strangers ¦ hyungwonho
"And so I fall in love just a little, oh a little bit every day with someone new."
Hong Kong nocą wygląda tak pięknie. Za dnia także, ale nocą jest prawdziwym arcydziełem. Światła budynków odbijają się w wodzie, rozmazując się z każdą, nawet najmniejszą falą. Księżyca niestety zazwyczaj widać, schowany jest gdzieś za którymś z wieżowców, ale jego brak także nie jest zauważalny.
Wysoki brunet szedł powoli promenadą, poprawiając cały czas beżowy szalik, który i tak ani trochę nie okrywał jego szyi.
Było tak cicho, mimo że wcale nie były to żadne peryferie, ale praktycznie centrum metropolii. Metropolii. Tutaj życie powinno tętnić całą dobę.
No dobrze, może nie było aż tak cicho. Nie dało się słyszeć ani szumu morza, ani nawet skrzeczących mew.
Zakochane (oby) pary mijały go, trzymając się za ręce, albo co gorsze - całując. Nie rozumiał tego, jak dotykanie cudzych ust własnymi może być w jakikolwiek sposób przyjemne. No nie może. A jeszcze ile przy tym bakterii przechodzi z jednego człowieka na drugiego, same minusy, co kto w ogóle wymyślił, żeby usta służyły do czegoś innego niż do jedzenia. Chociaż praktycznie ustami się nie je, cholera, czyli jednak jedyne zastosowanie warg, to całowanie.
Przejechał palcami wzdłuż balustrady, a zaraz potem wytarł rękę w czarny, elegancki płaszcz, sięgający mu do kolan. Nie było aż tak zimno, ale uwielbiał go, więc nosił, gdy tylko temperatura spadała poniżej dziesięciu stopni.
Czuł się samotny. Był samotny, nie licząc kilku znajomych, w gronie których i tak czuł się obco, więc... Tak, był strasznie samotny i nie do końca rozumiał dlaczego. Nie był jakimś podłym człowiekiem, wręcz przeciwnie, był uroczy, delikatny, cichy i niezauważalny, chociaż tak bardzo się starał.
Ostatnimi czasy był także zdesperowany. Jadąc autobusem, robiąc zakupy, idąc do domu, wypatrywał innych samotnych osób i wyobrażał sobie jak mogłoby wyglądać ich wspólne życie. Raz, kiedy jechał pociągiem prawie dwie godziny, zdążył zaplanować swoje alternatywne życia z sześcioma różnymi dziewczynami i jednym chłopakiem.
Teraz to samo. Rozglądał się w poszukiwaniu jakiejkolwiek osoby i dopasowywał do niej cały scenariusz swojego życia, aż do śmierci, a nawet po. Już widział, jak niosą go w trumnie, a z boku stoi jego ukochana żona z dwójką dorosłych już dzieci.
Doszedł do małego skwerku, rozpoczynającego szeroką ulicę sklepów i barów. Usiadł na jednej z ławek i spojrzał przed siebie.
Suche gałęzie drzew były jeszcze obwiązane diodami, tworzącymi niebieską poświatę, okres świąteczny się chyba jeszcze tutaj nie skończył.
Westchnął, ponownie poprawił swój szalik i rozejrzał się dookoła.
Na pierwszy rzut oka - cztery pary w zasięgu dziesięciu metrów, nie tak źle.
Czuł się poniżony, że musiał siedzieć tutaj sam, i to w Walentynki. Ale sam zdecydował się wyjść z domu, powdychać trochę zimnego powietrza. Sam chciał się jeszcze bardziej przybić.
Oparł się o twardą deskę za swoimi plecami i zaczął w pełni podziwiać panoramę Hong Kongu.
- Przepraszam - jego spokój zakłócił czyjś głos. - Mogę się dosiąść?
Nie potrafił odmawiać, więc tylko kiwnął głową i przesunął się do końca ławki.
Młody mężczyzna usiadł obok i przeciągnął się, jakby dopiero co wstał z łóżka.
Hyungwon jeszcze nie zdążył poznać imienia chłopaka, a w swoich myślach już byli na etapie pierwszego wspólnego razu.
- Jestem Hoseok, ale mów mi Wonho - uśmiechnął się się nowo poznany.
- A ja Hyungwon, ale mów mi... Hyungwon - ukłonił się minimalnie, nie wiedząc, czy dobrze postępuje.
Hoseok zaśmiał się cicho, zasłaniając usta zbyt długimi rękawami bluzy.
- Czekasz na dziewczynę?
- Nie, nie, a ty?
- Nie, moja właśnie mnie rzuciła - zaśmiał się ironicznie Wonho.
- Och, współczuję - Hyungwon zakrył sobie dłonią usta, jak zawsze przesadzał.
- Nie ma czego, zdradzała mnie od samego początku - chłopak wzruszył ramionami.
- Współczuję - naprawdę współczuł, to nie było tylko słowo-spławik.
- A ja tobie.
- No dzięki - oboje zaśmiali się niezręcznie.
Siedzieli chwilę w milczeniu, na zmianę wzdychając cicho. Hyungwon był tak zestresowany obecnością innego człowieka w tak małej odległości od niego, że nie mógł się skupić na tworzeniu ich idealnego związku. Dochodził do pewnego momentu, rzucał okiem na chłopaka i zaraz zapominał na czym skończył.
Szczególnie podobały mu się włosy Hoseoka, miały taki nietypowy kolor, ni to rudy, ni brązowy, ale ładny, jakby podpalany przez samo Słońce. W ogóle chłopak był ładny, Hyungwon nie miał się co oszukiwać. Nawet ubrany był ładnie, w tunikę, przeplataną gęsto różnymi odcieniami szarości, bluzę, również szarą, zwykłe jeansy i to, co Hyungwona zachwyciło najbardziej - w futrzaną czapkę uszatkę, całkowicie niepasującą do reszty ubioru. Wyglądał mniej więcej tak, jakby w lecie wyszedł w kożuchu, szaliku, rękawicach i krótkich spodenkach.
Wonho poprawił się na ławce (przedtem cały czas siedział tak, jakby szykował się do ucieczki) i odchrząknął.
- Wiem, że nie znamy się praktycznie w ogóle i możesz być maniakiem z nożem w kieszeni, ale może chciałbyś skoczyć ze mną do kawiarni niedaleko, żebyśmy nie siedzieli tu, jak takie ofiary losu?
Brunet poderwał się w jednej sekundzie, wygładził płaszcz i włożył rękę do kieszeni w poszukiwaniu jakichś monet.
- Bardzo chętnie, prowadź - uśmiechnął się, czując pod placami szorstkie banknoty, jeszcze lepiej.
Kawiarenka, którą wybrał Hoseok okazała się zwykłą budką, sprzedającą i ciepłe i zimne napoje. Młodszemu to nie przeszkadzało, przecież i tak już wystarczająco wysiedzieli się na ławce.
Każdy zapłacił za siebie, chociaż Wonho długo prosił Hyungwona, żeby nie wydawał własnych pieniędzy, skoro jest jeszcze studentem, ale Hyungwon był nieugięty.
- To miło z twojej strony, ale nie chcę być ci nic winien - powiedział melancholijnym głosem, kiedy odbierał swoje karmelowe Frappuccino.
Znowu szli tym samym pomostem, którym przyszedł tutaj Hyungwon, ale tym razem w drugą stronę. Było jeszcze ciszej. Albo im się zdawało. Pochłonięci byli rozmową, więc nawet nie zwracali uwagi na innych ludzi, którzy w większości i tak chyba się gdzieś pochowali. Rozmawiali o wszystkim, o swoich ulubionych kolorach, owocach, muzyce, o tym, co lubią robić w wolnym czasie. Obaj czuli się wyjątkowo szczęśliwi, albo raczej zrelaksowani, jakby mogli razem przechodzić całą noc, a nogi nawet nie próbowałyby odmówić im posłuszeństwa.
Może i nie mieli zbyt wiele wspólnych tematów, ale gdy tylko wyczuwali nadchodzące milczenie, któryś z nich zawsze wymyślał coś do podtrzymania konwersacji, cokolwiek. Hyungwon nawet nie musiał się wysilać, same jego reakcje rozbawiały Wonho do łez. Raz wyłączył się całkowicie i szedł z rozchylonymi ustami dopóki mucha nie wpadła mu do ust. Prawie się wtedy popłakał, ale szybko pozbył się owada i wypłukał usta kawą.
- Spotkamy się jeszcze kiedyś, prawda? - zatrzymali się pod mieszkaniem Hoseoka.
- Jasne, a jesteś pewien, że chcesz wracać sam?
- Pojadę taksówką, nogi mi już odpadają - Hyungwon wyciągnął z kieszeni telefon, a Wonho podyktował mu swój numer nawet bez proszenia.
- Dzwoń kiedy tylko zechcesz.
No i zadzwonił.
- Czemu nie odbierasz?
Wonho wetknął swoją długą grzywkę pod czapkę i spojrzał na młodszego spode łba, a Hyungwon zachichotał jak dziecko, któremu udało się zrobić swoim rodzicom jakiś marny kawał.
- Jutro odbiorę, obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro