomysł, żeby ubierać się tak niewygodnie, idąc w tak ważne miejsca.
Oczywiście, trzeba wyglądać elegancko, ale będąc w sądzie, wygłaszając przemówienie, czy biorąc ślub i tak jest się wystarczająco zestresowanym, żeby zastanawiać się, czy zaraz pękną mi te spodnie, czy też nie.
Co za szczęście, że wciąż mógł mieć na sobie swoje czarne rurki, które nie były w prawdzie dużo wygodniejsze od jakichś tam, ale były częścią jego, bez nich czułby się jak zupełnie obcy sobie człowiek, a tego przecież jak najbardziej chciał uniknąć. Z drugiej strony - cóż za absurd, opierać swój charakter na spodniach.
Dwa ciche uderzenia i drzwi się otworzyły.
- Dzień dobry? - ręce czarnowłosego mężczyzny zachowywały się, jakby dostały ataku padaczki.
Jeden rzut oka starczył, w drzwiach stał Jung Hoseok - prezenter lokalnej stacji telewizyjnej.
- Dzień dobry - wystawił dłoń do uścisku, który prezenter niechętnie odwzajemnił. Jego palce były delikatne ale i lodowate, jakby miał problemy z krążeniem. - Proszę usiąść - wskazał czerwony fotel po przeciwnej stronie biurka. - O co chodzi?
Yoongi nie był zbyt dobrym słuchaczem, właściwie fatalnym. Ten gadał, a on tylko wpatrywał się w jego brązowe (tak ciemne, że niemal całkiem czarne) oczy i co jakiś czas pokiwał aprobująco głową. Pamiętał te oczy jeszcze z czasów szkolnych, kiedy podnosiły go na duchu, gdy dostawał złe oceny, czy nie udawało mu się z dziewczyną. Nigdy więcej nie widział takich oczu u człowieka (chociaż całe życie spędził wśród ciemnookich ludzi), jedynie u kilku wyjątkowo pięknych psów. Huskych. Widział nawet jednego, który miał jedno oko w kolorze wiosennego nieba, a drugie w kolorze czekolady, czyli takim, jaki mają jego własne. Ten właśnie pies zagnieździł się najbardziej w pamięci prawnika. Wyglądał tak obco, tak onieśmielająco... Był małym wybrykiem, ale i cudem natury.
- Więc... nie chce pan się rozwodzić z żoną? - wyrwał się nagle z transu.
- Co? Przecież ja nawet nie mam żony... Czy pan mnie w ogóle słucha? - oburzył się klient. A więc pan. Czyżby pan zapomniał o swoim dawnym upierdliwym przyjacielu?
- Przepraszam, niech pan kontynuuje - to go bolało, naprawdę... taka formalność.
I znów stało się to samo. Jakby ogłuchł. Nie, jakby to ktoś wyłączył wszystkie dźwięki. Opierając głowę na dłoniach, skubał dolną wargę i przyglądał się swojemu, nie oszukujmy się - idolowi.
Blada cera idealnie kontrastowała z czarną, gęstą grzywką, wyglądał jak duch, albo jak najpiękniejszy czarno biały obraz w całej galerii czarno białych obrazów. Sam mógłby być tymi słoneczkami, które codziennie pokazuje na mapie całemu miastu. Tak radośnie wtedy wygląda, jest w swoim żywiole. Dlatego zgorzkniały prokurator tak bardzo go cenił. Robił to, co kochał, promieniał energią, niemal namacalną.
Śnieżnobiały uśmiech działał jak domino, dzięki niemu, nawet w najbardziej pochmurne dni wszyscy w studiu myśleli pozytywnie. Takich ludzi mało na świecie, więc trzeba o nich dbać i nie pozwolić by ich cudowna aura gdzieś zniknęła... tak jak dzisiaj na przykład.
- Więc ma pan kłopoty finansowe?
- Przepraszam, chyba panu przeszkadzam - Jung poderwał się z krzesła. - Pójdę już.
- Nie, nie, nie - złapał go za nadgarstek, ale zaraz puścił... dość niestosowne zachowanie. - To ja przepraszam, niech pan opowie wszystko po kolei.
- Wydaje mi się, że ktoś ciągle mnie obserwuję. Boję się. Słyszał pan o sprawie gwałtu, prawda? - Yoongi pokręcił głową, naprawdę nic nie wiedział. Prezenter westchnął. - Podejrzewają mnie, wie pan. Ojciec tej dziewczyny był... no, gangsterem. Szefem mafii dokładnie...
Czy to Słońce, które daje życie całej Ziemi, wszystkim ludziom, zwierzętom, roślinom, czy ono mogłoby zrobić tak wielką krzywdę? Jak ktokolwiek może tak nawet myśleć?!
Poparzenia.
Alergia.
Promieniowanie.
Rak.
I mimo że to Słońce jest dla nas ważniejsze, Księżyc także tam jest, co prawda jego blask jest zasługą tego pierwszego, ale wyobraźcie sobie nocne niebo bez Księżyca. Równie piękny, a o wiele mniej niebezpieczny, uciekający od spojrzeń ludzkich, pomagający im odnaleźć drogę w ciemnym lesie.
Ale przecież...
Trzeba chronić takich ludzi...
***
- Dlaczego przychodzi pan z tym do mnie? Jestem przecież prokuratorem, nie obrońcą.
- Yoongi, ja nie jestem głupi - więc jednak pamięta! Czy można się w takiej sytuacji uśmiechać? Chyba nawet trzeba.
- Byłem pewny, że zapomniałeś... no wiesz - uśmiech na jego coraz bardziej się powiększał, w jego oczach zebrały się łzy... szczęścia i smutku zmieszane w jedność.
- Nie zapomina się imion przyjaciół, szczególnie jeśli ich lista kończy się tym samym numerem, co rozpoczyna - czy to na pewno ten sam człowiek, którego pamięta?
- A co z ludźmi ze studia?
- Wywalili mnie, nie mogą sobie przecież pozwolić na takie upokorzenie, prawda? - westchnął człowiek w ciele ducha*.
- Hoseok, jestem pewien, że nie przetrwają bez ciebie nawet jednego dnia, wyobraź sobie te pozbawione uczuć zombie, błąkające się po korytarzach. Trzeba być głupcem, takim jak ja, żeby porzucać źródło swojego szczęścia.
- Nie mówmy o tym, proszę cię - upuścił wzrok. - Dobrze zrobiłeś, naprawdę.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo tego żałowałem, ile nieprzespanych nocy kosztował mnie ten wybór - muszą zmienić temat, bo zaraz całkiem się rozklei. - Ale wracając, nie jesteś głupi... fakt.
- Dla mnie nie ma już ratunku, Suga - o, nawet ksywkę jeszcze pamięta!
Powietrze jakby zgęstniało, a do prawnika zaczęła docierać powaga całej sytuacji. Nie są już dziećmi, nie broni Hoseoka przed szkolnymi tyranami, tylko przed prawdziwą mafią z prawdziwą bronią na prawdziwe naboje. Wzdrygnął się.
- Oczywiście, że jest.
Chociaż sam w to nie wierzę.
- Yoongi, posłuchaj mnie - on naprawdę się bał i naprawdę był niewinny. Przecież ten cały gwałt to jedno wielkie nieporozumienie. - Oni mnie już dopadli.
Gdzie się podział tlen? Ech, to seulskie powietrze.
- Poczekaj, muszę wyciągnąć swoje serce z jelit, bo chyba zgubiło drogę.
- Nic się nie zmieniłeś - co za piękny uśmiech, co za piękny dźwięk. Chyba nikt inny na świecie nie potrafi z taką gracją wypuszczać powietrza nosem.
- Chcę żebyś doprowadził prawdziwego kryminalistę za kratki, zrobisz to dla mnie?
Jak to możliwe, że nawet teraz nie myśli o sobie?
Hoseok był prawdziwym uosobieniem dobra, aniołem zagubionym pośród ateistów. Zawsze swoje sprawy odsuwał na bok, byle tylko pomóc innym. Nie żeby wyłapywał na ulicy bezdomnych narkomanów, po prostu... jeśli miałeś problem, zgłaszałeś się do Hoseoka - każdy to wiedział.
- Musimy cię ukryć - Yoongi wstał zza biurka. - Ubierzesz moją kurtkę, a grzywkę zgarniesz na oczy. Oboje naciągniemy kaptury. Nawet jeśli budynek jest obserwowany, nie zaatakują w środku miasta, jeśli nie będą pewni, że ty, to ty.
Odzyskał swoje szczęście i nie zamierza go ponowie tak łatwo oddawać...
Mimo że czarny nie był kolorem Hoseoka, w szaliku i płaszczu Mina chłopak wyglądał niemalże jak model. Niestety nie można było tego samego powiedzieć o samym Yoongim, w odbijającej wszystkie kolory tęczy, holograficznej kurtce w stylu 'zlepmy ze sobą kilka poduszek' wyglądał co najmniej głupio, a już na pewno nie przypominał jednego z najlepszych okolicznych prawników. Do tego ta czerwona czapka beanie, jego czarna dusza cierpiała, jak nigdy dotąd. No, jeśli nie liczyć tego czasu, kiedy to rodzice przemalowali mu pokój na fiolet, który po wyschnięciu okazał się słodziasnym różem
***
Niebo było wyjątkowo piękne, jakby krwawiło. Jakby pożegnanie ze Słońcem rozrywało je na strzępy. Ludzi na ulicach wciąż kręciło się dużo. Nie przeszkadzali Yoongiemu, a on nie przeszkadzał im. Ich drogi mogły spotkać się jedynie w jego niedawno otworzonej kancelarii na ostatnim piętrze jednego z niezauważalnych przez turystów budynków. Seulscy turyści są jak seulskie powietrze, niezauważalne, zaakceptowane przez ludzi, a jednak trujące ich miasto. Ale tak jak oni nie przeżyliby bez tlenu, tak Seul nie przeżyłby bez turystów.
Szli w milczeniu, co jakiś czas staczając się na siebie nawzajem. Było to miłe uczucie, iść z kimś przy boku.
- Co ty robisz z ręką? - wybuchł nagle śmiechem Yoongi.
Speszony prezenter zerknął w dół. Jego dłoń jakby żyła własnym życiem, a teraz chyba była pijana.
***
- Czuj się jak u siebie - wpuścił (dawnego?) przyjaciela przodem.
Dalej śmierdziało farbą, chociaż był to całkiem przyjemny zapach. Yoongi nawet miał nadzieję, że nigdy nie wywietrzy pokoi do końca. Wtedy musiałby znowu przejechać farbą całkiem porządnie wyglądające ściany.
- Za mało masz tu roślin - skomentował Hoseok.
- Ani jednej - wyszczerzył się domownik. - Rozgość się w salonie, a ja zrobię kawę. Chyba właśnie lecą powtórki Pokemonów.
- Dziękuję, ale ja... pójdę już spać, dobrze?
- No... - czy to na pewno ten sam Hoseok, którego pamięta ze szkoły? Ten, który sen uważał za swojego największego wroga? - ... w porządku.
***
Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie czynniki, sen oboje powinni zaliczyć do zjawisk nadprzyrodzonych. Prawnik słyszał ciche łkanie dobiegające zza cienkiej, jak papier ściany. Chciał opuścić swój zimny pokój, mimo że tak bardzo go kochał. Kochał te ściany, kochał to łóżko, wszystkie obrazy na ścianach, każdą wypaloną świecę. Czuł się jak we własnej, małej świątyni. Ale nie teraz, kiedy jedyną rzeczą, jaką pragnął, było bycie przy Hoseoku. Pocieszanie go mógł spokojnie nazwać marzeniem.
Usłyszał pukanie, dokładnie takie, jak wcześniej, gdy siedział jeszcze znudzony w biurze.
Hoseok nie czekał na odpowiedź, po prostu wszedł, zalany łzami.
Nie musiał nic mówić, Yoongi zsunął się trochę na bok, robiąc mu miejsce.
- Dziękuję - szepnął i pociągnął nosem.
Zupełnie jak 15 lat temu, tylko... nie tak radośnie.
Zmarła gwiazdka wpatrywała się w cienie na ścianie, uspakajały go. Czy to możliwe, że widzi je ostatni raz w życiu?
- Suga... jak to się stało, że nie wydałeś tej płyty? - czarnowłosy chyba chciał zająć umysł czymś innym, byle tylko zahamować płacz, ale dlaczego wybrał akurat ten temat, tak bardzo dla Yoongiego drażliwy?
- Ty miałeś jedyną kopię - uśmiechnął się niedoszły raper na samo wspomnienie, ta płyta naprawdę dobrze by się sprzedawała.
Yoongi zaryzykował, jego ręka delikatnie objęła młodszego w pasie, chociaż nie był wielkim fanem tulenia. Ten nie zaprotestował. Co więcej - ścisnął jego długie, kościste palce, przykładając je do swojego serca... tego, które rano ma już nie bić.
***
Obudził się sam.
Czyli to był tylko sen?
Jego mózg nie powinien się tak z nim bawić.
Zwlókł się z łóżka i zmusił zdrętwiałe nogi do posłuszeństwa.
Włączył telewizor, zaraz powinna zaczynać się prognoza pogody, nie musiał jej oglądać, miał przecież Internet... i okno. Ale to był taki niezmienny rytuał.
Zapalił światło i dopiero zauważył niewielką kopertę, leżącą pod pustą szklanką. Z pewnością sam jej tam nie zostawił, chyba że... może.
Wyciągnął równiutko zgiętą kartkę, litery spod pióra szkolnego mistrza kaligrafii zaczęły wędrować po kartce, jakby nie chciały być czytane.
"Pamiętaj, co mi obiecałeś...
Przepraszam, powinienem Cię wtedy posłuchać.
Może dziś wygrzewalibyśmy się razem na plaży.
Spotkajmy się za 4 dni w katedrze Myeong-dong, godzina 10 rano.
Dopilnuj, by grabarz nie oszukał rodziny, zapłaciłem mu już i tak dwa razy więcej, niż zażądał.
I kup sobie wygodniejszą marynarkę :) "
JAK ON ŚMIAŁ?!
Zrzucił kopertę na podłogę, wysypały się zielone banknoty.
Przyjść, namieszać i jeszcze za to zapłacić!
Miał ochotę je podeptać, porwać, spalić.
Ale jedyne co mógł, to siedzieć i pozwolić, by jego czarny t-shirt namakał od łez.
Co mu dadzą pieniądze, skoro Słońce już dawno sprowadziło koniec świata?
* prawdopodobnie po przemyśleniu, doszłabym do wniosku, że to zdanie nie ma sensu, aczkolwiek w tym momencie ma, tylko trzeba się go doszukać XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro